Żongler

Nowa książka Joyce’a? Kto lubi językowe eksperymenty, neologizmy, kalambury i pastisze, powinien nastawić się na dobrą zabawę.

10.05.2015

Czyta się kilka minut

Nie od dzisiaj wiadomo, że fani Jamesa Joyce’a dzielą się na wielbicieli „Ulissesa” i zwolenników „Finnegans Wake”. Ci pierwsi utrzymują, że dublińska odyseja stanowi najwybitniejszy utwór w dorobku Irlandczyka, faktyczne zwieńczenie jego pisarstwa, podczas gdy mętny poemat o losach Earwickera jest tylko zbędnym dodatkiem i na jego zgłębianie prawdziwy czytelnik nie powinien marnować ani chwili swojego cennego czasu. Ci drudzy spoglądają na pierwszych z pobłażaniem: zadowalają się modernistyczną łatwizną, ślęczą nad mapami Dublina, rekonstruując powieściowe losy Blooma i Dedalusa, a przecież „Ulisses” to ledwie przedmowa do właściwego dzieła, jakim było i jest niepowtarzalne językowe szaleństwo „Finneganów trenu”. „Hotel Finna”, najpewniej zwaśnionych stronnictw nie pogodzi, przypuszczalnie jednak każde z nich znajdzie w nim coś dla siebie. Jedni – kontynuację co wymyślniejszych pasaży „Ulissesa”, drudzy – błyskotliwą uwerturę do „Wake”.

Ledwie to napisałem, a już słyszę pytania: dlaczego „znajdzie”, a nie „znalazło”? Skąd ten czas przyszły? Czyżby chodziło o jakiś nowy tekst Joyce’a? Tego Jamesa Joyce’a? Ni mniej, ni więcej. Otóż „Finn’s Hotel”, właśnie brawurowo spolszczony przez Jerzego Jarniewicza, w Irlandii ukazał się drukiem raptem dwa lata temu. Nie, nie chodzi o fałszywkę. Nie mamy też do czynienia z kolejnym odnalezionym i po latach opublikowanym manuskryptem w rodzaju „Stefana bohatera” (ważny prequel „Portretu artysty”) oraz „Giacomo Joyce’a” (mini rozgrzewka przed „Ulissesem”). „Hotelowi Finna” znacznie bliżej do literackiej rekonstrukcji. Złożyło się nań dziesięć krótkich poematów prozą, które Joyce napisał w 1923 r., podczas wakacji po ośmioletniej harówce nad Bloomem, a właściwie pod koniec urlopu, kiedy zaczynał rozmyślać nad „dziełem w toku”.

Badacze mający dostęp do rozmaitych archiwów znali je od dziesięcioleci (kilka podał do druku sam Joyce, inne ukazały się w czasopismach fachowych), rzecz w tym, że traktowali pojedyncze całostki jako notatki do „Finnegans Wake”. Ot, ciekawe rodniki dające wgląd w warsztat wybitnego pisarza. Widać w nich zmianę zainteresowań, a poniekąd i pisarskiego temperamentu: dubliński realizm ustępuje tu miejsca irlandzkiej mitologii, dbałość o historyczne i geograficzne detale – swobodnej grze wyobraźni, angielszczyzna „Ulissesa” – prywatnej iroangielszczyźnie Joyce’a, której bliżej do języka sennych majaków czy knajackiej gadki niż wewnętrznych monologów Stefana Dedalusa i Molly Bloom.

O ile fragmenty są autentyczne, o tyle ich kolejność, a więc kompozycja tomiku, dziełem Joyce’a już nie jest. Zebrał je i ułożył Danis Rose, dla jednych geniusz, dla innych zły duch joyceologii. Nie pierwsza to jego praca. W latach 80. Rose współedytował sławny, wyśmiany przez profesjonalistów (choć początkowo pobłogosławiony przez kilku arcykapłanów ruchu), „ulepszony” tekst „Ulissesa”, na który złożyły się m.in. zdania i akapity powykreślane przez autora w toku pracy nad książką. Później zaproponował autorską edycję pt. „Ulysses: A Reader’s Edition”, gdzie podług własnego widzimisię wprowadził, jak skrupulatnie podliczono, 10 tys. (sic!) „poprawek” w pisowni, składni i interpunkcji, w tym 7 tys. „korekt” niemających żadnego pokrycia w rękopisie Joyce’a, maszynopisach i oryginalnych szczotkach drukarskich. Znów wyszydzony przez specjalistów, nie złożył broni, stąd i „Finn’s Hotel” – podług Rose’a nie tyle zbiór wczesnych szkiców do „Finnegans Wake”, jak chcieliby inni badacze, ale samodzielny i spójny utwór.

Zostawmy jednak na boku spory joyceologów i zapytajmy: jaki pożytek z „Hotelu Finna” będzie miał zwykły czytelnikJoyce’a? I to niezależnie od tego, czy chodzi o poemat, czy przypadkową kolekcję mikroopowiadanek. Jak powiedziano, „Hotel” stanowi pomost pomiędzy „Ulissesem” a „Trenem”, ale wyraźnie bliżej mu do brzegu Finneganów. Kto lubi językowe eksperymenty „Wake”, neologizmy, kalambury i pastisze, powinien nastawić się na dobrą zabawę. Zwłaszcza że chodzi o teksty błyskotliwe i dowcipne. Rozmowa świętego Patryka z biskupem Berkeleyem zrelacjonowana w pidgin English, celtycka przeróbka dziejów Tristana i Izoldy, marynistyczna ballada o sprośnych ewangelistach, pijacka nawijka karczmarza, którym okazuje się Roderic O’Connor, ostatni monarcha średniowiecznej Irlandii, wreszcie osobliwa kronika niejakiego Harolda vel Humphreya Coxona, bardziej znanego jako Here Comes Everybody, w skrócie H.C.E., Earwicker, a po polsku Hen Chodzący Everyman, względnie Every- skorek – po raz kolejny dowodzą, jak wielkim był Joyce majstrem języka i jak wiele radości sprawiała mu żonglerka słowami i wprawianie czytelnika w konfuzję. A jak kto nie lubi – zawsze może wrócić do „Ulissesa”. Tam dopiero znajdzie prawdziwe zagadki! ©

James Joyce „Hotel Finna”, red. Danis Rose, przeł. Jerzy Jarniewicz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2015.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015