Edward Augustyn: O orgazmach, pornografii, homoseksualistach i gender – czyli obsesjach dużej części katolików

W Kościele seks był zawsze grzesznym przedmiotem pożądania.
w cyklu WKOŁO WATYKANU

10.01.2024

Czyta się kilka minut

Gian Lorenzo Bernini, Ekstaza bł. Ludwiki Albertoni, 1674, Kościół św. Franciszka a Ripa, Rzym // Fot. East News
Gian Lorenzo Bernini, Ekstaza bł. Ludwiki Albertoni, 1674, Kościół św. Franciszka a Ripa, Rzym // Fot. East News

Włoskiego zacząłem się uczyć na przełomie lat 70. i 80. Moim pierwszym nauczycielem był ks. Jan Merta, który zorganizował lekcje dla młodzieży przy parafii salezjańskiej w Przemyślu. Był to kapłan dobrze w mieście znany. Wszyscy wiedzieli, że przez ćwierć wieku, od 1942 r., mieszkał i pracował we Włoszech, gdzie był kapelanem II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, z którym przeszedł cały szlak bojowy – od Sycylii po Bolonię. I że pod Monte Cassino, jak mówiono, stracił słuch. Bo ks. Jan znany był też w mieście jako głośny spowiednik. Słyszał słabo, ale za to jego słychać było na cały kościół.

Jako dzieci baliśmy się, by przypadkiem nie trafić do jego konfesjonału. Nie pozwalał dokończyć listy grzechów i wyrecytować wyuczonych formułek – zniecierpliwiony przerywał i pytał donośnym głosem: „A w niedziele do kościoła chodzisz?”. Wystarczyło powiedzieć „Tak” i skinąć głową, by usłyszeć: „No to żałuj za grzechy!” – i dostać rozgrzeszenie, choćby się nie wiem co miało na sumieniu. Nic więcej go nie interesowało, bo i tak nic więcej by z naszych szeptów nie usłyszał.

Doceniliśmy go dopiero, wchodząc w wiek młodzieńczy. Wielu nawet wybierało go specjalnie, mając w pamięci przykre doświadczenia z innymi spowiednikami, którzy byli bardzo skoncentrowani na problemach dojrzewania i pierwszych kontaktach damsko-męskich, o co ze szczegółami wypytywali.

Bo ci inni, w przeciwieństwie do śp. księdza pułkownika, mieli obsesję na punkcie seksu. O czym zresztą wszyscy wiemy, bo opowieści o nadużyciach, do jakich dochodzi podczas spowiedzi, słyszymy coraz częściej. Zresztą nie jest to skłonność jedynie księży – od czasu do czasu okazuje się, że i niektórzy świeccy „przewodnicy duchowi” w niczym im nie ustępują. W Kościele seks był zawsze grzesznym przedmiotem pożądania.

Boska rozkosz prefekta

Nie dziwi więc święte oburzenie konserwatywnych środowisk na wieść o książce kard. Victora Manuela Fernándeza, prefekta Dykasterii Nauki Wiary „Mistyczna pasja: duchowość i zmysłowość”. Napisał ją w 1998 r., jako 36-letni kapłan, proboszcz, teolog i duszpasterz młodzieży. Tradycjonalistyczne media, które nigdy prefekta nie lubiły, a od dwóch tygodni wręcz go nienawidzą (po opublikowaniu przez dykasterię deklaracji „Fiducia supplicans” o błogosławieniu par nieregularnych, w tym homoseksualnych), uznały książkę za skandaliczną i pornograficzną, jako że większa jej część dotyczy przyjemności seksualnych, czyli mówiąc krótko – orgazmów. Samo to słowo jest już dla konserwatywnych katolików nieobyczajne (żeby nie urazić ich świątobliwych oczu, niektóre włoskie portale używają nawet zapisu „org*zmy”). Nie mówiąc już o głównej myśli autora, że orgazm jest darem Boga dla człowieka. Toć to już czyste bluźnierstwo.

Książki nie ma w oficjalnych bibliografiach kardynała (podobnie jak napisanej trzy lata wcześniej pozycji „Uzdrów mnie ustami. O sztuce pocałunku”, którą już pół roku temu, zaraz po nominacji Fernándeza na prefekta najważniejszej kongregacji, opisano i wyśmiano). Pytany przez dziennikarzy kardynał przyznał, że książkę o orgazmach rzeczywiście napisał „w odpowiedzi na pytania młodych katolików z jego parafii”, ale niedługo po wydaniu wycofał ze sprzedaży, widząc, że może zostać źle zrozumiana.

Z czym trudno się nie zgodzić, czytając choćby jej fragmenty przytaczane z lubością (i oczywiście oburzeniem) przez media. Wyznanie 16-letniej dziewczyny, opisującej swoje erotyczne „przeżycie mistyczne” z Jezusem, przykłady ekstaz wielkich świętych Kościoła – mistyczek i mistyków – jako doświadczeń seksualnych, nazywanie orgazmu „doznaniem raju” wraz z radą, by zakosztować go jeszcze za życia, to fragmenty, które w mgnieniu oka obiegły wszystkie tradycjonalistyczne portale społecznościowe. Podobnie jak opisy fizjologicznych i anatomicznych szczegółów podniecenia seksualnego kobiet i mężczyzn oraz zmian zachodzących w ich narządach płciowych w czasie orgazmu, które zamieścił Fernández. Albo modlitwa XV-wiecznego egipskiego mędrca, którą cytował: „Chwała Allachowi za penisy proste i twarde jak włócznie, by mogły toczyć wojnę z waginami”.

Księży zafiksowanych na temacie seksu, którzy mogliby godzinami rozmawiać o mistycznych przeżyciach podczas stosunku płciowego (małżeńskiego, ma się rozumieć), poznałem kilku. Jednemu z nich, dobremu znajomemu, który porównywał akt małżeński do przeistoczenia w czasie mszy świętej, powiedziałem, że ma chyba zbyt idealistyczne wyobrażenie seksu, typowe dla celibatariuszy. Obraził się, choć to akurat był komplement.

Dworcowe błogosławieństwo

Jedno jest pewne – konserwatywni katolicy nigdy tej książki prefektowi nie zapomną. Od dnia powołania go na stanowisko szukają wszelkich sposobów, by go ośmieszyć i podważyć jego teologiczne kompetencje. Publikacja deklaracji „Fuducia supplicans”, jak wspomniałem, uczyniła go ich wrogiem numer jeden.

O oburzeniu, jakie wywołała, też już wiele napisano. Kolejne episkopaty ogłaszały, że nowych wytycznych Watykanu nie wprowadzą, kard. Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, nazwał błogosławienie par homoseksualnych bluźnierstwem, kard. Robert Sarah, były prefekt Kongregacji Kultu Bożego, określił deklarację mianem heretyckiej. A przecież widnieje pod nią podpis papieża. Sytuacja zrobiła się naprawdę poważna.

Groźba rozłamu była tak duża, że Watykan postanowił się cofnąć. Bo tylko tak można zrozumieć opublikowane 4 stycznia „wyjaśnienia do deklaracji”. Mimo że pierwszy dokument wyraźnie stwierdzał, że „to, co zostało powiedziane w niniejszej Deklaracji na temat błogosławieństw par tej samej płci, jest wystarczające […]. Poza powyższymi wskazaniami nie należy zatem oczekiwać innych odpowiedzi na temat ewentualnych sposobów co do regulacji szczegółów lub praktycznych aspektów tego rodzaju błogosławieństw”.

Tymczasem wyjaśnienia pełne są właśnie takich praktycznych szczegółów: że błogosławieństwa nie mogą odbywać się przy ołtarzu ani w odświętnej formie (która obejmuje także strój), że mają trwać 10-15 sek., że błogosławi się nie związek, ale parę (dlatego trzeba wykonać dwa krzyżyki nad głowami, a nie jeden). I zaprzeczają dokumentowi, który mają wyjaśniać (deklaracja mówiła, że żaden biskup nie może księdzu błogosławienia par nieregularnych zakazać ani nakazać, wyjaśnienia uznają, że wszystko zależy od biskupa miejsca).

Jednym słowem: nowy dokument dykasterii próbuje nas przekonać, że deklaracja nie była o tym, o czym wszyscy (tak zwolennicy, jak przeciwnicy) myśleli, że jest. I że nie jest to wina deklaracji ani tych, którzy ją pisali, ale wszystkich, którzy inaczej ją zrozumieli. Bo tak naprawdę chodziło o zwykłe, spontaniczne, duszpasterskie błogosławieństwa, jakich w Ameryce Łacińskiej księża udzielają ludziom na ulicy, na dworcach kolejowych, na pielgrzymkach. Można tylko zapytać: czy tego typu elementy „ludowego duszpasterstwa” wymagają regulacji dokumentem najwyższej rangi, jaki może wydać najważniejsza dykasteria?

Obsesje małe i duże

Ale nie tylko konserwatyści mieli ostatnio powody do oburzenia na papieża. Wściekła była również radykalna lewica. Poszło o fragment przemówienia do korpusu dyplomatycznego (z 8 stycznia), w którym Franciszek po raz kolejny skrytykował teorię gender, uznając ją za „ideologiczną kolonizację”, „niezwykle groźną, ponieważ usuwa różnice, pod pretekstem, że wszyscy są równi”, niezgodną „z racjonalnymi i powszechnie akceptowanymi” prawami człowieka. Zaapelował też do państw całego świata o wprowadzenie prawa zakazującego „zastępczego macierzyństwa”.

Jak na dwa tygodnie, w dodatku świąteczne, całkiem sporo się tych oburzeń nazbierało. I wszystkie dotyczą tematów związanych z ludzką płciowością – orgazmów, związków homoseksualnych, teorii gender, celibatu księży (byłbym zapomniał: zaszokował nas jeszcze abp Charles Scicluna, ważny urzędnik Dykasterii Nauki Wiary, który w wywiadzie dla gazety „Malta Times” powiedział, że małżeństwo nie powinno stać na drodze do kapłaństwa i vice versa).

Chyba rzeczywiście jakaś obsesja. Czy w życiu człowieka, chrześcijanina, katolika nie ma już ważniejszych spraw?

Dla ks. Merty, od którego zacząłem, najważniejsza była niedzielna msza – tylko o nią pytał i z obecności na niej surowo rozliczał swoich penitentów. Pewnego razu jakiś pechowiec trafił ze spowiedzią na moment, gdy w kościele panowała wyjątkowa cisza, może to było nawet podczas przeistoczenia. I nagle wszyscy usłyszeli tubalny głos księdza pułkownika z konfesjonału: „Ja ci dam ryby! Ja ci dam ryby!”. Bo ludzie naprawdę mają różne słabości i grzechy, przyjemności i obsesje.



Fot. Grażyna Makara

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej