Pierwsza polska biskupka luterańska: Bóg nie jest facetem

Bp Paulina Hławiczka-Trotman: Kobiety po teologii jeszcze niedawno słyszały pytania typu: co z tobą jest nie tak, że sobie do tej pory nie znalazłaś męża? Mnie zaproponowano pracę kościelnej.

07.10.2023

Czyta się kilka minut

Bóg nie jest facetem
Paulina Hławiczka-Trotman podczas nabożeństwa poprzedzającego XIII Zgromadzenie Światowej Federacji Luterańskiej. Mansfield College, Oksford, 21 marca 2023 r. / ALBIN HILLERT / ŚWIATOWA FEDERACJA LUTERAŃSKA

RYSZARD KOZIOŁEK: Kiedy Biskupa uznała, że Bóg nie jest mężczyzną?
 

BP PAULINA HŁAWICZKA-TROTMAN: Myślę, że stosunkowo wcześnie. Jako dziecko zadawałam dużo pytań, co musiało denerwować otoczenie. Pamiętam, że babcia konkludowała po moim dociekaniu, być może kiedy już musiała się poddać, że Bóg jest od tego wszystkiego większy. Jest wszystkim i wszędzie, i kobietą, i mężczyzną, i dzieckiem. I my nie damy rady tego zrozumieć. To mi wtedy wystarczyło. Zapamiętałam, że nie można sobie stworzyć czy wyobrazić obrazu Boga. I to była mądra lekcja.

Potem na studiach powróciło pytanie o Boga. Wrażenie robi zwłaszcza zdanie z Księgi Rodzaju, że Bóg stworzył kobietę i mężczyznę na swoje podobieństwo. Zatem także kobieta jest podobna do Boga, ale nie da się mówić o tym podobieństwie osobno. To znaczy, że Bogu potrzebne są wszystkie płcie, ale płeć Boga nie jest istotna.

Z jednej strony teologia podkreśla, że Bóg nie ma płci, z drugiej, w kulturze chrześcijańskiej funkcjonuje właściwie niekwestionowalny męski wizerunek Boga.

Bóg jako absolut jest bezpłciowy, ale Kościół wypracował bardzo wpływowy wizerunek Boga jako Ojca, czyli mężczyzny. Związane jest to z pojawieniem się Jezusa Chrystusa w ciele mężczyzny, który jest zarazem Synem Boga. Co prowadziło do wypracowania teologii Trójcy Świętej. Historyczny przekaz o wcieleniu Boga w człowieka nie mógł być inny. Kobieta jeszcze do niedawna musiała mieć nakrytą głowę i milczeć na religijnym zgromadzeniu. Marię przedstawiano więc jako podporządkowaną służebnicę. A jednak w średniowiecznym Kościele rozwinął się jej kult tak wielki, że nabrała ona prawie cech boskich. Przy tym jej wizerunki w różnych krajach są zdobne i strojne.

Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy na festiwalu Granatowe Góry w Wiśle, jeszcze wtedy pastorka Paulina nosiła biżuterię, miała staranną fryzurę i makijaż, co razem komunikowało: jestem kobietą. Czy gender duchownego/duchownej, a więc kulturowy wizerunek płci, należy eksponować czy przeciwnie – ukrywać dla dobrego wypełniania swojej funkcji we wspólnocie religijnej?

Myślę, że spotykamy wielu duchownych, którzy dbają, żeby mieć ładne fryzury, być ogolonym albo mieć przystrzyżone brody i dobre buty. Tylko że przyzwyczailiśmy się nie zwracać na to uwagi. Ewentualnie plotkujemy, że ksiądz jest opalony, ma wysportowaną figurę albo jakim jeździ samochodem. Jako duchowni jesteśmy pełnymi, ludzkimi istotami, czyli mamy płeć i rozmaite sposoby jej wyrażania.

Na mnie wpłynęło na pewno studiowanie śpiewu operowego. Występy na scenie wymagają troski o wygląd. Ale przyznaję, że gdy pracowałam nad emancypacją w Kościele razem z moimi koleżankami i robiłyśmy różne kampanie publiczne, to wydawało nam się, że musimy być powściągliwe: nosiłyśmy golfy, długie spódnice, a paznokcie robiłyśmy sobie dopiero w sobotę. Natomiast tutaj, w Wielkiej Brytanii, mamy zbiorowość wielokulturową. Czasem kobiety są tak niesamowicie wystrojone, jakby szły na swój własny ślub – wychodzą na ambony i bez skrępowania głoszą Słowo. Inne z kolei, ubrane w ciemne garnitury, wyglądają tak, że z daleka nie wiadomo, czy to kobieta czy mężczyzna. Mamy prawo do jednej i drugiej postawy.

Czyli to raczej kwestia wolności osobistej niż ortodoksji?

Tak, w Polsce wciąż się z tym zmagamy, bo zaczęliśmy być wolnym krajem stosunkowo niedawno. W pokoleniu moich rodziców wciąż pokutuje myślenie: co ludzie powiedzą. Ale to się na szczęście zmienia.

To nie jest niewinne pytanie o wolność kreowania wizerunku przez księdza czy księżynię, pastora lub pastorkę. Stoją za nim akty przemocy seksualnej duchownych wobec dzieci, być może ułatwione przez szaty i autorytet duchownego, które pozwoliły drapieżcom seksualnym udawać, że ksiądz nie ma płci.

To jest bardzo trudne zagadnienie. Uczestniczyłam niedawno w Kościele anglikańskim w tzw. safeguardingu – to rodzaj treningu zabezpieczania i ochrony przed krzywdą lub uszkodzeniem, a także wprowadzającego ramy chroniące pracowników przed wyzyskiem. Co trzy lata każdy z nas musi tutaj przejść szkolenie, jak postępować w sytuacjach wykorzystania czy przemocy wobec osób nieletnich, chorych lub starszych. Mamy także proces ewaluacyjny i psychologiczny, który ma za zadanie znaleźć lub wykluczyć skłonności pedofilskie.

Czy to dotyczy tylko księży?

Dotyczy każdego, kto pracuje z ludźmi. Podczas szkolenia oglądaliśmy film o szajce pedofili wśród duchownych anglikańskich, działającej w latach 80. i 90. Niektórzy z nich wybrali specjalnie życie duchownych, aby mieć łatwy dostęp do dzieci. Więc problem seksualnego wykorzystania jest bardzo skomplikowany i nie dotyczy jednej grupy.

Z drugiej strony, kiedy rozmawiałam z ks. dr. Romanem Prackim, który jest psychoterapeutą, opowiadał o psychologii młodego katolickiego księdza żyjącego w celibacie: jego życie seksualne nie istnieje lub zostało stłumione, a inteligencja emocjonalna w tym zakresie musi stać się mocno ograniczona. Kształtuje się w ten sposób grupa ludzi, którzy najlepiej czują się z najmłodszymi, bo ich emocjonalna inteligencja zatrzymała się w tym właśnie miejscu. I znowu, taka teza nie dotyczy wszystkich księży, ale może być pomocna w rozumieniu tego trudnego tematu. Jestem za tym, żeby znieść celibat, tak jak uczynił to Marcin Luter, wynika to zapewne z moich protestanckich korzeni, ale wiem też, że jest spora grupa osób powołanych do służby w Kościele, które chcą żyć w celibacie i żyją w nim z wielką radością i spełnieniem. Nie mamy prawa ani podstaw obarczać ich podejrzeniem, że ten wybór wyzwoli w nich patologiczne skłonności.

Jak się zostaje biskupą, a może ­biskupką elektką Kościoła – właśnie – luterańskiego czy ewangelicko-augsburskiego, w którym przyszła Biskup Paulina wzrastała?

Nazwa „ewangelicko-augsburski” stosowana jest w Polsce, gdzie raczej nie mówi się „Kościół luterański”. Gdybym jednak w Anglii, gdzie od 12 lat mieszkam, chciała powiedzieć „ewangelicki”, to zostałabym źle zrozumiana. Słowo „evangelical” odnosi się do Kościołów ewangelikalnych – tych najmłodszych, niedawno powstałych – też protestanckich, ale które nie wywodzą się wprost z reformacji i nie odwołują się do osoby Marcina Lutra, tylko swoją tożsamość budują w odwołaniu się wprost do Ewangelii. Z kolei nazwa stosowana w Polsce odnosi się do początków luteranizmu, czyli do Konfesji Augsburskiej.

Na Wyspach nasz Kościół jest wspólnotą migrantów – powstał dopiero 60 lat temu. Ludzie pochodzą z różnych krajów i wnoszą różne tradycje, także różne nazwy. Łączy się to z tym, że Marcin Luter nie chciał, aby Kościół nazywał się jego imieniem. Dlatego część Kościołów oficjalnie nie nazywa się luterańskimi, choć potocznie już tak. Czasem spotykam się z zarzutem od przyjaciół z Kościoła katolickiego, że Luter, reformując Kościół, nazwał go swoim imieniem, co właśnie nie jest prawdą. Nazwa „luteranie” to uproszczenie.

Poważnych różnic doktrynalnych między nami a np. anglikanami nie ma, chociaż są teologowie, którzy by się nad tym spierali. Na mocy „Wspólnej deklaracji z Porvoo”, zatwierdzonej w 1996 r., duchowni luterańscy mogą opiekować się anglikanami i vice versa. Jesteśmy równorzędnymi księżmi – dawniej królowej, a teraz króla.

A zatem, czy Biskupa została powołana czy wybrana? I kto tego dokonał?

Jestem pierwszą biskupą w Anglii, która została wybrana podczas elekcji przez Synod Kościoła – wcześniejsi biskupi byli powoływani. Po raz pierwszy w Kościele luterańskim w Wielkiej Brytanii było kilku kandydatów wewnętrznych. Pojawili się też kandydaci zewnętrzni. Dlatego zorganizowano proces elekcyjny, który trwał półtora roku.

Kim są kandydaci zewnętrzni?

Pochodzą z Kościołów luterańskich spoza Wielkiej Brytanii, a więc nie mieszkają tu. Mój dotychczasowy szef, biskup Tor Berger Jørgensen, pochodzi z Norwegii i stamtąd do nas przyjeżdża. Został powołany do Wielkiej Brytanii jako emerytowany biskup norweski. Był znany z wielu ciekawych aktywności prouchodźczych, a także z pracy w kościołach diasporalnych, np. w Japonii, i to przeważyło o zaproszeniu go do pracy z nami. Przed nim był biskup Martin Lind ze Szwecji, a więc też osoba dojeżdżająca.

Jakie gremium wybierało Biskupkę Paulinę – czy to były osoby świeckie?

Wyboru dokonał Synod Kościoła, w skład którego wchodzą biskupi, księża, konsystorz i świeccy reprezentujący każdą parafię w tym kraju.

Konkurencja była duża?

Tak. Dla niektórych problemem było, że jestem kobietą – to wciąż jest sytuacja niestandardowa. A do tego stosunkowo młodą – mam 40 lat, co niektórym wydawało się nie dość poważnym wiekiem. Mężczyźni z siwymi brodami mają wciąż duże poparcie. Muszę dodać, że nie jestem pierwszą kobietą-biskupem. Przede mną biskupem luterańskim została kobieta pochodzenia brytyjsko-łotewskiego, Jāna Jēruma-Grīnberga, która była pierwszą biskup w Brytanii w ogóle, bo było to jeszcze, zanim Kościół anglikański wprowadził możliwość konsekracji kobiet-księży na biskupów. Z kolei pierwszym biskupem Polakiem w Kościele luterańskim w Wielkiej Brytanii został Walter Jagucki.

Od dwunastu lat pracuje Biskupa w Anglii, dlaczego nie w Polsce?

Bo w Polsce jeszcze wtedy nie ordynowano kobiet. Kampania trwała 70 lat i dopiero w zeszłym roku kobiety dostąpiły ordynacji. Wcześniej doświadczały dyskryminacji, o której w świetle mojej elekcji dużo się teraz w Polsce mówi, a media bardzo to rozdmuchują wydumanymi tytułami. Z drugiej strony historie dyskryminacji są bardzo indywidualne, bolesne i ważne, a część z nich dopiero dziś wychodzi na jaw. Bardzo przeżyłam, kiedy po studiach zaproponowano mi pracę kościelnej. Kończyłyśmy takie same studia jak mężczyźni, niekiedy na wyższym poziomie, bo zawsze musiałyśmy udowadniać, że też nas stać; często łączyłyśmy teologię z innymi kierunkami, żeby mieć coś w garści. Ja skończyłam studia z etyki i śpiewu operowego. Ale Kościół nie miał nam nic do zaoferowania. Słyszałyśmy pytania typu: co z tobą jest nie tak, że sobie do tej pory nie znalazłaś męża, co ja mam teraz z panią zrobić? To znaczące, że jeszcze kilka lat temu można tak było się odezwać do kobiety, która właśnie obroniła podwójną magisterkę.

Ale nie byłoby pierwszej ordynacji kobiet na księży w Polsce w zeszłym roku, gdyby nie mężczyźni: wykładowcy, księża, biskupi, synodałowie. To oni dołączali na przestrzeni ostatnich lat do naszej kampanii i głośno w swojej pracy duszpasterskiej o tych sprawach mówili. Zapraszali mnie na prelekcje o służbie kobiet w Brytanii i to im w tym miejscu należą się wielkie dzięki!

Na Wyspach dyskryminacji nie ma?

Nie ma. Kiedy tu przyjechałam, najbardziej mnie zaskoczyło, że nikogo nie obchodziła moja płeć. Wszyscy byli też pod wrażeniem dyplomu z Warszawy, mimo że Chrześcijańska Akademia Teologiczna nie figurowała w żadnych rankingach. Myślę, że w Polsce nie doceniamy wystarczająco samych siebie, ciągle uważamy, że powinniśmy coś udowodnić, do kogoś się porównywać. Ale przecież dopóki nie przestaniemy udowadniać, nie staniemy się ludźmi wolnymi. To jest nasz problem narodowy.

Nawet tytułowanie jest problemem. Jak powinienem się zwracać do... Księdzy Biskupy?, Biskupki?, Biskupy Pauliny? Dzierżawczy zwrot – biskupina – zarezerwowany jest zdaje się dla żony biskupa?

Tak właśnie mówi się w Polsce np. na panią Beatę Michałek, która jest żoną biskupa Jerzego Samca. Co do określania kobiety mianowanej na biskupa, ale jeszcze przed konsekracją, pomysły są różne: biskupka elektka, elekta, biskupa elekta albo biskup elekta czy biskup elektka.

Która dla ucha brzmi najprzyjaźniej?

Dla mnie najkrótsze formy: biskup elekta. Ale myślę, że nowych form dopiero musimy się uczyć. Być może przyjmą się jeszcze jakieś inne określenia, wierzę, że język sam się obroni i wypracuje odpowiednie formy.

W polskiej dyskusji o kapłaństwie kobiet często podnoszony jest argument, że małżeństwo i własna rodzina odciągną księdza od poświęcenia się wspólnocie. Czy tak rzeczywiście jest?

Mój mąż, Arlington, pochodzi z Barbadosu, ale jest Brytyjczykiem, mieszka przez większość życia na Wyspach. Jest księdzem w Kościele metodystycznym, ale nie prowadzi teraz parafii, przez co łatwiej nam się żyje. Kiedy miał parafię, prawie się nie widywaliśmy. Więc to jest prawda, że nie jest łatwo. Wykłada obecnie na temat rasizmu, dyskryminacji ze względu na kolor skóry i zajmuje się projektem dotyczącym reparacji związanych z niewolnictwem. Do 2016 r. w Wielkiej Brytanii wypłacano pieniądze rodzinom wywodzącym się od właścicieli niewolników. Kiedy w 1833 r. wydano akt o zniesieniu niewolnictwa, rząd postanowił ich opłacać, aby nie podnieśli buntu. Teraz mówi się o reparacjach idących w stronę poszkodowanych. Nie o pieniądzach jest mowa, ale o dostępie do edukacji, służby zdrowia, do posiadania reprezentacji politycznej, a także we wszystkich innych sektorach na wszystkich szczeblach – co tutaj nie jest oczywiste, bo społeczeństwo ma charakter klasowy, a rasizm instytucjonalny jest bardzo powszechny.

Doświadczenia męża bardzo mi się przydają, bo w moim Kościele też działa grupa, która zajmuje się sprawami rasizmu. Wspólnota jest bardzo mieszana, wielonarodowa, ale do czasu śmierci ­George’a Floyda nie rozmawialiśmy o tych tematach w sposób otwarty. Czarni przedstawiciele Kościołów nie chcieli wchodzić w taki dialog, mówili, że długo trzymali z nami pokój i niech tak już zostanie. Ale dzięki Bogu udało nam się zbudować bezpieczną przestrzeń do rozmów i dopiero słuchając pojedynczych, trudnych i bolesnych historii zaczęliśmy się uczyć, czym jest rasizm i jak bardzo jest częścią białej, uprzywilejowanej części ludzkości. To obecnie w Wielkiej Brytanii bardzo ważny temat.

Czy zawód duchownego w Anglii pozwala się utrzymać?

Niestety nie w pełni. To nie tak, że idzie się do parafii, dostaje się mieszkanie i na co dzień pracuje z lokalną społecznością. Parafie wynajmują księdza na kilka godzin i za to mu płacą, wynajmują też budynki kościelne do nabożeństw. Jedne parafie mają lepsze możliwości finansowe, inne gorsze. Parafianie nie żyją też lokalnie, ale zjeżdżają się z różnych miast i wsi. Żeby mieć z czego żyć, nie szukając innego zajęcia, trzeba się bardzo postarać. Ja jestem dodatkowo duszpasterzem akademickim i pracuję na uniwersytecie dwa dni w tygodniu. Dorabiam zastępstwami księży w Kościele anglikańskim, a także śpiewając. Wielu księży ma drugie, trzecie zawody – są np. lekarzami, psychoterapeutami, radiowcami, przedsiębiorcami, kapelanami w szpitalach, więzieniach, armii czy na uniwersytetach.

To jest frustrujące czy stymulujące?

I to, i to. Bywa, że natłok zajęć jest taki, że nie wiadomo, w co ręce włożyć. Ale przecież dzisiaj prawie wszyscy tak żyją, a my, księża, jesteśmy częścią społeczeństwa. Zmagamy się z tymi samymi problemami i to nas zbliża do człowieka i do zabieganej codzienności.

Kto śpiewa, dwa razy się modli. Jaka jest ulubiona muzyka Biskupy?

Słucham bardzo różnej muzyki, trudno mi wskazać jedną grupę muzyczną. Lubię „Porę siesty” Marcina Kydryńskiego, w której pojawia się muzyka świata, jazz, lokalny folklor z różnych krajów. Lubię Wodeckiego, Banaszak, Turnaua, Majewską, Piwnicę pod Baranami, ale lubię też Michaela Jacksona, Joss Stone czy Toma Waitsa. Kocham poezję śpiewaną, którą sama wykonywałam jeszcze przed śpiewem klasycznym. Na 40. urodziny opracowałam sobie coś z Szymborskiej, coś z Norwida i śpiewam te utwory razem z klasycznym repertuarem. Ale doceniam też młodą polską muzykę popularną: Brodkę, Koteluk, Sochacką, Sanah, Zawiałow, Rani, Kaminskiego, Króla, Podsiadłę...

A co Biskupa śpiewa jako śpiewaczka klasyczna?

Lubię poznawać nowe utwory z różnych krajów, pisane na potrzeby konkretnych Kościołów w różnych językach. Od klasyki przez gospel po taneczne, skoczne utwory, jazz i poezję. Wyciągam też mało znane perełki, albo właśnie szlagiery, nad którymi długo pracuję, aby dodać im coś od siebie i uduchowić, tak jak akurat w tym momencie czuję. Uczę się też pieśni Kościoła anglikańskiego, co jest dla mnie wielkim, nowym bogactwem. Ze starej klasyki jest coś z Mozarta, ­Ryszarda Straussa, Chopina, ale i Paderewskiego, Panufnika i Pendereckiego.

Jakie są Biskupy relacje z Kościołem katolickim, zwłaszcza w Polsce?

Mam różne doświadczenia, ale chcę powiedzieć o tych bardzo dobrych. Z dzieciństwa pamiętam różne ekumeniczne imprezy, koncerty świąteczne, wspólne przeżywanie uroczystości. A Jan Paweł II znajduje się w moim drzewie genealogicznym: jego babcia Anna Hławiczka wywodziła się z rodziny luterańskiej. Kiedy papież przyjechał do Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim, skąd pochodzę, odwiedził kościół, w którym byłam chrzczona. Nikt wtedy nie wiedział, dlaczego zależało mu, by tam pójść.

Mam też dobre wspomnienia związane z ks. prof. Wacławem Hryniewiczem, o którym pisałam pracę magisterską. Chodziłam na jego seminaria, wykłady i konferencje związane z nadzieją na powszechne zbawienie. A skontaktował mnie z nim luterański teolog ks. prof. Marek Jerzy Uglorz, mój ówczesny mentor i promotor, któremu zawdzięczam wiele, jeśli chodzi o wypełnianie mojego powołania. Mając dziesięć lat uciekałam ze szkółki niedzielnej do kościoła, aby słuchać jego kazań. Od ks. Hryniewicza nauczyłam się ekumenii w praktyce i poszerzyłam rozumienie słowa „nadzieja”. To człowiek wielkiej wiedzy, wymagający, ale i ciepły; teoria apokatastazy [nadziei na powszechne zbawienie – red.], którą badał i rozwijał, a o której ja wtedy pisałam, dała wielu ludziom powód do rezygnacji z ograniczeń w rozumieniu dzieła zbawczego, a tym samym możliwość otwarcia się na nowy dialog także z innych Kościołami i religiami.

Co odpowiedziałaby Biskupa prawosławnemu metropolicie Warszawy i całej Polski Sawie, który swego czasu zapowiedział, że Kościół prawosławny nie będzie się wspólnie modlić z ordynowanymi na księży luterankami?

Chodziło o ksiądz Wiktorię Matloch. To smutna historia, ale w przypadku metropolity sprawa raczej ma charakter bardziej osobowościowy niż teologiczny. Też mam kilka osobistych doświadczeń z przeszłości, na które tu szkoda miejsca. Myślę, że nie reprezentuje on bogactwa i piękna teologii prawosławnej, za której głębsze poznanie jestem wdzięczna, czy arcybiskupowi Jeremiaszowi, czy Hryniewiczowi właśnie.

Mam poczucie, że wyznania chrześcijańskie w Polsce to są tacy przyjaciele, co się nie lubią, jak pisał Wyspiański. Czy nie należy uznać, że to nostalgiczna utopia?

Trudno mi sobie wyobrazić utopię ponownego zjednoczenia, którego w istocie nigdy nie było. Przecież nawet za życia Jezusa uczniowie byli podzieleni, a co dopiero później. Trzeba sobie dać z tym spokój i po prostu pogodzić się z tym, że tak jak wypowiadamy się różnymi językami i różnimy obyczajami, tak też wyznania są różnymi formami adoracji Boga. Posługujemy się fałszywym pojęciem jedności. „Unity” to nie jest jednolitość ani jednomyślność. Gdybyśmy odmitologizowali to pojęcie i zaczęli od nowa, moglibyśmy wiele zyskać.

W Kościele luterańskim na Wyspach jest o tyle łatwiej to zrozumieć, że jest wśród nas wielka różnorodność: wywodzimy się z różnych tradycji, z wielu krajów, mamy różne kolory skóry, języki, czasami nie umiemy się dogadać po angielsku. I mamy znacznie nieraz różniące się poglądy. Mój poprzednik biskup Martin Lind uważał, że nie jest naszym zadaniem przedstawianie światu jakiejś ujednoliconej doktryny na swój temat, bo byłaby ona fałszywa. Mówił: „Jestem biskupem wszystkich księży i wszystkich parafii w Kościele luterańskim w Wielkiej Brytanii, które są bogate w swej różnorodności i podejmują dialog na sporne tematy. Moim zadaniem jest ten dialog mobilizować, dawać mu coraz większą przestrzeń i przekazywać mikrofon każdemu, kto chce mówić językiem pokoju”.

Oczywiście z różnorodnością poglądów łączy się ryzyko agresji. W Tanzanii i Ugandzie rządy prześladują społeczność LGBT. Kościoły się boją. Podczas procesu elekcyjnego biskupa wystąpiła osoba z ambasady Tanzanii i stawiała pytania na temat poglądów kandydatów na sprawy LGBT. Chciała nas zastraszyć. Podjęłam walkę, ale ze świadomością, że mi nic nie grozi, a koleżanki i koledzy z Tanzanii, którzy uczestniczyli w tym panelu, mogą już jutro być prześladowani.

Kiedy zatem Biskupa spodziewa się kapłaństwa kobiet w Kościele katolickim?

To zależy od tego, w którą stronę pójdzie nowa linia reformacji, która nie będzie rewolucją, ale ewolucją. Mówił o niej w Krakowie podczas zgromadzenia Światowej Federacji Luterańskiej katolicki teolog ks. prof. Tomaš Halík z Czech.

Na pewno musi jeszcze upłynąć trochę czasu. W naszym luterańskim gronie kobiet na początku lat dwutysięcznych myślałyśmy, że to już niedługo. A przyszło czekać ponad dwadzieścia lat. Jako środowisko kobiet dużo zyskałyśmy na tym, że przestałyśmy narzekać, zaczęłyśmy pisać. Kiedy wydałyśmy „Postyllę kobiet” – zbiór kazań autorstwa teolożek – obawiałyśmy się, czy ktoś zechce ją kupić, tymczasem ostatnio wyszedł już czwarty dodruk, a czytają ją nie tylko luteranie.

Widzę, że w Kościele katolickim kobiety działają na wielu stanowiskach, w tym uniwersyteckich, wiele publikują. Społeczeństwo potrzebuje głosu kobiet na równi z męskim. Dopiero wtedy będzie w świecie równowaga.

Katolicki czytelnik naszej rozmowy może odnieść mylne wrażenie, że luteranizm jest wyłącznie tolerancyjny i otwarty, podczas gdy oboje wiemy, że zwłaszcza w Polsce, przynajmniej do końca XX w., był bardzo konserwatywny. Pastor mojej parafii Ryszard Janik pomstował na ­kościoły, które godziły się na gitarę podczas spotkań młodzieży. Jak ten konserwatyzm wpłynął na drogę życiową Biskupy?

Urodziłam się w Skoczowie i mieszkałam tam przez pierwsze 12 lat, a potem przeprowadziliśmy się do Ustronia. To były moje miasta rodzinne, z tych okolic pochodzili też rodzice. Oba kościoły ewangelickie wpływały na mój rozwój duchowy, bo zawsze żyliśmy blisko parafii. Moi rodzice byli solistami chóru w Skoczowie i to był bardzo piękny czas – wzrastałam w szczęśliwym domu, pełnym muzyki, i właśnie przez nią zbliżyliśmy się bardziej z Kościołem, z wiarą, i na niej budowaliśmy swoją pierwszą tożsamość religijną.

Druga ważna rzecz – nazwisko Hławiczka wywodzi się z Czech. Moi dalecy krewni sprzed pięciuset lat, którzy w Pradze przeszli na stronę reformacji, podczas kontrreformacji musieli uciekać. Ukryli się z całymi rodzinami właśnie w górach Beskidu Śląska Cieszyńskiego. I do dzisiaj po czeskiej i polskiej stronie jest dużo Hławiczków, wśród których jest wielu artystów i księży. W historii naszej rodziny nie ma jakichś dramatycznych neofickich przeżyć. Mój ojciec miał podejście bardziej liberalne, mama pochodziła ze środowiska bardziej konserwatywnego religijnie. Bardzo się pokochali i razem stworzyli dla nas, dzieci, zdrowy religijny balans.

Wiem, że nie zawsze tak to wygląda i że nadal istnieją parafie, gdzie młodzież źle się czuje. Ale uważam, że nie można na nikim ani wymusić wiary, ani też stylu, w jakim tę wiarę chce się wyznawać. Ona jest darem, nie każdy go doświadcza, nie jest też dana raz na zawsze. Przechodzimy przez różne jej łatwiejsze i trudniejsze fazy, niekiedy jej zanik i powrót. To wszystko też jest wiarą. Księża mojego dzieciństwa i czasu młodzieżówki parafialnej nie byli konserwatywni, nie palili gitar na stosie. Myślę, że dopiero na studiach poznałam bardziej konserwatywne miejsca. I dopiero wtedy zmobilizowałam się do walki z dyskryminacją, a także do pracy reformatorskiej w imię Ecclesia reformata et semper reformanda. ©

Bp Paulina Hławiczka-Trotman / DANUTA MATLOCH

PAULINA HŁAWICZKA-TROTMAN 23 września została wybrana na biskupkę Kościoła luterańskiego w Wielkiej Brytanii. Na duchowną luterańską ordynowana w 2014 r. w Anglii. Ukończyła CHAT w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Bóg nie jest facetem