Jak mierzyć się z przemijaniem? Płyń jak rzeka

Życie nieuchronnie wiąże się z utratą. Akceptacja tego faktu prowadzi do stanu,który daje pokój i nadzieję.

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Płyń jak rzeka
Na tej i poprzedniej rozkładówce: cmentarz Salwatorski, Kraków, październik 2021 r. / PIOTR TUMIDAJSKI / FORUM

Kubek może wypaść z ręki, uderzyć o podłogę, rozbić się na kawałki. A jeśli nie, herbata w kubku na pewno wystygnie. A jeśli nawet nie, to dlatego, że wcześniej ostatni łyk spłynie do gardła. Tak czy inaczej płuca z konieczności wypuszczą w przestrzeń obłoczek dwutlenku węgla zawiniętego w parę wodną. Jeśli zrobi się dostatecznie zimno (złota polska jesień już się kończy), będzie można dostrzec, jak skrapla się i znika kilkanaście centymetrów przed – z każdą chwilą starszą – twarzą, nie wiadomo gdzie. Habel habalim – „bardziej ulotne niż para z ust”, powiada Kohelet, „bardziej ulotne – wszystko jest jak para z ust” (Koh 1, 2).

Przemijanie, trwanie i ta chwila

Nie przesadzasz, Kohelecie? Twoje zdanie – ciągle to samo – czytały setki pokoleń. Mój dom stoi od wielu lat, samochód co rano czeka w miejscu, w którym zaparkowałem go w poprzedni wieczór. Choć oddech, który wziąłem pisząc te słowa, właśnie rozwiał się w przestrzeń wokół mnie, na jego miejsce wprowadzam do płuc następny, i jeszcze następny, regularnie, no, może raz szybciej, raz wolniej, to płycej, to głębiej, ale wystarczająco powtarzalnie, by zachować dobrze mi znany rytm życia: pobudka, śniadanie, do pracy, do domu… Rodzina, szef i podwładni, znajomi, rodzina… Czyż to nie twoje, Kaznodziejo, odkrycie: „To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem” (Koh 1, 9)?

Regularny, powiadasz, twój oddech? A pamiętasz tę chwilę, gdy niewidoczny malutki skrzep krwi zaplątał się w twoje lewe płuco? Jak, zaskoczony, bezradnie pracowałeś przeponą, a powietrza wciąż ci było mało? Na tej ziemi to nic szczególnego, nie ty pierwszy i nie ty ostatni. Miałeś szczęście – jak wcześniej i później niektórzy, ale nie wszyscy – twoje płuca nie przestały oddychać. Nihil novi, groźba wisi w każdej chwili nad każdą i każdym: wirus, skrzep, krótki moment nieuwagi kierowcy. „Choćbyś nie wiem jaki wysiłek podjął, nie dowiesz się, co za chwilę się stanie” (por. Koh 8, 17).

Odkąd pamiętam siebie noszącego to, a nie inne imię, z powodzeniem napełniam sypką rzeczywistością foremki pojęć i przy pomocy słów ustawiam chaos w widocznym dla wszystkich porządku. Potrafię przewidzieć, co będzie nazajutrz, za tydzień, w następne lato; trafiam na umówione spotkania, mam terminarz, zgodnie z twoim, Kohelecie, stwierdzeniem, że „na wszystko jest czas pod niebem, na każdą sprawę odpowiednia godzina, minuta, sekunda; jest czas porodu i czas konania, czas burzenia i czas budowania, czas płaczu i czas śmiechu, czas żałoby i czas tańca, czas pieszczot cielesnych i czas powstrzymania się od nich, czas zysku i czas utraty” (Koh 3, 1-6). Dziś, królu w Jeruzalem, poszedłem w góry. Jest pięknie.

Siedzisz beztrosko na polanie pod szczytem, czujesz tętno, pachnie nagrzana trawa, szumi las, widać coraz bardziej zamglone górskie pasma, jedno za drugim, aż po horyzont. Chwilo trwaj! Nic z tego, „nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem” (Koh 1, 8b). Słońce zajdzie za grzbiet góry po lewej, mgła wypełznie spomiędzy drzew, przyjdzie pora, by wstać, zejść w dolinę. Koło czasu toczy się i tylko w jednym punkcie styka się z życiem. Toczy się zaś bez ustanku, więc każdy moment jest tak naprawdę czasem utraty. Nie zatrzymasz tego, co piękne.

Lepsze – sam, Kaznodziejo, tak piszesz – jest to, na co oczy patrzą niż niezaspokojone pragnienie (por. Koh 6, 9). Choć wszystko jest jak oddech i pogoń za wiatrem, choć – masz rację – nie mam władzy nad tchnieniem życia i nie w mojej mocy leży dzień śmierci (por. Koh 8, 8): mojej własnej i moich bliskich, to jednak mogę po prostu siedzieć i patrzeć, cieszyć oczy feerią barw, zmiennością kształtów, tańcem liści wirujących niczym derwisze w drodze między miejscem narodzin a przeznaczeniem. A każdy z nich niepowtarzalny. Za twoją radą jem swój chleb (albo śliwkę), piję wino (albo herbatę). Cieszy mnie ich smak – ulotnie rzeczywisty.

Chociaż wszystko – tak, Kohelecie – nietrwałe, i każdy efekt mej pracy w końcu rozsypie się w pył, mogę – jak piszesz – „nie myśleć wiele o dniach swego życia”, lecz „szczęścia zażywać przy pracy, którą teraz się trudzę pod słońcem” (por. Koh 5, 19). Mogę działać dla samego działania, czerpiąc radość z ruchu mięśni i myśli, czynić nie dla korzyści, zostawiając skutek samemu sobie: przyjdzie, nie przyjdzie, zostanie, odejdzie, co mi tam; co nie jest samym moim działaniem, nie jest też mną. Kiedy tak żyję, nie ma we mnie niepokoju i sprawdza się prawda twoich słów: „Lepsza jest jedna garść pokoju niż dwie garści bogactw i pogoń za wiatrem”(Koh 4, 6).

Akceptacja

Tak, wiem, nieuchronnie nadejdzie dzień, w którym „przerwie się srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był” (Koh 12, 6-7), i nigdy więcej nie będę mógł już przytulić kogoś, kogo bardzo kocham. I wtedy całe patrzenie, i całe działanie wyda mi się puste, wydrążone przez bezlitosny los. Wtedy posłucham innych twoich słów, Kaznodziejo, że „lepszy jest smutek niż śmiech, bo przy smutnym obliczu sercu dobrze się dzieje” (Koh 7, 3).

Nie wyrzeknę się smutku, który we mnie powstanie, nie będę udawał, że go nie ma, nie będę go zagłuszał śmiechem rodzącym się nie głębiej niż gardło. Pozwolę żalowi płynąć we mnie, narastać i przechodzić, jak fali, która w swoim tempie, zależnym od siły wiatru, który ją wzbudził, i ułożeniu dna, które nadaje jej kształt, zalewa piasek, zmywa wszelkie ślady i cofa się z powrotem w morze.

Usiądę, mocno chwycę się ludzi i przedmiotów wokół, wkopię się w swoje ciało, jakbym wkopywał się w piasek na brzegu, tak, by fala żalu nie porwała mnie w morze rozpaczy, gdy będę czuł całym sobą, każdą tkanką ciała, jak potężnym ruchem całego świata kołysze mnie – to w stronę głębi, to w kierunku brzegu. Pozwolę płynąć wszystkim czarnym myślom, widząc każdą, lecz nie idąc za nią.

Podniosę głowę i rozejrzę się wokół, wilgotnym wzrokiem obejmując rzeczy czekające na moją uwagę i ludzi podobnie jak ja doświadczonych. I zobaczę moją stratę tańczącą w kręgu wielu strat – zarazem jedyną i połączoną z innymi, kierującą mój wzrok na inne łzy, które można obetrzeć, na inne rany, na które można przykleić plaster.

Będę pamiętał o tym, że – jak mawiał patriarcha Hui-Neng (oświecony półsierota, który jako dziecko na wygnaniu utrzymywał owdowiałą matkę zbierając chrust) – „umysł jest niezmierzony jak przestrzeń, wolny od ograniczeń; nie jest kwadratowy ani okrągły, duży ani mały, nie jest niebieski ani żółty, czerwony ani biały; nie ma w nim góry ani dołu, długiego ani krótkiego; nie ma gniewu ani radości, tego, co właściwe ani niewłaściwe, ani dobra, ani zła – ani korzyści, ani utraty; nie ma pragnienia ani unikania; umysł jest tak rozległy, że przenika wszechświat”.

Pozwalając na falowanie żalu, na rośnięcie i zanikanie ciężkiej guli w gardle, na zaciskanie się i luzowanie obręczy wokół mostka, spinanie i rozluźnianie karku, powstawanie i ulatywanie myśli ciemnych jak szpara pod szafą, znajdę w końcu przejście do siebie przestronnego jak bezmiar nieba, większego niż każdy ból i każda radość. Znajdę to przejście i popatrzę z jasnością słonecznego zimowego poranka i współczuciem smakującym jak wytrawne wino na świat, którego istotą jest przychodzenie i odchodzenie – substancja umysłu.

Działanie

I wtedy, nie walcząc z niczym w sobie, zobaczę przed sobą drogę albo wiele ścieżek. Spotkam ludzi do kochania: zrzędliwą ciotkę do pamiętania o jej imieninach; sąsiada z góry do zauważenia, że trzęsącą się ręką nie może otworzyć skrzynki na listy; dziecko do podziwiania, jak potrafi zrobić gwiazdę na trawniku; przyjaciela do napisania listu, a potem do przytulenia się do niego. Wpadną mi w oczy sprawy do poprawy świata. Wielkie, jak przebita opona w rowerze syna – razem wymieniając ją na nową tworzymy tandem, jakiego świat dotąd nie widział. I te mniejsze, jak dobrze wykonana robota, uruchamiająca któryś z zepsutych dotąd trybików mechanizmu światowej gospodarki.

Robiąc to, co jest właśnie do zrobienia, będę uważał na szczegóły, a myśli analizujące, jak wielkie (lub małe) znaczenie ma to, co robię, i jak bardzo (lub mało) prawdopodobne jest to, że mi się uda, zostawię samym sobie: cóż mi po nich? I nie zdziwię się wcale, że co jakiś czas napłyną wspomnienia tego, co utraciłem, ciągnące ze sobą sieci żalu. Świadomy tego, jak mnie otaczają, nie będę się szarpał – skupiony na tym, co robię, ja sam będę zbyt mały, żeby się w nie zaplątać – wymknę się z sieci, pozwalając po prostu, by porwał ją prąd czasu.

I może w końcu przeczytam bez buntu, a nawet ze zrozumieniem słowa Człowieka z ogrodu: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto lgnie do swojej duszy, do życia, jakie zna – traci ją, a kto swoją postać życia na tym świecie potraktuje lekko, zachowa siebie żyjącego wiecznie w Bogu” (J 12, 24-25). I – być może – pojmę, że Stojący tam po szabacie o świcie jest każdą i każdym, i – mam nadzieję – wszystkie moje komórki napełni zgoda na Jej/Jego słowa: me mou haptou, „nie chwytaj, nie zatrzymuj mnie” (J 20, 17). ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Płyń jak rzeka