Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po dłuższym milczeniu władze Rumunii potwierdziły w środę, że szczątki rosyjskiego drona spadły na terytorium ich kraju. Głos zabrał też sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, który natychmiast podkreślił, że „nie ma informacji wskazujących na celowy atak ze strony Rosji”. To ostatnie zdanie wydaje się w tej sprawie najważniejsze.
Po tragicznym incydencie w Przewodowie, gdzie rakieta ukraińskiego systemu obrony powietrznej po zboczeniu z kursu zabiła dwóch polskich obywateli i po sprawie rosyjskiej rakiety znalezionej kilka miesięcy później pod Bydgoszczą – to kolejny potwierdzony przypadek naruszenia przestrzeni powietrznej krajów NATO przez środki bojowe którejś ze stron toczących wojnę w Ukrainie. Potwierdzony, bo nie można wykluczyć, że w rzeczywistości opinia publiczna wie tylko o części podobnych incydentów. Kto wie czy właśnie tego nie sugerował Jens Stoltenberg mówiąc, że jesteśmy „świadkami wielu walk i ataków z powietrza w pobliżu granic NATO”.
Wciąż niezweryfikowane, za to pojawiające się regularnie przecieki z kół dyplomatycznych sugerują istnienie nieformalnej infolinii między Moskwą a Zachodem (rolę łącznika ma rzekomo grać Francja), służącej Rosji do tego, by z góry zawiadamiać drugą stronę, że na terytorium NATO omyłkowo wleciało coś, co nie miało się tam przedostać. W końcu nawet w najchłodniejszych latach zimnej wojny obie strony utrzymywały linię telefoniczną, by powiadamiać się nawzajem o incydentach, które można było omyłkowo zinterpretować jako początek ataku nuklearnego. Dlaczego więc teraz nie sięgnąć po sprawdzone rozwiązania?
W mgle wojny część incydentów może zresztą zniknąć z oczu samym Rosjanom. Także dla systemów obrony powietrznej krajów NATO, które pracują w stanie podwyższonej, ale wciąż dalekiej od wojennej gotowości, zauważenie niektórych obiektów naruszających ich przestrzeń powietrzną może stanowić wyzwanie ponad siły. Generał armii Rajmund Andrzejczak zdradził niedawno, że rakieta, która spadła na Przewodów, spędziła na polskim niebie siedem sekund. To za mało, by nawet najnowsza wersja systemu Patriot mogła skutecznie zareagować – bo polska obrona przeciwlotnicza, w przeciwieństwie do ukraińskiej, nie może strzelać z miejsca do wszystkiego, co pojawi jej się nad głową.
Putin boi się stracić Białoruś – mówi analityk wojskowy
Dopóki w Ukrainie trwa wojna, dopóty nie można wykluczyć, że na terytorium sąsiednich krajów, w tym Polski, nie spadnie bomba, dron czy rakieta. Nie powinniśmy jednak każdej takiej informacji przyjmować z paniką, jaką okazuje choćby część mediów, stawiając od razu pytania o uruchomienie artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego.
W interesie Rosji nie leży dziś eskalacja konfliktu z NATO, Kreml z radością odnotowuje za to każdy przejaw niezadowolenia czy strachu w społeczeństwach Europy, które, przynajmniej na razie, solidaryzują się z walczącą o przetrwanie Ukrainą.