Prawda czasu, prawda obrazu. Nowy album Zbigniewa Libery

Książka Chotkowskiego i Libery to niewinny żarcik. Ale pod spodem artystycznego eksperymentu kryje się otchłań manipulacji, z którą żyjemy na co dzień.

05.03.2024

Czyta się kilka minut

Łukasz Chotkowski, Zbigniew Libera "Stos zdjęć", Wydawnictwo Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie  // Fot. Marta Ejsmont / materiały prasowe MSN w Warszawie
Łukasz Chotkowski, Zbigniew Libera "Stos zdjęć", Wydawnictwo Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie // Fot. Marta Ejsmont / materiały prasowe MSN w Warszawie

Fact-checking to standard: jesteśmy podejrzliwi wobec stron internetowych bez historii, portali udających newsowe, linków bez „s” w adresie „http”. Polegamy natomiast na miejscach i osobach, które dobrze znamy. Darzymy na przykład zaufaniem artystę wizualnego Zbigniewa Liberę. Bo komu jak komu, ale nestorowi polskiej sztuki krytycznej, „temu od Oświęcimia i klocków Lego” (Hanna Krall), „jednej z ikonicznych postaci sceny artystycznej, artyście radykalnemu i undergroundowemu” (Joanna Mytkowska), ufać przecież wypada. Tyle że Zbigniew Libera kłamie. A dokładniej – kłamie w książce „Stos zdjęć”, napisanej wspólnie z Łukaszem Chotkowskim.

Album składa się z dwóch części. Zamieszczone w nim fotografie są autorstwa samego Libery – to wybór z bogatej działalności artystycznej i długiego już życia artysty. Druga część książki to komentarze do zdjęć stworzone przez Łukasza Chotkowskiego, dramaturga i pedagoga z warszawskiej Akademii Teatralnej. Tytułowy stos przesłanych przez Liberę zdjęć Chotkowski ułożył, a następnie opisał wedle jego wskazówek.

Jeszcze zanim zajrzymy do książki, przypominają się głośne „pozytywy” Libery – serie zdjęć publikowane w najlepszym momencie nowego „Przekroju” (z Piotrem Najsztubem jako naczelnym), w których Libera odwracał znaczenie kanonicznych fotografii historii XX w. (uśmiechnięci ludzie za drutami kolczastymi, radosne ofiary bombardowań). To wspomnienie buduje oczekiwanie, że i tym razem oprócz nich w środku albumu znajdzie się więcej, zalążek monografii, która artyście się przecież należy. Czas sztuki krytycznej, w tym prace Libery to był może ostatni moment, kiedy w Polsce interesowało nas to, co artyści mają do powiedzenia.

Zdjęcia ze „Stosu” nie mają wielkich walorów artystycznych, szczególnie ciekawych kompozycji ani kolorów, ale też nie o to w nich chodzi. To z komentarzy wyłania się tu artysta. A komentarze są barwne i nietuzinkowe.

Libera był tu i tam, witał się z królem i żegnał z księżniczką. Mieszkał w Egipcie i na plaży w Grecji, spotykał kolekcjonerów z Senegalu. Nawet w momencie, gdy dociera do nas, że część opisów może być zmyśleniem albo kreacją, a sam Libera w komentarzach Chotkowskiego przypomina skrzyżowanie Żyda Wiecznego Tułacza z baronem Münchhausenem, staramy się mu wierzyć. Opowieści to opowieści, ale obrazy trudniej zanegować, choć chyba u każdego czytelnika w końcu pojawia się moment, kiedy powie sobie: no nie, to nie może być prawda.

Może będzie to historia o ukrytym przed milicją w Moskwie zdjęciem, które pomogłoby złapać dwie kobiety usiłujące oszustwem doprowadzić cyrkowego osła do masarni? Kobiety stoją tyłem i w tle co prawda widać osła, ale cała historia jest, no cóż, wątpliwa. Albo: Londyn, 2014 r. i proces Dicka Cheneya, George’a Busha oraz Billa Clintona. Wszyscy odpowiadają za kryzys roku 2008. Nie widać ich twarzy, ale komentarz mówi, że to oni, bo właśnie trwa „ekonomiczna Norymberga”, a zdjęcie zrobił sam Libera. Pod koniec książki jest też kolorowe zdjęcie lekkoatletki Stanisławy Walasiewicz z lat 80. Kolory? Raczej dzisiejsza cyfra niż stare ORWO. Sprawdzam w sieci. No nie, tak Walasiewicz nigdy nie wyglądała.

O co tu chodzi? Na początku czuję się zmieszany i odrzucony, na szwank zostaje wystawiona relacja czytelnika: z samym Liberą, potem z Muzeum Sztuki Współczesnej, które wydało książkę. Pod znakiem zapytania zostaje postawiony zresztą pakt większy niż ta książka, bo przecież fikcję należy odpowiednio oznaczyć, reportaż nie może być kreacją (do sądu się z takimi rzeczami chodzi), a zdjęcia to już w ogóle muszą być prawdziwe. A tu nie są.

Następnie przychodzi otrzeźwienie. Zaczynam książkę przyglądać jeszcze raz, z uwagą. Za tym zabiegiem, cienkim jak najcieńsza artystyczna porcelana, stoi coś jeszcze. Bo – jak to z całą sztuką współczesną – największa satysfakcja, a jednocześnie dyskomfort to zajrzeć dzięki niej w siebie. Co to takiego mi, odbiorcy, robi? Ktoś właśnie mnie próbuje, powiedzmy prawdę, oszukać. To jest największa wartość spotkania z tym albumem. I mimo denuncjacji artysty, spoilera, proszę sobie tej przyjemności nie odbierać. Za fantazjami Libery stoją bowiem pytania. O prawdę oczywiście. Bo czy prawda jest jeszcze możliwa?

Na zdjęciach nie powinniśmy już jej szukać, mówią Libera z Chotkowskim. Mimo tego, że w definicjach znaków stworzonych przez semiotyków daje się fotografii charakter indeksu, to jest: ani symbolu (czegoś zupełnie umownego jak litera), ani ikony (naśladownictwa jak obraz), tylko po prostu odbicia rzeczywistości, to zdjęcie nie jest jej odbiciem.

To zresztą ciekawa przygoda fotografii, towarzysząca jej od samego początku. Hipolit Bayard w 1840 r. przebrał mężczyznę za topielca, sfotografował go i całość zatytułował „Topielec”. Trudno nie zestawić tego zdjęcia z innym, słynnym zdjęciem dziecka, które naprawdę utonęło u wybrzeży Turcji w 2015 r. Chłopiec po wyłowieniu z wody został ułożony przez służby jeszcze raz przy brzegu, aby podkreślić dramat uchodźców wstrząsającym obrazem. Od tej pory wszyscy mamy ten obraz przed oczyma. Odkrycie tamtej kreacji zostało nazwane „moralną pornografią” i kłamstwem. Czy nim było?

Czym w ogóle jest zatem fotografia? Bernd Stiegler, francuski humanista, wymienia w jednej ze swoich publikacji, do czego w teorii fotografii porównuje się zdjęcie: „błysku, strzału, morderstwa” – ale wśród wielu haseł nie ma „prawdy”. Dlatego tak bardzo potrzebny jest komentarz. Choć, jak widać z tekstów Chotkowskiego, także on jest w gruncie rzeczy wątpliwy. To, co zrobili Chotkowski z Liberą, to zaledwie żarcik, fantazja, coś niewinnego, choć przyciągającego uwagę. Ale pod spodem tych gestów kryje się otchłań manipulacji, z którą żyjemy na co dzień. Konsumujemy dziennie setki komentarzy, obrazów i filmów generowanych przez sztuczną inteligencję. Gdzie w tym wszystkim jest prawda? Na czym się oprzeć?


O sztuce, muzyce i spektaklach CZYTAJ WIĘCEJ W DODATKU „WŁÓCZYKIJ KULTURALNY”!


Roland Barthes, klasyk semiotyki i teoretyk fotografii, powiedziałby może, że na sobie i to w momencie, kiedy zaczynamy widzieć. Kiedy studium, przyzwyczajenie, że rozumie się obraz, znajduje w nim, że rozpoznaje się automatycznie samą jego stylistykę czy temat, zamienia się w punctum. Kiedy zaczynamy dostrzegać coś osobistego, co nie pasuje do konwencji, a sprawia, że zaczynamy myśleć samodzielnie. Wszystko, co żywe i własne, zaczyna się od jakiejś niedogodności, niedopasowania. Na szukaniu takich momentów oparty jest pomysł duetu Chotkowski-Libera.

Tylko w jednym miejscu obydwaj się w albumie odsłaniają. W jednym z komentarzy przyznają (i jest to jasny trop rzucony czytelnikom), że są zauroczeni Witoldem Wirpszą i jego książką poetycką „Komentarze do fotografii” z 1962 r., zawierającą wiersze i zarazem także uwagi do najgłośniejszej chyba dotąd na świecie wystawy fotografii „Rodzina człowiecza” z lat 50. XX w.

Tak jak kpił z tej wystawy Barthes w „Mitologiach”, tak bez świadomości komentarzy Barthes’a, kpił z niej i Wirpsza. Obydwaj pokazywali, że nie istnieje coś takiego jak prawda w fotografii, że nie istnieje koncept jednej ludzkiej natury dla wszystkich ras, klas i narodów, i dopiero skupienie się na detalach go obnaża. Chotkowski i Libera są uczniami tamtych dwóch.

Pamiętam spór z Liberą na jednym z artystycznych pikników. Rozmówca Libery chciał, żeby wszystkie rzeczy miały swoje jedyne i ostateczne nazwy. Żeby stół był stołem, filiżanka filiżanką, łyżka łyżką. Jak z wiersza Miłosza. Libera odparł, że dla niego moment najgłębszego kontaktu z rzeczywistością jest momentem zawieszenia świata, czyli stanem, w którym rzeczy tracą swoje nazwy. Czemu tak mówił? Może z anarchicznej nieufności wobec ludzi, a może właśnie z powodu wiary w to, że wychodząc od takiego braku, można zacząć od nowa. Tak jest z tym albumem. 

Łukasz Chotkowski, Zbigniew Libera, STOS ZDJĘĆ, Wydawnictwo Muzeum Sztuki Nowoczesnej 2023

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Miłośnik sztuk wizualnych, z wykształcenia socjolog, zawodowo zajmuje się komunikacją w edukacji. Autor kilku opowiadań "Przekąski-Zakąski", poradnika graficznego "Jak czuć się dobrze, gdy cię wywalą", próz poetyckich "Oświęcimki" oraz tomiku wierszy "Biały… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Prawda czasu, prawda obrazu

Artykuł pochodzi z dodatku „Włóczykij Kulturalny 1/2024