Tak mnie tym swoim prawem rąbnęliście w twarz, że prawie skoczyłam z dachu – pisze do biskupów ofiara molestowania w Kościele

To opowieść o paradoksie wspólnoty, która daje sens i jednocześnie jest miejscem doznawania krzywdy.

02.07.2023

Czyta się kilka minut

 / MARK LENNIHAN / AP / EAST NEWS
/ MARK LENNIHAN / AP / EAST NEWS

Napisałaś tę książkę dla nas czy dla siebie? – pytam Tośkę Szewczyk, autorkę książki „Nie umarłam”, bo właściwie nie wiem, jak zacząć. Tośka to pseudonim, autorka chce pozostać anonimowa, prosi czytelników, by jej nie szukać, nie domyślać się. Zbyt wiele wycierpiała. Zgadza się jednak na rozmowę z „Tygodnikiem”.

– A muszę wybrać jednego adresata? Pisałam i dla siebie, i dla innych – odpowiada spokojnie. – Pisanie jest dla mnie terapeutyczne, układa mi w głowie. Pisałam też ze względu na Pana Boga i Ewangelię, ze względu na ludzi, którzy mogą potrzebować usłyszeć Ewangelię w podobnych doświadczeniach. Zbigniew Nosowski namówił mnie, żebym napisała jeszcze kalendarium procesu i list do biskupów, i okazało się, że piszę to też, żeby wyrazić swoją złość w stosunku do całej struktury.

Dwanaście scen

„Nie umarłam” opowiada o molestowaniu, które rozpoczyna się, gdy autorka jest w gimnazjum. Sprawcą jest trzydziestokilkuletni ksiądz X, charyzmatyczny duszpasterz wspólnoty w jej parafii. O tamtej historii autorka opowiada w 12 obrazach, migawkach, scenach. Panuje nad nią, powie nam tyle, ile chce. Mam wrażenie, że tyle, byśmy wiedzieli, co się stało, ale byli w stanie to unieść. Jest w tych scenach pierwszy esemes z miłosnym wyznaniem, pierwszy pocałunek, osaczenie, wspólnota, której członkowie nie widzą, ksiądz zza ściany, który nie słyszy, choć mógłby.


Radzik: NIE POWINNAM BYŁA. MAMY MASĘ TAKICH WSPOMNIEŃ >>>>


Ta trudna opowieść pisana jest ze swadą, pewnie pozwalającą autorce trzymać odpowiedni dystans wobec tego, co opisuje. Historia molestowania, które kończy się, gdy bohaterka wyjeżdża na studia, to tylko początek tej opowieści. Potem słyszymy, jak mocuje się ze sobą i z Kościołem, o zaangażowaniu we wspólnotę i gniewnym zmaganiu z jej systemem.

Tośka pisze o dwóch dziewczynach, które się w niej zmagają: „Ta niegrzeczna od początku mówiła, że dzieje mi się krzywda. Krzyczała, że ten człowiek robi źle. Że jest zły. Ta miła mówiła wtedy, że nie może dziać się nic strasznego, bo przecież jest księdzem. Przedstawicielem Boga tu, na ziemi. (…) Ostatnio kłócą się o to, czy Kościół jest moim domem, czy nie. O to, czy ten dom jest bezpieczny, czy patologiczny. (…) Zdarzyło się też kilkukrotnie po spowiedzi, że miałam w sobie ten sam konflikt. Nie byłam pewna, co stało się przed chwilą. Czy Jezus odpuścił mi grzechy? Czy ksiądz mnie upokorzył? Czy mogłam temu księdzu zwrócić uwagę? Czy skoro reprezentuje tam Chrystusa, to powinnam siedzieć cicho i chociaż na spowiedzi nie grzeszyć brakiem pokory?”.

Poznajemy przebieg zgłoszenia i procesu kanonicznego, który zamiast zabliźniać, otwiera rany i tworzy nowe. Książkę zaś kończy sześć listów: do sprawcy, do Boga Ojca, do skrzywdzonej, do skrzywdzonego, do księdza zza ściany, do biskupów, delegatów i pracowników sądów, do członków wspólnot. Nieduża rzecz, ale potężna ­opowieść o krzywdzie, o odbudowywaniu siebie, sile czerpanej z Ewangelii i zmaganiu o inny Kościół. Czyta się szybko, w pewnym oszołomieniu mocą opowieści autorki, tym, jak odbudowuje siebie, ale wciąż jest ­krucha. Tym, jak znajduje siłę w Bogu i w Kościele, choć i z jednym, i z drugim się boksuje. Wyobrażam sobie performatywne czytanie tej książki na posiedzeniu episkopatu, bo to jest bardzo mocny głos nieumarłej do ludzi Kościoła.

Złość

Czemu zaczęła pisać? Sprowokował ją wpis prof. Aleksandra Bańki, świeckiego zaangażowanego w ruch synodalny, który mówił, że Ewangelia jest obezwładniana przez grzech Kościoła i że na każde słowo Dobrej Nowiny tak naprawdę można pokazać twarz osoby skrzywdzonej. – Pomyślałam, że moja historia, moja rana może być jakoś błogosławiona – tłumaczy. – Doświadczyłam w Kościele i jednego, i drugiego: skrzywdzenia i Ewangelii. To mi daje możliwość zabrania głosu z zupełnie niezwykłej pozycji i mówienia o dobrym Bogu nawet w perspektywie takiej krzywdy.

Paradoks wspólnoty, która daje sens i jest miejscem doznania krzywdy, to główna oś tej książki. Gdy zaczynała pisać, myślała, że zgłoszenie krzywdy w diecezji pójdzie gładko. – Wtedy kontakt z delegatem był dobry. To znaczy w ogóle był – prostuje. – Wydawało się, że to jest na dobrej drodze.

Delegat przestaje odbierać, biskup nie czuje się za to odpowiedzialny. W umieszczonym pod koniec książki liście do biskupów, delegatów i pracowników sądów Tośka pisze, dławiąc złość: „Łatwiej było mi pisać list do sprawcy niż do Was. Jestem wściekła – jak dzikie zwierzę zapędzone w kąt przez myśliwych, pełna złości, gotowa do walki. Mimo że to Wy mnie tam zagoniliście, i tak jesteście przekonani, że awanturuję się niepotrzebnie i bez powodu. Przecież wszystko przebiega zgodnie z prawem. Tak mnie tym swoim prawem rąbnęliście w twarz, że prawie skoczyłam z dachu”.

Wcale nie żartuje. Mówi, że pisanie o procesie kanonicznym było trudniejsze niż opowieść o krzywdzie: – Tamto mam jakoś poukładane – wyjaśnia. – Natomiast o wiele bardziej i somatycznie przeżyłam pisanie, opisywanie procesu kanonicznego, które dzieje się tu i teraz i retraumatyzuje. To jest ciągle to samo doświadczenie, że ktoś mnie używa. Wtedy, żeby spełnić swoje potrzeby seksualne. Teraz, żeby zrobić porządek na swoim podwórku, może trochę, żeby zadbać o swój własny wizerunek. Bo można się pochwalić tym, jak się dba o skrzywdzonych. Nie jestem podmiotem, a przecież powinnam być podmiotowo traktowana.


PYTANO NAS, CZY WALCZYMY Z KOŚCIOŁEM

BARBARA SMOLIŃSKA współinicjatorka „Zranionych w Kościele”: Osoby korzystające z telefonu zaufania dla wykorzystanych seksualnie przez duchownych często zaczynają swoją historię od słów: „Pani na pewno mi nie uwierzy” >>>>


Zarówno w książce, jak i w rozmowie przyznaje, że ma w sobie wiele złości. Pytam zatem, czy może mnie oprowadzić po swojej złości.

– Trochę tego będzie – śmieje się Tośka, a potem zaczyna wyliczać: – Złoszczę się w każdej sytuacji, w której mówi się o nas, a nie do nas. Mam na myśli skrzywdzonych, ale to samo mogłabym powiedzieć o nas, kobietach. Pamiętam, jak mi się ­odpaliła złość w momencie afery z Janem Pawłem II. Miałam ogromny żal o to, że we wszystkich komunikatach biskupów jest informacja o ahistoryczności, atakach na świętość, na dziedzictwo, o tym, że są teraz tacy, którzy atakują. Ponieważ nie było ani słowa o ofiarach, to ofiary zostały włożone do tego samego worka z innymi atakującymi. W tym samym piśmie mówiono, że Kościół opiekuje się osobami skrzywdzonymi. Jeżeli Kościół opiekuje się osobami skrzywdzonymi, to czy biskupi, zanim usiedli do pisania obrony papieża, wysłali esemesy do skrzywdzonych? Z każdym takim materiałem we mnie, i pewnie w wielu z nas, odnawia się jakaś rana. Im świeższe są rany, tym większa jest szansa, że ktoś z nas sobie coś zrobi. Który biskup to sprawdził? Mój biskup diecezjalny ma do mnie numer.

Granice

– Teraz już mi się złość odpala bardzo często, może nawet za często – przyznaje i opowiada o bzdurach, które słyszy na kazaniu. Czyta mi wynotowane cytaty, jeden głupszy od drugiego. Na przykład: „Bracia i siostry, istnieje bowiem przepowiednia, według której jeśli Polacy będą spełniać Boże przykazania, staniemy się w końcu bogatym krajem. Według tej przepowiedni na świecie pozostanie wówczas już tylko Polska i Turcja. Żyjmy więc przykazaniami”.

– To jest kazanie? – nie dowierzam.

– To jest kazanie sprzed dwóch tygodni – wyjaśnia Tośka. – Natomiast wczoraj, ale już w innym kościele, było takie: „Kościół dzisiaj jest tak samo mały jak wtedy w Wieczerniku. Wszyscy mówią, że ma władzę polityczną w naszym kraju. To bzdura. To Żydzi i ci spod tęczowej flagi mają władzę. Jak złapiesz Żyda-złodzieja, to nie możesz powiedzieć, że to złodziej, bo będziesz antysemitą. Jak nazwiesz po imieniu zło tych tęczowych, to od razu mówią, że mowa nienawiści. Jakie finanse ma Kościół? Biskupi nie mają majątku. Nawet Radio Maryja nie ma majątku. To koncerny farmaceutyczne, które nas rzekomo leczyły szczepionkami w pandemii. Dorobili się i teraz rządzą. Kościół jest malutki”.

No, tu jest wszystko. Śmiejemy się, poważniejemy.

– Wtedy wstaję i wychodzę, środkiem kościoła – dodaje Tośka. – To dramat, że kapłani tak często mają poczucie, że mają prawo wyjść na ambonę nieprzygotowani i powiedzieć nam cokolwiek. Złoszczę się, że nie reagujemy. Ten człowiek ma pewną odpowiedzialność w stosunku do Pana Boga i ze względu na funkcję, którą ma w Kościele. Niech się z niej wywiąże!

Głoszenie dobrego Boga leży jej na sercu. O niedbalstwie spowiadających duszpasterzy, przekraczaniu kompetencji rozmawiamy dłuższą chwilę. W tym, co mówi, jest nie tylko złość, przede wszystkim żal i troska o zmarnowaną szansę ewangelizacji. Bylejakość niszczy zaufanie, bo jak ufać, gdy w małych sprawach nie możesz na kimś polegać. ­Napisano, że spowiedź jest kwadrans przed mszą, a przez dwa tygodnie przed mszą konfesjonały są puste. Spowiedź zresztą to osobny temat i delikatna przestrzeń.

– Idę do spowiedzi, mówię o czymś totalnie innym – relacjonuje – a ksiądz do mnie z pytaniem, czy modlę się o dobrego męża. Mówię, że nie. Samo to pytanie to już przekroczenie kompetencji. Ale on cisnął i cisnął, więc w końcu mu powiedziałam, że nie zamierzam wychodzić za mąż ze względu na swoje doświadczenie. Jakie doświadczenie? No to powiedziałam, ale bez szczegółów. Gość ciśnie dalej. Więc powiedziałam, że to był ksiądz katolicki. Na co on mnie pyta, czy się z tego wyspowiadałam! Dobrze, że byłam wtedy już po dziewięciu latach terapii i byłam w stanie mu odpowiedzieć, że to ten ksiądz się powinien wyspowiadać, a nie ja. I nie chcę więcej o tym rozmawiać. Postawiłam granicę, natomiast trudne jest stawianie granicy, kiedy klęczysz przed człowiekiem, od którego zależy, czy dostaniesz rozgrzeszenie.


PEDOFILIA W KOŚCIELE: DANE POKAZUJĄ SKALĘ ZGŁOSZEŃ, A NIE SKALĘ KRZYWDY >>>>


Tu i tam w książce można wyczuć, że w historii krzywdy, ale też innych relacji z instytucją autorka dostrzega, że fakt, iż jest kobietą, ma w różnych sytuacjach znaczenie. Wspomina mizoginię księdza X, powielającego to, co słyszał od innego duszpasterza i promieniującego nią na chłopców ze wspólnoty. Kryguje się, że ktoś to jeszcze nazwie katolickim feminizmem. Zagaduję, jak z tym jej feminizmem jest.

– To się dopiero problematyzuje – przyznaje. – Może zacznę od przykładu, który pokazuje, jak głęboki zaczyna być mój wnerw. Moja przyjaciółka wychodząc ostatnio z kościoła dostała ulotkę od faceta, który rozdawał je za wiedzą księdza. W ulotce mowa, że spodnie są strojem niegodnym dla kobiety chrześcijańskiej, bo uwydatniają krocze. Wyobrażasz sobie? Myśląc o tym wszystkim jestem zdesperowana i czuję, że akurat ta złość jest jak uśpiony wulkan, jeszcze się nie werbalizuje. Szukam słów.

To jednak nie wszystko. Bo jest też praktyczny wymiar, związany z kontaktami z instytucją.

– Zastanawiałam się, co by było, gdyby choć jedna kobieta stanęła na mojej drodze w czasie procesu kanonicznego. Wiem, że już są w niektórych diecezjach delegatki, ale z tego, co rozumiem, procedur żadna kobieta nie układała ani nie rewidowała. Nie chodzi o to, że kobiece oko byłoby bardziej troskliwe. Po prostu przydałoby się, gdyby patrzono na procedury z różnych perspektyw.

Przy okazji zauważa, że w Kościele brakuje ewaluacji. Jakiejkolwiek ewaluacji. Gdyby procedury mające pomagać skrzywdzonym zostały poddane krytyce, można by zapytać, czy użytkownicy byli zadowoleni. Tośka zadowolona nie jest. Gdy dopytywała, co się dzieje w jej sprawie, przestano odbierać od niej telefony. Ma wrażenie, że zastrzeżenia są postrzegane jak atak, bo nie ma jak ich zgłosić, trzeba rozkręcić sprawę, szturmować. Najlepiej w mediach, żeby ktoś zauważył. Z krytykujących robi się wtedy wrogów.

– Kurde, ja kocham Kościół! – mówi Tośka. – Nie róbcie mi z niego tego, co robicie!

Przedsionek Kościoła

To jest jedna z najmocniejszych i nieoczywistych spraw w tej książce. Skrzywdzona przez księdza wciąż praktykuje, angażuje się. Chce wrócić do domu. Nie chce być bezdomna. Trzyma się Kościoła pazurami, mimo całej złości i tego, co trudne do zniesienia. Pytam więc: czy może mnie oprowadzić dla odmiany po swojej miłości i nadziei, które trzymają ją w Kościele?

– Skoro trzymamy się metafory oprowadzania, muszę cię oprowadzić po przedsionku. Przedsionek jest pełen świetnych ludzi, którzy z jakiegoś powodu nie pasują, zostali wypchnięci ze środka albo ich własne rany czy reguły, które panują w Kościele, nie pozwalają im wejść. W przedsionku siedzą skrzywdzeni, osoby homoseksualne, ale też dorośli w spektrum autyzmu, dla których nie ma dobrej przestrzeni. Siedzą tam osoby rozwiedzione w ponownych związkach, pewnie też katolickie feministki. Spotykam tam ludzi, którzy pomimo swoich ran kochają Jezusa. I co jest najlepsze, spotykam samego Jezusa. Jestem przekonana, że On uwielbia tam z nami siedzieć i gadać. Spotykam Go w rozmowach z ludźmi, którzy walczą o to, żeby być w Kościele. To jest dla mnie twarz Kościoła. Taki Kościół kocham. Są też ludzie, którzy nam trzymają otwarte drzwi, będąc w środku upominają się o nas, tych z przedsionka. Pozwalają nam słyszeć i pozwalają usłyszeć nasz głos. W nich też kocham Kościół, bo to odwaga stać w drzwiach, być torpedowanym i przez środek, i przez przedsionek.

Ciągnie dalej, o zwyczajnym Kościele: – Kocham Kościół w takiej małej codzienności. Panią, która w kościele, do którego chodziłam codziennie, dbała o kwiaty. To, że panie z Róży Różańcowej zaprosiły mnie, żebym z nimi pociągnęła różaniec, bo im się wykruszyła koleżanka. Wiesz, to takie babeczki po osiemdziesiątce, które dzielnie lecą z różańcem codziennie przed mszą, a ja byłam dwudziestolatką, której fryzura mogła je odstraszyć. To było tak absurdalne i tak do siebie jednocześnie pasowało. To jest mój Kościół. Kocham Kościół w tym, że mnie karmi ciałem Boga. Żadne inne miejsce, instytucja nie nakarmi mnie ciałem Boga. Nie odpuści mi grzechów. Jestem wdzięczna Kościołowi, nawet temu mojemu rodzinnemu, mimo całego zła, które się tam działo, bo dał mi wiarę.

Marzenie

Historia Tośki nie ma radosnego końca. Pisze o tym, jak wciąż się zmaga, by być w Kościele, i o to, żeby żyć. Krucha jest ta rzeczywistość, bardzo niestabilna. To jest codzienna walka.

Przeplatają się w jej opowieści złość, nadzieja, wiara. Cytuje onieśmielająco Biblię, pokazuje, że korzysta z niej jako zasobu, który daje siłę i życie. Wtedy wydaje się, że to mocna ewangelizacyjna opowieść, ale zaraz przyznaje, że jej pewność jest krucha. Nie udaje, że wiara czyni marsz przez życie z takim bagażem czymś lekkim.

Gdy o to pytam, odpowiada: – Trudno mi uwierzyć w zdanie, że Jezus jest moim Panem i teraz już wszystko jest w porządku. To, że Jezus jest moim Panem, zakłada, że będzie trudno, bo Jemu było trudno. Ostatecznie wszystko będzie w porządku po zmartwychwstaniu, głęboko na to czekam. Natomiast na razie…

Tu opowiada o rozwiniętej przez Annę Ostaszewską szkole psychoterapii integratywnej w podejściu chrześcijańskim, która przedstawia koncepcję człowieka jako samochodu z czterema kołami. W tym prostym schemacie każdy z nas ma cztery koła, na których jedzie: rozum, wolę, emocje i sferę fizyczną. Łatwo się domyślić, że wszystko jest fajne, gdy są w miarę tego samego rozmiaru i jadą w tym samym kierunku. To jak jest z kołami u Tośki?

– U mnie w sferze wolitywnej jest podjęta decyzja. Jestem w Kościele, wierzę w Pana Boga, nigdzie się nie wybieram. Będę walczyć – mówi stanowczo. – Natomiast emocje... Tu jest wulkan. Czasami w ciągu dnia szarpie mnie w każdą stronę, i to tylko w kontekście Kościoła, a przecież mam też inne życiowe sprawy. Rozum... mam już pewien zestaw nowych przekonań, które wypracowałam. Natomiast wciąż przychodzą mi do głowy różne automatyczne myśli, z którymi muszę walczyć. Ciało... Oj, ciało bardzo reaguje. To było niesamowite. Zaczęłam pisać ten fragment książki o procesie kanonicznym oraz list do biskupów. Nie mogłam pisać sama w pokoju, musiała ze mną siedzieć przyjaciółka. Pisałam na tabletkach przeciwbólowych, plastrach przeciwbólowych na plecy i kroplach żołądkowych. Nie jadłam przez trzy dni. Wiem, co mi się dzieje, nie panikowałam. Rozumiem to. Ta sytuacja nie jest zamknięta, bo Kościół mi się ciągle przydarza. W dobrym i złym sensie. Wciąż podejmuję od nowa decyzję. Teraz wolę doświadczać bycia w Kościele w każdym z kolorów, niż skazać się na szarość bycia poza nim. Gdybym wyszła z Kościoła teraz, byłoby to wypchnięcie. Co gorsza, wypchnięcie z domu. To ja już wolę te wszystkie emocje. Nie mówię, że każdy tak by to odczuł.

– Możesz mi powiedzieć o swoim marzeniu o Kościele?

– Marzę o Kościele wierzących świeckich i księży, w którym im większą ktoś ma odpowiedzialność, tym bardziej bierze też odpowiedzialność za swoją wiarę i rozwój duchowy – zaczyna, jakby miała to od dawna przemyślane. – Kościele dojrzałych wiernych, w którym nie będziemy się zachowywać jak dzieci chodzące po omacku, potrzebujące przewodników, tylko korzystać z godności, którą mamy z chrztu świętego. Będziemy autonomiczni duchowo w takim dobrym sensie. Nieuzależnieni.

To marzenie można samemu wcielać w życie. Tośka marzy dalej:

– Marzę o Kościele, który ma odwagę powiedzieć człowiekowi, który pieprzy, że pieprzy. I to zanim będzie za późno i powstanie kolejna sekta. Ale będzie umiał to zrobić z miłością. I w ogóle o takim Kościele, w którym nie będzie strach się nawracać. Czasem strach być grzesznikiem w Kościele.


DLACZEGO BOIMY SIĘ RODZIĆ

W centrum stoją embrion i płód, wymagające bezwzględnej obrony przed zagrażającym światem, w tym... przed matką. To zwycięstwo narracyjne zabija i okalecza kobiety >>>>


W książce Tośka pisze, że wspólnym mianownikiem w Kościele stało się wykluczanie. I to po wszystkich stronach mapy, żeby nie nazwać tego barykadą. Każdy znajduje satysfakcję w wykluczeniu kogoś innego. I to nas najbardziej łączy. Sama przyznaje, że nie znosi „kato­talibów”, więc też się na tym łapie. W końcu jednak jej marzenie jest włączające. Mówi:

– Po prostu marzę o Kościele, w którym częściej się będzie używać „i” niż „albo”. Nie jednorodnym, ale zintegrowanym. Marzę o Kościele – no to już będzie hardkor – który pójdzie szukać mojego sprawcy i mu ogłosi Ewangelię. I który go z powrotem przyprowadzi do wspólnoty. Bo to nie sztuka wykluczyć człowieka ze wspólnoty. Skazać na wieczne potępienie. Nie tego Chrystus uczył i nie za to umarł. ©

Tośka Szewczyk NIE UMARŁAM. OD KRZYWDY DO WOLNOŚCI Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2023

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jestem wściekła