Gwiazda Wołodymyra Zełenskiego przygasa. Tymczasem Ukrainę czeka ciężki rok 2024

Szykując się na długą wojnę – bo taki jej scenariusz jest dziś najbardziej realny – Ukraina potrzebuje nie tylko broni i pieniędzy, ale także nowej komunikacji ze sprzymierzeńcami. W tym nowego języka: mniej emocji, więcej interesów.

02.01.2024

Czyta się kilka minut

Wołodymyr Zełenski w punkcie dowodzenia w obwodzie charkowskim, 30 listopada 2023 r.  Fot. Abaca Press / Forum
Wołodymyr Zełenski w punkcie dowodzenia w obwodzie charkowskim, 30 listopada 2023 r. / Fot. Abaca Press / Forum

Dziewięć miesięcy: tyle minęło między dwiema wizytami Wołodymyra Zełenskiego w Stanach Zjednoczonych. Dziewięć miesięcy – i zarazem jakby epoka.

Po raz pierwszy od rozpoczęcia pełnoskalowej rosyjskiej inwazji odwiedził on USA w grudniu 2022 r. Był wtedy fetowany nie tylko w Białym Domu, ale także w Kongresie, tu przez obie partie, Demokratów i Republikanów. Przemawiając przed połączonymi izbami, w wojskowej bluzie i z tryzubem na piersi, wywoływał owację za owacją.

Jego popularność sięgnęła zenitu – i w Stanach, i na świecie. Stał się ikoną wolności, ugruntowując wizerunek bohatera, który zdobył swoją postawą. „Potrzebuję amunicji, a nie podwózki” – jego słowa, w reakcji na propozycję ewakuacji z Kijowa w pierwszych dniach inwazji, stały się symbolem. A słowa z przemówienia w Parlamencie Europejskim, wypowiedziane przez łkającego tłumacza – „udowodnijcie, że jesteście Europejczykami, a wtedy życie pokona śmierć, a światło pokona ciemność” – stały się frazą-wizytówką, umieszczoną potem na okładce magazynu „Time”, który uznał go za człowieka roku 2022.

Dziś jego gwiezdny czas minął. Gdy we wrześniu 2023 r. Zełenski ponownie wybrał się do USA, tym razem dogadać wystąpienia w Kongresie się nie udało. Podobno nie udało się też umówić wywiadów telewizyjnych: w popularnym show Oprah Winfrey oraz Fox News (wywiad w tej drugiej telewizji miał przekonać elektorat republikański do dalszej pomocy). Choć Zełenski odbył wiele spotkań, w tym z Joem Bidenem, liderami Kongresu z obu partii, wielkim biznesem, a także przywiózł kolejny pakiet amerykańskiej pomocy militarnej, atmosfera nie była już tak podniosła, a on sam tak chętnie słuchany.

Zakładnik amerykańskiej kampanii

Także ostatnie zagraniczne tournée Zełenskiego – w grudniu 2023 r., po Stanach i potem Europie – nie zakończyło się sukcesem. W zakresie pozyskania pomocy finansowej – wręcz fiaskiem.

W Waszyngtonie nie pomogły liczne spotkania na Kapitolu, tak ze zwolennikami, jak i sceptykami z Partii Republikańskiej, w tym nowym republikańskim spikerem Izby Reprezentantów Mikiem Johnsonem. Sprawa ukraińska stała się zakładnikiem amerykańskiej kampanii wyborczej. Uzależniając uchwalenie pakietu ponad 60 mld dolarów dla Ukrainy w roku 2024 od zaostrzenia prawa migracyjnego, Republikanie dążą do stworzenia wrażenia, że skruszony Biden przyznaje się do nieskuteczności własnej, rzekomo łagodnej polityki migracyjnej, a recepty oponentów uznaje za jedyne słuszne. Tyle że na niecały rok przed wyborami prezydenckimi byłoby to dla Bidena politycznym samobójstwem.

Rosnący w sondażach były prezydent Donald Trump i coraz liczniej wspierający go Republikanie nie chcą też dać Bidenowi sukcesu na Ukrainie – przegrywająca armia ukraińska ma być najlepszym dowodem bankructwa interwencyjnej polityki USA pod wodzą Bidena i jego Partii Demokratycznej. Próba Zełenskiego przekonania w rozmowach twarzą w twarz kluczowych republikańskich polityków – przekonania do uchwalenia pakietu wsparcia, także poprzez rozwianie ich najważniejszych wątpliwości co do celów i strategii kontynuowania wojny, a także nadzoru nad wydatkowaniem środków – nie przyniosła zamierzonego skutku.

Prezydent Joe Biden i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski po konferencji prasowej w Białym Domu. Waszyngton, 12 grudnia 2023 r.  Fot. Andrew Harnik / AP / East News

Decyzja historyczna, ale z zastrzeżeniami

Tymczasem brak środków finansowych i pomocy militarnej zza oceanu może przesądzić o losie tej wojny. Od początku rosyjskiej inwazji to USA przekazały Ukrainie największą pomoc. Dzięki niej Ukraińcy mają czym walczyć na froncie, a stabilne, choć niewysokie wynagrodzenie dla pracowników budżetówki pozwala zapleczu efektywnie funkcjonować. Bez tej pomocy Ukraina straci możliwość nie tylko przygotowania się do nowej ofensywy, ale też skutecznej obrony przed agresorem.

Trochę lepiej poszło Zełenskiemu kilka dni później w Brukseli. Ze szczytu Unii Europejskiej w połowie grudnia wrócił z historyczną decyzją Unii o otwarciu negocjacji członkowskich z Ukrainą. Ważyła się ona jednak do ostatniej chwili, a podjęta została tylko dzięki przekupieniu Viktora Orbána ponad 10 miliardami euro z Funduszu Spójności oraz następnie zachęceniu go do dyplomatycznego „wyjścia na kawę” w momencie kluczowego głosowania.

Tymczasem na dalszej drodze do integracji z Unią – w dziesiątkach kolejnych głosowań – znów potrzebna będzie jednomyślność. Choćby już wiosną 2024 r., gdy Unia będzie przyjmować tzw. ramy negocjacyjne. Orbán nie zawaha się użyć weta, o ile nie dostanie reszty z 20 mld euro zamrożonych dotąd środków – tak jak zrobił to w przypadku innych kluczowych dla Ukrainy głosowań w czasie ostatniego szczytu.

W efekcie Zełenski wyjechał z Brukseli bez potwierdzenia, że Ukraina otrzyma 50 mld euro z instrumentu Ukraine Facility na lata 2024-27, a także bez gwarancji dodatkowych środków z European Peace Facility (funduszu, z którego wspierana jest armia ukraińska). Jeszcze w lipcu 2023 r. zastępca szefa Komisji Europejskiej, Josep Borrell, proponował tutaj przeznaczyć 20 mld euro (po 5 mld rocznie) na potrzeby obronne Ukrainy, jednak rozmowy na ten temat spowolniły.

Urok już nie działa

Naiwnością byłoby sądzić, że po dwóch latach stawiania oporu Ukraina będzie w stanie mobilizować Zachód do wsparcia tak skutecznie, jak w pierwszych tygodniach i miesiącach inwazji.

Niesprawiedliwie byłoby obarczać za to winą jedynie prezydenta Zełenskiego. Przez ten czas świat się zmienił. Wojna na Ukrainie spowszedniała, wytraciła swój ładunek emocjonalny. Kolejny silny przejaw solidarności Zachodu mogłoby wywołać teraz chyba tylko użycie przez Kreml taktycznej broni jądrowej (bo już nie nowa Bucza), ale na to się nie zanosi (na szczęście). W ostatnich miesiącach pierwsze strony gazet zajęła też nowa wojna, tym razem w Gazie. Koniunktura polityczna w USA skręciła w kierunku dla Ukrainy niekorzystnym, podobnie zmienia się sytuacja w Unii po wyborach na Słowacji i w Holandii.

Jednak faktem jest również, że charyzma i urok ukraińskiego lidera wytraciły dziś siłę oddziaływania. Choć wciąż cieszy się on popularnością, pojawiają się też głosy świadczące o zniecierpliwieniu jego postawą oraz wypowiedziami.

Kilka przykładów. Listopad 2022 r., w Przewodowie koło Zamościa spada ukraińska rakieta przeciwlotnicza, giną dwie osoby. Kijów, w tym sam Zełenski, z uporem nie przyznaje się do tego, nie wyraża współczucia rodzinom ofiar. Dalej: lipiec 2023 r., szczyt NATO w Wilnie. Dochodzi do zgrzytu w relacji z Londynem, gdy szef brytyjskiego resortu obrony Ben Wallace nie wytrzymuje pretensji Kijowa w sprawie braku jasnej perspektywy członkostwa w Sojuszu i wytyka ukraińskim władzom niedostateczną wdzięczność za dotychczasową pomoc. „Nie jestem Amazonem” – mówi i apeluje o więcej wdzięczności. Zełenski odpowiada sarkastycznie, właściwie obraźliwie: „Możemy co rano budzić się i dziękować ministrowi osobiście”.

Czara goryczy

Podobna fala krytyki ze strony Zełenskiego i jego otoczenia spada potem także na kilku polskich urzędników za ich drobną wzmiankę o potrzebie docenienia wsparcia ze strony Warszawy. Z kolei przemówienie Zełenskiego w ONZ we wrześniu 2023 r., w którym sugeruje, że Polska wspiera Rosję przeciwko Ukrainie – zarzut tyleż absurdalny, co po prostu niesprawiedliwy i sugerujący odklejenie prezydenta od rzeczywistości – w Polsce przelewa czarę goryczy. Odnotowane zostaje także na Zachodzie, tam wywołując co najmniej niezrozumienie.

Interpretując bardzo łagodnie taką postawę i wypowiedzi Zełenskiego, można by powiedzieć, że wynikają z troski o własny kraj, adresowanej już nie tyle do wypróbowanych sojuszników – ci na własnej skórze odczuwają rosyjskie zagrożenie – lecz przede wszystkim do krajów, które mogłyby zrobić znacznie więcej, lecz są do tego nieprzekonane (Niemcy). A także z łapania się wszystkich potencjalnych możliwości uzyskania przewagi na froncie (w przypadku incydentu w Przewodowie aż do wciągnięcia NATO do wojny z Rosją).

Inna interpretacja – to mesjanistyczna wiara w ukraińską misję odnowienia europejskich wartości i zbawienia kontynentu od najazdu barbarzyńców, rodząca roszczeniowość, która ignoruje uwarunkowania polityczne i gospodarcze w innych państwach, nawet tak przychylnych Ukrainie jak Polska czy Wielka Brytania.

Potrzeba nowego języka

Tymczasem coraz więcej jest sygnałów – jak zwłaszcza zmęczenie wojną na Zachodzie, przejawiające się zmniejszeniem pomocy militarnej i finansowej, a także tu i ówdzie irytacją partnerów na czarno-białe oceny Zełenskiego – że ukraiński przekaz wymaga zmiany.

Zarówno konwencja publicznego zawstydzania tych, którzy albo nie dość pomagają, albo nie do końca spełniają oczekiwania Kijowa (Anglicy nazywają ją name & shame), jak też argumenty moralne – to przestało już działać. Szczególnie gdy nie idą za tym sukcesy na froncie, za to na jaw wychodzą spory o taktykę walki przeciw agresorowi i problemy wewnętrzne (w tym przypadki korupcji np. w Ministerstwie Obrony).

Szykując się na długą wojnę – bo taki jej scenariusz na rok 2024 wydaje się dziś najbardziej prawdopodobny – Ukraina potrzebuje nowej komunikacji strategicznej ze swoimi sprzymierzeńcami. Jest to potrzeba paląca, gdyż od ich pomocy zależy utrzymanie zdolności do dalszego oporu. O mniej języka emocji, a więcej języka interesów zaapelował niedawno publicysta Mychajło Dubynianski – i trudno się z nim nie zgodzić.

Brak pieniędzy, brak amunicji, brak sukcesu kontrofensywy, zakulisowe suflowanie z zagranicy potrzeby negocjacji z Rosją – wszystko to bez wątpienia wyczerpuje Zełenskiego fizycznie i psychicznie. Widać, jak zmęczenie i przygnębienie z tygodnia na tydzień narastają. Wypowiedzi stają się zagmatwane i nerwowe, pojawiają się przekleństwa (jak w listopadowym wywiadzie dla telewizji NBC, gdy nazwał Putina „pierdolonym terrorystą”).

Wewnętrzne fronty

Zełenskiemu nie pomaga też bieg spraw w kraju. Pokazała to także grudniowa konferencja prasowa. Nie była dla niego łatwa. Do tej pory prezydent chętniej rozmawiał z dziennikarzami z zagranicy niż z krajowymi – nawet jeśli kilka razy się sparzył (jak w rozmowie z tygodnikiem „Time”), jego celem było utrzymać uwagę świata dla Ukrainy. Teraz na pytania ukraińskich mediów – trochę wyselekcjonowanych – odpowiadał nie zawsze powstrzymując się od złośliwości i traktując przynajmniej część z nich jak oponentów.

Trudnych pytań pojawia się bowiem coraz więcej wraz z tym, jak przybywa niewygodnych tematów – takich jak wątpliwe postaci w otoczeniu prezydenta czy przejawy korupcji i nepotyzmu. A autocenzura dziennikarzy, widoczna w pierwszych miesiącach inwazji, sukcesywnie topnieje.

Dziś Zełenski musi nawigować po znacznie mniej stabilnych wodach niż jeszcze w roku 2022. Wtedy początek inwazji skutkował paradoksalnym zjawiskiem: odsetek tych, którzy uważali, że sprawy w kraju zmierzają w dobrym kierunku, radykalnie wzrósł, z 25 proc. w lutym 2022 r. do 76 proc. miesiąc później, osiągając 81 proc. w listopadzie 2022 r., po odzyskaniu Chersonia.

Socjolodzy tłumaczyli ten fenomen faktem, że życie stało się biało-czarne, a kluczowym wyznacznikiem zadowolenia jest skuteczna walka z okupantem. Wtedy, w roku 2022, Ukraina najpierw wytrzymała pierwsze uderzenie, a potem skutecznie odpowiedziała, odzyskując część utraconego terytorium. Później, w roku 2023, spektakularnych sukcesów już nie było. Przeciwnie: kontrofensywa, po której obywatele (i Zachód) tak wiele sobie obiecywali, zakończyła się niepowodzeniem. W efekcie odsetek optymistów spadł obecnie o prawie połowę, do 46 procent.

Na fali opadającej

Także w przypadku osobistego ratingu Zełenskiego początek inwazji wywindował zaufanie do niego do niebotycznych wskaźników. W grudniu 2022 r. ufało mu prawie 90 proc. Ukraińców i nie był to tylko „efekt flagi”, lecz także jego decyzji o nieopuszczeniu Ukrainy, jego codziennych wystąpień do narodu, a także, rzecz jasna, sukcesów armii na froncie.

Dziś zaufanie skurczyło się do 70 proc. (przy czym w pełni ufa mu niespełna 40 proc.). I choć nie jest to zły wynik, prezydenta i jego otoczenie martwi nie tylko spadkowy trend, ale także fakt, że Zełenski potencjalnie ma już z kim przegrać kolejne wybory prezydenckie. W grudniu 2023 r. do sieci przeciekły zamknięte badania opinii, robione zapewne na zlecenie Biura Prezydenta (nie jest sekretem, że współpracownicy Zełenskiego regularnie „mierzą temperaturę” w społeczeństwie, lecz wynikami się nie dzielą). Wynika z nich, że ocenę o 10 punktów procentowych lepszą ma generał Wałerij Załużny.

Nawet jeśli symulacja drugiej tury wyborów prezydenckich pokazała, że obaj idą łeb w łeb, to trend korzystniejszy jest dla dowódcy sił zbrojnych. Na Ukrainie pojawiło się przekonanie, że to, co dobre, łączy się z Załużnym, a co złe, z Zełenskim. Generał wszedł na falę wznoszącą, a prezydent z niej zjeżdża, zbierając wszystkie negatywne emocje, tak jak wcześniej zbierał pozytywne.

Napięcia na szczycie

Korespondencyjną rywalizację między Zełenskim a Załużnym zdynamizowała nieudana kontrofensywa. Pretekstem dla jej upublicznienia stał się zaś wywiad generała dla tygodnika „Economist” z 1 listopada, w którym przyznał – podważając w ten sposób przekaz głowy państwa – że kontrofensywa znalazła się w impasie, a na froncie nastał czas wojny pozycyjnej.

Ludzie prezydenta w niewybredny sposób ustawili generała do szeregu, Zełenski zaś wprost zarzucił mu politykowanie, zamiast zajmowania się wojną. Niewykluczone, że otoczenie prezydenta dąży nie tylko do osłabienia Załużnego, ale nawet do jego dymisji. W takim przypadku i przy takim rozkładzie zaufania spotkałoby się to dziś z niezrozumieniem na Ukrainie, osłabiłoby morale żołnierzy, a na ulicach zapewne pojawiłyby się protesty.

To kolejne zresztą tabu, które w ostatnich miesiącach zniknęło – na ulice zaczęły wychodzić matki wziętych do niewoli żołnierzy z pretensjami, że od wielu miesięcy ustała wymiana jeńców (inna sprawa, że winę za to ponosi raczej Rosja). Z kolei opozycyjni politycy wykorzystują różnice zdań między prezydentem a generałem – i biorąc Załużnego w obronę, dążą do podniesienia własnej popularności. Jak mer Kijowa Witalij Kliczko, który zarzucił niedawno Zełenskiemu propagandę sukcesu i dążenie do autorytaryzmu.

Perspektywy: przetrwać rok 2024

Brutalna rywalizacja polityczna wraca więc na Ukrainę. Staje się – wraz z pogarszającymi się nastrojami społecznymi – coraz ważniejszym czynnikiem, który politycy, w tym Zełenski, będą musieli uwzględniać, podejmując decyzje. Nawet jeśli – zgodnie z ustawą o stanie wojennym – wybory na czas jego obowiązywania są zawieszone, a trzy czwarte społeczeństwa jest im przeciwne.

Jednocześnie kraj szykuje się na długą wojnę. Wkrótce mają zostać zmienione zasady (de)mobilizacji i rotacji żołnierzy – tak aby tym walczącym dać jasną perspektywę odpoczynku, a nowym zapewnić czas na szkolenie. Nieuniknione będzie uszczelnienie systemu mobilizacji (nieefektywnego i obciążonego korupcją), a także sięgnięcie do młodszych roczników – powołania mają dostawać mężczyźni od 25., a nie jak dotychczas od 27. roku życia. Od jakości nowych przepisów i skuteczności ich wdrażania zależy organizacja całości wysiłku wojennego Ukrainy, tak zaplecza, jak i frontu, kluczowa dla przetrwania trudnego roku 2024.

Podczas konferencji prasowej, zorganizowanej w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, wyraźnie dał to do zrozumienia generał Załużny: tonował oczekiwania, unikał prognoz co do postępu swoich wojsk (co można zinterpretować, że Ukraina przechodzi do strategicznej obrony), za to koncentrował się na potrzebnych zmianach systemowych i większym wykorzystaniu nowych technologii na polu walki.

Mimo olbrzymiego zmęczenia walczących, jedna kwestia nie ulega zmianie: i żołnierze na froncie, i większość obywateli, a wraz z nimi także politycy nie wyrażają zgody na kapitulację. Zamrożenie działań militarnych, gdyby do niego doszło, postrzegają jako czasowe odroczenie konfliktu, a ustępstwa terytorialne jako prostą drogę do utraty części kraju.

Daje to solidną podstawę do kontynuowania oporu.

TADEUSZ IWAŃSKI – kierownik Zespołu Białorusi, Ukrainy i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Przygasła gwiazda Wołodymyra Zełenskiego