Nie chcemy „chińskiego socjalizmu”, nie chcemy być częścią Chin – mówią mieszkańcy Tajwanu. Nasza relacja z jednego z najbardziej zapalnych miejsc świata

Czy są odłączonymi od macierzy Chińczykami, jak chce ich widzieć komunistyczny rząd w Pekinie? Czy jednak już osobnym narodem? O to, kim się czują, zapytaliśmy mieszkańców Tajpej, stolicy Tajwanu.

13.02.2024

Czyta się kilka minut

Tajwańczycy nie chcą zmieniać swojego stylu życia. Na zdjęciu jedna z handlowych ulic Taipei. 26 sierpnia 2023 r. / Eric Lafforgue/ Getty Images
Tajwańczycy nie chcą zmieniać swojego stylu życia. Na zdjęciu jedna z handlowych ulic Taipei. 26 sierpnia 2023 r. / Eric Lafforgue/ Getty Images

Komunikaty w metrze, które zapowiadają kolejne stacje, podawane są w czterech językach: po mandaryńsku, hoklo, hakka i angielsku. Na niektórych przystankach można usłyszeć też japoński.

Językowy patchwork jest odbiciem historii Tajwanu – i równie złożonej tożsamości tego 23-milionowego dziś społeczeństwa. A może, jak chcą niektórzy, już narodu.

Jego „portret własny” może wydać się jeszcze bardziej zagmatwany, gdy z metra wyjdziemy na ulicę, by poszukać czegoś do przekąszenia. Tajpejczycy na śniadanie chętnie zjedzą hamburgera, na obiad wybiorą mapo doufu (danie rodem z Syczuanu, regionu Chin: tofu w pikantnym sosie, czasem z mięsem), a wieczorem spotkają się przy piwie w japońskiej knajpce izakaya, oferującej menu z Kraju Kwitnącej Wiśni (w tym np. grillowane podroby czy pierożki).

– Nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, kim są Tajwańczycy. Nasz naród jest mozaiką wielu języków, tożsamości i także kuchni. Czasem wywołuje to napięcia. Ale różnorodność sprawia też, że jesteśmy silniejsi – uważa Shao, 32-letnia doktorantka antropologii na Państwowym Uniwersytecie Tajwańskim.

Czas imigracji

Pierwszymi mieszkańcami tej niewielkiej wyspy, o powierzchni równej np. połowie Litwy, były ludy austronezyjskie. Dziś jednak 95 proc. populacji należy do grupy etnicznej Han, która dominuje też w Chinach kontynentalnych. Od stuleci Tajwan był bowiem schronieniem dla tych, którzy nie mogli odnaleźć się w państwie chińskim – czy to przez biedę, czy z powodu działalności politycznej uznanej za wywrotową.

Groźba wojny stale unosi się nad Tajwanem. Tymczasem sondaże pokazują, że więcej Tajwańczyków obawia się wypadku drogowego niż chińskiej inwazji

W spekulacjach, czy i kiedy Chiny zaatakują tę wyspę, rzadko zwraca się uwagę na odczucia i oczekiwania jej mieszkańców. Niebiescy, zieloni, biali: za tymi barwami kryją się różne wizje przyszłości Tajwańczyków. Co one oznaczają?

Pierwsza fala masowej imigracji z kontynentu zaczęła się w XVII w., gdy holenderscy kolonizatorzy ściągali tu z chińskich prowincji Fujian i Guangdong mężczyzn do pracy w rolnictwie, głównie przy trzcinie cukrowej.

Imigracja nie skończyła się wraz z końcem 38-letnich rządów Holendrów. Tajwan stał się bazą wojskową i azylem dla lojalistów chińskiej dynastii Ming, która w 1644 r. została pokonana na kontynencie przez Mandżurów. Założona przez tych ostatnich dynastia Qing szybko jednak podbiła Tajwan, który w ten sposób – po raz pierwszy w dziejach – znalazł się pod kontrolą państwa chińskiego.

Wchłonięty przez imperium, jeszcze mocniej przyciągał Chińczyków. Zwłaszcza że u schyłku cesarstwa – zlikwidowanego ostatecznie w 1911 r. – na kontynencie robiło się coraz mniej spokojnie i coraz tłoczniej.

Czas sinizacji

Dziś w pamięci Tajwańczyków żywszy jest jednak najnowszy epizod migracyjny z Chin: ten, który miał miejsce pod koniec lat 40. XX w. Zaczął się po II wojnie światowej, gdy Chiny przejęły Tajwan, kładąc kres 50-letniemu panowaniu tu Japończyków. Szczyt migracji nastąpił zaś w 1949 r. wraz z ewakuacją na wyspę rządu Republiki Chińskiej po tym, jak narodowcy z Kuomintangu (KMT) pod wodzą Czang Kaj-szeka przegrali z komunistami, a ci proklamowali Chińską Republikę Ludową (ChRL).

Nadzieje mieszkańców wyspy, te związane z końcem japońskich rządów (które, na marginesie, dziś wspominane są całkiem dobrze), zderzyły się jednak z brutalnymi realiami. Kuomintang przejął tajwański biznes, zmonopolizował administrację i wprowadził stan wojenny, w czasie którego życie straciły tysiące ludzi oskarżonych o współpracę z komunistami.

Jeszcze długo po 1949 r. Kuomintang sądził, iż pewnego dnia odbije kontynent z rąk komunistów. W parlamencie Republiki Chińskiej (oficjalna nazwana Tajwanu) w Tajpej do niedawna zasiadali politycy uznawani za reprezentantów prowincji Chin kontynentalnych.

Narodowcy z KMT poddali też ludność wyspy przymusowej sinizacji. Mieszkańcy, dotąd mówiący w dialektach hoklo i hakka (rodem z południowych Chin) lub językami aborygeńskimi, musieli przestawić się na mandaryński. Dzieci w szkołach poddano musztrze.

„Ludzie stąd”

– Pamiętam, jak każdy dzień w szkole zaczynaliśmy od piosenki ku pamięci Czang Kaj-szeka. To było pranie mózgu. Leciało to tak: „Prezydencie Czang Kaj-szeku, jesteś zbawicielem ludzkości. Twój nieśmiertelny duch poprowadzi nas ku zwycięstwu nad komunistami i odbudowie naszego narodu” – nuci mi 45-letnia Mindy, bibliotekarka. Podnosi przy tym zaciśniętą pięść – tak jak musiała to robić wraz z innymi dziećmi. Po czym wybucha śmiechem.

Dyktatura KMT nie zdołała jednak zupełnie narzucić wyspie chińskiej tożsamości. Przeciwnie: jednym z przejawów oporu było organizowanie struktur reprezentujących interesy tzw. benshengren, dosłownie: „ludzi stąd”. Tak nazywano tych, którzy przybyli na wyspę z Chin przed rokiem 1945 i nie czuli już specjalnych związków z kontynentem.

Struktury te odegrały ogromną rolę w procesie demokratyzacji wyspy, który zaczął się pod koniec lat 80. XX w. Do dziś są kluczową częścią krajobrazu politycznego. Z ruchu opozycyjnego wywodzi się przede wszystkim Demokratyczna Partia Postępowa (DPP). To jej lider Lai Ching-te wygrał w styczniu wybory prezydenckie, zapewniając temu ugrupowaniu – po raz pierwszy w historii demokratycznego Tajwanu – trzecią kadencję prezydencką z rzędu.

Między światami

Dziś poczucie przynależności do świata demokratycznego jest fundamentalnym elementem tajwańskiej tożsamości. W Tajpej widać to na każdym kroku. Przed styczniowymi wyborami ulice były pełne działaczy konkurujących partii, prowadzących kampanię swoich kandydatów, a policjanci pilnowali bezpieczeństwa wieców odbywających się tuż pod pałacem prezydenckim.

Ducha demokracji odczuć można też na co dzień. W kafejkach słychać swobodne rozmowy o polityce, półki księgarń uginają się od pozycji niedostępnych w Pekinie, a spacerując po mieście łatwo trafić na liczne demonstracje. Przykładowo w ostatnim miesiącu domagano się na nich podwyższenia płac i ograniczenia cen najmu, a sprzeciwiano planowanej przez rząd liberalizacji dla imigracji z Indii. W 2019 r. Tajwan został też pierwszym (i na razie jedynym) krajem Azji, który zalegalizował małżeństwa homoseksualne.

Wartości demokratyczne pozwalają Tajwańczykom zaznaczyć swoją odrębność od autorytarnych Chin oraz wspólnotę wartości z Zachodem.

Bez tej wspólnoty trudno byłoby zresztą wyspie ostać się na mapie świata – w sensie dosłownym.

– Choć jesteśmy częścią konfucjańskiego świata, naszemu pokoleniu mentalnie bliżej jest do Amerykanów i Europejczyków niż do Chińczyków. Nie chcemy „socjalizmu o chińskiej specyfice”. Nie wyobrażam sobie, by Tajwańczycy, z ich przywiązaniem do wolności słowa, stali się częścią Chin – nie kryje emocji Kuan-lin, 35-letni absolwent slawistyki na Narodowym Uniwersytecie Nauk Politycznych w Tajpej.

– To prawda. Ale skoro w praktyce Tajwan i tak funkcjonuje jak suwerenne państwo, z własną administracją i wojskiem, to po co napędzać konflikt z Chinami? – kontruje mu You-ting, 32-letni informatyk.

Takie pragmatyczne podejście jest na Tajwanie dość powszechne.

Czas tajwanizacji

Kluczowym momentem dla sytuacji politycznej Tajwanu był rok 1979. Wtedy miał miejsce finał procesu, który trwał od jakiegoś czasu: w tym to roku USA uznały ostatecznie, iż komunistyczne Chiny pozostaną trwałym elementem na globalnej mapie, i nawiązały z nimi stosunki dyplomatyczne. Przy okazji uznając Pekin za jedyny prawowity rząd Chin.

Przypieczętowało to nie tylko kres marzeń Kuomintangu o odbiciu kontynentu, ale też jego aspiracji do bycia jedynym reprezentantem prawdziwych Chin (wcześniej, aż do 1971 r., Tajwan w istocie reprezentował w ONZ całe Chiny).

Taka zaś zmiana, spychająca Tajwan na peryferie wspólnoty międzynarodowej, wymusiła na Kuomintangu reformy. Dłużej nie dało się rządzić wyspą w kontrze do większości jej mieszkańców.

Pierwszym krokiem było otwarcie administracji i instytucji politycznych dla przedstawicieli benshengren. Kolejnym zezwolenie na tworzenie partii (dotąd KMT był jedyną legalną partią). Kulminacją procesu demokratyzacji był zaś rok 1996 i pierwsze wybory prezydenckie. A potem rok 2000, gdy do władzy po raz pierwszy doszedł kandydat opozycji i zarazem benshengren: Chen Shui-bian z Demokratycznej Partii Postępu.

Proces „tajwanizacji” sceny politycznej trwa zresztą nadal. A wraz z nim wymiana pokoleniowa: w styczniowych wyborach po raz pierwszy na urząd prezydenta kandydowały tylko osoby urodzone już na Tajwanie.

Naturalnie niepodlegli

Tożsamość demokratyczna jest ważna zwłaszcza dla młodych: tych, którzy urodzili się już po zniesieniu stanu wojennego (stało się to pod koniec lat 80.) i nie zaznali życia w dyktaturze. Pokolenie to nazywane jest tianrantai lub tianrandu, co oznacza „naturalnych Tajwańczyków” i „naturalnie niepodległych”.

Formacyjnym doświadczeniem dla tej generacji była „rewolucja słoneczników”: trwająca 24 dni okupacja parlamentu w 2014 r. przez demonstrantów, będąca reakcją na próbę zawarcia umowy handlowej z Pekinem przez ówczesnego prezydenta Ma Ying-jeou z Kuomintangu. Jej krytycy ostrzegali, że ratyfikacja umowy zwiększy zależność gospodarczą Tajwanu od Chin i sprawi, że wyspa będzie podatna na naciski Pekinu. Ostatecznie Ma Ying-jeou uległ i zrezygnował z umowy. To utwierdziło młodych, że ich głos ma znaczenie.

– Tajwańscy internauci lubią się śmiać z przewrażliwienia komunistycznego rządu, który na jakąkolwiek krytykę z zagranicy odpowiada, że „uczucia narodu chińskiego zostały urażone”. Ale czy tak będzie zawsze? Ci, którzy dziś wchodzą w dorosłość, chętnie korzystają z chińskich serwisów społecznościowych, jak TikTok. A tam jest mnóstwo propagandy – ostrzega Kuan-lin.

Uwrażliwieni na korzenie

Pytam Shao, czy czuje się stuprocentową Tajwanką. – Na naszej wyspie ponad 90 proc. mieszkańców nie może powiedzieć o sobie, że są rdzennymi Tajwańczykami. Określić się tak mogą tylko tajwańscy aborygeni – odpowiada.

Jednak ci, których przodkowie zamieszkiwali wyspę już 6 tys. lat temu, na długo przed przybyciem pierwszych Chińczyków, stanowią dziś tylko ok. 2,5 proc. ludności. Genetycznie i językowo należą oni do ludów austronezyjskich i są spokrewnieni z mieszkańcami Indonezji, Laosu czy Filipin. Przez kolejne stulecia, krok po kroku, kolejni kolonizatorzy odbierali im ziemię, poddawali asymilacji, niszczyli zwyczaje, wypierali z nadmorskich nizin w głąb górzystego lądu.

Uwrażliwienie na prawa rdzennej ludności Tajwanu zaczęło się dopiero wraz z procesem demokratyzacji. Symbolicznym wydarzeniem było tu przemianowanie w 1989 r. reprezentacyjnego bulwaru prowadzącego do pałacu prezydenckiego z „Niech żyje Czang Kaj-szek” na „Ketagalan” – to nazwa autochtonicznej grupy z okolic dzisiejszego Tajpej.

Obecna jeszcze prezydentka Tsai Ing-wen, która w maju kończy drugą kadencją, sama ma częściowo pochodzenie aborygeńskie (po babci). Swoją prezydenturę rozpoczęła od przeproszenia aborygenów za krzywdy, które wyrządzono im przez ostatnie stulecia.

Aborygeni: cenny zasób

Dziś Tajwan uznaje szesnaście grup aborygeńskich. Status ten daje im prawo do edukacji i do załatwiania spraw urzędowych we własnych językach, gwarantowane sześć miejsc w parlamencie i świadczenia socjalne. Kultura rdzennych ludów jest obecnie w rozkwicie, a młode pokolenie chętnie odkrywa swoje korzenie. Aborygeńscy autorzy utrwalają swoje języki, pisząc w nich powieści, a piosenkarze łączą muzykę pop z opowieściami o swoich tradycjach – i zyskują chętnych słuchaczy.

– Jednak nadal jest wiele do zrobienia. Kurs historii w naszym programie nauczania wciąż koncentruje się na Chińczykach Han i nie porusza wystarczająco historii rdzennej ludności. Wciąż nie możemy też używać wyłącznie naszych plemiennych imion w dokumentach – mówiła mi przed wyborami Savungaz, kandydatka do parlamentu i aktywistka z ludu Bunun.

Kolejne grupy etniczne walczą o uznanie – i jeśli im się to uda, udział aborygenów w populacji wzrośnie oficjalnie do 5 procent. A to nie koniec, bo badacze wskazują, że nawet 85 proc. mieszkańców Tajwanu może mieć częściowo aborygeńskie pochodzenie – większość chińskich imigrantów-mężczyzn sprzed 1945 r. przyjeżdżała bowiem na wyspę bez rodzin i wiązała się z lokalnymi kobietami.

Dla utrzymania suwerenności Tajwanu i budowania jego nowej – narodowej już – tożsamości aborygeni są cennym zasobem. Obecność w niej rdzennych ludów pokazuje bowiem, że wyspa wcale nie jest jednolicie chińska, a opowieść Pekinu o „braterstwie krwi” między kontynentem a Tajwanem nie jest prawdziwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Naród w budowie