Solidarność wstrząśniętych

PETR PITHART (rocznik 1941), polityk i publicysta, jest obecnie wiceprzewodniczącym Senatu (izby wyższej czeskiego parlamentu). Za młodu komunista, zerwał z ideologią po inwazji Układu Warszawskiego i zdławieniu Praskiej Wiosny. Po 1968 r. angażował się w działalność dysydencką, był represjonowany. Jako jeden z pierwszych podpisał Kartę 77 - manifest czechosłowackiej opozycji. Po Aksamitnej Rewolucji został posłem; w latach 1990-92 był premierem Czech (jeszcze w ramach federacji czechosłowackiej). Jest dziś ostatnim z pokolenia dawnych opozycjonistów, zajmującym eksponowane stanowisko w polityce.

03.11.2009

Czyta się kilka minut

Publikowany przez nas tekst jest fragmentem jego książki

"Osiemdziesiąty dziewiąty", która ukazała się w tym roku nakładem praskiego wydawnictwa Academia (dziękujemy za pomoc Václavowi Burianowi, w którego czasopiśmie "Listy" z Ołomuńca ukazał się pierwotnie ten tekst).

W pewnej chwili, gdy jakoś latem 1990 r. zaczęły coraz częściej rozbrzmiewać apele o "dokończenie rewolucji", gdyż ta listopadowa była podobno "zdradzona", "ukradziona" studentom [którzy zaczęli demonstracje jesienią 1989 - red.], odpowiadałem hasłem: "Dość już było rewolucji!".

Odpowiadałem wtedy w tym samym duchu, w jakim działała nieprzygotowana wprawdzie politycznie, a może i niepolityczna czy świadomie wręcz antypolityczna opozycja, gdy listopadowym przewrotem i tym, co zaraz po nim nastąpiło, nie rozpoczęła celowo żadnego dalszego rewolucyjnego cyklu. I to za cenę niektórych porażek. Z pokonanymi obchodziła się w zasadzie łaskawie, co ciągle się jej wypomina.

Kiedy zapanuje przekonanie, że to, co się dzieje, to rewolucja, i że tak właśnie ma wyglądać, to nie będzie to rewolucja ostatnia. Ta naprawdę ostatnia musi świadomie zrezygnować z radykalnych gestów, rewolucyjnej retoryki, zbyt wielu emocji, choć to wszystko ma do dyspozycji. Musi się sama hamować, ograniczać. Dlaczego zatem nie używać prostego terminu: "przewrót"?

Ważne są w końcu nie słowa, ale fakt, że Republika Czeska jak dotąd omija bezpiecznym łukiem wszystkie pokusy zwrotów ku reżimom autorytarnym. To argument wspierający nasz niegdysiejszy wybór, że - mimo wszelkich pokus - uniknęliśmy rewolucyjnych metod.

Odwołując się do podstaw Karty 77 - szerszych niż tradycyjnie polityczne i wychodzących z idei "solidarności zagrożonych" - jest czymś niedorzecznym nieustannie wyliczać, ilu w niej było "tych" (np. byłych komunistów czy katolików), a ilu "tamtych" (konserwatystów czy liberałów, politycznych więźniów itd.). Nie o to chodziło, choć trudno to wytłumaczyć komuś, kto tego nie doświadczył. Brak politycznej wizji jakiegoś z gruntu nowego Dobra, a nawet brak całościowego programu politycznego czy też programów politycznych można postrzegać nie tylko jako niezrozumiałe, nie mające usprawiedliwienia manko czeskiej opozycji, ale też, raczej, jako odpowiednią reakcję na globalne problemy naszego świata.

Jeśli zejdziemy z filozoficznych cokołów na ziemię, stanie się oczywiste, że w tej części Europy na początku lat 90. w pełni zadośćuczyniono Francisowi Fukuyamie. W połowie roku 1989 twierdził on (w sławnym eseju dla "Foreign Affairs"; książka wyszła nieco później), że nadchodzi "koniec historii" w tym sensie, że liberalna demokracja jest końcowym etapem ludzkości i nic więcej, nic lepszego już za nią nie ma, przestrzeń na utopię jest opróżniona.

Liberalna demokracja z wolnym rynkiem jako fundamentem (spory były i są tylko o przymiotniki do tego rynku, np. "społeczna gospodarka rynkowa") jest rzeczywiście jak dotąd ostatnim etapem rozwoju. Gdzie indziej oczywiście historia się nie skończyła, w wielu miejscach przyjmuje nawet nieoczekiwanie tragiczny wymiar.

Ale Fukuyama miał rację, jeśli rozważał szanse pojawienia się całościowych wizji ustroju w cywilizacji atlantyckiej. Jasne, że nie zajmował się recydywami nacjonalizmu, a tym bardziej "zderzeniami cywilizacji" w skali globalnej.

W tym sensie Karta 77 była bardziej przygotowana (miała za sobą męczące dyskusje o ciemnych stronach naszej historii, np. wypędzeniu Niemców), a z pewnością nie cierpiała na żaden nadmierny optymizm jak Fukuyama.

Myślę, że to właśnie to - dla niektórych tak niezrozumiałe - fascynowało w Václavie Havlu zachodnich polityków: nie jakieś nowe wspaniałe wizje, ale jego przyciszony sokratesowski "daimonion", ostrzegawczy wewnętrzny głos, słowa wydobyte z doświadczenia patočkowskiej "solidarności wstrząśniętych" [filozof Jan Patočka był jednym z rzeczników Karty 77, autorem jej programu; zmarł na udar mózgu po 11-godzinnym przesłuchaniu przez bezpiekę - red.]. A jednak tylko słowa dopóty, dopóki nie było za nimi osobistej gwarancji. A u Havla była. Mógł sobie pozwolić na wypowiadanie z akceptowalną przesadą (i z umiarkowaną ironią, którą nie każdy wychwycił) słów "prawda" i "miłość", choć u innych i w innych okolicznościach brzmią kiczowato i nie do przyjęcia. I tego jednak mu niektórzy do dziś nie wybaczyli. Przeszkadza im to do tego stopnia, że wydaje się, iż jeśli już, to woleliby "kłamstwo" i "nienawiść".

Pozornie w sensie fukuyamowskim propagował u nas słowo "standardowy" Václav Klaus [premier, obecnie prezydent - red.]. Był to jego sposób krytyki "społecznej inżynierii", którą przypisuje lewicowym intelektualistom. "Standardowy" oznaczało dla niego nakaz porzucenia wszelkiej ingerencji do tyleż wolnej, co nieregulowanej gry sił rynkowych.

Václava Havla, dysydentów i w ogóle intelektualistów przymiotnik "standardowy" raczej irytował, dlatego że oni doszli do nieideologicznych poglądów, opłaconych życiowym doświadczeniem. Natomiast neoliberalizm Klausa ze swym programowym separowaniem się od społecznej rzeczywistości (wtedy panowała u nas "normalizacja", teraz "światowy kryzys gospodarczy") stawał się ideologią, opierającą się na abstrakcyjnych dogmatach.

Przełożyła Patrycja Bukalska

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2009