Paweł Sołtys: erudyta z podwórka

„Lakuna” nie jest tylko nową płytą Pablopavo i Ludzików. To kolejna księga Małego Testamentu według Pawła Sołtysa, czyli opowieści o zbawieniu od zapomnienia i obojętności.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Paweł Sołtys "Pablo Pavo". Warszawa, 9 października 2018 r. // Fot.  Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl
Paweł Sołtys "Pablo Pavo". Warszawa, 9 października 2018 r. // Fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl

Nie tak dawno ktoś nieobeznany kompletnie z autorem Pawłem Sołtysem, nazwijmy go Irek, zagadnął go wprost: „Ale co to za gatunek, w którym piszesz? Kryminały czy coś takiego?”. Siedziałem obok i w pierwszym odruchu wezbrało we mnie politowanie dla Irka, któremu rynek sformatował myślenie. Jednak dwie godziny później przyszło mi do głowy, że może nikt mu dotąd nie pokazał literatury starszej niż gatunki, zdolnej uwieść bez gotowych schematów fabularnych.

Jak więc mógłbym cię, Irku, zaprosić do świata Sołtysa? Może najpierw posłuchaj „Lakuny”. Dwunastu utworów rozmaitych jak linie papilarne. Piosenek o różnych symptomach choroby zwanej miłością, o ciemnych ulicach, o kalece samobójcy, który zostawił w mieszkaniu psa, o śniącym Prosperze i nieprzyjaznej miejskiej kakofonii.

A potem sięgnij po inne płyty Pablopavo, z Ludzikami i nie tylko. I po dwie jego książki: nagrodzone w Gdyni „Mikrotyki” (2017) i równie niezwykłą „Nieradość” (2019).

Życie spychane do PSZOK-ów

Kiedy Paweł Sołtys i ja stoimy na ulicy obok siebie i palimy jego szluga, on czynnie, ja biernie, przechodnie raczej gapią się na mnie, bo znana gęba z ich życiowego paleozoiku. I oni, i ty, Irku, powinniście jednak patrzeć raczej na Sołtysa, gościa w czapce z daszkiem, w to jego pozornie beznamiętne, a naprawdę sprytne spojrzenie.

Pod tym daszkiem mieszka nie tylko literatura, ale wyrzucona na śmietnik historia, poraniona wiara, nieodwzajemniana miłość i beznadziejna nadzieja. Mieszka tam wszystko to, czego sami w swoich uregulowanych hiperłączami, już nieco cyfrowych życiach, nie potrafimy odnaleźć albo o czym woleliśmy zapomnieć – na własną zgubę.

Mieszka tam życie spychane do Punktów Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych i zalążki tego, co mogło się narodzić, ale my wolimy je zasypać wapnem nowoczesności. A także wielkie mity odbite w prostych gestach, impulsach, zachceniach i przemilczeniach. Jak w finale tragedii greckiej umiejscowionej na peryferyjnym Grochowie: „bo ta ulica jest jak z jakiejś legendy / tylko że na końcu nie ma królewicza/ światła z Grochowskiej jak płomień znicza” („Boczna” z płyty Pablopavo i Praczasa „Głodne kawałki”, 2011).

Rock, jazz, hip-hop, poezja śpiewana, elektronika, klasyka... 

Muzyka nie ma granic, odkrywaj ją razem z nami.

Tam mieszkają te wszystkie i ci wszyscy, o których nikt nie napisze biografii i nie nakręci kosztownego filmu. Osoby gotujące zwykłą zupę na zwykłej włoszczyźnie, czytające dyskontowe gazety, topiące złe sny na jawie w butelkowanym szczęściu i szukające dobra.

Tam znajdziesz też miejsca, które Historia i jej demiurgiczni pomagierzy – urbaniści, deweloperzy – wywabili z realu, wszywając w nie nowoświeckość, choć ona zestarzeje się znacznie szybciej niż to, co zastąpiła. Ulice, domy, przestrzenie, w których najpierw tętniło, potem tliło się, a w końcu zasnęło życie.

Tam znajdziesz wszystko to, co ma i miało swój charakter. Jak przedmioty, które kiedyś były użyteczne i nieważne, a dziś kurzą się na wysypisku, na strychu lub na dnie szuflady i emanują niepowtarzalną magią listu w butelce z innego świata. Paweł Sołtys w opowiadaniach, felietonach i miniaturach literackich oraz Pablopavo w tekstach piosenek przypominają o życiu pozateamsowym i pozatiktokowym.

Dla dorosłych

Pablopavo-Sołtys miksuje świat według receptur niedostępnych na kursach kreatywnego pisania. Jego piosenki i prozy są alternatywą zarówno dla, skądinąd potrzebnej, korpoliteratury gatunkowej dowolnego autoramentu, jak i dla twórczości epokowej, pisanej z cokołu i obliczonej na pozłacane grzbiety. Ale widzę, Irku, że jeszcze się wahasz, nie wiesz, czy Sołtys jest autorem dla ciebie.

Otóż po pierwsze Sołtys pisze dla dorosłych – nie peselowo, a mentalnie. Nawet piosenki stworzone przezeń w wieku dwudziestu kilku lat ujawniają duszę, która zdążyła się pomarszczyć wskutek obserwacji świata, obserwacji uczestniczącej, a więc tym wiarygodniejszej. Piosenki rozpięte pomiędzy poetycką rzetelnością ballady podwórkowej, metafizyką Jacka Kleyffa, węchem Agnieszki Osieckiej i dosadną wnikliwością Łony. A zarazem piosenki osobne, niepodrabialne i bez żyrantów.

Przykład? „Piosenka ze śmieci” z debiutanckiego albumu Pablopavo i Ludzików „Telehon” (2009), tworząca naraz kilka perspektyw czasowych – z wolna porastającą chwastami, ale wciąż promieniującą przeszłość, kolącą i słodko-gorzką teraźniejszość oraz wykazującą symptomy kilku chorób przyszłość. Albo „Jurek Mech”, tak częsta u Sołtysa miniatura fabularna, gdzie z anegdoty o pojedynczym, przetrąconym losie wyrastają jak macki dojrzałe pytania o regułę przetrwania i o to, kto ją ustala. Piosenki są dostępne w sieci, wystarczą jeden-dwa kliki.

Jak mówi o nim znany varsavianista, krytyk literacki i wydawca Paweł Dunin-Wąsowicz, „Pablo to najlepszy liryk w prozie i epik w piosenkach”. (Nb. to zrobione przez P.D.-W. zdjęcie szykowanej do rozbiórki warszawskiej fabryki Kabel zdobi okładkę płyty Pablopavo i Ludzików „Mozaika” sprzed dwóch lat). Co ciekawe – zarówno Dunin-Wąsowicz, jak i ja poznaliśmy Pablopavo jako śpiewającego poetę dzięki rekomendacji innych ważnych poetów. Dunio usłyszał nagrania z „Telehonu” dzięki Marcinowi Świetlickiemu, mnie na Sołtysa i jego płytę „10 piosenek” z Ludzikami (2011) uwagę zwrócił Piotr Bratkowski.

We wciąż nieopublikowanych prozach Sołtysa kokonią się jeszcze opowieści mistyczne i mitologiczne. Nie bój się więc, Irku, że wciągam cię tu w prowincjonalność, bo to także autor o homeryckim rozmachu. Jak Piotr Wojciechowski, Tadeusz Nowak czy Stanisław Grochowiak.

Lewa strona miejskiej tkaniny

Sołtys, niedoszły magister rusycystyki, habilitował się ze znajomości niedostrzegalnego dla sytej mniejszości życia mniej sytej większości. Realistyczny nurt dominującej w mediach literatury, czy to drukowanej, czy śpiewanej, ukazuje z reguły awers świata – czasem oleodrukowy, czasem zniuansowany, bywa, że szpetny lub wręcz okrutny, ale w znajomy sposób konkretny. Sołtys natomiast najchętniej zagląda na lewą stronę tego gobelinu i proponuje nam wycieczkę w krainę, gdzie zwisają nitki nieopisanych życiorysów i zwichniętych marzeń. Niekiedy odsłania też przed nami podszewkę własnych przeżyć.

To także nauczyciel pamięci. Pamięci, z której rysuje portrety, miejsca, opowieści, dawne burze i chwilowe rozpogodzenia. „Cały się czuję akapit temu”, jak mówi narrator opowiadania „Raz”, otwierającego tom „Nieradość”. Jest zarazem nowoczesny, bo operuje wywiedzionym jeszcze z nowej fali skrótem poetyckim i motorycznym rymem hiphopowym, i staroświecki w nadbudowie poetyckiej. Chętniej spogląda za siebie, czując może, że tam wciąż są pytania, które także dziś powinniśmy sobie zadawać.

I po trzecie, Irku, ma coś, co może na wyrost nazywam czeskim spojrzeniem, bardzo dobrym dla zdrowia. Kiedyś, w czasach mojej młodości, podczas ognistych dyskusji o filmach „małego realizmu”, które dziś nazywamy często kultowymi, nieraz do jednego worka wrzucano nasz „Rejs”, „Dziewczyny do wzięcia” bądź „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy” oraz czeskie „Miłość blondynki”, „Skowronki na uwięzi” i „Pali się, moja panno”. Ja w pewnym momencie zrozumiałem, że fundamentalna różnica sprowadza się tu do spojrzenia. Nie darmo mówi się, że najbardziej polskim słowem jest „żółć”, bo nie dość, że zawiera same polskie znaki, to jeszcze ilustruje polską cechę narodową. Reżyserzy polskich filmów spoglądają na swoje postacie z dystansem, by nie rzec – szyderstwem. Czescy twórcy natomiast to nosiciele empatii. Ich bohaterowie są śmieszni, ale Miloš Forman czy Jiří Menzel, a w późniejszych czasach Zdeněk i Jan Svĕrákowie, życzą im dobrze. I tak jest z postaciami w piosenkach i opowiadaniach Sołtysa. Tam nie ma miejsca na pogardę.

Lubi podkreślać, że on tylko obserwuje. A ponieważ ma dobre ucho i dzięki wyglądowi everymana potrafi wtopić się w każdą scenografię, jego opowieści gwarantują wiarygodną fikcję wysokiej rozdzielczości. Za sprawą znanego w fizyce efektu obserwatora Pablopavo-Sołtys oswaja opisywane losy i postacie, byś mógł, Irku, pomyśleć przez chwilę, że pisze także o tobie: „Traf chciał, że to wszystko widziałem, traf zawsze chce wszystkiego, nie bierze jeńców” („Miasta i wsie” z tomu „Nieradość”).

Z pieca i z liścia

„Bardzo trudno jest uwierzyć w taki autobus i w każdego z pasażerów w nim, dokądś jadących. Jakby dosiedli się z czytanej przez dziewczynę na ostatnim siedzeniu powieści. Jest dzień przed wigilią, dzień przed przed”. Tego być może nie przeczytasz, Irku, nigdzie poza tym artykułem. Należę do grona uprzywilejowanych, z którymi Sołtys raz na kiedy-niekiedy dzieli się pisanymi utworami. Ten trafił do planowanej książki, która na razie nabiera mocy w szufladzie twardego dysku i nie wiadomo, czy w ogóle wyjdzie.

A tymczasem w przywołanych trzech zdaniach znajdziemy bardzo dużo z tego, co czyni Sołtysa twórcą potrzebnym i zarazem niepodobnym do nikogo, choć to wszak erudyta i sam ma własnych bogów literackich. Niech was nie zwiedzie ta czapka z daszkiem i warszawski Grochów w helisie jego DNA. Z Sołtysem pogadasz o wielkiej i niewielkiej literaturze, o piłce nożnej, o polskim undergroundzie muzycznym, o wczesnośredniowiecznych heretykach i rosyjskich jurodiwych, o wymazanych z mapy Warszawy miejscach, o starych filmach i o korzennym bluesie. Niech cię nie zwiedzie podwórkowy sznyt – Sołtys jest synem wieloletniego szefa jednej z najważniejszych polskich oficyn wydawniczych, wyspecjalizowanych w historii i filozofii.

I też niech cię nie zwiedzie jego erudycja – Sołtys znajdzie płaszczyznę do wymiany zdań z każdą osobą, z którą da się pogadać o rzeczach najprostszych. Tak jakby z niejednego pieca jadał chleb i z niejednej dłoni zaliczył liścia. Sam po prostu zna tę lewą stronę tkanki życia.

Czytelnik świata

Ale miało być o tych trzech zdaniach. Zatem najpierw autobus: kometa przebijająca się przez miasto, mijająca ludzki pył i inne asteroidy, plątaninę losów i snutych marzeń. Autobus jest zarazem dilerem historii, które czekają na swój cel, i karawanem, który wywozi inne w czarne dziury, by tam pogrzebać je w zajezdni niespełnienia i zapomnienia.

Teraz pasażerowie: molekuły losu, każda niby autonomiczna, a jakże często splątane kwantowo ze sobą, obijające się o siebie jak kule bilardowe. Dokądś jadą. To też jeden z kluczy do zrozumienia fenomenu Sołtysa.

Kilkanaście lat temu przez ekrany przemknął wybitny, a zlekceważony przez publiczność film „Zero” Pawła Borowskiego. Konstrukcja fabularna filmu, złożonego z kilku odrębnych historii, ale toczących się w tym samym kosmosie, sprowadzała się do genialnego w swej prostocie patentu: koniec jednej sceny stawał się początkiem kolejnej za sprawą postaci, która wchodziła w kadr i wypowiadała jakieś, z reguły niezwiązane z fabułą sceny słowa – teraz kamera śledziła jej perypetie. Opowieści oczywiście przeplatały się, wiodąc do całej serii finałów. Moim objawieniem płynącym z „Zera” była myśl, że idąc ulicą i mijając inne osoby, w rzeczywistości nieświadomie mijam inne fabuły, inne losy, kto wie, jak ważkie i jakie pytania rodzące.

Sołtys idzie dalej. Przysiada się do tej jadącej autobusem rzeczywistości i pyta sam siebie: dokąd jadą? Dążą? Może uciekają? Albo po prostu chcą przeczekać? I czy na pewno ich podróż jest jazdą po chleb czy po wódkę, czy może od lekarza? Czy wiszą nad nimi pytania najprostsze, czy niebosiężne, eschatologia codzienności?

Był „Nikiforem polskiej literatury” i wiecznym włóczęgą. Nie pasował do PRL-u, podążał za marzeniem: Jan Papuga

Prekursor powojennego pisarstwa marynistycznego, polski Jack London, trochę Stachura, a trochę Himilsbach – tak go opisywano. Istotnie, swoimi przygodami mógłby zapełnić niejeden scenariusz filmowy. Od jego śmierci mija 50 lat.

Nieświadomie, samymi sobą, możemy tworzyć poezję lub prozę, o czym w drugim zacytowanym zdaniu dopowiada Sołtys-uważny czytelnik. Pasażerowie nie tyle wsiedli do autobusu, ile dosiedli się – schodząc z kart czytanej w tymże autobusie książki. To nie tylko hymn na cześć dobrze pojętej literackości naszego bytu – a ściślej: ontologicznej prawdy literatury – ale także pochwała czytania jako aktu powoływania świata i losów.

I jeszcze ten „dzień przed wigilią, dzień przed przed”. Sołtysa nie interesują typowe kamienie milowe porządku chronologicznego i roku świętego, ale te chwile pomiędzy. Myśląc o Bożym Narodzeniu, oczami wyobraźni widzimy wieczerzę wigilijną, choinkę, może ferwor zakupów w irytującym harmidrze dzwonków i duszących nas zewsząd kristmasów. Sołtys zatrzymuje się na szarej godzinie 23 grudnia, na chwili zasadniczo zbędnej, ostatniej zadyszce Adwentu.

Załatać ubytek

Nie wiem, Irku, czy cię przekonałem. Mógłbym ci jeszcze podsuwać cytaty z ponad pięćdziesięciu opowiadań i innych próz, ze stu kilkudziesięciu piosenek. Może zachwycisz się innym jego zespołem, Vavamuffin, grającym znacznie bardziej energetycznie, choć mniej poetycko, bo tam teksty pozostają najczęściej w elektrycznej relacji z teraźniejszością? A może zatoniesz w kameralnej, solowej płycie Pablopavo „Tylko” (2014), będącej jakby werandowym raptularzem, pozornie szkicowym, a w rzeczywistości równie przemyślanym i skończonym jak płyty z Ludzikami czy producentem Praczasem?

Sołtys chciałby tylko pokazać ci, że świat wciąż pęcznieje od nieopowiedzianych historii i że są wśród nich takie, które czasem ci się śnią – albo ty śnisz się im. O złamanych sercach i o tym, że czasem nie całkiem jesteś (jak usłyszysz na „Lakunie”). Nie całkiem – bo czy my wszyscy po trosze nie jesteśmy fabrykami do rozbiórki? By na koniec szepnąć, jak Sołtys w niewydanej prozie poetyckiej: „I już nic nie wiem na pewno, co jest prawdą, a co melodią zwodniczą tych wołań napróżnych”…

„Lakuna” to znaczy ubytek tekstu powstały wskutek usterki w przekazie. Pablopavo-Sołtys może jest jedną z niewielu osób, które usiłują te ubytki w świecie załatać.


CZTERY DEBIUTY PAWŁA SOŁTYSA

TELEHON (2009)

Pierwsza płyta z Ludzikami ujawniła od razu twórcę dojrzałego do stawiania pytań i diagnoz, choć bez moralizatorskiego zacięcia. Twórcę, który bodaj pierwszy w polskim rocku złożył hołd „bohaterom obu powstań” warszawskich („Nomada”). Ragga, hip-hop, rock, ballada i taneczny pop tworzą mozaikowe tło dla kilkunastu opowieści zapadających w duszę.

TYLKO (2011)

Pablopavo bardziej prywatny, sauté, z gitarą i dyskretnym akompaniamentem efektów studyjnych autorstwa Mothashippa. Trwająca pół godziny płyta zdradza też mniej dotąd czytelne inspiracje artysty, jak folk czy blues. Świat przedstawiony za to nieodmiennie żywy, krwisty i wiarygodny, opisany bez pozerstwa i na napiętej strunie.

GŁODNE KAWAŁKI (2011)

Pierwszy album nagrany we współpracy z producentem Rafałem Kołacińskim „Praczasem” (Masala Sound System), wyspecjalizowanym w etnice i elektronice. Karuzela dubstepu, hip-hopu i jungle, doprawiona globalnym instrumentarium ludowym. Do tego gościnnie Spięty – i kaskada obrazków z miasta, które ćmią sumienie jak ząb albo sieją tęsknotę.

MIKROTYKI (2017)

Zdobyć Nagrodę Literacką Gdynia debiutem książkowym to sztuka raczej niespotykana. Paweł Sołtys wygrał w 2018 r. m.in. z innym debiutantem Grzegorzem Bogdałem. Wygrał zbiorem 23 opowiadań, w których nadał pochwyconym niemal mimochodem historyjkom wymiar mityczny. Był Hłasko, był Nowakowski, jest Sołtys. Późniejsza „Nieradość” jest równie smakowita.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, tłumacz, muzyk. W 2019 r. nominowany do Nagrody Literackiej GDYNIA za przekład prozy Boba Dylana „Tarantula”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Erudyta z podwórka