O dobrych i złych preparatach

22.03.2021

Czyta się kilka minut

 / ALESIA MAKSIMENKA / ADOBE STOCK
/ ALESIA MAKSIMENKA / ADOBE STOCK

Pół miligrama. Przemnóż to przez masę twego ciała – dowiesz się, ile wolno ci zjeść dziennie glifosatu bez konsekwencji dla zdrowia. A przynajmniej tak twierdzi Europejska Agencja Bezpieczeństwa Żywności. Czemuż więc miałbym się niepokoić? Może dlatego że w 2015 r. Światowa Organizacja Zdrowia zakwalifikowała tę substancję używaną w jednym z najważniejszych herbicydów świata jako mogącą wywoływać białaczkę? Za czym w Ameryce poszły lawinowo procesy o odszkodowania dla rolników i ogrodników, którzy na podstawie tego i innych podobnych orzeczeń próbowali uzyskać od wielkiego koncernu pieniądze na leczenie. A także całkowite lub w każdym razie szerokie zakazy stosowania, wprowadzone przez władze różnych krajów, regionów i miast.

Decyzja rządu Luksemburga nie zrobi pewnie na was wrażenia, bo jedyna istotna dla Europy roślina, która tam rośnie, to lipa podatkowa. Ale pomyślcie o Francji, agrarnym sercu Europy, gdzie już za kilka miesięcy, decyzją parlamentu, nie będzie wolno używać preparatów z glifosatem. Wchodzimy w obszar poważnej polityki. A jednak do końca przyszłego roku w Unii jako całości glifosat jest legalny. Cztery lata temu, gdy Komisja Europejska procedowała dalsze dopuszczenie go na rynek, wszczęła się walka działaczy i lobbystów, w obiegu krążyły ekspertyzy i kontrekspertyzy. Pojawiały się sensownie brzmiące (i niewyglądające na opłacony przez producenta humbug) stanowiska instytutów, że jeśli zachowa się rygorystyczną metodologię, to związek herbicydu z większą częstością białaczek pozostaje hipotezą, wprawdzie prawomocną, ale niedającą podstawy do podejmowania decyzji o skutkach liczonych w miliardach.

To wszystko rzeczy znane czytelnikom, pisaliśmy tu ze smakiem o nich stosownego czasu. Albowiem nowoczesne praktyki rolne i rynki spożywcze to znakomity model utraty niewinności, z którą musimy sobie radzić, chcąc zatroszczyć się o świat i siebie. Nie wyrażałem tego wprost, ale moja intuicja była wtedy po stronie nieufnych. Europejska agencja mówi, że glifosat nie szkodzi, ale od kiedy to ja wierzę ślepo agencjom?

Przypominam te stare sprawy, bo analogie z niedawną decyzją o zawieszeniu szczepień jednym z preparatów nie dają mi spokoju. W pierwszym odruchu miałem nawet cichą satysfakcję: oto mój rząd okazał się bardziej odpowiedzialny od np. niemieckich władz, które starały się „coś zrobić”, bo pojawiło się odchylenie w liczbie śmiertelnych przypadków zakrzepicy skorelowanych czasowo z zastrzykami. Dla Berlina czy Paryża był to dość łatwy sposób na zademonstrowanie poczucia sprawczości. Krótkowzroczny, ale na tym przecież polega istota populistycznej polityki: świat jest prosty, każdemu skutkowi można przypisać jasną przyczynę, a w ogóle to aby do jutra.

Czułem satysfakcję, że mój rząd się słucha Europejskiej Agencji ds. Leków, ta zaś nie widzi powodów, by drgnięcie w liczbie zakrzepic powiązać ze szczepieniami. Złośliwa pamięć zaraz mi jednak przypomniała, jak wątpiłem w analogiczny argument, gdy czytałem, iż lekkie drgnięcie liczby nowotworów u osób stosujących glifosat nie przekłada się na dowód, że ta substancja „wywołuje” raka i to na znaczną skalę. W głowie przewijały mi się relacje o tym, jak bardzo plastyczne potrafią być umysły urzędowych ekspertów, jeśli dobrze je pougniatać pieniądzem albo szantażem typu „to będzie złe dla gospodarki”, „wyborcy nam tego nie wybaczą”.

Glifosat zły, Astra dobra. W agencję do spraw żywności wątpię, a tę od leków szanuję. Jak z tego wybrnąć? Na szczęście analogie sięgają tylko do pewnego miejsca. Różnica jest choćby taka, że hipotetyczne ryzyko winno skłaniać do porzucenia glifosatu, bo mamy inne środki pomocne w walce z chwastami. Owszem, bardziej pracochłonne i nie tak przeraźliwie skuteczne, ale są. Ne pewno mniej zyskowne dla koncernów chemicznych, ale tym gorzej dla nich. Szczepionki tymczasem to jedyne, co mamy w tym sezonie pod ręką, żeby bronić swoje płuca i liczyć na odbudowę więzi społecznych, zatem ryzyko jest tu godziwą ceną. W doborze jedzenia można pozwolić sobie na czystościowy, zdrowotny, ekologiczny radykalizm wyborów (nawet jeśli wyłazi spod niego obłuda, o czym wam z chęcią będę przypominał). W kwestii udziału w szczepieniach nie czas na marudzenie. ©℗

Tydzień temu dotknęliśmy tematu, jak dodać blasku przednówkowym ziemniakom, które pozostaną z nami jeszcze długo (choć Pan Ziółko właśnie powrócił z pierwszą skrzynką rukoli do warszawskiej Fortecy). Dziś pora na podkręcenie ziemniaczanego purée pasternakiem. Najprościej jest dodać go w proporcji 1:1 do garnka z ziemniakami (parę minut po nich, bo szybciej się rozpada) albo ugotować osobno w niewielkiej ilości mleka, i potem ugnieść razem z ziemniakami, dolewając część mleka z gotowania i oczywiście masło. Gdyby wam jego zaiste korzenny i słodkawy smak pasował, możecie z ziemniaków zrezygnować, za to zrobić czysto pasternakowe purée. Gotujemy do miękkości pasternak krojony w grubą kostkę wraz z obranym czosnkiem (1 ząbek na 1 korzeń) w takiej ilości mleka, żeby ledwo go przykryła, odcedzamy, miksujemy na gorąco i doprawiamy masłem oraz odrobiną soku z cytryny. Jeszcze ciekawszym wariantem jest dodanie czosnku podpieczonego na ciemnozłoto w piekarniku (z główki czosnku zdejmujemy wierzchnie łupiny, zawijamy w folię aluminiową, zostawiając mały „komin”, i pieczemy w 180 stopniach pół godziny).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021