Polakom gratulujemy picia

Niech nas nie zwiodą opowieści o rodakach, którzy „wzorem Francuzów” przerzucają się z wódki na wino do obiadu. Ani dane spożycia, które zrównują Polaka ze statystycznym Europejczykiem. Pijemy nadal „po wschodniemu”.

19.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Krystian Maj / REPORTER
/ Fot. Krystian Maj / REPORTER

Anegdota pierwsza. Nagrany komórką film z sieci, jeden z wielu: Jarek z Żar – tak jest przedstawiany – wypija 0,5 litra wódki starogardzkiej. Prosto z butelki, duszkiem, w 13 sekund.

– Jedziesz Jarek! – krzyczy ktoś z publiczności. Potem okrzyki, brawa, doping.

Fakt pierwszy. Koniec czerwca tego roku, Pudliszki w powiecie gostyńskim. W mieszkaniu spotyka się trzech mężczyzn. Jeden z nich, 46-latek, proponuje zakład: zrobi to, co – najwyraźniej bez tragicznych konsekwencji – udało się „Jarkowi z Żar”. Zakład wygrywa, po dziesięciu minutach traci przytomność. Kiedy pojawia się pogotowie, jest za późno.

Anegdota druga. Ta w sezonie ogórkowym obiegła lotem błyskawicy polskie media. Nowa Dęba na Podkarpaciu, strażnicy miejscy znajdują w rowie obok drogi krajowej śpiącego mężczyznę. Okazuje się, że ma we krwi niemal 14 promili alkoholu (przy dawce śmiertelnej ok. 4). Mężczyzna, donoszą media, przeżył i ma się dobrze.

Fakt drugi. W Polsce zapija się na śmierć – bezpośrednio, nie od chorób – nawet 3 tys. osób rocznie (w tym samobójstwa spowodowane poalkoholowymi psychozami).

Anegdotyczność picia i jego dramatyczne skutki: te dwie pozornie sprzeczne tonacje udaje się nam pogodzić na co dzień, również w medialnych doniesieniach. Informację o „rekordzie z Podkarpacia” podawano przecież w lipcu i sierpniu niemal jednym tchem z inną: o tym, że od maja utonęło w Polsce ponad 300 osób, w większości – jak raportują ratownicy i policjanci – na skutek nieostrożnego spożycia alkoholu.

Między tymi tonacjami jest miejsce na opowieść o polskim piciu. Raczej ponurą w swojej zwyczajności.

NOWE PRZYJMUJEMY...

Próżno szukać jakiejś polskiej wyjątkowości w statystykach spożycia na jednego mieszkańca. Pijemy niecałe dziesięć litrów czystego alkoholu rocznie, co plasuje nas nawet poniżej europejskiej średniej – za Brytyjczykami, Niemcami czy Francuzami. Liczba uzależnionych (między 600 a 800 tys., wedle różnych szacunków) też nie zwala z nóg, pozwalając nazwać problem – dużym, bo dużym – ale jednak marginesem.

Ten obraz się komplikuje, gdy przyjrzeć się „otulinie” zdiagnozowanego alkoholizmu. Nie tylko dlatego, że niektórzy eksperci radzą pomnożyć te kilkaset tysięcy przez trzy lub cztery (przypadki niezdiagnozowane). Mamy bowiem kilka milionów osób pijących szkodliwie i niebezpiecznie (część zapewne na granicy alkoholizmu); półtora miliona dorosłych żyjących w bezpośrednim otoczeniu uzależnionych, kolejne półtora miliona takich dzieci, a także dwa miliony ofiar przemocy w rodzinach z problemem (dane za Państwową Agencją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych).

Na kojące z pozoru dane per capita z dystansem każe spojrzeć jeszcze jedna informacja: aż 70 proc. sprzedawanego w Polsce alkoholu wypija 17 proc. społeczeństwa. Tymczasem w Niemczech czy we Francji, do których próbujemy się porównywać, spożycie rozkłada się bardziej równomiernie. Owe 17 proc. to głównie grupa szkodliwie i niebezpiecznie pijących, spożywających znacznie więcej alkoholu niż zdiagnozowani już uzależnieni.

Co w badaniach na temat spożycia alkoholu nowego? Co może zaskakiwać? Abstynentów nie jest wcale tak mało, bo – jeśli oczywiście wierzyć deklaracjom – niemal 15 proc. w populacji dorosłych Polaków (TNS OBOP z 2012 r.). Największy odsetek pijących to wcale nie wsie i małe miejscowości, ale największe miasta. Choć jest też różnica w sposobie picia i jego postrzeganiu – raczej na niekorzyść wsi.

Dr Dominika Łęcka, socjolog zdrowia, pracująca w poradniach uzależnień w mieście na północy Polski i we wsi oddalonej o kilkanaście kilometrów, nie ma wątpliwości: te dwa punkty dzieli mentalnie ponad tysiąc kilometrów. – Po pierwsze, świadomość dotycząca uzależnień jest na wsi znacznie mniejsza – mówi dr Łęcka. – Większe jest też przyzwolenie na alkohol: pije się nadal przy pracy, podczas gdy w mieście raczej po. Ponadto na wsi pacjenci poradni uzależnień to zwykle osoby, które do terapii zostały „zmuszone”. Przez krewnych, wyrok sądu, niebieską kartę dokumentującą przemoc domową itd.

Dość powszechnie pije młodzież. Obejmujące Polskę międzynarodowe badanie ESPAD z 2011 r. pokazało, że 87 proc. osób w wieku 15-16 lat piło chociaż raz w życiu, a ponad połowa w ciągu 30 dni przed przeprowadzeniem badania. Niemal co czwarty był choć raz w życiu pijany.

Modele picia zależą od zasobności: tani alkohol piją właśnie młodzi oraz osoby na skraju wykluczenia. Najwięcej pijemy piwa i wódki, których sprzedaż rośnie, podczas gdy spada sprzedaż wina.

Nowa stosunkowo jakość polskiego picia to coraz bardziej szarżujące kobiety. O ile jednak najwięcej pijących mężczyzn to osoby ze średnim wykształceniem, wśród kobiet najczęściej piją te dobrze wykształcone i aktywne zawodowo: to one najwyraźniej płacą najwyższą cenę za rynkowy wyścig szczurów połączony z obowiązkami domowymi.

I zmiana powolna, ale chyba najbardziej doniosła, choć wymykająca się z twardych statystyk: – Do niedawna dominował model picia jako celebracji. Teraz przyjmujemy z Zachodu model spożywania alkoholu jako sposobu na odpoczynek – zauważa Ewa Woydyłło-Osiatyńska, terapeutka uzależnień i autorka książek na ten temat.

– Idziemy ulicą w mieście i widzimy: w kawiarniach i restauracjach niemal nie ma stolika, na którym nie byłoby kufli z piwem albo lampek z winem, również w dni powszednie – dodaje Woydyłło-Osiatyńska. – Zmierzamy więc w kierunku oswojenia alkoholu w codziennej konsumpcji. W dodatku dorabiając do tego piękną opowieść: „Wino do obiadu jak Francuzi”; „Whisky przed snem jak Anglicy”.

Tę zmianę można podsumować tak: z zachodnich wzorców „częstujemy się” tym, co nie przeszkadza w nieskrępowanej konsumpcji. Jednocześnie nie rezygnując z własnych, sprawdzonych wzorców i tradycji.

... STARE PIELĘGNUJEMY

Te zaś można streścić następująco: nie tak często, raczej w zaciszu domowym, za to do upadłego. Pijemy, jak dowodzą badania PARPA, nadal „po wschodniemu”, a to wyjątkowo szkodliwy model, odpowiedzialny za wciąż tragiczny alkoholowy plon. Nie tylko za owe 1,7 tys. przypadków zapicia się na śmierć i kolejne 1,7 tys. odalkoholowych chorób psychicznych, z których wiele kończy się samobójstwami. To również 7 tys. umierających rocznie na marskość wątroby czy 500 ginących na drogach po spożyciu. Do tego dodajmy około 60 chorób, za których powstawanie współodpowiada alkohol.

 „Po wschodniemu” też o alkoholu myślimy, o czym świadczą prowadzone przez PARPA badania jakościowe: wśród przepytanej przez tę instytucję grupy osób spełniających normy uzależnienia dominowała postawa „mnie to nie dotyczy”.

– W gabinetach pytam ludzi, czy są alkoholikami – mówi dr Łęcka. – Zwykle pada odpowiedź, że nie, oraz uzasadnienie. „Bo się nie zataczam”; „bo dobrze zarabiam”; „bo nie piję codziennie”. Na wsi dodają jeszcze, że nie stoją pod budką i pracują.

Polski alkoholik w ujęciu stereotypowym to zatem zwykle mężczyzna na skraju biedy i wykluczenia. Owszem, może być też inteligent, ale koniecznie zdegradowany, zrujnowany prywatnie i zawodowo, funkcjonujący między mikrocyklami morderczych ciągów i wytrzeźwień (jak daleka od tego stereotypu może być historia uzależnienia, przekonuje opowieść, którą drukujemy na kolejnych stronach).

Według Ewy Woydyłło-Osiatyńskiej, stereotyp alkoholika to „bufor”, który pozwala większości nadużywających poczuć się dobrze. – W tym stereotypie jest głęboki sens! – mówi terapeutka. – Przecież dzięki niemu 90 proc. Polaków, którzy nadużywają alkoholu, może ze szczerą radością powiedzieć: „Mnie to nie dotyczy! Mam prawo jazdy, nie byłem w rynsztoku, w izbie wytrzeźwień”.

Najważniejsze jest jednak fatalne pokłosie tego stereotypu: umyka nam – mówią eksperci – „szara strefa” polskiego alkoholizmu: zarówno pijący dużo, ale jeszcze nie uzależnieni, jak i ci na początku alkoholizmu, niemający jednak spektakularnych objawów. To właśnie ta grupa stanowi tymczasem największe obciążenie dla gospodarki.

Według badań Instytutu Organizacji Ochrony Zdrowia Uczelni Łazarskiego koszty wynikające z negatywnych skutków alkoholu – w tym leczenie chorób, wypadki, terapie – wielokrotnie przekraczają zyski państwa z tytułu sprzedaży.

NIEZNOŚNA LEKKOŚĆ ZBYTU

„Polakom gratulujemy Ż. [tutaj nazwa popularnego piwa – red.]” – głosiło kilka lat temu hasło reklamowe, sugerujące polską wyjątkowość w produkcji tego trunku. Od tamtej pory przez nasze gardła przepłynęły miliony hektolitrów piwa – rocznie wypijamy 100 litrów na głowę, co czyni nas rzeczywiście wyjątkowymi – i wyprodukowano setki reklam tego trunku. Reklam wyposażonych nie tylko w zmyślną marketingową narrację (ze sportem i jego gwiazdami jako nieodłącznym elementem), ale też ów lekki, anegdotyczny ton, sugerujący, że z jednej strony bez piwa trudno o dobrą zabawę, z drugiej – że napój ten można zaliczyć do kategorii orzeźwiających.

Tę samą lekkość da się wyczuć na każdym poziomie odbioru kulturowych wzorców: od towarzyskich legend o alkoholowych rekordach aż po medialne doniesienia jak to z Podkarpacia. – „Ale było wspaniale: nawet nie wiem, jak znalazłam się w Starogardzie Szczecińskim” – obrazuje zjawisko Ewa Woydyłło. – Jaki inny naród, niszcząc się, uważa to za sukces! No, może jeszcze Rosjanie... Nie tylko obracamy picie w anegdotę, ale wręcz je idealizujemy, przypisujemy wartości, które to picie nobilitują. Oczywiście, jest cieniutka jak wafelek warstwa społeczna tych, którzy tego modelu nie akceptują. To oni muszą się tłumaczyć za każdym razem, gdy odmawiają wypicia w towarzystwie. Ale ta grupa jest jakby nienasza, niepolska. Zwłaszcza że najsilniej tradycyjne wzory związane z konsumpcją alkoholu są przekazywane w rodzinie.

Terapeutka dodaje, że ten kulturowy model ma konsekwencje również na etapie leczenia: terapeuta musi się zmagać nie tylko z indywidualnymi problemami emocjonalnymi pacjenta, ale też przekonać go, że nie pijąc, nie stanie się kimś społecznie gorszym.

Ewa Woydyłło przytacza dwie sytuacje. Pierwsza pochodzi z konferencji naukowej, na której terapeutka przedstawia model terapii nastawiony na całkowitą abstynencję. Z sali głos zabiera docent: „Czy pani sobie zdaje sprawę, co pani tym ludziom robi? Trochę się zawieruszyli, pogubili, a pani im każe do końca życia nie pić!”.

Druga ma miejsce w gabinecie lekarskim. – Lekarz powiedział mojej ciężarnej córce, żeby żyła „jak gdyby nigdy nic” – opowiada terapeutka. – Powiedział, że może nawet napić się piwka lub wina. Ostatnio opowiedziałam o tej sytuacji w wywiadzie telewizyjnym. Po rozmowie podszedł do mnie kamerzysta, który powiedział, że jego żonę spotkało to samo. Później o podobnym doświadczeniu opowiedziała mi jeszcze jedna pani. Ten problem to nie tylko brak wiedzy: czegoś się uczymy, coś tam wiemy, a jednak oddzielamy sferę wiedzy od tego, co uważamy za tak ważny element naszego obyczaju.

– Na wsi ludzie mówią tak: niepijący to w najlepszym razie dziwak, w najgorszym ktoś, kto donosi na sąsiadów – opowiada Dominika Łęcka. – Najbardziej tych ludzi przeraża myśl, że przestaną pić w ogóle.

W tym kulturowym pejzażu, który bynajmniej nie sprzyja decyzjom o abstynencji, jest też miejsce na informację krzepiącą: jak zapewniają zgodnie eksperci, nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o leczenie uzależnionych. – Mamy świetnych fachowców, dobre programy, ludzie są profesjonalnie wyszkoleni – mówi Ewa Woydyłło-Osiatyńska. – To jednak tak jak ze stomatologią: mamy ją w Polsce na dobrym poziomie, ale nie wszyscy Polacy mają zdrowe zęby. Np. nadal podtyka się dzieciom ciasteczka, torciki i lizaki, nie zwracając uwagi na to, że słodycze sprzyjają próchnicy. Podobnie jest z alkoholem: umiemy świetnie leczyć uzależnionych, ale nie możemy powstrzymać ciągłej fali nowych zachorowań.

Polski problem picia tkwi bowiem nadal głównie w polskich głowach. Być może, przynajmniej na poziomie legendy, tradycyjnie mocnych i odpornych na alkohol – równie jednak odpornych na zdrowe wzorce zachowań.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013