Ciemne chmury zbierają się nad Kijowem. Czy Ukraina może przegrać tę wojnę?

Sprawy wokół Ukrainy nie idą w dobrą stronę. Na Kremlu zacierają ręce z przekonaniem, że Rosja powoli, ale konsekwentnie zmierza po zwycięstwo.

29.11.2023

Czyta się kilka minut

Ukraińscy żołnierze na linii frontu w okolicach Kupiańska. Obwód charkowski, Ukraina, 21 listopada 2023 r. / Ozge Elif Kizil / Anadolu / EAST NEWS
Ukraińscy żołnierze na linii frontu w okolicach Kupiańska. Obwód charkowski, Ukraina, 21 listopada 2023 r. / Ozge Elif Kizil / Anadolu / EAST NEWS

Ciągnącą się na długości ponad tysiąca kilometrów linię frontu pokrył pierwszy śnieg. W minionym tygodniu w Kramatorsku w obwodzie donieckim temperatura odczuwalna spadała do minus 12 stopni. Warunki pogodowe ostatecznie pozbawiają Ukraińców złudzeń, że w tym roku uda się przełamać rosyjskie linie obrony i odzyskać przynajmniej część utraconych ziem.

Zmianie uległy również nastroje w Kijowie – i to nie tylko ze względu na trudną sytuację na froncie. Komplikuje się sytuacja wewnątrzpolityczna, rośnie społeczne zmęczenie, coraz większe są trudności na Zachodzie z dalszym wsparciem wojskowym i finansowym. A obecne problemy mogą być dopiero początkiem kolejnych, znacznie większych.

Impas na froncie

Ostatecznym sygnałem, że rozpoczęta w czerwcu kontrofensywa zakończyła się niepowodzeniem, był opublikowany na początku listopada w tygodniku „Economist” wywiad z gen. Wałerijem Załużnym. Naczelny dowódca armii ukraińskiej przyznał to, co dla obserwatorów jasne było od dłuższego czasu: na froncie nastał impas, wojna przybrała charakter pozycyjny.

Załużny szczerze stwierdził, że po niemal pięciu miesiącach kontrofensywy siły ukraińskie przesunęły się zaledwie o kilkanaście kilometrów i nie są w stanie przełamać wrogich umocnień. Dodał też – bijąc się we własne piersi – że nie docenił potencjału rosyjskich sił i błędnie liczył na ich szybkie wyczerpanie. Co gorsza, bez nowych i znaczących dostaw uzbrojenia (w tym „nowych technologii”) Załużny nie widzi szans na przełamanie obecnego impasu. 

Dla części społeczeństwa ukraińskiego ten wywiad był jak grom z jasnego nieba. Słowa Załużnego padły bowiem po wielu miesiącach nadziei i oczekiwań, rozbudzanych przez władze w Kijowie, że sukces na froncie jest bliski. Włącznie z sugestiami, że siły ukraińskie wkroczą na okupowany Krym. Wysocy przedstawiciele Ukrainy budowali przekonanie, że zwycięstwo jest kwestią nieodległego czasu.

Wielokrotnie przekonywał o tym również gen. Kyryło Budanow, szef wywiadu wojskowego. Co dziwne w przypadku osoby zajmującej takie stanowisko, regularnie udzielał on wywiadów, zapowiadając, że „na Krymie wszystko się zaczęło i na Krymie wszystko się zakończy”, i to jeszcze latem tego roku.

Zełenski ma z kim przegrać

Okazało się, że łatwiej jest deklarować, niż zrobić. Linia propagandowa władz w Kijowie, budowana także „ku pokrzepieniu serc”, okazała się daleka od rzeczywistości. Narracja Kijowa, w tym prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, musiała ostatnio ulec wymuszonej zmianie. Chcąc nie chcąc, władze zaczęły przyznawać, że Ukrainę czeka długa i trudna wojna. 

Problemy na froncie to nie jedyne zmartwienie Zełenskiego. Kolejnym jest bowiem… Załużny. W ciągu niemal dwóch lat pełnoskalowej wojny stał się on niekwestionowanym bohaterem narodowym i Zełenski obawia się dziś, że generał może mieć ambicje prezydenckie. 

Zgodnie z kalendarzem wiosną 2024 r. na Ukrainie powinna odbyć się elekcja głowy państwa. Zapisy prawne dotyczące wyborów w warunkach stanu wojennego nie są jednoznaczne – władze mogą, ale nie muszą ich zorganizować. Wygląda na to, że Zełenski nie zdecyduje się na ich przeprowadzenie, lecz odłoży je na nieokreśloną przyszłość. Z jednej strony przeszkodą są obiektywne okoliczności: wojna, wewnętrzne przesiedlenie kilku milionów ludzi i uchodźstwo zagraniczne kilku kolejnych milionów. Z drugiej, gdyby okazało się, że głównodowodzący armii zgłosiłby swój start, Zełenski mógłby się pożegnać z drugą kadencją. 

Wszystko to potwierdza, że mimo trwającej wojny rywalizacja na wewnętrznej scenie politycznej nie została zamrożona.

Problemy z zachodnią pomocą

Od wybuchu pełnoskalowej wojny Ukraina pozostaje uzależniona od zagranicznej pomocy finansowej i militarnej. Bez niej państwo nie mogłoby działać, a armia walczyć. W 2023 r. kraj otrzymał już ponad 35 mld dolarów wsparcia z zagranicy, w tym 80 proc. z UE i USA. Przyszłoroczne potrzeby szacowane są na 41 mld dolarów, a wciąż nie jest pewne, czy uda się pozyskać całość tych środków. Unia Europejska jest bliska przyjęcia czteroletniego programu Ukraine Facility o wartości 50 mld euro, ale sceptyczne stanowisko Węgier (o czym za chwilę) sprawia, że należy oczekiwać w tej kwestii co najmniej opóźnienia. 

Znacznie większym problemem dla Kijowa jest sytuacja w Kongresie USA z nowym pakietem wsparcia głównie wojskowego o wartości 61 mld dolarów. Zbliżające się wybory prezydenckie i rozkręcająca się już w Stanach kampania, a także rosnący sceptycyzm amerykańskich wyborców i Partii Republikańskiej wobec dalszej pomocy dla Ukrainy sprawiają, iż sprawa jest daleka od załatwienia. Tymczasem bez środków na zakup sprzętu wojskowego i amunicji ukraińska armia nie byłaby w stanie utrzymać linii frontu, nie mówiąc już o jej przesunięciu na niekorzyść wroga. 

Wojna o istnienie Ukrainy trwa: mimo ofiar i zniszczeń, ukraińska armia i społeczeństwo stawiają opór Rosji. Jakie mają szanse? Co będzie dalej?

Cała sytuacja pokazuje, jak newralgiczne znaczenie ma wsparcie USA. Europa zrobiła wprawdzie postępy w ostatnich miesiącach, ale nie jest w stanie dotrzymać kroku Stanom, co szczególnie ważne jest w przypadku produkcji i dostaw amunicji. Większość europejskich członków NATO zachowuje się, jakby na wschodzie kontynentu nie trwała wielka wojna z potencjałem dalszej eskalacji. Dla przykładu, niemiecki budżet obronny zwiększył się w tym roku o zaledwie 3,7 proc., czyli poniżej poziomu inflacji. Ogłoszonej niemal dwa lata temu przez kanclerza Scholza „epokowej zmiany” przynajmniej w sferze militarnej nie widać.

Węgierska blokada

Mimo problemów w tych różnych sferach Kijów oczekiwał, że dużym sukcesem będzie otwarcie w połowie grudnia rozmów akcesyjnych z Unią, co pozwoli podnieść spadające nastroje społeczne. Wygląda jednak na to, że ta perspektywa może się oddalić, gdyż plany mogą pokrzyżować Węgry. 

Premier Viktor Orbán coraz śmielej wiąże węgierską zgodę na rozpoczęcie negocjacji z Ukrainą, a także na jej dalsze wsparcie finansowe (niezbędna jest tu jednomyślność wszystkich krajów UE), ze spełnieniem przez Brukselę węgierskich postulatów. Kluczowe to odblokowanie środków z funduszu spójności i planu odbudowy oraz rozpoczęcie strategicznej debaty na temat unijnego podejścia do Ukrainy. Budapeszt od dawna przekonuje, że sankcje wobec Rosji nie działają, a wspieranie Ukrainy uznaje za marnotrawienie pieniędzy.

Gdyby się okazało, że postawa węgierska skomplikuje, opóźni lub – w najgorszym razie – zablokuje rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych, wtedy władze w Kijowie będą mieć potężny problem. Administracja Zełenskiego oczekiwała bowiem, że w sytuacji braku sukcesów na froncie to sukces w integracji europejskiej będzie stanowić swoistą rekompensatę dla społeczeństwa, dającą nadzieję na przyszłość. Rząd deklarował wręcz, że za dwa lata Ukraina dołączy do Unii. Tymczasem nawet sam start negocjacji może się odsunąć w czasie.

Ciężka zima

Jakby tego było mało, już widać, że w niektórych państwach Unii – nie tylko w przypadku Węgier czy Słowacji po wygranej tam partii Roberta Ficy – pomaganie Ukrainie będzie coraz trudniejsze. Pierwsze miejsce Partii Wolności w niedawnych wyborach w Holandii i prawdopodobnie długi okres formowania tam nowego rządu, a także wzrost poparcia dla sił eurosceptycznych (nierzadko także prorosyjskich) w innych państwach – to zapowiedź nowych kłopotów. By wspomnieć choćby niemiecką AfD i powstający w tym kraju nowy lewicowo-radykalny projekt polityczny Sahry Wagenknecht.

Na razie Ukraina przygotowuje się do ciężkiej zimy. Prezydent ostrzega, że zbliżają się zmasowane rosyjskie ataki na infrastrukturę krytyczną, głównie energetyczną, które prawdopodobnie będą miały większą skalę niż te z ubiegłej zimy. Celem Rosji znów ma być sparaliżowanie państwa i pozbawienie Ukraińców złudzeń, że mogą wygrać tę wojnę. 

Wprawdzie Ukraina szybko nauczyła się działać w warunkach wojennych i na przełomie 2022/23 r. udało się uniknąć paraliżu energetycznego, ale czy uda się to także podczas tej zimy – pozostaje kwestią otwartą. Zaplanowane na marzec 2024 r. „wybory” prezydenckie w Rosji będą popychać Kreml do ofensywy rakietowej, aby Putin mógł pochwalić się jakimś sukcesem.

Niezmienne cele Rosji

Zarysowany powyżej obraz sytuacji jest alarmujący i dla Ukrainy, i dla Zachodu. Dla Rosji natomiast – wręcz przeciwnie. Takiego właśnie rozwoju wydarzeń oczekiwano na Kremlu: spadku pomocy zachodniej, pogłębienia problemów wewnętrznych w USA i UE, zmęczenia Ukraińców. W dodatku wyjątkowo korzystną niespodzianką dla Moskwy jest wybuch konfliktu Izrael–Gaza, który odwraca zachodnią uwagę od frontu wschodnioeuropejskiego. Teraz Rosja oczekuje jeszcze powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu, co jest zresztą scenariuszem dość prawdopodobnym. 

Warto przy tym pamiętać, że cele rosyjskie się nie zmieniły. Rosja jest przekonana, że toczy wojnę z Zachodem na terytorium ukraińskim, której stawką bynajmniej nie jest zdobycie kolejnego kawałka ziem ukraińskich, ale kontrola nad całą Ukrainą. A docelowo odbudowa strefy wpływów w Europie Wschodniej i Środkowej oraz rewizja obecnego porządku międzynarodowego.

Rosja uważa, że dzięki swojej determinacji, konsekwencji, a może przede wszystkim dzięki słabości, naiwności i rosnącym problemom Zachodu (nad których pogłębieniem na Kremlu pracują w pocie czoła) będzie w stanie tę wojnę wygrać. Owszem, nie przebiegła ona zgodnie z pierwotnym planem szybkiego zwycięstwa. Ale gra toczy się przecież o wielką stawkę. Zatem – myślą na Kremlu – trzeba uzbroić się w cierpliwość i z uporem robić swoje, a nagroda może być na wyciągnięcie ręki.

Zachodnia strategia nie działa

Wydawałoby się powyższa diagnoza celów Rosji jest niekontrowersyjna. O dziwo jednak, wciąż nie dotarła do części elit zachodnich. Podejście amerykańskie i niemieckie od wielu miesięcy zakładało, że Moskwa w końcu… zmęczy się wojną i sankcjami i że zacznie szukać porozumienia, które pozwoli przynajmniej zamrozić konflikt, rozpocząć negocjacje i wypracować jakiś konsensus. Zarazem Zachód, niezmiennie obawiając się eskalacji wojny, de facto postanowił się samoograniczyć, nie dostarczając Ukrainie wystarczającej ilości broni i systemów artyleryjskich dalekiego zasięgu.

Na Kremlu wzmaga to jedynie przekonanie, że „zgniły Zachód” w końcu ustąpi, a bez zachodniego wsparcia Ukraina nie będzie przecież w stanie kontynuować obrony. Dlatego też Rosja może negocjować wyłącznie w celu spełnienia jej warunków i doprowadzenia do kapitulacji Kijowa.

Jeśli Ukraina ma mieć dziś szansę, konieczna jest gruntowna rewizja obecnej strategii Zachodu. Niezbędne jest porzucenie strachów, że zachodnie wsparcie na większą skalę oznaczać będzie eskalację. Jest dokładnie odwrotnie: to ograniczanie pomocy wojskowej zachęca Rosję do eskalacji. 

Do elit Zachodu powinno też wreszcie dotrzeć, że stawką tej wojny jest przyszłość nie tylko Ukrainy, ale porządku europejskiego. To zaś wymaga wzmocnienia własnych zdolności obronnych dla skutecznego odstraszania Rosji. 

Ukraina wciąż może tę długą wojnę wygrać. Ale może też ją przegrać, jeśli Zachód zawiedzie. Wynik pozostaje otwarty. Obecnie pewni możemy być jedynie tego, że Ukraińców czeka wyjątkowo ciężki rok.

WOJCIECH KONOŃCZUK

Autor jest dyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich imienia Marka Karpia, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Chmury nad Kijowem