Kot i dziewczyna

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Trzynaście lat temu moja siostra, gdy przyjechała do mnie na wakacje, wyciągnęła ją z jerozolimskiego śmietnika. Małą, brzydką, z ledwo rozwartymi oczami. Kot to czy kret? – dumałyśmy, gdy wydobyła ją ze zwojów kupionej jako suwenir kafiji. Byłam zła, że się po nią schyliła, choć wychowano nas w domu, w którym zbierało się z ulicy wszystkie nieszczęścia.

W moim bieda-studenckim życiu brakowało jeszcze tylko kota. Raz już jednego zgarnęłam tam z ulicy, w strasznym stanie. Dojazd taksówką w pierwszy dzień Pesach oraz koszt operacji (i tak życzliwie zaniżony) zmiótł z konta całe moje pieniądze na tamten miesiąc. A tydzień później jego małe ciało nie wytrzymało: zmarł mimo reanimacji przez wojskową sanitariuszkę, z którą mieszkałam w akademiku. A potem zostałam z kłopotem sama: martwy kot, fala upałów i obce miasto. Jak się grzebie zwierzę w obcym mieście? Najlepiej natychmiast. W mieście, którego skuta upałem ziemia jest nieprzyjazna, a ty… w sumie nie masz nawet łopatki.

W poszukiwaniu łopatki zadzwoniłam do Małgosi, która wzruszyła mnie deklaracją, że nie zostawi mnie z tym samej, choćbyśmy miały kopać łyżkami. Chwilę później właśnie łyżkami drążyłyśmy grób w parku za uniwersytetem. Nawadniana ziemia stawiała tam mniejszy opór. Rudy kot, który nie zdążył dostać imienia, spoczął pod drzewem oliwnym z widokiem na dolinę Jozafata. Na wzgórzu obok jest cmentarz z najlepszymi miejscami, bo stąd będzie widać przyjście Mesjasza, który wkroczy do świętego miasta od tej właśnie strony. „Ależ mój kot ma miejscówkę do zmartwychwstania” – mówiłam wtedy, o dziwo, bardzo gorsząc księży. Zapomniałam, jak na pierwszym roku teologii profesor tłumaczył nam, że zwierzęta będą zbawione, ale gatunkowo. Pies jako taki, ale nie twój Puszek. „Chyba nie miał psa, nie rozumie, o co chodzi” – fukali studenci, wychodząc z sali.

Kiedy pojawiło się następne brzydkie kreciątko, które trzeba było karmić butelką co dwie godziny, masować brzuszek i robić za kocią matkę – nie chciałam mieć kota. Ale już była, oczy robiły się coraz większe, stawiała pierwsze kroki. Zabierałam ją do kawiarni, kościoła i do synagogi, bo akurat był sezon jesiennych świąt i uroczystych obiadów. Zwiedzała świat na dnie koszyka, zakopana w swetry, ale najczęściej przywiązana do szyi chustą, bo weterynarz straszył, że porzucone kocięta, nawet odkarmione, umierają z rozpaczy. Nie miałam siły na kolejny koci pogrzeb.

I choć nieplanowana i niezbyt chciana, sprawiła, że mieszkanie zmieniło się w dom. Nie znała innych kotów, długo nie umiała się myć. W dzieciństwie upierała się pić nie z miski, tylko z kubka, tak jak ja. A jako dziedziczka genów kotów rodem z jerozolimskich śmietników, po których walają się zeschnięte pity, za frykas uważa kradzioną suchą bułkę. Tak sobie żyjemy. Z plakatem „Kot i dziewczyna, normalna rodzina” na ścianie w kuchni.

Nasza normalna rodzina ma też potężne problemy wychowawcze. Kocica terroryzuje gości, włączając cały arsenał strasznych dźwięków: prychania i przeraźliwego warkotu. „To nie jest kot, tylko diabeł” – mówią stali bywalcy, proponując wezwanie egzorcysty. Albo bardziej poetycko: „Bluma składa się z futra i furii”.

Jeśli kot ma siedem żyć, to ona wykorzystała już cztery. Pierwsze wtedy, gdy uniknęła śmierci w śmietnikowym kartonie. Potem kolejne, gdy pogarszająca się dyskopatia kręgosłupa nawracająco przykuwała ją do podłogi z bólu. Gdy w rozpaczy błagałam o operację, i gdy w jej trakcie reanimowali ją na stole. Zawsze gdy wokół podnoszą się delikatne głosy, że może już cierpi za bardzo, ona wstaje i znów zaczyna oszczekiwać gołębie, napadać na gości i dziko bawić się ukradzioną mi gumką do włosów. Kruchy to stan, a w międzyczasie lekarze zaczęli nazywać moją kocią córkę staruszką.

Te trzy kilo furii i futra, które przeorały mi życie, zasługują na felieton z okazji urodzin. Bluma kończy 13 lat, więc chyba obchodzi bat micwę. Choć nie jest jasne, czy śmietnik, z którego pochodzi, był palestyński, czy izraelski. Jest jednak córką tego naszego małego przymierza. Trzynastu lat budowania życia wokół trudnego i chorego kota.

Tymczasem na granicy w Usnarzu stanęła dziewczyna z kotem. Kot i dziewczyna, jak my. My: Zuzanna i Bluma z Polski. Oni: Mariam i Fijuz z prowincji Parwan w Afganistanie. Tylko my z Blumą, choć znów gdzieś migrujemy, to obie z unijnymi paszportami. Będziemy się nazywać ekspatkami, bo jedziemy z własnej woli i świat nas nie odpycha od siebie. Jak ich.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021