Pamiątki po Escobarze: kokainowe hipopotamy stają się ogromnym problemem

Jedne z największych i najbardziej agresywnych zwierząt świata trafiły do Kolumbii jako fantazja narkotykowego bossa. Dziś są pozostałością po imperium króla kokainy – i wielkim utrapieniem.

19.06.2023

Czyta się kilka minut

Wejście do Hacienda Nápoles, posiadłości Pablo Escobara zamienionej dziś w park rozrywki. Kolumbia, 24 września 2018 r. / JUANCHO TORRES / GETTY IMAGES
Wejście do Hacienda Nápoles, posiadłości Pablo Escobara zamienionej dziś w park rozrywki. Kolumbia, 24 września 2018 r. / JUANCHO TORRES / GETTY IMAGES

Najsłynniejszy boss narkotykowy w historii świata, miał wszystko – a przede wszystkim władzę i pieniądze. Pieniądze, którymi dysponował, ciężko sobie wyobrazić i jeszcze trudniej przeliczyć. Nadmiar gotówki zakopywał w ziemi, polityków i oponentów przekupywał lub zabijał.

Nie bawił się w półśrodki. Był ekscentrykiem, co akurat w przypadku twórcy najsłynniejszego w historii Kolumbii kartelu narkotykowego, Cartel de Medellín, nie powinno specjalnie dziwić.

Prywatne zoo

W 1981 r. Escobar postanowił stworzyć godną podziwu i budzącą przerażenie kolekcję egzotycznych zwierząt – w swojej posiadłość znanej jako Hacienda Nápoles. „Chcę mieć własną arkę Noego” – oświadczył i jak powiedział, tak zrobił.

Żeby sprowadzić do Kolumbii zwierzęta, dla których naturalnym habitatem były głównie sawanny, zastosował podobną logistykę, co w przypadku przewozu kokainy do USA, z tym że w tym przypadku kierunek transportu był odwrotny. Skontaktował się z właścicielami farmy w Dallas w Teksasie, którzy łapali i transportowali zwierzęta z kontynentu afrykańskiego do Stanów Zjednoczonych. Osobiście przekazał im dwa miliony dolarów w gotówce.

Pierwsze okazy dotarły do Kolumbii wynajętą łodzią, która zacumowała w Necoclí w Antioquii na Morzu Karaibskim – słabo strzeżonym porcie, oddalonym o czterysta kilometrów od Medellín. Dla zwierząt rejs okazał się zbyt długi. Wiele z nich zachorowało, kilka zmarło, w tym jedna zebra, którą Escobar kazał wypchać i powiesić niczym trofeum łowieckie w salonie, w którym zwykle przyjmował gości.

Kolejne transporty zwierząt odbyły się już drogą powietrzną. Samoloty lądowały na lotnisku Olaya Herrera w Medellín, które słynęło z niskiej wydajności służb celnych. Podczas gdy samolot Escobara lądował i zostawał na włączonych silnikach, z hangaru wyjeżdżały ciężarówki zaopatrzone w dźwignie, którymi w ekspresowym tempie przerzucano skrzynie ze zwierzętami na auta. Kiedy na miejsce dojeżdżały w końcu służby celne i ­graniczne – zaniepokojone dźwiękami dochodzącymi z hangarów – nie znajdowały nic oprócz kilku piór i kupy sierści.

Do swojego zoo, które w dniu otwarcia liczyło ponad 1200 gatunków, Escobar sprowadził m.in. strusie, nosorożce i żyrafy. A także cztery hipopotamy – okazało się, że przetrwały znacznie dłużej niż jego narkotykowe imperium.

Raj dla hipopotamów

W Kolumbii żyje dziś jedyna populacja hipopotamów poza Afryką. Ponad setka zwierząt to potomkowie tamtej czwórki – trzech samic i jednego samca, dowodów ułańskiej fantazji Escobara.

W spadku po zastrzelonym w 1993 r. bossie zostało tyle spraw trudniejszych i bardziej palących, że akurat dużymi ssakami nie przejmował się nikt. Zwierzęta doskonale wykorzystały moment nieuwagi – pozbawione naturalnych wrogów zaczęły się rozmnażać, by wkrótce ruszyć w świat, a konkretniej w dolinę Rio Magdaleny, największej kolumbijskiej rzeki.

W 2013 r. hipopotamy żyły już w Ciénaga Barbacoas, ponad sto kilometrów od zoo w Hacienda Nápoles. Dla młodych hipopotamów taka wędrówka to często jedyna droga do samodzielności i potomstwa. Na co dzień żyją w sporych grupach, ale w każdej z nich tylko jeden samiec może uprawiać seks – reszta musi albo walczyć o przywództwo, albo szukać nowego terytorium. W Kolumbii znajdują je bez problemu.

Nawet w Afryce tak ogromne zwierzę nie ma wielu naturalnych wrogów, ale tam populację kontrolują regularne susze. Tymczasem dolinę Magdaleny biolog Mike Knight z RPA nazwał „rajem dla ­hipopotamów”.

Najbardziej agresywne

Niestety w tym raju są intruzami – i to pazernymi.

Ich liczba ciągle rośnie, a według najnowszej analizy w ciągu 15 lat w Kolumbii będzie żyło nawet 1500 zwierząt (inne prace naukowe mówią o ośmiuset albo tysiącu). Nataly Castelblanco-Martínez, współautorka tego wyliczenia, przyznaje: „Jeśli w ciągu dziesięciu lat niczego nie zrobimy, sytuacja wymknie się spod kontroli”.

Problemy są już teraz, bo hipopotamy to jedne z najbardziej terytorialnych i agresywnych zwierząt lądowych na świecie – w Afryce zabijają nawet 500 ludzi rocznie. W Kolumbii nikt jeszcze nie zginął, ale wypadki, których skutkiem były ciężkie poranienia, już się zdarzały.

Dużo większy jest ich wpływ na ekosystem. Dawne pupile Escobara mogą wyprzeć z lokalnej przyrody manaty czy wydry. Nie bez powodu hipopotamy są nazywane „inżynierami rzeki”. Taki czterotonowy kolos je nawet 40 kg roślin dziennie. Żywi się na lądzie, ale wydala głównie wodzie – w efekcie zmienia jej skład, wzbogacając ją składnikami odżywczymi. Sam ruch hipopotamiego cielska zmienia strukturę mokradeł, przepływ wody, kształtuje glebę.

Naukowcy pod kierunkiem Jonathana Shurina z Uniwersytetu w San Diego zbadali ten wpływ. „Jeziora z hipopotamami mają inny skład chemiczny niż te bez zwierząt” – tłumaczy biolog. To z kolei może prowadzić do rozwoju bakterii czy zakwitu toksycznych glonów w wodzie, od której zależy życie zwierząt i ludzi. Duża populacja takich „inżynierów” może zupełnie zmienić największą kolumbijską rzekę.

Rzeka życia…

Nie ma Kolumbii bez Magdaleny. Nie sposób zrozumieć życia Kolumbijczyków bez poznania tej rzeki – największej, przepływającej niemal przez cały kraj. Jej dorzecze zajmuje 24 proc. powierzchni kraju, a jej wody przyczyniają się do wytworzenia 80 proc. PKB, 70 proc. energii hydraulicznej i 95 proc. energii termoelektrycznej. Ponad 77 proc. mieszkańców Kolumbii korzysta z jej zasobów.


CUD W AMAZONII. RODZEŃSTWO PRZEŻYŁO KATASTROFĘ LOTNICZĄ I 40 DNI W DŻUNGLI

DOMA MATEJKO: Mimo że odnalezienie czwórki dzieci po takim czasie było praktycznie niemożliwe, służby ratunkowe i lokalna społeczność w Kolumbii nie dawały za wygraną.


Każde zachwianie jej równowagi ­mikrobiologicznej wpływa na zdrowie mieszkańców, których życie płynie w rytm jej nurtu. Magdalena nie po raz pierwszy stała się jedną z głównych ofiar konsekwencji przemysłu narkotykowego i konfliktu wewnętrznego, który w Kolumbii trwa od ponad 60 lat.

Pablo Escobar w latach 80. był głównym problemem władz, ale nie jedynym. W tym samym czasie na terytorium całego kraju obecne były partyzantki, w tym najsłynniejsza guerilla FARC czy wciąż aktywna ELN. Początkowo grupy partyzanckie toczyły walkę z niesprawiedliwością, oligarchią oraz miały w planach walczyć o ziemię dla najuboższych. Partyzanci szybko jednak zdali sobie sprawę, że w propagowaniu idei równości społecznej pomocny im będzie zysk z handlu narkotykami.

...i rzeka krwi

W odpowiedzi na wszechobecny chaos w kraju rząd Kolumbii stworzył oddziały paramilitarne, które miały walczyć i z Escobarem, i z guerrillą. Paramilitarni z grupy Las Autodefensas Unidas de Colombia w błyskawicznym tempie stali się kolejną patologią kraju. W działaniach i sposobach zdobywania finansowania nie wykazali się oryginalnością, a ich ofiarami padali zarówno partyzanci, jak i cywile.

Rzeka Magdalena była świadkiem walk guerrillerii z wojskiem i paramilitarnymi. Zamieniła się w cmentarz. Z jej wód wyławiano ciała ofiar kolumbijskiego konfliktu, które wypływały przy jej ujściu do Morza Karaibskiego.

Rząd liczył, że pewnego dnia i Escobar spłynie jej nurtem. Po tym, jak wraz z grupą najbliższych współpracowników uciekł w 1992 r. z aresztu domowego w swojej posiadłości La Catedral, która bardziej niż więzienie przypominała pałac i wesołe miasteczko w jednym, szukali go wszyscy – DEA (amerykańska agencja rządowa zajmująca się zwalczaniem handlu narkotykami), FBI, wojsko kolumbijskie, a także jego byli współpracownicy.

Pablo Escobar został zastrzelony na dachu jednej z dzielnic Medellín 2 grudnia 1993 r., dzień po swoich 44. urodzinach. Zwierzęta z zoo stworzonego przez narkotykowego bosa pozostawiono na pastwę losu.

Na liście gatunków inwazyjnych

Rzadko zdarzają się sytuacje, kiedy biolodzy i przyrodnicy nawołują do pozbycia się całej populacji gatunku, a władze odmawiają. Tymczasem tak właśnie jest w Kolumbii.

Tutejszymi hipopotamami zajęto się dopiero w XXI wieku, a pierwsze prace naukowe sygnalizujące problem pochodzą z 2007 r. Dwa lata później władze wydały pozwolenie na odstrzał jednego, wyjątkowo agresywnego samca. Pepe został zabity w czerwcu 2009 r. Gdy kraj obiegły zdjęcia martwego hipopotama, ludzie byli tak oburzeni, że ministerstwo środowiska i władze lokalne ugięły się. Hipopotamy zostawiono w spokoju. Stały się atrakcją turystyczną.


RYSIE ZNÓW TU SĄ. DZIĘKI PRZYRODNIKOM KOTY WRACAJĄ DO ZACHODNIEJ POLSKI

KRZYSZTOF STORY: Aby się przyjęły na wolności, musieli wypuścić ich jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. To było wyzwanie. Bo skąd wziąć rysie, których brakuje w całej Europie?


Nawet biolodzy, którzy uważają to za błąd, nie chcą do zwierząt strzelać. Problem w tym, iż inne opcje na razie zawodzą. Sztuczne ograniczenie terytorium to syzyfowa praca – mało co jest w stanie zatrzymać rozpędzonego hipopotama. Najbardziej humanitarnym wyjściem byłaby masowa kastracja, ale to zadanie godne Herkulesa. Pierwszą udaną kastrację hipopotama weterynarz Carlos Valderrama wspomina jak scenę z wściekłym tyranozaurem z „Parku ­Jurajskiego”: „Uśpienie takiego kolosa jest prawie niemożliwe. Zwierzę prawie przewróciło dźwig, którego używaliśmy do pomocy. Cała operacja kosztowała 50 tys. dolarów”.

Między rokiem 2011 a 2019 udało się wykastrować zaledwie cztery hipopotamy. Jednego w 2018 r. złapano i przekazano do zoo – ta akcja kosztowała 4,5 tys. dolarów. W zeszłym roku władze Kolumbii poddały się i wpisały hipopotama na listę gatunków inwazyjnych.

To na nowo otwiera debatę o odstrzale kłopotliwych pamiątek po narkotykowym bossie. Jak zwykle w takich przypadkach: zawinił człowiek, cierpieć będzie przyroda.

Dekady porażek

Prawie 30 lat po śmierci Escobar nadal wpływa na życie Kolumbijczyków, bardziej niż oni sami by sobie tego życzyli.

– Nasza relacja z Escobarem jest bipolarna – przyznaje politolożka Ana Villalba Castro w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Są dzielnice w Medellin, które ufundował Escobar, gdzie do dzisiaj uważany jest za bohatera. Escobar zainicjował niestety kulturę przemytu narkotykami. Dla ludzi, którzy nie mają innych opcji, handel narkotykami stał się najłatwiejszym wyjściem. Przez to utrwalił się stereotyp Kolumbijczyka-przemytnika i na tym cierpimy wszyscy.

Praktycznie każda rodzina kolumbijska, zwłaszcza z dużych miast takich jak Cali czy stolica kraju Bogota, ma jakąś historię związaną z Escobarem.


GUSTAVO PETRO: OD PARTYZANTA DO PREZYDENTA

DOMA MATEJKO: Pierwszy raz w historii Kolumbii wybory głowy państwa wygrał człowiek lewicy. Większość Kolumbijczyków chciała zmiany. Ma rewolucję.


– Mój ojciec miał lecieć do lekarza z Bogoty do Cali, lotem 203 linii lotniczej Avianca, ale zaspał. Kiedy się obudził, dowiedział się, że samolot eksplodował – opowiada 30-letni Carlos Hoyos. W tym słynnym zamachu Escobara na samolot pasażerski w 1989 r. zginęło 110 osób.

Escobar zostawił po sobie traumy i tysiące ofiar. Problem z hipopotamami to jedna z wypadkowych jego działalności, która doskonale pokazuje słabe punkty Kolumbii.

– Wystarczy popatrzeć, ile lat temu umarł Escobar, a my nadal nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z hipopotamami, które po sobie zostawił – komentuje Ana Castro.

Kraj od ponad 60 lat pogrążony w wojnie domowej walczy zarówno z handlem narkotykami, jak i z hipopotamami – i prawie zawsze na każdym z tych pól ponosi porażkę.

Popyt dyktuje podaż

Choć nie ma już bossów na miarę Escobara, produkcja kokainy w Kolumbii jeszcze nigdy nie miała się tak dobrze. Według raportu ONZ Kolumbia w 2022 r. zwiększyła uprawy koki, która jest głównym składnikiem kokainy, o 43 procent. To najwyższy wynik od roku 2001, kiedy Biuro ONZ ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) zaczęło zbierać takie dane.

– Pablo Escobar pokazał, że poprzez handel kokainą nie tylko wyjdziesz z biedy, ale możesz stać się bogaty – przyznaje Ana Castro. W Medellín są tacy, którzy już w samym wizerunku narkotykowego bossa wywęszyli intratny biznes. Koszulki i naklejki z jego podobizną wiszą na straganach obok pamiątek z wizerunkiem Che Guevary i Jezusa.

Mimo że dla większości Kolumbijczyków robienie biznesu, choćby małego, na sprzedaży koszulek z Escobarem budzi moralny niepokój, trudno zaprzeczyć starej zasadzie, że to popyt dyktuje podaż. Do stolicy Antioquii przyjeżdżają tysiące turystów, którzy kupują suweniry z Escobarem na znak, że faktycznie byli w Kolumbii.

W ofercie turystycznej można znaleźć też wycieczki śladem Escobara. Dom, na którego dachu zginął, a także jego Hacienda Nápoles to przykłady miejsc cieszących się zainteresowaniem zwiedzających. Wszystkie one są cieniem dawnego imperium i częścią historii, o której sami Kolumbijczycy woleliby zapomnieć.

Dla budowania wizerunku

Hipopotamy to jedni z niewielu świadków czasów Escobara, do których turyści mają łatwy dostęp. Niedaleko jego dawnej posiadłości, na ulicy África Hotel, znajduje się punkt obserwacyjny, z którego można zobaczyć te zwierzęta. Turyści w większości zapewne nie mają pojęcia, że hipopotamy bardziej są tu utrapieniem.

W marcu kolumbijskie władze pochwaliły się, że pracują nad nowym rozwiązaniem parzystokopytnego kłopotu: uznały, że hipopotamy najlepiej wysłać na eksport. Zgodnie z planem dziesięć zwierząt pojedzie do azylu Ostok w Meksyku, a kolejne 60 zostanie odłowionych i samolotami przetransportowanych do Indii (cały projekt ma kosztować 3,5 mln dolarów).

Przyjąć ma je tam ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt w Jamnagarze w stanie Gudżarat. Politycznie ten region to twierdza premiera Indii Narendry Modiego, który przez lata był gubernatorem Gudżaratu. Modi uwielbia pozować na obrońcę przyrody, odwiedzać rezerwaty tygrysów, a ostatnio nawet ściągnął z Namibii i RPA kilkanaście gepardów i wypuścił je w parku narodowym Kuno. Majestatyczne zwierzęta dobrze budują wizerunek silnego przywódcy.

Może się więc okazać, że „kokainowe hipopotamy” nie tylko przeżyją imperium Escobara, ale jeszcze zrobią międzynarodową karierę dyplomatyczną. ©℗

Łapy, płetwy, skrzydła... najbardziej dziki serwis specjalny „Tygodnika”. W naszych tekstach pokazujemy piękno przyrody i doradzamy, jak ją chronić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Studiowała nauki polityczne na Universidad de los Andes w Bogocie. W latach 2015-16 pracowała dla Hiszpańskiego Instytutu Nauki CSIC w departamencie antropologii w Barcelonie. Mieszkała w Kolumbii, Meksyku, Peru i Argentynie. Przeprowadzała wywiady m.in. z… więcej
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2023