Świątynie ery cyfrowej

„Katedra” Tomasza Bagińskiego umiejętnie łączy poetykę science fiction z zakorzenionym w europejskiej kulturze symbolem.

30.03.2003

Czyta się kilka minut

U podstaw sakralnej architektury gotyku tkwiło przekonanie o nieskończoności Boga, obecnego zarówno we wnętrzu świątyni, jak i poza nią. Filary i łuki przyporowe nie rozgraniczały ostatecznie obu tych przestrzeni, szkielet budowli organicznie wyrastał z podłoża, a wysokość naw kierowała myśli ku nieosiągalnemu absolutowi.

Absolut nie jest może ostatecznym odniesieniem „Katedry”, ale ambitne przedsięwzięcie Tomasza Bagińskiego to próba zmierzenia się z dramatycznym obrazem doświadczenia granicznego.Oto gdzieś na odległej planecie samotny wędrowiec zbliża się do wrót olbrzymiej budowli - monumentalnej, a zarazem zrośniętej z otoczeniem. Wenątrz jej ogrom jeszcze bardziej obezwładnia. „Pielgrzym” dochodzi do końca nawy, uformowanej przez kłączopodobne kolumny, lecz ta dziwaczna świątynia nie ma centrum ani ołtarza - zwieńczenie nawy znajduje się tuż nad urwiskiem.

Prawdziwy kres wędrówki nastąpi o świcie, gdy zza tarczy planety wyjrzy słońce, a jego ostre promienie zaczną wdzierać się do wnętrza. Światło, które w średniowiecznym kościele odgrywało niemal mistyczną rolę - tu jest potężnym, a zarazem bezlitosnym budowniczym. Blask słońca dostarcza dawki energii, pozwala wybudować kolejny człon przerażającej, żywej świątyni...

Dla jednych będzie to budowla ponura, nie pośrednicząca w drodze do żadnego bóstwa, poświęcona sama sobie, żarłoczna i zachłanna. Ale w postawie wędrowca (imoże naprawdę pielgrzyma?) jest coś, co każe wierzyć w sens ofiary i celowość żmudnego budowania. Bo może sama katedra, podobnie jak wszystko wokół: urodzajny grunt, z którego wyrasta, i padające na nią promienie słońca, ma w sobie jakiś mistyczny, wiecznotrwały sens? Choć trudno wyobrazić sobie, że mógłby to być sens o charakterze prawdziwie sakralnym.

Fenomen dzieła Bagińskiego i Jacka Dukaja, który na podstawie własnego opowiadania opracował z reżyserem scenariusz, tkwi w umiejętnym połączeniu poetyki science fiction z zakorzenionym w europejskiej kulturze symbolem o charakterze religijnym, kulturowym, a nawet cywilizacyjnym (bo ów architektoniczny monument może się kojarzyć z jakąś formą totalitaryzmu). Poruszająca pointa „Katedry” ma jednak raczej charakter przebłysku intuicji czy inspirującej metafory niż filozoficznej refleksji. Czy nie jest to oczekiwanie zbyt wygórowane? Nie, bo istnieją dziesiątki takich skromnych arcydzieł, w których zmysłowa pełnia barw, kształtów i ruchu wyraża skomplikowaną intelektualną treść.

„Katedra” apeluje przede wszystkim do emocji, i czyni to w sposób niezwykle - jak na film zrealizowany w technice komputerowej - skuteczny. Jest w niej ogromna „graficzna” żarliwość, wyrażająca się skrupulatnością i pasją w odtwarzaniu mnogości linii, struktur i kształtów - to ona, w połączeniu z niespotykaną pracowitością młodego reżysera, złożyła się na wizualny rozmach i atrakcyjność dzieła. W takim przypadku żarliwość plastyka polegać będzie także na przezwyciężaniu obojętności techniki cyfrowej. Bagiński, na co dzień pracujący nad komputerowymi efektami w reklamach, zdołał ocalić elementarną namiętność rzemieślnika, przejawiającą się w zmysłowym, pełnym wyczucia stosunku do narzędzi pracy (program graficzny to „taki bardziej skomplikowany pędzel”). „Katedra” jest więc z jednej strony filmem na tyle perfekcyjnym, że potrafi wykreować świat bliski plastycznym, odbieranym zmysłami obrazom; z drugiej zaś perfekcja ta - na szczęście - nie osiąga ideału kosztownych animowanych produkcji dla dzieci, które dają poczucie obcowania z bezbłędnością maszyny.

Są w filmie Bagińskiego niedoskonałości - na przykład twarz, a zwłaszcza oczy bohatera, zachowały swój „nieludzki”, cyfrowy rodowód. Są obrazy czasem ocierające się o efektowny, futurystyczny kicz. Ale tym, co naprawdę przeszkadza mi w uznaniu „Katedry” za dzieło - przynajmniej od strony wizualnej i narracyjnej - w pełni skończone, jest, paradoksalnie, niewiara reżysera w siłę własnej animacji.

To dobrze, że jej inspiracje są różnorodne, mniej chyba płynące z kina rysunkowego, bardziej z plastyki, grafiki, a także przemian we współczesnym filmie aktorskim. Jeśli jednak w odbiorze niektórych scen dominuje wrażenie, że oglądamy jakiś mistyczny epizod „Władcy pierścieni” (chodzi oczywiście o styl montażu i dynamiczne ruchy kamery, a nie sam film, który trzy lata temu - gdy rozpoczęła się praca nad „Katedrą” - nie mógł jeszcze Bagińskiego zainspirować), to znaczy, że w poczuciu autora środki kina animowanego, nawet w połączeniu z techniką cyfrową, efektownym dźwiękiem i bardzo ekspresyjną muzyką, nie wystarczają. A na pewno by mogły.

Nie dostrzegam więzów, które łączyłyby „Katedrę” z tradycją polskiego kina animowanego albo ze współczesnymi filmami tego gatunku: „Zbrodnią i karą” Dumały, „Hobby” Szczechury, „Edenem” Czeczota. Wszystkie one powstały „odręcznie”, a ich autorzy do dziś niechętnie odnoszą się do techniki cyfrowej. Osiągnięcie Bagińskiego jest jakąś odpowiedzią na pytanie, czy programy graficzne pozwalają na ten rodzaj bezpośredniości i zażyłości, jaki daje ołówek, pędzel, własne palce - czy też są tylko przedłużeniem bezdusznego kalkulatora, realizującego plan artysty w niewolniczej formule renderingu (to ten etap pracy nad filmem, w którym komputer, przetwarzając tysiące danych wprowadzonych przez artystę, wypełnia „szkielet” obrazu i „szkic” animacji tkanką barw, kształtów, cieni, a przede wszystkim ruchu).

Sto lat temu artyści i intelektualiści nie wyobrażali sobie, by dzieło stworzone przy pomocy kamery i celuloidowej taśmy mogło być sztuką. „Katedra” wcale nie musiałaby być związana z tradycją kina rysunkowego, gdyby reżyser zaproponował w pełni oryginalną i skończoną wizję własnej animacji. Pomimo pionierskiego w polskich warunkach osiągnięcia w dziedzinie techniki cyfrowej, chyba jeszcze jej nie ma. Ale Bagiński nie skończył przecież nawet 30 lat... 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Film w Tygodniku (13/2003)