Spojrzałam na moją nowo narodzoną córeczkę i pomyślałam: może tak wygląda przyszły papież – opowiada Angielka, której córka ma dziś 37 lat i nie chodzi do kościoła, bo nie ma w nim miejsca dla kobiet. Scena nad kołyską miała miejsce w latach 80., już po tym, jak ordynację kobiet wprowadzili anglikanie, i zdawało się, że zarówno świat, jak i kościoły zmieniają się, by stawać się życzliwszą przestrzenią dla kobiet. Rozmawiamy na spotkaniu Andante – organizacji zrzeszającej różne kobiece stowarzyszenia katolickie z całej Europy. Właśnie wymieniałyśmy uwagi o synodzie, radość z tego, że kobiece tematy są tak obecne w dyskusjach. I obawy, że przecież zawsze da się je unieszkodliwić. Tyle razy się udało.
Synod jest objęty embargiem informacyjnym, więc niezbyt wiele wiemy o tym, co dzieje się w czasie obrad. Jednak w ostatnim tygodniu posiedzeń podczas konferencji prasowej można było posłuchać świadectwa dwóch kardynałów oraz afrykańskiej teolożki Nory K. Nonterah. Ta ostatnia mówiła, że czuje się na synodzie wysłuchana jako osoba świecka, kobieta i Afrykanka. I dodała: „Przekonałam się w tych dniach, że synodalny Kościół musi chcieć usiąść u stóp kobiet, zwłaszcza świeckich kobiet z globalnego Południa, i nauczyć się, jak odnowić kościelną wyobraźnię skierowaną do Ducha Świętego, który daje wszystkim obfitość życia”.
Przytomny dziennikarz amerykańskiego katolickiego tygodnika dopytał obecnych na konferencji kardynałów – z których jeden to szef kongregacji ds. biskupów Robert Francis Prevost – jak na to odpowiedzą. To znaczy, czy mają konkretne pomysły. Jakby chciał dzięki temu wyczuć tętno synodu, zobaczyć, na ile uczestnicy się słyszą. A może dokładniej: jakby chciał sprawdzić, na ile głosy kobiecej mniejszości na tej wciąż klerykalnej i męskiej imprezie są słyszane i kształtują wnioski innych uczestników.
Czytam to gdzieś w drodze na kobiecą konferencję i czuję się, jakby ktoś znów podstawił mi nogę. Prevost referuje w odpowiedzi trudności, obawę, że święcenia kobiet sklerykalizują kobiety, ale nie rozwiążą problemu. Mówi, że może trzeba myśleć szerzej o nowych posługach. I w końcu stwierdza: „To nie jest takie proste, że na tym etapie zmienimy w którymś z tych punktów tradycję Kościoła, która ma 2 tysiące lat”.
Czyli możemy zatrudnić kobiety tu czy tam, pozwolić uzupełnić braki kadrowe, ale nie będziemy przecież robić rewolucji. Zatruta mizoginią tradycja jest ważniejsza niż żywe członkinie i członkowie Kościoła. W imię czego mielibyśmy się zmienić? Mielibyśmy przewrócić swój świat do góry nogami tylko w imię tego, żeby chrześcijańska wspólnota Kościoła katolickiego nie była przestrzenią doświadczenia strukturalnej dyskryminacji?
Rzecz w tym, że niezmienianie niczego to nie jest nienaruszalny fundament katolicyzmu i chrześcijaństwa. Zmieniło się sporo w historii, a sztandarowym przykładem jest zmiana stosunku katolicyzmu do judaizmu. Słynny obrót o 180 stopni, swobodnie nazwany przed kard. Waltera Kaspera, kiedyś odpowiedzialnego za relacje z judaizmem, przewrotem i rewolucją. Stać nas zatem na rewolucję nauczania, jeśli jesteśmy wystarczająco przejęci skutkami tegoż nauczania.
Co przyniesie kobietom synod
W wypadku Żydów potrzeba było ludobójstwa milionów w środku chrześcijańskiej Europy, byśmy zaczęli wypracowywać zupełnie nowy język teologii, mówiący o trwałym przymierzu wiernego Boga z ludem Izraela, korzeniach chrześcijaństwa w judaizmie i szczególnej relacji tych dwóch religii. Udało się soborowi porzucić zrodzoną wraz z powstaniem chrześcijaństwa tradycję kwestionującą wartość judaizmu, która miała prawie dwa tysiące lat. W końcu pierwsze teksty tradycji zwanej adversus Iudaeos pochodzą z połowy II wieku, a ślady polemik widać już w o kilkadziesiąt lat młodszych Ewangeliach. Zatem była to teologia dobrze osadzona.
Czyli to kwestia motywacji. Oraz przerażenia tym, że nasze wielowiekowe dziedzictwo okazuje się mieć mordercze skutki. Wtedy z tradycją można się skonfrontować. Czy jako katolicy jesteśmy wystarczająco przerażeni wyniszczającymi skutkami hołdowania przez Kościół patriarchatowi? Czy rozmawiając w tym naszym luksusowym szpitalu polowym o zmianach, synodalności, rolach, potrzebach, mamy przed oczami rany, jakie nosimy wszyscy – kobiety i mężczyźni – przez to, że Kościół tkwi w patriarchacie i pcha nas w spolaryzowane role, jakby hierarchia płci była wyznaniem wiary?
Nie mamy dwóch tysięcy lat, żeby czekać.