Paweł Bravo: zawilgły styczeń i smutek bez wina

Szczęśliwie styczeń dobiega końca, a wraz z nim okres, kiedy wyglądało, że dni wcale nie zaczynają się wydłużać, w każdym razie nie w sposób odczuwalny dla naszych aparatów poznawczych.

18.01.2024

Czyta się kilka minut

Paweł Bravo / Fot. Grażyna Makara

Z dziennikarskiego doświadczenia wiem, że to miesiąc, kiedy cały przemysł produkcji słów mających kierować naszymi krokami – owa ideologiczna nadbudowa generująca komunikaty na temat tego, jak żyć – wchodzi w tryb alertu w duchu postanowień noworocznych, resetów, wyjścia na prostą. Chodzi o to, by pobudzając odpowiednie ośrodki w mózgu, napełnić nas poczuciem winy, ale nie aż tak głębokim, by nasza wola poprawy uległa całkowitemu paraliżowi. Trzeba się poczuć źle, ale nie beznadziejnie, wszak za tę całą kampanię nie płaci jakiś zakład pogrzebowy, tylko doradcy dietetyczni, wytwórcy preparatów i suplementów, mniejsza o to, czy skutecznych, czy tylko nieszkodliwych. A także guru i doradcy duchowi rozmaitej proweniencji kulturowej, polujący na was z nożyczkami i klejem, abyście wydziergali swoją mapę marzeń.

Moje z kolei doświadczenie barmana mówi coś zupełnie innego – po pierwszych paru dniach ciszy, dochodzenia do siebie po wszystkich przesadach i zmęczeniach końcówki roku wieczorne życie barowe wraca na pełnej petardzie. Jest zimno i ciemno, choćby dlatego ludność jest skłonna popuszczać pasa i socjalizować się poprzez jeden z podstawowych, znanych naszej kulturze rytuałów: wspólne picie. Inna sprawa, że nie zawsze odbywa się to z właściwym człowiekowi umiarem albo tylko z dyskretnym, wybaczalnym brakiem umiaru. Czasem skutkuje szkodliwym upodleniem, przed czym nasza kultura srogo przestrzega już od czasów „Bachantek” Eurypidesa, w których dochodzi do straszliwego mordu przez omamione przez Dionizosa kobiety.

Gdyby jedna grecka tragedia wystarczyła, ludzkość przez następne tysiąclecia lat nie musiałaby wymyślać kolejnych uzasadnień dla powściągliwości. Przecież jednym z najczęściej spotykanych wyrazów owego styczniowego wzmożenia troski o siebie jest anglosaski obyczaj Dry January (anglosaski, a co za tym idzie: kolonizujący resztę świata, jak Halloween i walentynki… sądzę, że za parę lat zapomnimy, że tradycyjnie w Polsce to sierpień był ogłaszanym z ambon miesiącem trzeźwości). Jeśli nie sposób przeobrazić całego życia, trzeba się skupić na choćby jednym jego aspekcie, na jakiejś części przyzwyczajeń, które kultura zwykła uznawać za moralnie złe lub choćby podejrzane. Rzadko widzę w polskiej przestrzeni ten termin tłumaczony na „suchy styczeń”, a przecież w naszych słowiańskich uszach suchość jako brak wódki jest dobrze udokumentowana nie tylko w kolokwialnym wyrażeniu „o suchym pysku”, ale także w oficjalnych „suchych zakonach”, które tak mocno wryły się w historię Rosji, łącznie z tym ostatnim, gorbaczowowskim z 1985 r.

Przypomnijmy, trwająca przez półtora roku wszechzwiązkowa kampania walki z pijaństwem, w wielu aspektach bliska de facto prohibicji, poskutkowała lekkim drgnięciem przyrostu naturalnego oraz chwilowym spadkiem wskaźnika śmiertelności i niektórych przestępstw – ale także np. wycięciem w pień ogromnej liczby wiekowych, wspaniałych winnic na Krymie i w krajach Azji Środkowej oraz zerwaniem jakiegoś rodzaju kruchej, niepisanej, ale gwarantującej spokój umowy społecznej. 

 


Ten tekst jest autorskim newsletterem premium, pisanym specjalnie subskrybentów Tygodnika. Poznaj inne newslettery Tygodnika →. Dziękujemy, że czytasz i wspierasz „Tygodnik Powszechny”! 


 

Twierdzenia, jakoby suchyj zakon jako ten jeden kluczowy element zadecydował o ostatecznym krachu próby naprawiania gnijącego systemu, nie da się oczywiście udowodnić, ale wszyscy rozsądni badacze tego kawałka dziejów przyznają mu pewną rolę w upadku imperium i pax sovietica. Na pewno naznaczyło to trwale spuściznę symboliczną po Gorbaczowie, którego w Polsce i dalej na zachód czcimy jako tego, który mimowolnie zakończył dławiący nas koszmar, w długiej zaś pamięci jego poddanych – i na to są porządne dowody z badań – pozostaje jako ten, przez którego nie było co pić.

 Paweł Bravo. Fot. Grażyna Makara

Nie wiem, czy Emmanuel Macron zna historię ZSRR, ale ostatnio zachował się tak, jakby dobrze pamiętał ten jej rozdział. U schyłku drugiej, ostatniej kadencji zajmuje się bardziej dbaniem o spuściznę i o to, co przyjdzie po nim, niż bieżącymi sprawami. Choćby mianowanie premiera, będącego jego młodszym klonem, to sposób na przygotowanie swojego obozu do walki w następnych wyborach z wciąż gotową do skoku Marine Le Pen. Pomny, że teraz walczy o pamięć w głowach rodaków, np. konsekwentnie odmawia udzielenia krajowym stowarzyszeniom lekarzy poparcia dla promowanej z roku na rok szerzej inicjatywie suchego stycznia (po francusku to nazywa się défi de janvier, styczniowe wyzwanie).

Jego minister rolnictwa zakomunikował, że ani nie zamierza podejmować wyzwania, ani nie uważa, by władza była od tego, by mówić ludziom, jak żyć. Oraz że znacznie bardziej woli umiar i powściągliwość od logiki „wszystko albo nic”.

W komentarzach prasowych przebija się wątek – niewątpliwie ważny – że francuski przemysł winiarski to co najmniej pół miliona bardzo sprawnych w demonstrowaniu i blokadach autostrad ludzi i niemal 30 miliardów dolarów rocznie obrotu, zatem, że ta odmowa wynika z trzeźwej, nomen omen, kalkulacji. Nie chodzi o to, żeby odmawiać politykom cynizmu i zaprzeczać, że zazwyczaj robią tylko to, co im się krótko i średnioterminowo opłaca. Rzecz w tym, że w tych rachubach Macrona i jego ekipy nie same euro czy miejsca pracy są ważne, ale też aspekt kulturowy. Picie wina to wciąż niezbywalny element „stołowości”, owego k-sobnego wektora, który spaja Francuzów we wspólnotę tyleż narodową, ile stołową właśnie. Choćby w wyobrażeniach, bo realia codziennych posiłków, zwłaszcza w wielkim mieście, mogą być inne, a poza tym, o czym już pisaliśmy, wzorce konsumpcji przechodzą teraz ważną pokoleniową przemianę: młodzi piją znacznie mniej.

W każdym razie, jak powiedział kiedyś Macron, posiłek bez wina jest smutny. A prezydent dał obywatelom ostatnio tyle innych powodów do smutku czy też gniewu – choćby przez przepchniętą kolanem, z pogwałceniem praw parlamentu reformę emerytalną – że jako mądry władca nie powinien dokładać zmartwień.

Inna sprawa, że kiedy minister mówił, iż woli umiar od zero-jedynkowych wyborów, to nie był to tylko prosty wizerunkowy wykręt. Europa pozostaje jako całość światowym liderem w spożyciu alkoholu, a Francja jest na dziesiątym miejscu w Unii, ale suche dane przelicznikowe („czysty spirytus na głowę rocznie”) właściwie nic nie opisują. Ciekawe jest natomiast zestawienie tabeli ogólnego spożycia, gdzie poza Francją reszta krajów tradycyjnie winiarskich jest w dopiero w drugiej dziesiątce, a Włochy na samym końcu, z wykresem pokazującym częstotliwość picia (czyli odsetek respondentów pijących alkohol codziennie). Tu prym wiodą Portugalia, Włochy, Hiszpania, potem Chorwacja i Bułgaria, Francja jest szósta. Najrzadziej piją Litwini, Islandczycy, Łotysze i Norwedzy, ale za to jak już to robią, to na umór, bo ich kraje zajmują wysokie pozycje w tabelce „na głowę rocznie”. Wygląda na to, że Francuzi faktycznie, bez ministerialnej zachęty, stosują rozsądny umiar.

Innym narodom trzeba to jakoś podpowiedzieć i opakować. W anglosaskich mediach widuję od paru lat pojęcie damp January, czyli pomysł, żeby styczeń nie był zupełnie suchy, ale i nie tak „mokry” jak inne miesiące, lecz tak pośrodku… wilgotny

Cóż, zachęcanie do umiaru i rozsądnego przyjmowania dowolnej substancji, która w małej dawce sprawia przyjemność lub leczy, lecz w większej zatruwa (np. ziółka na trawienie albo suplement witaminowy), wydaje mi się wynajdowaniem na nowo koła, ale logika współczesnego rynku idei i obyczaju jest bezwględna: jeśli coś nie ma nazwy, a jest po prostu „normalne”, to ginie. Sęk w tym, że przy całym szacunku do nieraz świetnej inwencji specjalistów od marketingu nie umiem jakoś dostrzec, czemu użyli akurat tego słowa. Damp to nie jest po prostu „wilgotny” (takie znaczenie ma humid, moist), tylko niesie w sobie przykrą konotację czegoś, co piękna polszczyzna określa np. słowem „zawilgły”. Jak zimny, przemoknięty ręcznik, który nie chce w zimie wyschnąć. Nawet gdyby jednak pominąć te filologiczne złośliwości, to polskie pola znaczeniowe „wilgotności” kierują nasze myśli w takie rejony naszego żywota i uciech, gdzie również dochodzi do prób reglamentacji i definiowania co rusz nowych rygorów… ale to już temat na zupełnie inny newsletter.

Życzę wam równowagi, umiaru i szacunku dla własnego ciała, którego rozsądek jest najlepszym strażnikiem. Także w unikaniu całkiem innych metod pobudzenia ośrodków nagrody w mózgu, tzw. pętli dopaminowych będących furtką do uzależnienia. Choćby tej, którą nosicie stale w kieszeni i włączacie w każdej wolnej chwili. A skoro już tyle było o winie, odpocznijmy tym razem, nie będę wam rekomendował tego, co ostatnio trafiło na mój stół. Za to zachęcam was z całego serca, by podpisać petycję w obronie najstarszej polskiej winnicy pod Zieloną Górą. Z lubuskich pagórków mogą powstawać naprawdę świetne wina, o czym świadczy chociażby produkcja winnicy Miłosz czy znakomite wina musujące z winnic Aris, Gostchorze czy Equus. O sprawie pisał w „Tygodniku” Marek Rabij, a petycję podpisać można tutaj.

Do zobaczenia w lutym. O ile mi wiadomo, ten miesiąc nie ma przypisanych żadnych haseł. Poza miłością w Walentynki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej