Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziwnie to zabrzmi, bo w grę wchodził nalot przy użyciu ponad 300 dronów i rakiet, ale nocny atak Iranu na Izrael to nie był akt wojny, lecz próba deeskalacji napięcia. Wyglądająca bardzo groźnie, ale jednocześnie teatralna i nastawiona na polityczny, nie militarny efekt. Choć był to bezprecedensowy, pierwszy w historii bezpośredni atak z irańskiego terytorium, to zarazem został on niemal oficjalnie zapowiedziany (w dodatku jako jednorazowy), a Izrael i jego sojusznicy z USA oraz NATO mieli dużo czasu na obserwację dronów i rakiet, a potem ich strącenie.
PEŁNOSKALOWA wojna wyglądałaby inaczej. W jej trakcie Teheran starałby się przekroczyć masę krytyczną chroniącej izraelskie niebo Żelaznej Kopuły i wysłałby nie setki, a tysiące rakiet i dronów. A przede wszystkim użyłby do inwazji finansowanego od wielu lat libańskiego Hezbollahu. W przeciwieństwie do Hamasu jest to nie tyle dobrze przeszkolona partyzantka, co regularna armia, posiadająca w swym arsenale ponad 100 tys. rakiet. Tylko gwałtowny atak miałby więc dla Iranu sens, z każdym kolejnym dniem zaznaczałaby się bowiem przewaga technologiczna Izraela oraz jego głównego sojusznika, czyli USA.
WYGLĄDA NA TO, że do nocnego nalotu doszło, gdyż Teheran uznał, iż po dwóch tygodniach musi już odpowiedzieć na izraelski atak rakietowy na konsulat przy ambasadzie Iranu w Syrii, w którym 1 kwietnia zginęli wysocy oficerowie elitarnych oddziałów Al-Quds. Prowadzą one zagraniczne operacje na rozkaz dowództwa Korpusu Strażników Rewolucji, zapewniającego irańskim ajatollahom trwałość systemu w cyklicznie buntującym się społeczeństwie. Jednym z zabitych był gen. Mohammad Reza Zahedi, komendant Al-Quds na terenie Libanu i Syrii. Jego śmierć na terenie placówki dyplomatycznej to wielkie upokorzenie dla Iranu, nota bene kolejne. Cztery lata temu pod Bagdadem Amerykanie zabili za pomocą uzbrojonego drona samego Qasema Sulejmaniego, legendarnego przywódcę Al-Quds, gdy jechał na spotkanie z premierem Iraku.
Pozostawienie kolejnego takiego przypadku bez odpowiedzi wysyłałoby do sojuszników Iranu oraz jego regionalnych rywali sygnał, że ajatollah Ali Chamenei się boi. Fakt, przywódcy Iranu zdają sobie sprawę, że są potęgą jedynie regionalną i w starciu z Izraelem ich kraj nie mógłby zwyciężyć z uwagi na zaangażowanie sił USA. Zarazem jednak w prowadzonej przez dumnych Persów długofalowej polityce warstwa symboli ma ogromne znaczenie. Ponad 300 dronów można uznać za taki właśnie symbol. Głośny, ale w praktyce niegroźny, bo w Izraelu wywołał więcej paniki niż realnych strat.
Kim był Damian Soból, wolontariusz zabity w Gazie przez izraelską rakietę? W rozmowie z „Tygodnikiem” wspomina go przyjaciel
SZEF SZTABU irańskiej armii oświadczył, iż Teheran po weekendowej demonstracji siły uważa sprawę za zamkniętą. Teraz wszystko zależy od Izraela. Prezydent Joe Biden na razie zmusił Tel Awiw do wstrzymania odwetu, nie wiadomo jednak, co będzie dalej. Premier Beniamin Netanjahu stał się ostatnio bardzo asertywny – zamachu na irański konsulat w Damaszku, łamiącego prawo międzynarodowe, nie zechciał nawet skonsultować z Amerykanami, co robił w przeszłości.
Netanjahu ma od dawna poważne kłopoty polityczne, zmaga się z licznymi zarzutami korupcyjnymi, a mieszkańcy Izraela protestują przeciwko niemu i domagają się wyborów mimo trwającej zbrojnej interwencji w Gazie. Brutalnie sprawę ujmując, wojna jest dla premiera Izraela w pewnym sensie ucieczką do przodu. W jej trakcie ignoruje coraz mocniejsze protesty waszyngtońskiej administracji, domagającej się zmiany charakteru inwazji na Strefę Gazy. Zdaniem USA, skala destrukcji tego terytorium już dawno przekroczyła uzasadnioną proporcjonalność odwetu za haniebny atak Hamasu 7 października.
Gaza jest u progu głodu. Według strony palestyńskiej kilkadziesiąt dzieci umarło już z niedożywienia
IRAN TO INNA HISTORIA: 90-milionowy kraj z bardzo dużą, dość nowoczesną armią, która bez trudu mogłaby doprowadzić do ruiny transport ropy przez Cieśninę Ormuz, z którą sąsiaduje, a przez którą płynie niemal 40 proc. wszystkich morskich transportów ropy – w sumie to jedna piąta całego światowego eksportu tego surowca. Gdyby doszło do pełnoskalowej wojny, to nawet siła USA nie byłaby w stanie przekonać któregokolwiek z armatorów do wpłynięcia na to terytorium. To zaś prowadzi nas bezpośrednio do potężnego kryzysu na rynku paliw i zapewne przekroczenia granicy 150 dolarów za baryłkę, co miałoby katastrofalne skutki dla ekonomii na całym świecie, zwłaszcza tej zachodniej. Ręce zaś zacierałaby Moskwa.
Może nie dostawałaby z Iranu już tylu bojowych dronów, ale – po pierwsze – nie mają one w masie rosyjskiego sprzętu takiego znaczenia jak w 2022 r., a po drugie zyski z eksportu ropy wyrównałyby te straty z potężną nawiązką (o korzyściach w postaci mniejszego zaangażowania USA i całego NATO w wojnę w Ukrainie nie wspominając). Z drugiej strony, sprzedawcy ropy muszą mieć jak ją dostarczać swym klientom, a akurat Iran jest bardzo od tego surowca uzależniony, więc na długiej wojnie ogromnie by stracił – kolejny kryzys to przecież niemal pewne kolejne protesty społeczne. W lepszym położeniu jest Rosja, która korzysta w dużej mierze z rurociągów i nie obchodzi jej zbytnio Ormuz.
Jemen: rakiety na najważniejszej autostradzie świata. O co walczą partyzanci Huti? [JAGIELSKI STORY #44]
KRYTYCZNE BĘDĄ najbliższe dni. Albo skończy się na wzajemnym pohukiwaniu, ewentualnie równie teatralnym geście militarnym ze strony Izraela, który Chamenei jakoś przełknie – albo na Bliskim Wschodzie dojdzie do wojny, której konsekwencji nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić. To może zmienić cały świat.
Tekst aktualizowany 15 kwietnia 2024 r. o godz. 9.