Pamięć. Siłą rzeczy najlepiej pamiętamy tych, którzy żyli wtedy, kiedy my żyliśmy. Pamięć siłą (czy słabością) rzeczy z czasem blednie. Żyć w pamięci nie jest łatwo. Mózg ludzki przesuwa starsze rzeczy na dalsze plany. Wspomnienia z dzieciństwa, owszem obecne, ale mocno wyblakłe, ustępują miejsca późniejszym. Dziadków, nie mówiąc o dalszych pokoleniach, możemy znać z imion, możemy nawet pamiętać jakieś fakty z ich życia, ale po pewnym czasie ich postaci się oddalają i nie ma płaczu z powodu ich odejścia. To się odnosi nie tylko do dziadków, krewnych, bliskich, ale w ogóle do wszystkich. Oczywiście, są ludzie, których będzie nam brakowało już zawsze. Ale nawet we wspomnieniach proces opłakiwania tych ludzi się kończy. Czasem wydaje się to niemożliwe, a jednak tak jest. Śmierć jednego pociąga śmierć drugiego, z którym życie długo było związane. Może gdyby przetrzymał pierwszy etap żałoby, toby żył. Tego po prostu nie wiemy.
NIEBO. O niebie, o życiu po życiu ziemskim, mówią wszystkie stare kultury. Ciekawe, skąd im się to wzięło. O niebie – oczywiście o swoim jego wyobrażeniu – mówią różne religie świata. A my? Nasze wyobrażenia? Sami sprawdźcie… My w gruncie rzeczy także mało wiemy, bardzo mało. Nasze modlitwy o uwolnienie z czyśćca, o rychłe zbawienie… Co to znaczy „rychłe”, kiedy tam żadnego czasu nie ma? Odpusty przeliczane na dni, kwartały, lata… To zakrawa na bzdurę. Nawet niektóre grzechy nie wydają się na serio zaprzeczać naszemu zbawieniu. Zresztą czcigodna nauka Kościoła ulega ewolucji. Ewolucję rozumiem, ale sytuację, w której ludzie (błędnie) rozumieli opatrywanie nazwą „grzech” swoich czynów – mniej rozumiem. Nie wiem, czy wina była im poczytana według obowiązującej wówczas nauki, czy według dzisiejszej oceny, czy według jakiejś obiektywnej (do dziś jeszcze nieznanej) miary? Albo sposób istnienia w niebie. Jest wiele bajek na ten temat i jest wiele opowieści, które trudno lekceważyć. To, co po drugiej stronie, będzie zaskakującą niespodzianką. Przestaniemy istnieć na tutejszy sposób, to na pewno. Więc próżne są nasze wyobrażenia.
WOBEC ŚMIERCI. Nie chciałbym być nieuprzejmy wobec zmarłych. Wobec tych ludzi, którzy byli przekonani, że śmierć to odejście w nicość, też bym nie chciał. Dla nich to, co zostaje, to pamięć o nich, ich wkład w dalszy ciąg historii, wkład wielki, na przykład w dokonaniach, wynalazkach, stworzonych dziełach, lub wkład, też wielki, w mało spektakularne przekazanie miłości tym, których kochali. Ale wierząc w niebo (jakkolwiek się je rozumie), wolno się spodziewać szczęśliwej niespodzianki. Często starość oznacza obojętnienie na sprawy, które przez (długie) życie były ważne. Były ważne, lecz pod koniec życia ich ważność zajęła miejsce poślednie. Mówią o świętym Tomaszu z Akwinu, że pod koniec życia (miał wtedy około 50 lat) o swoich dziełach powiedział: stercora. Powiedział czy nie powiedział, ale u kresu życia zaprzestał pisania. Widział, jak dalekie od tego, co pisze, jest to, co Bóg ofiarowuje zbawionym.
Jak mierzyć się z przemijaniem? Płyń jak rzeka
ZMARLI. Gdy patrzę na życie niektórych ludzi, których znałem, idzie za mną nieodparte przekonanie, że ich wiara była wspierana łaską Bożą. Nie mówię nawet o tych, którzy zostali ogłoszeni świętymi czy błogosławionymi, ale o ludziach, którzy po prostu żyli jak święci. Jest w tym świadectwie niezwykła siła. Nie jest to kwestia nadzwyczajnych znaków (choć czasem jest i to), ale w sposobie traktowania przez nich wiary jest coś, co zmusza do zatrzymania się i zastanowienia. Nie piszę więcej. Mogę powiedzieć tylko, że spotkałem ludzi, którzy widzieli. Coś z tajemnicy Boga? Człowieka? Całkowicie normalni, nierzucający się w oczy, a jednak inni, bo wiedzieli. Ale też spotkałem wielu, bardzo wielu, większość takich, którzy chyba nic nie widzieli. Bardzo wielu takich, którzy żyli (jakby) bez odniesienia do Boga. Chociaż kto wie, może niebo otworzyło im się w ostatniej chwili, może nie wiedzieli, jak blisko nieba żyją.
Przynajmniej w Dzień Zaduszny myślę o nich. O tych, co tęskniąc lub nie tęskniąc za niebem chcieli mieć niebo na ziemi, o tych, co zwątpili w swój los i żyli w rozpaczy, o ludziach, których życie było tak beznadziejne, nieudane lub udane pozornie, że zwątpili we wszystko, to znaczy w sens tego wszystkiego. Myślę o nich i myślę o tych szczęśliwych świętych, którzy wiedzieli, że działa przez nich Pan Bóg, i o niewierzących, dla których czas dany im na ziemi był jedynym, jaki mieli. Staram się dziś myśleć o wszystkich ludziach, których w długim – jak na ludzkie warunki – życiu spotkałem. Być może niebawem się spotkamy w niebie. Wtedy sobie wreszcie spokojnie pogadamy. ©℗