Pierwszy wikipedysta

Ponad dwieście lat temu ostrzegał: „Majstrowanie przy klimacie już teraz ma nieprzewidywalne skutki, a w przyszłości doprowadzi nas do katastrofy”. Eksplorer, który inspirował Darwina, dziś jest zapomniany.

06.03.2016

Czyta się kilka minut

Friedrich Georg Weitsch, „Alexander von Humboldt”, 1806 r. / Fot. Alte Nationalgalerie
Friedrich Georg Weitsch, „Alexander von Humboldt”, 1806 r. / Fot. Alte Nationalgalerie

W tamtych czasach to była góra gór. W 1802 r. nikt nie skartował jeszcze Himalajów, więc andyjski wulkan Chimborazo na terenie dzisiejszego Ekwadoru przy jego wysokości 6268 m n.p.m. uważano za najwyższy na świecie. Europejczyk pełzł na czworaka po wąskiej półce skalnej. Z jednej strony miał migocącą od lodu ścianę, z drugiej – kilkusetmetrową przepaść poszatkowaną ostrymi jak noże skałami.

Niewprawne dłonie grabiały na lodowatym wietrze. Roztopy przemoczyły buty, podeszwy pościerały się, a stopy krwawiły. Tragarze stchórzyli jeszcze poniżej linii śniegu. Wszystkie instrumenty naukowe – barometr, termometr, sekstant czy cyjanometr, pionierski przyrząd do mierzenia nasycenia nieba błękitem – niósł na plecach. Co kilka chwil stawał, by wykonać kolejne pomiary.

Na 5,5 tys. metrów pożegnał ostatnie porosty. Poddał się dopiero kilkaset metrów wyżej, gdy szczyt był już pozornie w zasięgu ręki. Jednak zamiast katować się jego widokiem, Aleksander Humboldt spojrzał w dół. Wtedy wszystko zrozumiał.

Natura stała się dla niego jednością, skomplikowanym organizmem o wielu zależnościach, w którym każdy element jest równie istotny dla funkcjonowania machiny. Geograf i przyrodnik został ekologiem w czasach, gdy nikt jeszcze ekologii nie wynalazł.

Pionier odkurzony

Andrea Wulf, brytyjska historyczka i dziennikarka, z powyższej sceny uczyniła punkt wyjścia jego biografii. To był moment, gdy Humboldt stał się Humboldtem. Ale jest jeszcze jedna warta uwagi, a z dzisiejszej perspektywy dużo wymowniejsza scena.

Mamy rok 1869. W setną rocznicę urodzin Humboldta cały zachodni świat wychodzi na ulice. Parady, koncerty i pokazy sztucznych ogni rozświetlają niebo od Adelajdy po Buenos Aires. 80 tys. ludzi fetuje go w Berlinie, 25 tys. w Nowym Jorku, tysiące kolejnych w Moskwie. Czołówka „New York Timesa” to całostronicowa relacja z rocznicowych imprez na całym świecie. Wszystko to, by uczcić pamięć nieżyjącego od dekady naukowca.

Brzmi absurdalnie? Tym bardziej że poza Niemcami i Ameryką Południową, a więc kontynentem, na którym prowadził większość badań, jest on naukowcem kompletnie zapomnianym. Jeśli wierzyć katalogowi Biblioteki Narodowej, od ponad 60 lat nie wznowiono w Polsce żadnej z jego prac. Na całym świecie stoi raptem kilkanaście jego pomników i popiersi (Kopernik ma dziewięć w samej tylko Polsce).

I tylko mapa świata uświadamia rangę postaci – jego nazwisko pojawia się na niej kilkadziesiąt razy: m.in. przy zimnym prądzie morskim na Pacyfiku, paśmie górskim w Nevadzie czy zatoce w Kalifornii. Tu jest niekwestionowanym liderem.

Wydana z końcem ubiegłego roku i już wymieniana wśród najważniejszych publikacji non-fiction książka Wulf trochę Humboldta odkurza. Kurz ten zebrał się w dużej mierze z powodu jego narodowości – po obu wojnach światowych niemieccy uczeni byli na cenzurowanym. Ale problemem Humboldta jest też to, że... tak naprawdę nigdy niczego nie odkrył.

Jak zauważa Bolesław Olszewicz, który w latach 50. XX w. badał jego związki z Polską, Humboldt odwiedzał tereny dla Europejczyków wcale nie dziewicze. Przeciwnie, nieźle już poznane i opisane. Jedyne przypisywane berlińczykowi odkrycie – że Orinoko i Amazonka są połączone – nie należało do niego. Już w 1744 r. łącznikiem – rzeką Casiquiare – spłynął hiszpański misjonarz.

Humboldtowi nie zależało zresztą na zapełnianiu białych plam na mapie świata. Wolał obejmować wzrokiem duże przestrzenie, całe dziedziny. Jego badania były rozległe jak widok z Chimborazo.

Wszechwiedzący szaleniec

Urodził się w 1769 r. w Berlinie, ale bliższy jego sercu był Paryż. W młodości wzdłuż i wszerz zjeździł Europę, ale nie wyściubił za nią nosa aż do śmierci matki. Miał już wtedy 30 lat. Efekty pięcioletniej podróży po Ameryce Łacińskiej, skolonizowanej wówczas głównie przez Hiszpanów, przerabiał na prace naukowe przez ćwierć wieku, poświęcając niemal cały odziedziczony majątek.

Na drugą ekspedycję naukową czekać musiał do sześćdziesiątki. Chciał jechać do Indii, jednak nigdy nie dostał na to zgody – Londyn obawiał się jego zbyt długiego języka – po powrocie z hiszpańskich kolonii raz po raz potępiał stosunek Europy do nowych ziem i krytykował niewolnictwo.

Ostatecznie pozwolono mu jechać na wschód, ale ten rosyjski. Eksplorował Ural i Ałtaj, dotarł aż na pogranicze mongolsko-chińskie. Ekspedycje zaowocowały dziesiątkami publikacji naukowych i popularnonaukowych, w tym pięciotomowym encyklopedycznym „Kosmosem”.

Z perspektywy naszego świata hołubiącego bardzo wąskie specjalizacje, działalność Humboldta sprzed dwustu lat zdaje się czystym szaleństwem. Dziś biolog potrafi całe życie badać np. niesporczaki – drobne bezkręgowce o niespotykanej odporności. On dogłębnie zajmował się geografią, geologią, botaniką, zoologią, meteorologią, astronomią i magnetyzmem. „Genialnym” i „być może ostatnim polihistorem na miarę Arystotelesa” nazywa go wspomniany już Olszewicz.

Przedstawiona w „Kosmosie” natura była w ciągłym ruchu, w cyklach, zmienna, nigdy stała. Jego tezy stały się kołem zamachowym dla prac Darwina – w swoją epokową podróż dookoła świata wypływał on z kolejną z książek Humboldta w kajucie, i jeszcze ponad dwadzieścia lat po jego śmierci nazywał go największym naukowcem w historii.

Klimatyczna Kasandra

„Spostrzeżenia Humboldta zostały tak mocno wchłonięte przez nowoczesną naukę, że mogą już nie wydawać się niezwykłymi” – to już pisarz i podróżnik Colin Thubron, na łamach „New York Timesa”.

Dostrzegł więc choćby Humboldt nad jeziorem Valencia w Wenezueli, jak druzgocący wpływ na planetę ma człowiek. Wycinka lasów wyjałowiła tam ziemię, poziom wody w jeziorze spadał, a ulewne deszcze wypłukały glebę na pobliskich wylesionych zboczach. Skutki majstrowania przy klimacie były według niego już wówczas „niepoliczalne, a jeśli człowiek się nie opamięta, staną się katastrofalne”. Jako pierwszy porzucił antropocentryczny punkt widzenia, pielęgnowany przez pokolenia naukowców. Ci powoływali się zresztą na Biblię, wedle której człowiek miał panować nad przyrodą. Żyli w przekonaniu, że zmieniając Ziemię, ulepszają ją. Tym bardziej że wreszcie – dzięki wynalazkom XVIII i XIX w. – udało im się naturę poskromić.

Gdy więc Humboldt mówił o skutkach wylesiania w Ameryce Południowej, Północna straciła już niemal połowę drzewostanów i z każdym nowym obywatelem wycinała kolejne dwa hektary. W imię cywilizowania kontynentu. „Chaos trzeba było zamienić w porządek, zło przekształcić w dobro” – pisze Wulf. I chyba z litości nie wspomina, że choć możni tego świata uwierzyli wreszcie w zbawczą moc lasów, to katastrofy, którą wieszczył Humboldt, dziś nie unikniemy.

Popularyzator

Ale prace Humboldta zmieniły nie tylko naukę, bo i literaturę, a jego sylwetkę można by równie dobrze przedstawiać na stronach kulturalnych. Równie ważne, co obserwacja i eksperymenty, było dla niego subiektywne podejście do natury i wyobraźnia. „Natura musi być doświadczana za pomocą uczuć” – pisał do Goethego, z którym się przyjaźnił. „Kosmos” w równej mierze poświęcił naukowym faktom (np. opisom zórz polarnych), jak i historii ludzkiego postrzegania natury (np. malarstwu pejzażowemu).

Wierzył w wolny dostęp do wiedzy, a nauka była dla niego transgraniczna. Gdy Prusy wojowały z Francją, nie opuścił Paryża, pozostając głuchym na przywoływanie do porządku. To z jego mapami Simon Bolivar walczył o niepodległość kolonii, a gdy USA kupiły od Francji Luizjanę, prezydent Jefferson dowiedział się od Humboldta wszystkiego o swoim nowym sąsiedzie – Meksyku. Wreszcie gdy na starość dawał w Berlinie publiczne wykłady z różnych dziedzin – przez pół roku, po kilka w tygodniu – gromadził tłumy. Wszystko za darmo i dla każdego, kto chciał słuchać: arystokracji i żebraków. I kobiet, wówczas niewpuszczanych na uniwersytety.

Dziś Humboldt byłby pewnie wikipedystą, prace publikowałby w domenie publicznej, a na Facebooku śledziłyby go miliony fanów. I odpisywałby na większość wiadomości, tak jak robił to na starość, gdy miesiąc w miesiąc na jego berliński adres przychodziło po kilka tysięcy listów. W akcie desperacji, tuż przed śmiercią, zamieścił zresztą w gazecie ogłoszenie z apelem, by mieszkańcy obu kontynentów przestali darzyć go takim zainteresowaniem, bo nie ma już dla nich czasu.

W podobnym tonie wiele lat wcześniej zakończył jedno ze swoich południowoamerykańskich dzieł: „Po kilku tysiącach godzin wędrówek z aparatami i przyrządami fizycznymi i astronomicznymi ma się ochotę zawołać: szczęśliwy, kto podróżuje bez kruchych instrumentów, bez zielników, tak wrażliwych na wilgoć, bez narażonych na zepsucie okazów zwierzęcych! Szczęśliwy, kto przemierza świat, patrzy nań własnymi oczyma, umie go zrozumieć, poddaje się czarowi natury, jego doznania są proste, lecz spokojne, nie narażone na zakłócenia!”.

Ciekawość świata nigdy nie pozwoliła mu zaznać tego szczęścia. ©

ANDREA WULF, THE INVENTION OF NATURE. ALEXANDER VON HUMBOLDT’S NEW WORLD, Knopf (USA) / John Murray (Wielka Brytania) 2015 r.

PRAWDY HUMBOLDTA
Mawiał, że odkrycie naukowe ma trzy etapy. W pierwszym wszyscy twierdzą, że jest nieprawdziwe. W drugim, że nieistotne. Wreszcie przypisują autorstwo niewłaściwej osobie. Oto pięć spośród naukowych prawd, które Humboldt sformułował jako pierwszy:

W 1802 r. dokonał pomiarów zimnego prądu opływającego pacyficzne wybrzeże Ameryki Płd. – Prądu Peruwiańskiego, zwanego dziś również Prądem Humboldta.

W 1807 r. zafascynowany wulkanami przewidział istnienie płyt tektonicznych. Potwierdził to dopiero w 1958 r. Samuel Warren Carey.

Podczas ekspedycji do Rosji zauważył, że na obu brzegach rzeki Ob spotykają się dwa różne typy roślinności. Myśli tej uczepił się potem Darwin podczas pracy nad opisaniem mechanizmów ewolucji.
Wymyślił izotermy – linie nanoszone na mapę w celu określenia miejsc o tej samej średniej temperaturze. Dziś to kartograficzny standard.

Wyróżnił klimaty kontynentalny i oceaniczny dzięki założonym z jego rekomendacji stacjom pogodowym na terenie carskiej Rosji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2016