Kto ty jesteś. „Polak” J.M. Coetzeego: powieść o ograniczeniach języka

Laureat Literackiej Nagrody Nobla, dwukrotnie nagrodzony Bookerem, napisał powieść o naszym rodaku. I to nie byle jakim.

23.01.2024

Czyta się kilka minut

John M.Coetzee, Rzym, czerwiec 2004 r. // Fot. TIZIANA FABI / AFP / East News
John M. Coetzee, Rzym, czerwiec 2004 r. // Fot. Tiziana Fabi / AFP / East News

David Lurie, bohater „Hańby”, najbardziej znanej powieści Johna Maxwella Coetzeego, jest specjalistą od poezji romantycznej „skazanym” na prowadzenie zajęć z komunikacji społecznej. Ma wkładać studentom do głów, że dzięki językowi zyskali umiejętność przekazywania uczuć i zamiarów. 

Sam nie zgadza się z tym truizmem. Według niego mowa jest córką pieśni, a pieśń narodziła się „z potrzeby wypełnienia dźwiękiem tej nazbyt dużej i dość pustawej przestrzeni, jaką jest dusza człowieka”. Ta cyniczna myśl osobliwie rezonuje z najnowszą powieścią pisarza, która właśnie trafia do polskich księgarń.

Pragnienie miłości

Okładka – skomponowana w trzech kolorach, z wybitym tytułem „Polak” – cieszy oko. Oto laureat Literackiej Nagrody Nobla, dwukrotnie nagrodzony Bookerem, napisał powieść o naszym rodaku. I to nie byle jakim. Witold Walczykiewicz jest pianistą, który zjechał świat z interpretacjami utworów Chopina. Trzy lata młodszy od Coetzeego, urodził się w roku, kiedy płonęło warszawskie getto. Dekadę starszy od Janusza Olejniczaka łączy – w różnych proporcjach – wrażliwość Artura Rubinsteina, Witolda Małcużyńskiego i Krystiana Zimermana, ale daleko mu do ich sławy. 

Te skojarzenia to tylko czytelnicza próba rozczytania postaci o nazwisku trudnym do wymówienia dla jego słuchaczy. Także dla narratora, który poprzestaje na nazywaniu go Polakiem, kontrowersyjnym interpretatorem dawno nieżyjącego romantyka.

Ta książka okazała się twardym orzechem do zgryzienia dla krytyków. Niektórym ciśnie się na usta wyrok, że to powieść zła, lecz koniec końców mitygują się i przyczepiają jej bezpieczną etykietkę „słabszego dzieła”. Wszak niejednemu pisarzowi i pisarce zdarzyło się po Noblu tworzyć ładne, ale nieprzesadnie cenne literacko bibeloty. O wybitność żadnym bokiem nie otarły się „Rudowłosa” Orhana Pamuka ani „Dzielnica występku” Maria Vargasa Llosy. Także „Empuzjon” Olgi Tokarczuk, choć osadzony w Górach Suchych, nie jest szczytowym osiągnięciem autorki.

Nie brakuje powściągliwych pochwał „Polaka”, kameralnej opowieści o nieodwzajemnionym uczuciu, trudno się jednak oszukiwać, że dorównuje ona fabularnej odysei „Życia i czasów Michaela K.”, psychologicznej pajęczynie utkanej w „Hańbie” czy moralnemu labiryntowi „Czekając na barbarzyńców”. Do tak wysoko zawieszonej poprzeczki „Polak” nie doskakuje. Autor zdaje się w ogóle nie chcieć brać rozbiegu, charakterystycznego dla wielu jego książek. Ale najnowsza powieść jawi się jako rzecz drugorzędna tylko wtedy, jeśli skrzywdzimy ją, upychając na półce z romansami.

Kwestia języka

„Polak” miał premierę w 2022 r., ukazał się wówczas w przekładzie hiszpańskim w argentyńskiej oficynie El Hilo de Ariadna. To kolejny raz, kiedy Coetzee decyduje się na taki ruch. Pierwszeństwo ma przekład, nie oryginał, lingua franca globalnego Południa, nie „urzędowy język” kultury Zachodu. Podobnego wyboru dokonał, publikując w 2019 r. „Śmierć Jezusa”, a wcześniej zbiór opowiadań „Siete cuentos morales”. Przepuszczenie hiszpańskiego w kolejce jest sygnałem buntu przeciw hegemonii angielskiego. Jednocześnie tym gestem pisarz wskazuje, gdzie bije serce czytelniczego organizmu i że przekład nie jest protezą, lecz pełnowartościową wariacją na temat idei tekstu literackiego.

Wyznawcom dogmatu o nieomylności oryginału można zadedykować wywiad, jakiego udzielił barcelońskiemu serwisowi „Crónica Global”. Stwierdził w nim, że hiszpański przekład „lepiej odzwierciedla jego intencje” niż pierwotny angielski tekst „Polaka”. To w Hiszpanii w latach nastych XXI w. umieszcza Coetzee akcję ostatniej powieści, a głównym bohaterom, Polakowi i Hiszpance, każe porozumiewać się po angielsku, czyli w języku niczyim, który okrada ich z metafory, a czasami i z sensu. „Choć niektórzy mogą czytać »Polaka« jako love story przelewającą się przez barierę językową, w swej istocie jest to powieść o języku, która może być opowiedziana tylko poprzez romansową fabułę” – przekonuje Jennifer Wilson w recenzji dla „New Yorkera”.

Beatriz, która organizuje w Barcelonie koncert Witolda, jest od niego 24 lata młodsza. Niewiele większa różnica wieku dzieliła Davida Lurie’ego od studentki, Melanie Isaacs, z którą nawiązał problematyczną relację seksualną. W „Polaku” to Witold zabiega o kolejne spotkanie z Beatriz, kiedy po kilku miesiącach przyjeżdża ponownie do Hiszpanii. Ona szybko rozczytuje jego nachalne awanse. „Może takie sposoby działają w Polsce, ale nie tutaj” – zbywa go. Mimo to wchodzi w grę w uwodzenie i narzuca jej reguły. Namolny Dante ulega zirytowanej Beatrycze. Albo stary Chopin młodszej George Sand. Taką analogię Coetzee literalnie podsuwa, reżyserując pozbawioną erotyzmu, niemal szpitalną scenę seksu niedopasowanych kochanków w domu rodziny męża Beatriz na Majorce.

Każdy z sześciu rozdziałów tej niewielkiej powieści jest podzielony na kilkadziesiąt ponumerowanych scen. To nawet nie sceny, lecz momenty splatające silne wrażenia i afekty ze skąpymi dialogami. Witold przyznaje, że nie umie „obchodzić się ze słowami”, więc mówi o miłości kodem muzyki. Beatriz – językiem swoistej teorii racjonalnego wyboru. Jego kod jest hermetyczny, ale kompletny, jej opiera się na kalkulowaniu, które życiowe zagranie lepiej dla niej wybrzmi. Zadaje sobie pytanie, dlaczego mu na ten romans pozwala. I sama na nie odpowiada. Uwielbia, „jak nieskrywanie on się nią rozkoszuje” – mimo braku wspólnego języka.

Praca duchowa

W „Polaku” Coetzee bawi się ograniczeniami języka angielskiego, choć niewątpliwie jest pisarzem anglojęzycznego świata. Urodził się, studiował i wykładał w Kapsztadzie, wiele lat spędził w Stanach Zjednoczonych, gdzie obronił pracę doktorską poświęconą komputerowej analizie stylu utworów Samuela Becketta. Chciał w USA swego czasu zamieszkać, ale zbyt wiele razy brał udział w protestach przeciw wojnie w Wietnamie, żeby otrzymać prawo stałego pobytu. Jeszcze przed telefonem ze Sztokholmu przeprowadził się do australijskiej Adelajdy, gdzie mieszka do dziś.

Jego ojciec był Afrykanerem, potomkiem holenderskich osadników, matka potomkinią niemieckojęzycznych imigrantów. Jego pierwszym językiem powinien być afrikaans o zachodniogermańskim rodowodzie. ,„Zagadka ta dręczyła mnie przez znaczną część mojego życia: jak to się stało, że ja, w żyłach którego nie płynęła nawet kropla angielskiej krwi, dorosłem, mówiąc, a koniec końców pisząc w obcym języku, po angielsku?” – wspominał, odbierając latem 2012 r. doktorat honoris causa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.

Rozwiązanie zagadki sięgało połowy XIX w., kiedy we wsi Czarnylas koło Odolanowa w Wielkopolsce urodził się prapradziad noblisty, Balcer Dubyl (Coetzee odwiedził Czarnylas przy okazji jednej z kilku wizyt w Polsce). Wbrew katolickiej rodzinie uczył się po niemiecku w szkole ewangelickiej i kazał na siebie mówić Balthazar du Biel. Uwierzył, że jego przeznaczeniem jest chrystianizować niewiernych, a kolonizujące Afrykę Południowo-Zachodnią Niemcy oferowały karierę misjonarza. Oparta na dominacji „duchowa” praca wśród Afrykańczyków okazała się trudniejsza, niż sądził. Dlatego wraz z pochodzącą z Niemiec żoną wyemigrował do Ameryki. Po kilku latach wrócił do Afryki już jako nauczyciel, nie misjonarz. Nie wiadomo czemu postanowił, że językiem jego rodziny będzie wyuczony za oceanem angielski zamiast afrikaans, powszechnego wśród emigrantów z Europy. Jego córka Louisa przekazała angielski swoim dzieciom, a one swoim, w tym Verze, matce Coetzeego.

Nie był pierwszym pisarzem w rodzinie. Jego prawuj, Albert du Biel, został na początku XX wieku jednym z pionierów literatury pisanej w afrikaans, w opozycji do imperialnej polityki i kultury Wielkiej Brytanii. Tworzył literaturę nowego narodu kolonizatorów. Jego prasiostrzeniec wybrał nie tylko inny język, ale zerwał z pisarstwem krzepiącym serca którejkolwiek ze stron sporu.

John M. Coetzee przekazuje symbolicznie swój dorobek dla Caja de las Letras Instytutu Cervantesa w Madrycie // Fot. Gustavo Valiente / Europa Press / Getty Images

Praca żałoby

Już 40 lat temu, po wydaniu nagrodzonego jego pierwszym Bookerem „Życia i czasów Michaela K.”, mówił, że nie chce być skazany na los autora zamkniętego przez wydawców i krytyków w klatce z tabliczką „pisarz południowoafrykański”. Oczywiście, proza i eseistyka Coetzeego pozostają na wskroś polityczne, lecz nie w sposób programowy.

Wydaje się, że jako pisarz chciałby, podobnie jak bohater „Czekając na barbarzyńców”, żyć na marginesie historii, nie narzucać praw ani siebie innym poddanym tej samej władzy. Gatunek, płeć, kolor skóry nie odgrywają w jego twórczości roli wojennych totemów. Są doświadczeniem egzystencjalnym i przyczyną, dla której bierze się odpowiedzialność za drugą istotę.

Zwłaszcza w późniejszych dekadach życia unika w prozie jawnej i bieżącej polityczności, nie wchodząc na ścieżkę, którą wybrała pierwsza noblistka z RPA, Nadine Gordimer. „Dla niego życzenie, by południowoafrykański autor pisał o południowoafrykańskiej polityce jest trochę jak życzenie sobie, by polski pianista wykonywał Chopina” – taką analogię podsuwa Jennifer Wilson.

W barcelońskiej Sala Mompou Walczykiewicz daje koncert dla zamożnych mieszczan. Jest rewizjonistą ciężkich, modernistycznych wykonań Chopina, chce wskrzesić autentycznego ducha XIX-wiecznego artysty. Znudzonym parom w starszym i średnim wieku, które chodzą na recitale muzyki poważnej, bo tak wypada, nie przypada do gustu. Spodziewali się wykonania zgodnego z ich fantazją na temat przykurzonego Chopina w rękach prawdziwego Polaka. Rozczarowana jest też Beatriz. Uznaje, że za mało wie o rodzinnym kraju Witolda, żeby zrozumieć jego podejście do muzyki.

Niektórym recenzentom nie podoba się, że tak mało jest w „Polaku” o Polsce, a jeśli już Coetzee coś o niej napomknie, to niedokładnie, powierzchownie i negatywnie. Polska jest trupem w szafie, Beatriz nie chce o niej słuchać, a Witold o niej mówić. W powieści jest detalem, cieniutką nicią, która łączy Chopina i Witolda, autora i interpretatora, a może twórcę i epigona. Coetzee powtarza ustami swoich postaci, że w Polsce je się głównie kaszankę i ogórki kiszone, a ludzie chodzą po ulicach zarażeni traumatyzującą poezją i antysemityzmem. Witold też kocha poezję, ale najbardziej włoską.

Wśród kilku nici, które łączą pisarza i jego bohatera-pianistę, jest wola uwolnienia się od cytatu oraz stawianie rodziny po stronie cienia. Coetzee studia w Kapsztadzie kończył już jako młody małżonek. Z Philippą Jubber doczekał się dwojga dzieci. Jako powieściopisarz debiutował w 1974 r. „Ciemnym krajem”. Kiedy jego trzecia powieść, „Czekając na barbarzyńców”, zbierała pochlebne recenzje, był już po rozwodzie.

W tekstach autobiograficznych, jak cykl „Sceny z prowincjonalnego życia”, i autoryzowanej biografii J.C. Kannemeyera powściągliwie wyraża się o swojej pierwszej rodzinie. W 1989 r. jego 23-letni syn Nicolas zmarł wskutek upadku z balkonu mieszkania znajdującego się na jedenastym piętrze wieżowca w Johannesburgu. Rok później rak zabrał Jubber, a młodsza córka Gisela rozpoczęła wieloletnią walkę o zdrowie fizyczne i psychiczne.

Pracę żałoby po synu wykonał w „Mistrzu z Petersburga”. Doświadczenie niespełnionego ojcostwa ubrał w trącący megalomanią kostium Fiodora Dostojewskiego, próbującego odkryć prawdę o życiu i śmierci pasierba. Powidoków relacji z córką doszukiwano się z kolei w głośnej „Hańbie”.

Literatura jako życie

„Hańba”, za którą w 1999 r. otrzymał drugą Nagrodę Bookera, antycypowała zarówno równościową rewolucję realizowaną wiele lat później przez ruch #MeToo, jak i paradoksy kultury unieważniania. Zawierała ciętą krytykę akademickiej moralności i kolonialnych porządków w rzekomo wolnym świecie. Wreszcie mówiła o rewanżu rasy, płci i klasy, gdzie bierze się jeńców, ale nie zamierza ich wypuścić. A jednocześnie była intymną, uniwersalną opowieścią o mężczyźnie nierozumiejącym czasów, w których żyje.

Na przełomie wieków męski podmiot, który uosabiał Lurie, pisarz zastąpił głosem Elisabeth Costello. „Jestem starą kobietą. Nie mam już czasu, żeby mówić rzeczy, których nie mam na myśli” – oświadcza w „Żywotach zwierząt”. To samo mógłby powiedzieć Witold Walczykiewicz i sam Coetzee. „Żywoty zwierząt” są zapisem Wykładów Tannerowskich, które pisarz wygłosił w latach 1997-1998 na Uniwersytecie Princeton. Zamiast konwencjonalnego wywodu przeczytał wówczas opowieść o pisarce Costello wygłaszającej wykłady o istotowości zwierząt oraz zbrodni ich zabijania. To także bohaterka wydanej w jego noblowskim roku powieści zatytułowanej jej imieniem i nazwiskiem oraz późniejszego o dwa lata „Powolnego człowieka”. Wraca również w późniejszych krótkich prozach.

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Powiedzieć, że jest alter ego Coetzeego to jakby sprasować w jednolitą papkę wiele warstw jej fikcyjnej egzystencji. Costello jest niepokorną kopistką i poprawiaczką klasyki literatury, metapisarką. Ona przepisuje „Ulisessa” Joyce’a, oddając głos Molly, Coetzee pisze na nowo dzieje Robinsona Crusoe w „Foe” albo życie Jezusa w tryptyku wydanym parę lat przed „Polakiem”. Costello i Coetzee jednym głosem domagają się poszanowania życia zwierząt, by ocalić człowieczeństwo. Jednak stawką nie jest indywidualne zbawienie, ale odkupienie samej literatury, która zamiast przekraczać ograniczenia epoki, zwykle je uświęca.

Wybierając na swoją rzeczniczkę starszą kobietę, Coetzee zdaje się mówić, że literaturą jest też życie pisarza. Odarcie go z fikcji wymaga odejścia od sztywnych ram płci, wieku, pochodzenia i języka. Poprzez Costello i Witolda pisarz mógłby powiedzieć więcej. Jednak Costello nie umie efektownie wygłaszać tekstu, a pianiście brak swobody w wysławianiu się w obcym języku. W 2003 roku Akademia Szwedzka doceniła Coetzeego za „analityczną błyskotliwość i wymowne dialogi”. Tych ostatnich w „Polaku” właściwie nie ma. Dlaczego?

Życie po przełomie

Odpowiedź znajduje się być może w eseistyce tego autora. W zbiorze „Późne eseje”, zbierającym teksty z lat 2006-2017, przygląda się pisarzom, którzy będąc długo na firmamencie, stają przed wyborem – spaść z niego czy kopiować siebie z dawnych lat. Jeden z esejów poświęcony jest poezji Zbigniewa Herberta, wiernej zasadom, które postawił przed nią poeta, a wyczerpanej w nowych, potransformacyjnych czasach.

Etap dojrzałego przełomu można nazwać za Teodorem Adornem i Edwardem Saidem późnym stylem, albo – jak sugeruje Coetzee – zanikiem intensywności i majorowego tonu. Jest tu też tekst o powieściach Philipa Rotha z cyklu „Nemesis”. Chwali ich kunszt i inteligencję, ale dodaje, że „czytelnik nie czuje, by twórczy płomień buzował w nich z pełną siłą lub by autor faktycznie zmagał się z materiałem”. Czyżby to samo przytrafiło się ostatniej powieści Coetzeego? Obcuje się z nią jak z nokturnem, jedną z wielu wariacji na temat nadchodzącej nocy.

„Stary człowiek w brzydkim mieszkaniu, zgarbiony nad maszyną do pisania, usiłujący tchnąć życie w swoje marzenie o miłości z pomocą sztuki, w której daleko mu do mistrzostwa” – tak Beatriz widzi Witolda ostatni raz, w trakcie spontanicznej wizyty w Warszawie. Ten chłodny, antyromantyczny romans kończy się słabą rywalizacją między żałobą po miłości i odmową przeżywania tej żałoby.

Ale kilka scen zostanie na dłużej. Jak podszyta eleganckim sarkazmem scena kolacji w Barcelonie, w towarzystwie dobrze wychowanych mieszczan, którzy serwują Witoldowi zestaw pytań obowiązkowych o ponadczasowość muzyki Chopina i o… Jana Pawła II (przecież o kim innym można rozmawiać z Polakiem). I konia z rzędem temu, kto odgadnie, co Witold miał na myśli, pisząc do Beatriz, że „»Przyjaciel rodziny« to znana polska powieść. Mówi się, że to polski »Werter«”.

J.M. Coetzee „Polak”, przeł. Aga Zano, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Kto ty jesteś