„Wybory” w Rosji to dziś rytuał, a Putin przekonuje, że Rosjanie stoją za nim murem. Kilka ostatnich wydarzeń podważa tę tezę

Po ustawionych „wyborach” prezydenckich z 17 marca rosyjski dyktator przyspieszy budowanie totalitarnej wersji systemu opartego na fundamencie wojennym. Chyba że… Chyba że kilka promieni nadziei okaże się więcej niż tylko promieniami. Przyjrzyjmy się im.

12.03.2024

Czyta się kilka minut

Transmisja orędzia Putina do narodu na moskiewskiej ulicy, 29 lutego 2024 r. / Fot. Dmitry Serebryakov / AP / East News
Transmisja orędzia Putina do narodu na moskiewskiej ulicy, 29 lutego 2024 r. / Fot. Dmitry Serebryakov / AP / East News

Dyktatury trzymają się mocno aż do ostatniej godziny swego istnienia, gdy okazuje się, że były słabe, niezdolne do dalszego trwania. Dyktatorzy zaś wierzą, że są kochani przez lud i cieszą się bezgranicznym poparciem aż do dnia, gdy gwałtownie upadają lub giną z rąk poddanych.

Władimir Putin dokonał gwałtu na konstytucji Federacji Rosyjskiej i wywołał wojnę, aby zapewnić sobie nieograniczone rządy do 2036 r. Jak długo potrwa ta upragniona wieczność dyktatora, który w niedzielę 17 marca pozwoli się łaskawie wybrać na kolejną kadencję w „specjalnej operacji wyborczej”?

Problem sukcesji

Mniej więcej trzy lata temu w zaciszu kremlowskich gabinetów rozpisano scenariusze rozwiązania „Problemu 2024”. Czyli odpowiedzi na pytanie, co robić po zakończeniu obecnej kadencji Putina. Dopuszczano opcję „Namaszczony następca”, czyli przekazanie władzy w ręce nowego wybrańca, zaakceptowanego przez układ. Drugi scenariusz zakładał manipulację umożliwiającą pozostanie Putina i zapewnienie mu dożywotnich rządów.

Problem sukcesji to nieustający ból głowy politycznych elit Rosji i postsowieckich państw satelickich. Wszystkie one posługują się instrumentarium imitującym demokratyczne procedury, przy faktycznym budowaniu dyktatur.

Co się stanie, gdy Ukraina upadnie? Przeprowadziliśmy „grę” wojenną symulującą ukraińską klęskę i jej skutki dla Polski i Zachodu. Oto jej wyniki

Jeśli Rosja podbije Ukrainę, skutkiem będą nie tylko nowe ukraińskie uchodźstwo i jeszcze większy apetyt Putina. Rozpaść mogą się NATO i Unia Europejska. Przesada? No to wyobraźmy sobie to, jeszcze co chwilę temu zdawało się nie do pomyślenia.

Przekazanie władzy z rąk do rąk to pole minowe, nie wszystkim udaje się przez nie przejść. Moskwa przyjaznym okiem patrzyła na model turkmeński: prezydent Gurbanguly Berdimuhamedow w 2022 r. przekazał bez przeszkód berło synowi Serdarowi, sam zachowując wpływy. Wcześniej podobny wariant ćwiczono z powodzeniem w Azerbejdżanie.

Natomiast w Kazachstanie coś poszło nie tak: po ustąpieniu wieloletniego prezydenta Nursułtana Nazarbajewa (wskazał on następcę, ale miał pozostać ważnym graczem) doszło do przetasowań w elicie, czemu towarzyszyły groźne dla władz zamieszki. W efekcie misterna układanka posypała się w kilka dni, a Nazarbajew utracił pozycję.

Kremlowscy decydenci uznali, że nie można ryzykować. Operację „Namaszczony następca” pospiesznie zwinięto.

Rytuał bez treści

Cóż więc uczyniono? Po spreparowaniu na nowo konstytucji i „wyzerowaniu kadencji” (niemającym nic wspólnego z demokracją) Putin przystąpił do przygotowywania spektaklu „wyborczego”. W postsowieckich reżimach, także w Rosji, odbywają się procedury nazwane „wyborami”, choć w istocie są biurokratycznymi rytuałami bez treści właściwej wyborom.

Tak będzie w przypadku „wyborów Putina”, które odbędą się 15-17 marca. Z tego przedstawienia wyeliminowano rywali jedynego słusznego kandydata, konkurencję zastąpiono grą pozorów, a wynik ogłoszono na wiele miesięcy przed głosowaniem: 80 proc. głosów ma paść na Putina (na marginesie: niezależni socjolodzy szacują realne poparcie dla niego na poziomie 30-35 proc., zastrzegając, że w sytuacji zmrożenia strachem nie ma mowy o badaniu rzeczywistego stosunku społeczeństwa do władcy).

Podobnie jest w zgaduj-zgaduli, jak duża część Rosjan popiera wojnę. Putin namawia poddanych do całkowitego i bezwzględnego poparcia „obrony ojczyzny” (to sreberko, w które propaganda zawija zbrodniczą ekspansję) i przekonuje, że całe społeczeństwo stoi za nim murem. Jednak kilka ostatnich wydarzeń podważyło tę tezę (wrócimy do tego za chwilę).

Coś wyjątkowego

Jednym z czynników, które w marcu 2024 r. miały dać Putinowi pewną wygraną, miała być „mała zwycięska wojna”.

Do tej pory było tak, że kontrolowane lokalne konflikty windowały rankingi Putina. Wojna czeczeńska, odebranie Gruzji dwóch prowincji (Abchazji i Osetii Południowej), aneksja Krymu: ich wspólnym mianownikiem była chęć utrzymania przez Rosję imperialnych wpływów na obszarze postsowieckim.

Aby napompować katamaran, na którym Putin mógłby wpłynąć na przestwór oceanu wiecznych rządów, trzeba było czegoś wyjątkowego. Także dlatego rosyjska armia ruszyła w lutym 2022 r. na Ukrainę – pod hasłami ochrony rosyjskiej ludności Donbasu oraz demilitaryzacji i denazyfikacji „kijowskiego reżimu”.

Grupa Wagnera bis: nowy szyld, nowy dowódca, stara misja. Jak Rosja przejmuje północ Afryki [JAGIELSKI STORY #47]

Od początku wojny w Ukrainie Rosja zarobiła 2,5 mld dolarów na handlu afrykańskim złotem. W zamian oferuje tanią pszenicę i bezpieczeństwo dla zaprzyjaźnionych reżimów. To może wystarczyć, by przejąć cały pas Sahelu.

Tuby propagandowe Kremla zapowiadały wzięcie Kijowa w trzy dni. Tego celu nie osiągnięto ani na początku inwazji, ani później. Stolica Ukrainy jest regularnie ostrzeliwana, giną cywile, co stanowi pogwałcenie międzynarodowych konwencji o ochronie ludności cywilnej podczas konfliktów zbrojnych. Rosja nic sobie z tego nie robi, jej generalicja kłamie w żywe oczy, powtarzając, że jedynym celem rakiet i dronów są obiekty wojskowe.

„Nikogo nie napadaliśmy”

Przez ostatnie dwa lata Putin wielokrotnie wił się, by uzasadnić wojnę, nazywaną ciągle „specjalną operacją wojskową”. Cele zmieniały się jak w kalejdoskopie. Czasem propaganda nie nadążała z objaśnianiem jego słów, gdy ogłaszał kolejne korekty. Bywało, że Kremlowi i jego obsłudze medialnej myliły się deklarowane i utajnione zadania: od „obrony Donbasu” i „my na nikogo nie napadaliśmy”, przez zniszczenie „państwa ukronazistów”, aż po „niech NATO się szykuje, bo mamy broń jądrową”. Wszystko dla pokoju, ma się rozumieć.

Sprawy ciągle się komplikują, a konflikt, planowany jako krótka i niewymagająca wielkich nakładów wojna kolonialna (przywrócenie Ukrainy pod kontrolę matuszki Rosji), przeciąga się. Wobec zachodniego wsparcia dla Kijowa i woli Ukraińców dalszej obrony niepodległości potrzebne są nowe kalkulacje.

Tymczasem niezależny politolog Abbas Gallamow zauważa: „Kolonialna wojna nie ma prawa trwać długo. Albo metropolia wygrywa ją szybko, albo nakłady – polityczne, wojskowe, ludzkie, ekonomiczne, kulturowe, infrastrukturalne – okazują się na tyle duże, że zaczynają przeważać nad plusami, wynikającymi z przywrócenia kontroli nad zbuntowaną kolonią”. I dodaje: „W historii przeciągające się kolonialne wojny zwykle kończyły się rewolucją i zmianą reżimów”.

Czy tak będzie dziś w Rosji? I czy Putin w ogóle dopuszcza myśl, że jego rządy mogą się skończyć?

Eskalacja jako narzędzie

Na razie dyktator pogrąża się w fałszywych wersjach historii. W wywiadzie udzielonym amerykańskiemu lobbyście Tuckerowi Carlsonowi dowodził, że w 1939 r. pokojowo nastawiony Hitler został zmuszony do agresji: to Polacy swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem wymusili na nim rozpoczęcie wojny światowej.

Takie manipulacje to firmowy zabieg Putina, wyniesiony ze szkoły KGB. Można się tylko zastanawiać nad jednym: czy popadł w paranoję i naprawdę tak myśli, czy też buduje nieprawdziwe narracje na użytek doraźny? Jeśli faktycznie uważa, że taki był związek przyczynowo-skutkowy największego konfliktu w dziejach świata, to w taki sam sposób może wywieść genezę nowej wielkiej wojny, o której pomrukuje w wystąpieniach.

Co dziś dzieje się w Rosji? Czy ten kraj da się zrozumieć? Jaka przyszłość go czeka? Co czwartek zapraszamy do autorskiego serwisu Anny Łabuszewskiej, ekspertki ds. rosyjskich.

„Putinowi wydaje się, że rok 2024 otwiera pewne okno możliwości i Rosja ma szanse przełamania sytuacji na wojnie z Ukrainą na swoją korzyść – pisze politolożka Tatiana Stanowaja z berlińskiego Centrum Carnegie. – Dużych dostaw broni nie będzie, Amerykanie są zajęci wyborami, strategia wobec Ukrainy zejdzie na dalszy plan, UE nie da rady sama, a i Ukraina będzie przeżywać problemy”. Jej zdaniem Putin sądzi, że w tej sytuacji „najważniejsze to przekonać Zachód, iż należy pozbyć się Zełenskiego i przymusić nową (słabszą) ukraińską władzę do rozmów z Rosją. I kapitulacji”.

Jednak zanim to nastąpi, trzeba sobie jakoś radzić. W orędziu z 29 lutego Putin odniósł się do narastających w Europie obaw przed napaścią Rosji: nazwał je idiotyzmem. Po czym, jak zauważa Stanowaja, „natychmiast przekierował ostrze odpowiedzialności na Zachód: to państwa zachodnie planują uderzenie na rosyjskie terytorium. Zapewnił, że skutki wysłania [zachodnich] kontyngentów na Ukrainę będą miały tragiczne skutki, z unicestwieniem cywilizacji w rezultacie wojny nuklearnej włącznie”. „Trudno się uwolnić od wrażenia, że Putin świadomie rozkręca spiralę eskalacji” – komentowała Stanowaja.

Mimo akcji zastraszania w pogrzebie Nawalnego wzięło udział kilkanaście tysięcy ludzi. Moskwa, 1 marca 2024 r. / Fot. Getty Images

Zabójczy reżim

W czasie, gdy dyktator wygłaszał orędzie, trwały zabiegi władz, aby rodzinie Aleksieja Nawalnego uniemożliwić zorganizowanie uroczystości pogrzebowych. Najważniejszy opozycjonista, więziony od stycznia 2021 r., zmarł nagle 16 lutego. Nadal nie wiadomo, w jakich okolicznościach. Jedno jest pewne: odpowiedzialność za tę śmierć ponosi reżim Putina, który morduje oponentów mogących zagrozić jego władzy.

W grudniu 2023 r. Nawalny został przeniesiony z łagru w centralnej Rosji do jednej z najcięższych kolonii karnych, noszącej nazwę Wilk Polarny i położonej na dalekiej północy, z dala od ludzkich siedzib i życia politycznego. Za najmniejsze wykroczenie osadzano go tam w karcerze. Wpłynęło to na pogorszenie się stanu zdrowia „więźnia numer jeden”.

Wcześniej Nawalny odsłaniał kulisy władzy, pokazywał skorumpowanie elit wokół Putina, wyciągał na światło dzienne skrywane majątki, wykpiwał kiepski gust dyktatora, który pławi się w ukradzionych luksusach. Miał charyzmę, potrafił przemawiać do ludzi, zyskać ich zaufanie. Jak pisał jeden z komentatorów, „Nawalny był kosmitą w krajobrazie rosyjskiej polityki, pełen optymizmu, bezpośredni, zawsze uśmiechnięty”.

Ponury reżim, oparty na sile, nie mógł znieść takiej konkurencji. Już w 2020 r. zapadła decyzja o otruciu Nawalnego nowiczokiem, bojowym środkiem chemicznym. Przeżył, a potem podczas rehabilitacji w Niemczech rozwikłał zagadkę zamachu i zdołał nawet skompromitować wykonawców rozkazu. Kreml do wydania go się nie przyznał.

Publikowane przez Nawalnego materiały o bogactwach Putina i jego otoczenia były nieustannym bólem głowy dyktatora. Uznawał on działalność Nawalnego za osobistą obrazę. A samego Nawalnego za wroga. Także po śmierci.

Promienie nadziei

Pogrzeb, na który władze – po długich korowodach, szantażowaniu matki, unikach i kłamstwach – wreszcie zezwoliły, odbył się na obrzeżach Moskwy. Nabożeństwo żałobne odprawiono w małej cerkwi w blokowisku Marjino, a na miejsce pochówku wyznaczono pobliski Cmentarz Borisowski. Mimo akcji zastraszania w uroczystościach wzięło udział co najmniej 16 tys. ludzi.

W następnych dniach grób Nawalnego został zasypany kwiatami, składanymi przez kolejne tysiące, które chciały go pożegnać, oddać mu hołd. Poza Moskwą ludzie składali kwiaty pod pomnikami ofiar totalitaryzmu, co władze uznały za prowokację, niszczyły te spontaniczne memoriały ku czci Nawalnego i ścigały uczestników akcji.

Czy kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy przyszli na cmentarz, to dużo czy mało? Dużo – w atmosferze strachu, który Putin serwuje społeczeństwu. Mało – jeśli porównać choćby z pogrzebem sowieckiego dysydenta Andrieja Sacharowa z 1989 r., na który przyszło kilkaset tysięcy (był to sygnał diametralnych zmian w nastrojach).

Pogrzeb Nawalnego to nie game changer. Ale jest to „promień światła w królestwie mroku”: jedno z tych wydarzeń, które podważają tezę Kremla o bezwarunkowym poparciu całego społeczeństwa dla wojny i dla Putina. Jego uczestnicy zobaczyli, że nie są sami w swoim oporze wobec reżimu, że w zniewolonym kraju żyją jeszcze wolni ludzie.

Takich promieni dyktator nie toleruje. Większość obserwatorów uważa, że po „wyborach” Putin jeszcze mocniej przykręci śrubę, by wyeliminować niezadowolonych, ukarać krnąbrnych i nielojalnych, wzmocnić segment siłowy. Być może przeprowadzi nową mobilizację, aby spróbować przełamać sytuację na froncie. I zapewnić sobie coś, o czym marzy, a czego nie potrafi dotąd osiągnąć: namiastkę zwycięstwa w tej wojnie.

Gdy Boris Nadieżdin zadeklarował, że zacznie rozmowy pokojowe z Ukrainą, wielu Rosjan stanęło w kolejkach, by podpisać się na jego listach poparcia. Na zdjęciu: Petersburg, 23 stycznia 2024 r. / Fot. Dmitri Lovetsky / AP / East News

Poparcie autentyczne

Ale wróćmy jeszcze do Nawalnego: udział w jego pogrzebie był też manifestacją pokojową. Politolog Michaił Winogradow uważa, że była to trzecia w ciągu ostatniego roku masowa reanimacja nastrojów antywojennych – po buncie Prigożyna i kampanii Nadieżdina (o nim za chwilę). Winogradow sądzi, że apatyczna większość społeczeństwa nie ma zdania, czy wojnę popierać, czy też nie – podąża za trendem, który wydaje się dominujący. Dlatego władzom tak zależy, by nie dopuścić do wzmocnienia trendu antywojennego.

Zapewne z tego właśnie powodu nie został dopuszczony do „wyborów” Borys Nadieżdin, który nieśmiało deklarował chęć zakończenia wojny.

Nadieżdin jest obecny w polityce od lat 90. XX w. Nie był w pierwszym jej szeregu, uczestniczył w kilku projektach demokratycznych i liberalnych (zarówno niezależnych, jak i współdziałających z władzami). Jego udział w „wyborach” był najpewniej uzgodniony z Kremlem. Ale Nadieżdin został wyeliminowany, gdy tylko okazało się, że szybko zyskuje autentyczne poparcie. I gdy do światowych mediów zaczęły trafiać relacje spod jego sztabów wyborczych, przed którymi ustawiały się kolejki ludzi pragnących złożyć podpis na listach poparcia.

Skąd to poparcie? Swoimi ostrożnymi deklaracjami – że będzie dążyć do wypuszczenia z łagrów opozycjonistów i zacznie rozmowy pokojowe z Ukrainą – Nadieżdin pobudził do aktywności tę część społeczeństwa, która jest przeciwna awanturnictwu Putina. Sondaże zamawiane przez sztab Nadieżdina wskazywały nawet na 10-procentowe poparcie, a dalsza kampania i obecność w mediach mogłyby je zwiększyć. Kreml uznał więc, że zawczasu należy zapobiec konsolidacji ludzi gotowych do protestu – pod zmyślonym pretekstem Nadieżdina wykluczono z wyścigu.

Na nowej kanapie

Po wyeliminowaniu Nadieżdina na czoło rankingu dopuszczonych odgórnie kontrkandydatów Putina wysforował się niejaki Władisław Dawankow, postać szerzej nieznana. Kremlowskie sondażownie dawały mu nawet 5 proc. poparcia.

Rywale Putina nie mogą wyrosnąć ponad poziom jego obuwia. Dawankow na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Jednak ostatnie sondaże wskazują na wzrost poparcia dla niego. Mogą na to wpływać dwa czynniki: przepływ części elektoratu, który chciał głosować na Nadieżdina, a także „czynnik Nawalnego”. Przed śmiercią opozycjonista apelował, by nie bojkotować „wyborów”, lecz przyjść do lokali w niedzielę 17 marca w południe i oddać głos na kogokolwiek, byle nie na Putina. Być może pewna grupa zwolenników Nawalnego zagłosuje więc na Dawankowa.

Należy on do kierownictwa partii Nowi Ludzie, ulepionej na odgórne zamówienie przed „wyborami” do Dumy w 2021 r. Kremlowi chodziło wówczas o to, aby wprowadzić na scenę jakieś nowe ugrupowanie i przyciągnąć do urn tych obywateli, którzy nie mogą już patrzyć na postaci z tzw. koncesjonowanej opozycji.

Nowi Ludzie nie zdobyli wielkiej popularności – wtopili się w układ, wstawili po prostu swoją kanapę w pomieszczeniach służbowych i tyle. Są lojalni, poparli agresję na Ukrainę, choć nie są prymusami w „patriotycznych” inicjatywach. Dawankow wypowiada się o wojnie pokrętnie, nie chcąc narażać się na zarzut, iż podważa politykę Kremla.

Co potem?

W manipulowanych „wyborach” wygra kandydat, który już nie powinien startować. Rządzi od tak dawna, że nie pamięta początku swojej prezydentury. Wtedy – a był rok 2000, gdy pierwszy raz obejmował urząd głowy państwa – twierdził, że na pewno nie będzie się trzymał prezydenckiego fotela, że odejdzie, gdy skończy się przewidywana przez konstytucję druga kadencja, że pełnienie tak ważnego urzędu dłużej byłoby nieefektywne itd., itp.

Wynik „wyborów” zostanie narysowany zgodnie z ustaleniami urzędników Administracji Prezydenta, którzy odpowiadają za reżyserię tego widowiska.

Czy taka uzurpacja władzy z pogwałceniem konstytucji zostanie przełknięta przez społeczność międzynarodową? Czy nieważna legitymacja władzy Putina przyczyni się do pogłębienia jego izolacji w świecie (może przynajmniej na Zachodzie)?

A społeczeństwo? Społeczeństwo wróci do swojej rutyny. Część zostanie wkręcona bezpośrednio w machinę wojenną. Część jeszcze bardziej niż dotąd będzie starała się odsunąć na bok, uciec od polityki, od odpowiedzialności, od złych nowin. Tych ostatnich będzie zapewne coraz więcej, bo po „wyborach” Putin przyspieszy budowanie totalitarnej wersji putinizmu, opartego na fundamencie wojennym. Chyba że nadleci stado czarnych łabędzi, które przysiadając na dachu Kremla, rozwalą tę przegniłą konstrukcję…


Julia Nawalna przemawia w Parlamencie Europejskim. Strasburg, 28 lutego 2024 r.  / Fot. Jean-Francois Badias / AP / East News

Julia Nawalna: na początku drogi

Znalazła się na celowniku Kremla, po tym jak ogłosiła, że będzie kontynuować działalność zmarłego męża.

Kreml na pewno z uwagą wysłuchał jej odważnych wystąpień na konferencji na temat światowego bezpieczeństwa w Monachium i potem w Parlamencie Europejskim. „Putina nie złamiecie kolejną rezolucją ani kolejnym pakietem sankcji. On jest bossem zorganizowanej grupy przestępczej, z nim trzeba walczyć jak z mafią” – mówiła. Julia Nawalna wezwała zachodnich przywódców do nieuznania wyników „wyborów” i do traktowania Putina jak uzurpatora. Takie wypowiedzi świadczą o odwadze i bezkompromisowości.

Reżim dołoży starań, aby pamięć o Aleksieju Nawalnym została jak najszybciej zmyta falami entuzjazmu dla kandydata na wiecznego prezydenta. A przeciwko Julii Nawalnej machina propagandowa przygotowuje na bieżąco hektolitry nieczystości, rozlewane obficie w mediach społecznościowych. Prokremlowscy komentatorzy nazywają ją „wesołą wdówką”, imputują interesowność, chodzenie na pasku Zachodu itd., itp.

Czy przebywając za granicami Rosji, Julia Nawalna ma szansę stać się przywódczynią „szczęśliwej Rosji przyszłości”? Jest dziś na początku politycznej drogi – do tej pory była najbliższą współpracownicą Aleksieja, świadomą celów, jakie sobie stawiał. Wspierała go we wszystkim, ale nie odgrywała samodzielnej roli.

Teraz stanęła naprzeciw Putina sama. Jak wówczas, gdy po otruciu Aleksieja nowiczokiem w sierpniu 2020 r. walczyła o wyrwanie z gardła kremlowskiego smoka zezwoleń na wywiezienie męża do niemieckiej kliniki. Kremlowski smok wtedy ustąpił. Na chwilę.


Rytuał „wyborczy” i jego aktorzy

Związana z Kremlem sondażownia WCIOM opublikowała 3 marca najnowszy ranking kandydatów: listę otwiera, jakżeby inaczej, Władimir Putin z podobno 75-procentowym poparciem. Na drugim miejscu znalazł się Władisław Dawankow z partii Nowi Ludzie z 6-procentowym poparciem. Dwie pozostałe pozycje zajęli bezbarwni koncesjonowani kandydaci: jeden z ramienia Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (Nikołaj Charitonow – 4 proc. poparcia) i drugi z Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (Leonid Słucki – 3 proc.).

Słucki od wielu lat jest deputowanym Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, a po śmierci w 2022 r. Władimira Żyrinowskiego, założyciela i przywódcy LDPR, został jej przewodniczącym. Przezornie trzyma się uchwytów, nie wychyla, wykonuje polecenia Kremla. W 2018 r. zrobiło się o nim głośno, gdy kilka dziennikarek delegowanych przez redakcje do relacjonowania wydarzeń w Dumie Państwowej poskarżyło się na niestosowne zachowanie Słuckiego. Według ich słów deputowany dotykał je w miejscach intymnych i obejmował, nie zważając na protesty; jednej proponował, aby została jego kochanką. Koledzy z Dumy stanęli murem za Słuckim, sprawie ukręcono łeb.

Charitonow już raz reprezentował Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej w rytualnych zmaganiach. W 2004 r. w „wyborach” prezydenckich zdobył 13 proc. i zajął drugie miejsce (za Putinem). Jest aparatczykiem bez wyrazu, byłym dyrektorem sowchozu. Zawsze mierny, ale wierny. W 2000 r. otrzymał od ówczesnego dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa Nikołaja Patruszewa awans do stopnia pułkownika.

Nazwiska Dawankowa, Słuckiego i Charitonowa znajdują się na zachodnich listach sankcyjnych za popieranie rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2024

W druku ukazał się pod tytułem: W królestwie mroku