Do przerwy 0:1

Trzy lata temu został prezydentem. George Weah, najlepszy afrykański piłkarz, miał być dla mieszkańców Liberii wybawieniem. Dziś rodacy chętnie zamieniliby go na kogoś innego.
w cyklu STRONA ŚWIATA

04.12.2020

Czyta się kilka minut

George Weah podczas meczu w Monrovii, kwiecień 2016 r. Fot. AFP/EAST NEWS /
George Weah podczas meczu w Monrovii, kwiecień 2016 r. Fot. AFP/EAST NEWS /

Liczący sobie już 54 lata Weah jako jedyny piłkarz z Afryki zdobył „Złotą Piłkę” – nagrodę francuskiego pisma sportowego „France Football” uznawaną za najcenniejszy laur w świecie piłki nożnej. Co więcej, Weah był pierwszym graczem spoza Europy (nie licząc naturalizowanych Argentyńczyków Alfredo di Stefano i Omara Sivioriego oraz urodzonego w Mozambiku Eusebio), którego spotkał ten zaszczyt. Grał jednak tak wspaniale, że redaktorzy z „France Football” uznali, że muszą nagiąć reguły plebiscytu i przyznawać nagrodę nie tylko Europejczykom, ale po prostu piłkarzom grającym w europejskich, a więc najsilniejszych na świecie, drużynach. Stare reguły sprawiły, że „Złotej Piłki” nie otrzymali ani Pele, ani Diego Maradona, uznawani za najlepszych piłkarzy w dziejach. Pele nigdy nie grał w Europie, ale Maradona spędził tu swoje najlepsze, sportowe lata.

Weah został ogłoszony najlepszym piłkarzem 1995 roku. W tym samym czasie zamienił Paryż na Mediolan i został zawodnikiem drużyny AC Milan, uważanej wówczas za najlepszą na świecie. Potem grał jeszcze w Wielkiej Brytanii, w drużynach londyńskiej Chelsea i Manchesteru City. Zdobył mistrzowskie tytuły, zasłużoną sławę i podziw, zbił majątek.

W czasach gdy Weah wspinał się na atletyczne szczyty, jego ojczyzna, położona w tropikalnej dżungli nad brzegiem Atlantyku, staczała się w piekielną czeluść. W wojnie domowej, która wybuchła pod koniec lat 80., popełniono wszystkie możliwe zbrodnie, z ludożerstwem włącznie. Zanim w 2003 roku została w końcu przerwana, zginęło w niej prawie 300 tys. ludzi, jedna dziesiąta ok. 3-milionowego wówczas kraju. Prawie milion straciło dach nad głową.

Kiedy dwa lata później ogłoszono pierwsze po wojnie wybory prezydenckie, zgłosił się do nich także Weah. Już wtedy niewiele zabrakło mu do wygranej i z późniejszą laureatką Pokojowego Nobla Ellen Johnson-Sirleaf przegrał dopiero w dogrywce. Sceptycy zarzucali mu brak wykształcenia i jakiegokolwiek doświadczenia w zarządzaniu. Zwolenników tak jednak uwiódł piłkarskimi sukcesami, że uwierzyli, iż mistrzem okaże się również w polityce.

Wygrana w rewanżu

Jesienią 2017 r., gdy kończyła się druga i ostatnia 6-letnia kadencja Johnson-Sirleaf, Weah, który w 2014 r. został senatorem, stanął ponownie do wyborów. Pod rządami pani prezydent w Liberii zapanował co prawda pokój, ale wojna nie okazała się końcem nieszczęść. Kraj nie wygrzebał się z biedy i wojennych zniszczeń, rozkwitła za to korupcja, a na domiar złego w 2014 r. wybuchła epidemia eboli, która w dwa lata pochłonęła kilkanaście tysięcy ofiar i odstraszyła cudzoziemskich inwestorów.

Wybierając piłkarza na prezydenta, rodacy wciąż wierzyli, że jako człowiek światowy i bogaty, który odniósł w życiu wiele sukcesów, okaże się i dla nich natchnieniem. Ufali, iż nie będąc uwikłany w korupcję i polityczne intrygi, okaże się przynajmniej uczciwy. Sądzono, że wyrwie Liberię z biedy i beznadziei, że zachwyceni jego piłkarskimi wyczynami cudzoziemcy przyjadą do Monrovii z workami pieniędzy, którymi podzielą się z miejscowymi. Zresztą Weah, jak przystało na polityka ubiegającego się o wysoki urząd, to właśnie obiecywał – naukę, pracę, płacę i troskę o najbiedniejszych, których w Liberii, jednym z najuboższych państw świata, jest najwięcej. Od tego czasu minęły trzy lata i Liberyjczycy narzekają, że George Weah żadnej obietnicy nie dotrzymał.

Trudne początki

Przywódcy opozycji, przedstawiciele klasycznej polityki, zawsze twierdzili, że Weah nie ma pojęcia o polityce i na prezydenta się po prostu nie nadaje. Już po pierwszym roku jego rządów urządzali uliczne demonstracje, żądając, by wreszcie zaczął spełniać to, co obiecywał, albo złożył władzę, zanim narobi zbyt wielkich szkód.

Nie spodobało im się, że ledwie został prezydentem, a najważniejszymi orderami, jakie przyznaje się za wyjątkowe zasługi dla kraju, odznaczył swoich pierwszych, piłkarskich trenerów z Francji: Claude’a Le Roya, który jako trener reprezentacji Kamerunu wypatrzył go na afrykańskich boiskach, i Arsene’a Wengera, który ściągnął go do drużyny AC Monaco.


Czytaj także: Słynny AC Milan: trudno znaleźć drugą piłkarską drużynę, która wydałaby tylu polityków.


 

Nie spodobało się Liberyjczykom także to, że Weah odmówił ujawnienia swojego majątku i wszystkich źródeł zarobku. Tłumaczył, że zgodnie z prawem wcale nie musi tego robić, ale rodacy po raz chyba pierwszy nabrali podejrzeń co do szczerości jego obietnic. Tym bardziej że po kraju rozeszły się wieści, że Weah za państwowe pieniądze odnawia swoje domy, a powiązane z jego rodziną firmy budowlane stawiają luksusowe osiedla. „Nasz prezydent opływa w luksusy i buduje pałace, ale nie chce powiedzieć, skąd na to wszystko bierze pieniądze” – narzekali uczestnicy pierwszej, antyrządowej demonstracji, która przeszła ulicami stołecznej Monrovii wkrótce po pierwszej rocznicy intronizacji piłkarza na prezydenta. Weah tłumaczył, że buduje domy za pieniądze, które zarobił jeszcze jako piłkarz (kończył karierę w Zjednoczonych Emiratach Arabskich), a na zagraniczne podróże lata własnym odrzutowcem. Trudno było w to uwierzyć ludziom przywykłym do tego, że politycy sięgają po władzę tylko po to, żeby się obłowić.

Weah, jak rasowy polityk, od początku winą za błędy i niedostatki obarczał poprzedników, zarówno Ellen Johnson-Sirleaf, pierwszą w Afryce kobietę wybraną na przywódczynię państwa, jak i jej synów-doradców. Skarżył się, że odziedziczona po niej państwowa kasa świeci pustkami. Słowem: odziedziczył państwo w ruinie. Jego zwolennicy początkowo brali to za dobrą monetę, ale nawet oni szybko stracili cierpliwość.

Pogubione miliony

Poza wojną i zarazą zabójczym ciosem dla gospodarki Liberii okazał się także pokój, jaki zapanował w niej pod rządami Johnson-Sirleaf. Podczas wojny zjechało do Liberii 15 tys. żołnierzy z wojsk pokojowych ONZ i drugie tyle pracowników cywilnych oraz działaczy organizacji dobroczynnych. Pomagali przerwać wojnę, pilnować rozejmu, a potem powojennej reanimacji państwa. Przedstawicielstwa ONZ stały się wkrótce drugim po lokalnej administracji miejscem zatrudnienia dla miejscowej ludności.

Po trzecich, wolnych wyborach, w których Weah odniósł zwycięstwo, w nowojorskiej kwaterze głównej ONZ uznano, że Liberia stanęła na własne nogi i pora wycofać z niej pokojowe wojska i urzędników. Sukces okazał się dla Liberii przekleństwem, bo wraz z wyjazdem ONZ budżet liberyjskiego państwa stracił jedną czwartą dochodów, a tysiące Liberyjczyków – stałą pracę i utrzymanie. Na domiar złego na światowych rynkach spadły ceny żelaza i kauczuku, a te właśnie kopalnie i plantacje są podstawą liberyjskiej gospodarki.

Od początku panowania Weah nie mógł liczyć na życzliwość stołecznych elit, które nie mogły pogodzić się z faktem, że atleta i tubylec objął prezydenturę. Liberia, pierwsza w Afryce republika, została założona w połowie XIX stulecia przez amerykańskich abolicjonistów, którzy wykupili od miejscowych wodzów niewielkie terytorium, by uwalniani w Ameryce czarni niewolnicy mogli wrócić do Afryki i w niej się osiedlić. Wyzwoleńcy natychmiast zawłaszczyli państwo dla siebie, odmawiając wszelkich praw miejscowym Afrykanom, którzy nigdy nie zostali zniewoleni. Dopiero w 1951 r. przyznali im prawa wyborcze. Weah jest dopiero drugim prezydentem Liberii wywodzącym się spośród „tubylców” i pierwszym „tubylcem” wybranym na przywódcę w wolnych wyborach. Pierwszy „tubylczy” prezydent, sierżant Samuel Doe, zdobył w 1980 r. władzę wskutek zbrojnego, krwawego przewrotu (urzędującego prezydenta Williama Tolberta zamachowcy zadźgali w jego własnej sypialni), a stracił ją (i życie) w 1990 r. w wyniku wojny domowej, do jakiej doprowadziło jego panowanie.


Czytaj także: George Weah – najlepszy piłkarz w dziejach Afryki, który na początku roku został prezydentem Liberii – w polityce nie czuje się tak pewnie jak kiedyś na boisku. Z państwowego skarbca zniknęło mu właśnie 100 mln dolarów.


 

Stołeczni, opozycyjni politycy i dziennikarze nie przeoczyli żadnego błędu, żadnej pomyłki, jakich George Weah dopuścił się jako prezydent. Największym skandalem okazało się zgubienie kontenerów z wydrukowanymi w Szwecji i Chinach (Liberia nie ma własnej mennicy) liberyjskimi dolarami o wartości 100 milionów dolarów amerykańskich. Kontenery, zamówione jeszcze przez synów Ellen Johnson-Sirleaf, zostały wyładowane w porcie, ale okazało się, że do banku centralnego już nie dotarły. Po długim śledztwie je odnaleziono, ale cała afera ujawniła bałagan w księgach rachunkowych liberyjskiego państwa i postawiła w złym świetle nowego prezydenta. Sprawę pogorszył kolejny skandal. Żeby ulżyć rodakom przed świętami Bożego Narodzenia, Weah rozkazał urzędnikom, by z nowojorskiego banku, w którym na specjalnym rachunku trzymane są oszczędności liberyjskiego państwa, wypłacili 25 milionów dolarów i „zasilili nimi obieg pieniężny w kraju”. Pół roku później zagraniczni rewizorzy nie potrafili już ustalić, jak i na co zostały wydane pieniądze z rachunku „na czarną godzinę”.

„Idzie o to, że ludzie wybrali sobie George’a Weah na prezydenta, a stare, polityczne elity nigdy się z tym nie pogodziły – wyjaśniał prezydencki rzecznik Lenn Eugene Nagbe. – Dla nich Weah wciąż jest jedynie piłkarzem, nie są w stanie uznać w nim prezydenta. Przegrali wybory i teraz, wyprowadzając ludzi na ulice, chcą odzyskać to, co stracili przy urnach”.

Gorzej jeszcze nie było

Jednak w trzecim, mijającym właśnie roku panowania prezydenta-piłkarza już nie tylko polityczna opozycja i dziennikarze, lecz także stołeczna biedota, najwierniejszy elektorat George’a Weah, zaczęła powątpiewać, czy nadaje się na przywódcę.

Mieszkańcy slumsów Monrovii narzekają, że pod rządami George’a Weah żyje im się gorzej niż za panowania jego poprzedniczki, gorzej niż kiedykolwiek. Nie ma pracy ani jakichkolwiek na nią widoków, nawet pracownicy administracji państwowej, nauczyciele, lekarze czy pielęgniarki z państwowych szpitali nigdy nie wiedzą, czy pod koniec miesiąca na ich konta bankowe wpłynie cała pensja. Pieniędzy brakuje nawet w bankach, przed którymi ludzie stoją godzinami, żeby wypłacić choćby część oszczędności. Wielu nie stać nawet na pochówek i szpitale publikują w gazetach ogłoszenia, by rodziny odbierały swoich zmarłych krewnych. Z powodu nieopłaconych składek Liberia straciła prawo głosu w Unii Afrykańskiej. A Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy zapowiadają, że pożyczą Liberii pieniądze tylko wtedy, gdy Weah zmniejszy liczbę urzędników państwowych, na których zarobki idą niemal wszystkie dochody liberyjskiego państwa.

Poza bezrobociem rosną drożyzna, inflacja, korupcja, niezadowolenie i zniecierpliwienie. Kiedy Weah stawał do walki o władzę, jego zwolennicy przyznawali, że nie ma doświadczenia i może nawet nie zna się na rządzeniu, ale weźmie do rządu młodych, zdolnych ludzi, którzy sobie z tym poradzą. Ministrami i doradcami piłkarza zostali jednak partyjni dygnitarze z jego Kongresu na rzecz Demokratycznej Zmiany, który wyniósł go do władzy.

Atakowany i krytykowany Weah zamknął się w sobie, przestał rozmawiać z dziennikarzami. Zdarzają mu się za to wybuchy gniewu, jak w październiku, gdy poproszony o wygłoszenie kazania podczas nabożeństwa strofował młodzież, że jest niecierpliwa, nie szanuje starszych i wciąż tylko żąda, niczego nie oferując w zamian. „Wszystko dobrze się skończy – uspokajają jego partyjni koledzy. – Nie pamiętacie już, jak strzelał zwycięskie bramki w ostatnich minutach meczów? Zrobi to jeszcze raz, tym razem dla nas wszystkich”.

Plebiscyt

Opozycja twierdzi, że grudniowe referendum konstytucyjne jest tylko marnotrawstwem pieniędzy, których tak dramatycznie brakuje. Weah uparł się jednak, by wraz z wyborami senatorów (wybierana będzie połowa z 30 senatorów) obywatele wypowiedzieli się w sprawie poprawek, jakie zamierza wprowadzić do konstytucji, napisanej jeszcze w 1986 r. Dotyczą głównie skrócenia kadencji prezydenta, wiceprezydenta i parlamentu z obecnych sześciu lat do pięciu, a senatorów i posłów – z dziewięciu do siedmiu. A także przesunięcia terminu wyborów z drugiego wtorku październikowego na drugi wtorek listopadowy.


STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


 

Weah chce również, by konstytucja zezwalała obywatelom Liberii na posiadanie także obywatelstwa innych państw. Ma to zachęcić członków licznej, liberyjskiej diaspory, głównie z USA (obywatelami tego państwa są dzieci Weah), ale także uchodźców, którzy uciekli do krajów zachodniej Afryki, do inwestowania w ojczyźnie. Liberyjska konstytucja bardzo restrykcyjnie strzeże prawa do obywatelstwa. Przysługuje ono jedynie osobom „afrykańskiego pochodzenia”, które nie tylko urodziły się w Liberii, lecz także których obydwoje rodzice byli obywatelami Liberii. Tylko obywatele mają prawo do posiadania ziemi w Liberii.

Liberyjska opozycja podejrzewa, że Weah majstruje przy konstytucji, żeby wzorem prezydentów z sąsiedztwa, Wybrzeża Kości Słoniowej i Gwinei, uznać, że po zmianach ustawy zasadniczej prezydenckie kadencje liczy się od nowa, i ubiegać o trzecią i czwartą sześcio- albo pięciolatkę. W Monrovii pojawiły się nawet plotki, że na nowych, liberyjskich banknotach mają być drukowane portrety najlepszego w dziejach Afryki piłkarza.

Jego polityczni przeciwnicy podburzają Liberyjczyków, by w przyszłotygodniowym plebiscycie na wszystkie pytania odpowiedzieli odmownie, a wybierając senatorów, odrzucili partyjnych towarzyszy Weah. W ten sposób referendum konstytucyjne przekształci się w plebiscyt niepopularności prezydenta już teraz, w połowie jego pierwszej kadencji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej