Kłopoty z komisjami śledczymi. Są jak „skrzyżowanie komisji senatora McCarthy’ego z kabarecikiem Olgi Lipińskiej”

Przewodniczący dwóch komisji śledczych uciekają do europarlamentu, a Donald Tusk mówi o reaktywowaniu tej do badania rosyjskich wpływów. Sprzeciwiają się koalicjanci.

15.05.2024

Czyta się kilka minut

Posiedzenie komisji śledczej ds. afery wizowej. Warszawa, 14 maja 2024 r. // Fot. Tomasz Jastrzębowski / Reporter
Posiedzenie komisji śledczej ds. afery wizowej. Warszawa, 14 maja 2024 r. // Fot. Tomasz Jastrzębowski / Reporter

Opinia publiczna została zelektryzowana stanowiskiem marszałka Sejmu Szymona Hołowni w sprawie tzw. komisji ds. badania wpływów rosyjskich. Hołownia otwarcie i jednoznacznie wypowiedział się na portalu X przeciwko sformułowanemu przez Donalda Tuska pomysłowi reaktywacji stworzonej przez PiS komisji, która już wydawała się politycznym trupem. Natychmiast ze wsparciem dla marszałka Sejmu pośpieszyła zresztą na tym samym forum Anna Maria Żukowska z Lewicy.

W tym miejscu powinny wyświetlić się multimedia. Nie jest to jednak możliwe ze względu na Pani/Pana wybór preferencji plików cookies. W przypadku chęci wyświetlenia całości materiału wraz z multimediami niezbędna jest zmiana wybranych wcześniej preferencji.

Zmień ustawienia plików cookies

Sprawa ma kilka aspektów. Pierwszy to otwarty konflikt polityczny między koalicjantami. Zwykle było tak, że do publicznej debaty trafiały tylko naprawdę poważne różnice zdań. Wpis Hołowni może to właśnie oznaczać, choć może też znaczyć tyle, że jeden z liderów Trzeciej Drogi postanowił wykorzystać ten temat jako pretekst do odróżnienia się od lidera KO, co dla jego formacji, w kontekście zbliżających się wyborów do PE, może być ważne.

Tym bardziej że zaskakujący postulat reaktywowania komisji ds. wpływów rosyjskich, oczywiście o nieco zmienionej podstawie prawnej, Tusk przedstawił w określonym kontekście. Zrobił to tego samego dnia, w którym zaatakował bardzo ostro PiS z trybuny sejmowej za faktyczne sprzyjanie interesom rosyjskim, wymieniając m.in. działania Antoniego Macierewicza jako szefa MON. Tłem tyrady premiera była sprawa sędziego Tomasza Szmydta, człowieka awansującego w strukturach resortu sprawiedliwości kierowanego przez Zbigniewa Ziobrę. Dzięki tej sprawie Tusk dostał polityczne paliwo, przy użyciu którego mógł się na PiS zrewanżować za wieloletni polityczny hejt w TVP, powtarzanie do znudzenia obrazków z szefem PO mówiącym po niemiecku, wreszcie za słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego z dnia exposé obecnego premiera: „jest pan niemieckim agentem”.

Postulat reaktywowania komisji ds. wpływów rosyjskich jest elementem tej samej narracji. Bo skoro, jak przekonywał premier, PiS działał na rzecz Rosji, ktoś powinien to w nadzwyczajnym trybie przebadać i przedstawić opinii publicznej. Oczywiście rację miał Hołownia, zarzucając Tuskowi populistyczne zapędy i wskazując, że rosyjskie wpływy powinny badać powołane do tego służby państwowe. Tyle że Tusk, zarówno w wystąpieniu sejmowym, jak i przy powrocie do tematu komisji, niejako wszedł w buty PiS. Najwyraźniej chodziło mu o to, by uderzyć w formację Kaczyńskiego jej własną bronią. To zachowanie typowe dla współczesnej polityki, w której liczy się walka na narracje i umiejętność sprytnego odwracania kota ogonem.

Oczywiście komisja ds. badania wpływów rosyjskich najprawdopodobniej nie powstanie. Nie tylko dlatego, że wobec sprzeciwu Trzeciej Drogi i Lewicy nie będzie wystarczającej większości. Zapewne trudno będzie znaleźć taką formułę prawną, która byłaby zgodna z konstytucją, a zarazem opłacalna politycznie. Formuła komisji „eksperckiej”, o której zaczęto mówić, też rodziłaby problemy. Po pierwsze: gdzie znaleźć ekspertów, którzy z jednej strony gwarantowaliby wysoki poziom prac, a z drugiej mogliby być uznani przez różne siły polityczne? Po drugie: na jakiej podstawie dopuścić ich do tajemnic państwowych, a to niezbędne, by ich raport był prawdziwie rzetelny i wnikliwy? Nawet jeśli to wszystko by się udało, taka komisja dla nikogo nie byłaby politycznie opłacalna. Okazałoby się bowiem, że grzechy na sumieniu mają wszystkie rządzące ostatnio formacje. Komisja mogłaby wyciągnąć i tło rezygnacji z kontraktu gazowego z Norwegią przez rząd SLD, i kulisy kontraktu z Gazpromem podpisanego przez wicepremiera Waldemara Pawlaka, ale i zapewne to, na co wskazał w swoim przemówieniu Tusk, że za rządów PiS gwałtownie wzrósł import rosyjskiego węgla, partia Kaczyńskiego zaś doszła do władzy m.in. w wyniku afery podsłuchowej, wywołanej przez importera tegoż węgla.

Ucieczka do Brukseli

Dodatkowo trzy już działające w Sejmie komisje śledcze bardziej przypominają teatr politycznej groteski, niż cokolwiek wyjaśniają. Są raczej areną spektakularnych przepychanek z wychodzeniem z sali, wykluczaniem posłów itd. Ich odbiór społeczny nie jest dobry i klasa polityczna to dostrzega. Sami politycy zaczynają zresztą je traktować mało poważnie, czego najbardziej ewidentnym przejawem jest kuriozalny start do Parlamentu Europejskiego Michała Szczerby i Dariusza Jońskiego – szefów komisji ds. afery wizowej i wyborów kopertowych. Choć, żeby być sprawiedliwym, trzeba przyznać, że konkretne ustalenia też się zdarzają – przesłuchanie np. Jarosława Gowina przed komisją ds. wyborów kopertowych wniosło sporo wiedzy o tej sprawie.

Paradoksalnie pomocną dłoń trzeciej komisji, ds. afery Pegasusa, podali sami politycy PiS. Nikt nie wierzy, że wydana przez Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej decyzja o zabezpieczeniu wniosku o legalność tej komisji, nakazująca zawieszenie jej prac, wydana została bez politycznej inspiracji PiS. Jeżeli tak było, to partia Kaczyńskiego strzeliła sobie politycznego samobója. Może na krótką metę korzystniejsza będzie próba paraliżu tej komisji, co dla PiS może być ważne zwłaszcza wobec startu w wyborach do PE Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Z drugiej strony PiS pokazał, że zarzuty o nadużywanie Pegasusa mogą być uzasadnione.

Do obecnych komisji śledczych dobrze pasuje określenie, jakie dawny członek komisji ds. afery Rywina, poseł Bohdan Lewandowski z SLD, użył w jakimś momencie wobec tej, w której zasiadał: „to skrzyżowanie komisji senatora McCarthy’ego z kabarecikiem Olgi Lipińskiej”.

Otoczona złą sławą komisja senatora McCarthy’ego znana jest z tropienia spisków komunistycznych w powojennych Stanach Zjednoczonych. Jak niemal wszystko, miała jednak pewne zalety. Jeżeli z jej doświadczenia można wyciągnąć konstruktywny wniosek, który mógłby być zastosowany w dzisiejszej Polsce, to jest nim konstatacja, że każde publiczne polowanie na umowne czarownice uwrażliwia opinię publiczną na ich obecność. Być może sam postulat powołania komisji ds. wpływów rosyjskich bardziej wyczuli opinię publiczną na tych, którzy mogą działać w interesie Rosji. A to chyba jednak dobrze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Z wykształcenia biolog, ale od blisko 30 lat dziennikarz polityczny. Zaczynał pracę zawodową w Biurze Prasowym Rządu URM w czasach rządu Hanny Suchockiej, potem był dziennikarzem politycznym „Życia Warszawy”, pracował w dokumentującym historię najnowszą… więcej