Pokój, czyli wojna

Pod naciskiem USA afgańscy przywódcy przerwali kłótnie o władzę i dwumiesięczny czas dwuwładzy. Ma to ułatwić rozpoczęcie rozmów z talibami – a to z kolei umożliwić Amerykanom wyplątanie się z afgańskiej wojny.
w cyklu STRONA ŚWIATA

20.05.2020

Czyta się kilka minut

Aszraf Ghani i Abdullah Abdullah po podpisaniu umowy o podziale władzy w Afganistanie, Pałac Prezydencki w Kabulu, 17 maja 2020 r. / FOT. AFP PHOTO / Afghanistan's Office of Chief Executive / HANDOUT/AFP/East News /
Aszraf Ghani i Abdullah Abdullah po podpisaniu umowy o podziale władzy w Afganistanie, Pałac Prezydencki w Kabulu, 17 maja 2020 r. / FOT. AFP PHOTO / Afghanistan's Office of Chief Executive / HANDOUT/AFP/East News /

Dwuwładza – albo, jak kto woli, bezkrólewie – zapanowała w Afganistanie już jesienią, po wrześniowych wyborach prezydenckich. Panujący od 2014 roku prezydent Aszraf Ghani ubiegał się w nich o reelekcję, a jego premier doktor Abdullah zamierzał mu prezydenturę odebrać. Dla Abdullaha była to już trzecia próba zdobycia władzy w Kabulu. W 2009 roku przegrał z ówczesnym prezydentem Hamidem Karzajem (2001-2014), a pięć lat później z Ghanim. Za każdym razem twierdził, że został oszukany – z tego powodu nie stanął do dogrywki z Karzajem (w pierwszej rundzie prezydentowi nie udało się zdobyć ponad połowy głosów, koniecznych, żeby uniknąć dogrywki), a w 2014 roku spór o władzę z Ghanim załagodzili Amerykanie, przekonując ich do ugody, dającej Ghaniemu prezydenturę, a Abdullahowi władzę premiera i prawo wyznaczenia ministrów i gubernatorów.

Kiedy w lutym, prawie pół roku po wyborach, ogłoszono w końcu ich wyniki, okazało się, że Abdullah znów przegrał i znów twierdził, że został oszukany. Na początku marca, zarówno Ghani, jak i Abdullah ogłosili się prezydentami kraju i zaczęli wyznaczać własnych ministrów. Do politycznego bałaganu doszło w dodatku w czasie, gdy Amerykanie dobili w Katarze targu z talibami w sprawie wycofania się z prawie już dwudziestoletniej wojny afgańskiej. Amerykanie obiecali, że do końca przyszłego roku wycofają spod Hindukuszu wszystkie swoje wojska, a także wojska sojusznicze i tysiące żołnierzy najemnych, zwerbowanych do Afganistanu przez prywatne firmy.

Na czym zależy Trumpowi

Choć Amerykanom, odkąd w Białym Domu rządzić zaczął Donald Trump, zależy już tylko na wyplątaniu się z afgańskiej wojny, najdłuższej, w jakiej uczestniczyli, starają się zachować pozory i doprowadzić choćby do rozejmu między kabulskim rządem i talibami, zanim ostatni zachodni żołnierz wyjedzie spod Hindukuszu.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Wszystkie teksty są dostępne bezpłatnie. CZYTAJ TUTAJ →


Zalmay Khalilzad, amerykański dyplomata urodzony w Afganistanie, wyznaczony przez Trumpa na specjalnego przedstawiciela od spraw afgańskich, nie wymusił na talibach zgody na zawieszenie broni ani na podjęcie rozmów z kabulskim rządem, którego nie uznają, i musiał się zadowolić obietnicą, że kiedyś, być może, zaczną rozmawiać. Wobec dwuwładzy w Kabulu rozpoczęcie jakichkolwiek rokowań było zresztą bezprzedmiotowe.

Amerykański plan wziął w łeb, gdy kabulski rząd ostentacyjnie zaczął się dystansować od katarskiej ugody – wściekły na to, że Jankesi, całkowicie go lekceważąc, dogadali się za jego plecami z talibami. Żeby przekonać talibów do pokoju, Amerykanie obiecali im w Katarze, że w geście dobrej woli władze z Kabulu uwolnią z więzień 5 tysysięcy talibów, a talibowie tysiąc wziętych do niewoli żołnierzy i urzędników. Ale kiedy delegacja talibów przyjechała do Kabulu, żeby odebrać uwolnionych więźniów, Ghani oznajmił, że niczego nie obiecywał i nic z tego nie będzie, a Amerykanie, jeśli koniecznie chcą, mogą sobie uwalniać własnych więźniów. Potem nieco ustąpił, ale kategorycznie odmówił wypuszczenia wszystkich więźniów naraz. Uwalnia ich w niewielkich grupach (co odbiera temu wydarzeniu spektakularność, na którą liczyli talibowie), na razie tylko tych niższej rangi, a od każdego wymusza przed uwolnieniem pisemną deklarację, że do wojaczki nie wróci.

Wymiana jeńców, która już na początku marca miała poprzedzić pierwsze, oficjalne kontakty między Kabulem i talibami, ślimaczy się do dziś (Kabul uwolnił około półtora tysiąca talibów; talibowie ledwie setkę żołnierzy, policjantów i urzędników). Khalilzad ruszył właśnie w kolejną podróż do Kataru i Afganistanu, żeby z afgańskim rządem i talibami ustalić nowy termin spotkania. Khalilzad wybrał się w drogę, bo w Kabulu Ghani i Abdullah przerwali w końcu wojnę o władzę i będą w stanie wyznaczyć jedną, wspólną delegację na rozmowy z talibami.


CZYTAJ TAKŻE

PAWEŁ PIENIĄŻEK z Kabulu, Heratu i prowincji Nangarhar: USA porozumiały się z talibami, teraz talibowie mają rozmawiać z rządem. Ale to, czy w Afganistanie skończy się zabijanie, zależy głównie od zwykłych ludzi >>>


Afgańczycy ulegli groźbom Amerykanów, którzy rozjuszeni krnąbrnością Ghaniego obcięli o miliard dolarów tegoroczną pomoc dla Afganistanu i zapowiedzieli, że obetną i drugi, jeśli w Kabulu nie dojdą ze sobą do ładu. Afganistan, jeden z najbiedniejszych (ponad połowa 35-milionowej ludności żyje za mniej niż dolara dziennie), a już z pewnością najbardziej zniszczonych przez wojny krajów świata, nie może sobie na to pozwolić. Tym bardziej że nikt już w Kabulu nie ma złudzeń, że Trumpowi zależy na dobru Afganistanu. Amerykański prezydent, który jesienią będzie walczył o reelekcję, chce jeszcze latem podpisać wszystkie potrzebne układy, by pochwalić się wyborcom, że dotrzymał danej im przed czterema laty obietnicy, iż „sprowadzi chłopców do domu”. Nie zważając na afgańskie spory i wojnę, amerykańscy żołnierze pakują plecaki i latem ich liczba pod Hindukuszem z obecnych 12-13 tysięcy zmniejszy się do 8,5 tysiąca.

Prezydenckie targi

Ugoda między Ghanim i Abdullahem zakłada, że Abdullah pogodzi się z trzecią z rzędu porażką w wyborach i uzna Ghaniego za prawowitego prezydenta, a w zamian dostanie prawo wyznaczenia połowy ministrów w rządzie (jakich – to będzie przedmiotem dalszych targów i kłótni) oraz gubernatorów. A co najważniejsze, obejmie stanowisko szefa rządowej delegacji na rokowania pokojowe z talibami – jeśli, ma się rozumieć, do nich dojdzie. 

Abdullah załatwił też swojemu obecnemu sojusznikowi (w poprzednich wyborach był partnerem Ghaniego i sprawował nawet urząd wiceprezydenta), uzbeckiemu watażce Abdulowi Raszidowi Dostumowi, przywódcy afgańskich Uzbeków, stanowiących jedną dziesiątą 35-milionowej ludności kraju, awans na najwyższy wojskowy stopień marszałka polnego. Przed Dostumem, oskarżanym o wojenne i pospolite zbrodnie, w całej historii Afganistanu tytuł ten przyznano tylko dwa razy. 

Sezon wojenny

Amerykanie liczą, że porozumiawszy się w sprawie podziału władzy i stanowisk w Kabulu, Ghani i Abdullah nie będą już przeszkodą w nawiązaniu rozmów z talibami. Ale to raczej talibowie nie mają najmniejszej ochoty paktować z Kabulem. W umowie z Amerykanami zobowiązali się, że nie będą atakować amerykańskich wojsk, i dotrzymali słowa. W marcu, kwietniu i maju partyzanci ani razu nie zaatakowali amerykańskiego posterunku czy patrolu.

Atakowali za to w dwójnasób afgańskie wojsko i policję, zwłaszcza odkąd rządzący w Kabulu odmówili uwolnienia więzionych talibów. Szefowie afgańskich służb wywiadowczych i wojska podliczyli, że od podpisania z Amerykanami ugody w Katarze, talibowie dokonali prawie 5 tysięcy zbrojnych ataków i rajdów, więc tegoroczna wiosna niczym nie różni się od poprzednich, gdy talibowie, po zimowej przerwie, przystępowali do kolejnych ofensyw. Jedyne, co różni tegoroczną wiosnę od poprzednich, to fakt, że w tym roku talibowie nie ogłosili uroczyście początku nowego sezonu wojennego, ale zrobili to po cichu (chyba że z jego ogłoszeniem wstrzymują się do ostatniego tygodnia maja i końca muzułmańskiego miesiąca postu, ramadanu). Szefowie afgańskich służb wywiadowczych twierdzą też, że korzystając z pozamykanych z powodu epidemii COVID-19 przymeczetowych szkół i internatów po pakistańskiej stronie granicy, talibowie zwerbowali tamtejszych uczniów na wojnę oraz że wbrew złożonej Amerykanom obietnicy nadal współpracują nie tylko z al-Kaidą, lecz także powiązanymi z Państwem Islamskim i partyzantami z Uzbekistanu i chińskiego Turkiestanu (Xinjiangu), mającymi swoje bazy i kryjówki w Afganistanie.

Za wszelką cenę

Symbolicznym zwieńczeniem afgańskiej kampanii przemocy był zeszłotygodniowy atak na szpital położniczy w szyickiej dzielnicy Daszt-e Barczi w Kabulu, gdzie przebrani za policjantów i sanitariuszy napastnicy zabili kilkanaście młodych matek, noworodków i pielęgniarek. Tego samego dnia we wschodniej prowincji Nangarhar, przy granicy z Pakistanem, napastnicy zaatakowali procesję pogrzebową, zabijając 24 żałobników. Do tego drugiego ataku przyznała się afgańska filia Państwa Islamskiego. Do mordu w Kabulu nie przyznał się nikt. Amerykanie natychmiast orzekli, że również dokonali go partyzanci Państwa Islamskiego, ale przedstawiciele władz z Kabulu i mieszkańcy stolicy za winnych uważają talibów. Wiceprezydent Amrullah Saleh, były szef wywiadu, poradził Amerykanom, że wybielanie talibów i obarczanie winą za wszystkie zbrodnie Państwa Islamskiego jest naiwnością. Zresztą, twierdzi Amrullah Saleh, komendantami i partyzantami Państwa Islamskiego są w Afganistanie talibowie, którzy z jakichś powodów pokłócili się z towarzyszami broni.

W Waszyngtonie przeciwnicy Trumpa zarzucają mu, że tak bardzo zależy mu na wycofaniu wojsk z Afganistanu, że podpisał z talibami nierówny układ, zapewniający im same korzyści, a niedający niczego afgańskim władzom, ustanowionym przez Amerykę. Układ z Kataru nie zabrania talibom prowadzić wojny przeciwko afgańskiemu rządowi. Także w Kabulu coraz głośniej słychać narzekania, że Trumpowi zależy wyłącznie na reelekcji i zrobi wszystko, z poświęceniem Afganistanu włącznie, by ją sobie w listopadzie zapewnić.

„Talibowie wiedzą doskonale, jak bardzo Trump chce się wycofać z afgańskiej wojny, najlepiej jeszcze przed listopadowymi wyborami” – napisała w komentarzu redakcyjnym gazeta „Wall Street Journal” – „Czas gra na ich korzyść, ale mogą też próbować nas naciskać w nadziei, że Trump zrobi coś pochopnego”. Prezydent odpowiedział, jak to ma w zwyczaju, „ćwierkając”. „Tak naprawdę to nigdy nie walczyliśmy w Afganistanie tak, żeby wygrać” – napisał. „No, może z wyjątkiem pierwszych lat. A pojechaliśmy tam na wojnę, a nie po to, żeby być czyimś policjantem”.


CZYTAJ RÓWNIEŻ

PAWEŁ PIENIĄŻEK z Heratu i Kabulu: Afganistan to światowy lider w produkcji opium, a co dziesiąty Afgańczyk jest uzależniony. Problem narkotyków od lat pozostaje nierozwiązany >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej