Europa potrzebuje nowych opowieści o sobie

Obietnica budująca oryginalny mit Unii Europejskiej straciła swą moc nie dlatego, że wydaje nam się niemożliwa do spełnienia. Przeciwnie – straciła powab, ponieważ została spełniona.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Pociąg dużych prędkości TGV opuszcza stację kolejową w Tours we Francji. // Fot. Julian Elliott / East News
Pociąg dużych prędkości TGV opuszcza stację kolejową w Tours we Francji. // Fot. Julian Elliott / East News

Unią Europejską wstrząsa katastrofa za katastrofą. Brexit, covid, kryzys migracyjny, a teraz jeszcze wojna u bram. Rytm życia odmierzają nam innowacje technologiczne i kulturowe tworzone w USA lub Chinach, dla których jesteśmy tylko rynkiem zbytu. W związku z zapaścią demograficzną nazwa Stary Kontynent zyskuje nowe znaczenie. Po czerwcowych wyborach partie eurosceptyczne po raz pierwszy w historii mogą stać się dominującą siłą w Parlamencie Europejskim. Jakby tego było mało, z nastaniem wiosny traktory zamiast na pola wyjechały na ulice. 

Te katastrofy mają wspólne przyczyny. Doskonale widać je na przykładzie protestów rolników, które są, parafrazując starą socrealistyczną maksymę, „narodowe w formie, lecz europejskie w treści”. Hasła na transparentach niesionych we Francji, Holandii i Polsce różnią się w szczegółach, lecz esencja pozostaje ta sama. Poczucie niepewności związane z niestabilną sytuacją, wściekłość na biurokratyczne przeregulowanie i poczucie wyobcowania brukselskiej centrali, nieadekwatność dostępnych rozwiązań technologicznych niedostosowanych do specyfiki i potrzeb europejskiej wsi. 

Unia Europejska nie jest już postrzegana jako odpowiedź na problemy zwykłych ludzi, lecz przeciwnie – jako ich źródło. Jak to się stało? Dlaczego Europa straciła swoją inspirującą mitologię i czy może ją odzyskać?

Gdzie nasza Gwiazda Polarna?

Obecne narracje sceptyczne wobec Unii Europejskiej nie powstały w próżni. Stanowią odpowiedź nie tylko na bieżące wyzwania, ale przede wszystkim na to, co Unia sama o sobie opowiadała przez kilka dekad. 

W pierwotnej narracji zjednoczeniowej wspólną Europę prezentowano jako odległy, pożądany ideał. Punkt na horyzoncie, wyznaczający szlak nadziei dla narodów poranionych traumą wojny i podzielonych żelazną kurtyną. Wspólna Europa stanowiła obietnicę pokoju w rzeczywistości, na którą padał cień atomowej wojny. Za tak zbudowanym mitem łatwo podążać. 

Jak wie każdy nawigator, odległość celu zmniejsza błąd paralaksy. Dwie sąsiadujące łodzie obserwujące wspólny punkt docelowy będą płynęły tym podobniejszym kursem, im dalej ich cel jest położony. Ta zasada znajduje interesujące przełożenie na rzeczywistość społeczną, gdzie odległe cele łatwiej motywują i synchronizują zbiorowe wysiłki, ponieważ nie prowadzą do ujawniania się pobocznych różnic. 

Główny mit założycielski Unii brzmiał: bądźmy razem mimo trudnej przeszłości. Składał się z trzech elementów, które warto szczegółowo rozważyć po kolei.

Przeszłość jako przestroga

Wspólna pokojowa przyszłość wydawała się niezwykle atrakcyjna, ponieważ istniała dla niej wyraźna alternatywa w postaci europejskiej wojny. Historia utożsamiona została z murami, drutami kolczastymi i obozami koncentracyjnymi. W epoce atomu powrót do niej oznaczałby coś jeszcze gorszego. 

Dlatego właśnie stosunek europejskich Ojców Założycieli do przeszłości był ambiwalentny. Wizja wspólnej Europy była zawsze oparta na wybaczeniu. Niby explicite nie chodziło im nigdy wprost o usunięcie pamięci. Pomniki, wspólne lekcje historii i opieka nad cmentarzami miały zagwarantować, że koszmar europejskich wojen się nie powtórzy. Kluczowe było jednak to, by dawne winy nie były pierwszym, oczywistym punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń Niemców, Włochów czy Francuzów spotykających się na europejskich szlakach. 

Politykę UE w tym zakresie można by więc porównać do fantastycznego scenariusza nakreślonego w „Pogrzebanym olbrzymie” Kazuo Ishiguro. Powieść noblisty ukazuje świat spowity tajemniczą mgłą przynoszącą mieszkańcom chorobę niepamięci. Jej źródłem okazuje się zatruty smoczy oddech. W toku fabuły obecność smoka zostaje zdemaskowana jako wynik przemyślnego planu samego króla Artura. Zwyciężywszy w krwawej wojnie, pragnął on przerwać cykl pretensji i odwetu. Uznał więc, że niepamięć jest lepsza od uwięzienia w cyklu przemocy. Smoczy oddech pozbawił poddanych Artura historii, lecz przyniósł im ukojenie. 

Ta siła oznacza zarazem słabość europejskiej narracji. Gdy już dorosły pokolenia Eurorail (tanich biletów kolejowych, dzięki którym miliony młodych ludzi podróżowały po kontynencie) i Erasmusa, opowieść o pokojowej przyszłości padła ofiarą własnego sukcesu. Mgła zapomnienia spowija dziś Europę. Wojna wydaje się nierealna. W cieniu niepamięci wzrastają nowe animozje. Nie potrafimy już docenić pokoju, bo przyjmujemy go za pewnik. Za coś, co nam się po prostu należy. Tymczasem z punktu widzenia historii świata żyjemy w malutkiej banieczce historycznej i geograficznej anomalii. Bańka ta wciąż okazuje się zaskakująco trwała. Ale jeśli już pęknie – to ze straszliwym hukiem.

Wiara w regulacje

Drugim filarem europejskiego mitu była wiara w regulacje. Jeśli weźmiemy pod uwagę dominujące poglądy filozoficzne, socjologiczne czy ekonomiczne, musimy stwierdzić, że wizja wspólnej Europy rodzi się w zupełnie innej rzeczywistości niż nasza. Może się to wydać szokujące, ale przed pięćdziesięcioma laty na całym świecie panuje powszechna wiara w moc silnego państwa (i struktur ponadnarodowych), w odgórne podejście do rozwiązywania problemów i... szlachetną siłę biurokracji. 

Nim Margaret Thatcher zostanie premierką Wielkiej Brytanii, a Reagan prezydentem USA, większość światowych przywódców oraz ich poddani lub wyborcy są przekonani o dobroczynnej sile administracji. Prawdziwe innowacje wprowadza tylko państwo, a wzorem organizacji jest armia. W końcu to państwo pokonało nazizm, państwo stworzyło bombę wodorową i państwo wysłało człowieka na Księżyc. 

Można się oczywiście spierać, czy efektywniejsze w realizacji celów jest państwo socjalistyczne, kapitalistyczne, a może jakaś forma pośrednia w rodzaju eurosocjalizmu czy keynesizmu. Nie ulega jednak wątpliwości, że kluczem do budowy pokoju, dobrobytu i stabilności są kolejne regulacje i sprawny aparat państwowy. 

Aż do lat 70. neoliberalny dogmat o elastyczności, globalnych rynkach i niskich podatkach jest marginalnym kuriozum. Jego głosiciele – w rodzaju Friedricha von Hayeka czy Miltona Friedmana – są nieszkodliwymi dziwakami spotykającymi się co jakiś czas w ramach Stowarzyszenia Mont Pèlerin, którego nikt nie traktuje poważnie.

Ta część europejskiej narracji też padła ofiarą własnego sukcesu. Nowoczesne państwa stworzyły przestrzeń swobodnego rozwoju przedsiębiorczości, infrastrukturę transportową i łącznościową, zbudowały lokale mieszkalne i systemy edukacji. Po czym po prostu abdykowały, przyjmując za pewnik, że prawdziwych przełomów będzie teraz dokonywał prywatny biznes. W wyniku rozpoczętej w latach 80. fali prywatyzacji prywatni właściciele uwłaszczyli się na zbudowanej z podatków infrastrukturze. 

Dziś postępująca deregulacja i prywatyzacja sfery publicznej stawia pod znakiem zapytania sens istnienia kolejnego poziomu integracji. Nie dość nam lokalnych i państwowych biurokratów? Po co nam jeszcze Bruksela – następna w kolejce do naszych podatków i porządkowania nam życia?

Przestrzeń ekspansji

Trzecim składnikiem oryginalnego europejskiego mitu była narracja poszerzania. Od początku olbrzymie emocje budziła wizja włączania w obręb wspólnego projektu kolejnych państw. Po raz pierwszy od upadku Cesarstwa Rzymskiego i średniowiecznego postępu chrystianizacji mapa Europy znów jawiła się niczym pusty kontynent do ponownego skolonizowania. Żelazna kurtyna i podział Niemiec sprawiały wprawdzie, że realne możliwości rozszerzania wspólnoty wydawały się wyraźnie ograniczone. Z drugiej strony – fantazja o tym, że pewnego dnia Unia mogłaby sięgnąć poza wyznaczoną drutem kolczastym granicę, była niezwykle inspirująca. Poszerzanie było dla Unii odpowiednikiem amerykańskiego „Manifest Destiny” – wizją przeznaczenia napędzającą do działania i skłaniającą do wyrzeczeń. 

A potem mur berliński runął i grupa krajów dawnego bloku wschodniego wjechała na autostradę wiodącą ku wspólnej przyszłości. Ostatnie wielkie poszerzenie – to z roku 2004, gdy wraz z dziewiątką innych państw do Unii weszła Polska – kompletnie zmieniło dynamikę fantazji o powiększaniu. Jasne, potem do wspólnoty dołączały jeszcze Bułgaria i Rumunia, a następnie Chorwacja. Na mapie kontynentu wciąż czeka jeszcze garstka państw niepomalowanych na błękitno. Ale to już zupełnie inna faza składania puzzli. Brak wprawdzie ostatnich elementów, ale końcowy obraz jest wyraźnie widoczny. Wiadomo, co się z tego wyłania. W przyszłości nie czeka żadna wspaniała niespodzianka, lecz tylko więcej teraźniejszości.

Błędy

Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to zbyt cukierkowo. Przy budowie tej starej europejskiej narracji popełniono sporo błędów. Przede wszystkim jeszcze na długo przed znanym esejem Fukuyamy opowieść o wspólnej Europie budowana była na wizji „końca historii”. Oto wraz z postępem integracji konflikty będą tracić na znaczeniu. Nauka wyznaczy słuszny kierunek rozwoju. Wszelkie różnice rozstrzygnąć będzie można przez dociekania badaczy lub głosowanie wolnych i równych obywateli. 

Wiara ta prowadzi do negatywnego zjawiska, które Iwan Krastew i Stephen Holmes nazywają „polityką imitacji”. Różnice między narodami (grupami społecznymi, społecznościami lokalnymi) przestaną być istotne. Po pierwsze, to one doprowadziły w przeszłości do wojen. W europejskiej mitologii traktuje się je więc z nieufnością i celowo umniejsza lub redukuje do ciekawostek w rodzaju produktów regionalnych (kolejna forma przynoszącego niepamięć „oddechu smoczycy”!). Po drugie, skoro do przyszłości prowadzi jedna szeroka autostrada, to kraje peryferyjne nie powinny poszukiwać własnej drogi, lecz jak najszybciej podjąć trud naśladowania centrum (czyli krajów Starej Europy), żeby nadrobić zaległości. Stąd narodową mitologią Polski miała się stać opowieść o gonieniu Niemców, nadrabianiu zaległości itd. 

Problem polega na tym, że była to na dłuższą metę opowieść poniżająca dla krajów Nowej Europy. To z tego powodu europejska mitologia szybko stała się nieatrakcyjna i zaczęła budzić resentyment. W wersji słabej w postaci naszego, lokalnego eurosceptycyzmu. W wersji mocniejszej dała początek reżimowi Putina zbudowanemu właśnie na odrzuceniu polityki imitacji i rosyjskiej wersji „wstawania z kolan”. 

Błędy te widać wyraźnie, gdy rzuci się okiem na współczesne narracje antyeuropejskie. Przyświecają im trzy główne hasła. Odzyskanie suwerenności narodowej (przez uwzględnienie różnorodności wzorców kulturowych i interesów ekonomicznych), walka z przerostem regulacji oraz sprzeciw wobec wewnątrzunijnych i pozaunijnych migracji. 

Zwyciężyła miłość

Oto paradoks! Obietnica budująca oryginalny mit Unii Europejskiej straciła swą moc nie dlatego, że wydaje nam się niemożliwa do spełnienia. Przeciwnie – straciła powab, ponieważ została spełniona. To, co siedemdziesiąt lat temu wydawało się niewiarygodnie odległym marzeniem, dziś jest codziennością, którą przyjmujemy za oczywistość. 

Schemat narracyjny leżący u źródeł europejskiej integracji można więc porównać do scenariusza komedii romantycznej. „Bądźmy razem mimo wszelkich przeciwności. Ułóżmy jakoś nasz związek, zostawmy z tyłu to, co nas dzieli, stwórzmy ramy współdziałania”. Ale komedia romantyczna ma ten minus, że jest narracją zamkniętą. Nie da się zrobić dobrego sequelu do miłosnej opowieści. Po tym, jak już zwyciężyła miłość, nie ma żadnego atrakcyjnego ciągu dalszego. 

Oczekiwania ustąpiły miejsca satysfakcji lub rozczarowaniu. Nadzieje, wyzwania – wszystko to, co podkręca energię i motywuje do działania – odeszły na plan dalszy. Pozostały nam dwie polityczne emocje. I żadna z nich nie jest produktywna. 

Jedna opcja to liberalna satysfakcja ze status quo i osiadanie na laurach. „Ależ nam się udało! Ależ jest fantastycznie! Co nie?”. Druga propozycja, reprezentowana dziś przez siły eurosceptyczne, to rozgoryczenie i gniew. Niestety, jest to gniew destruktywny, który nie proponuje realnej alternatywy poza zniszczeniem status quo.

Ku nowym opowieściom

Wspólną Europę przyjmujemy dziś za pewnik. W rezultacie Unia mierzy się z tym, co specjalista od komunikacji naukowej Randy Olson nazywa „deficytem narracyjnym”. Po stronie europejskich polityk, takich jak choćby kontestowany przez rolników Europejski Zielony Ład, stoi mnóstwo faktów, mnóstwo racji, mnóstwo niezłych pomysłów. Nie ma jednak opowieści. Nie ma mitów, które porwałyby tłumy. Pokazują to dobrze badania. 

W dalszym ciągu znaczna większość respondentów w całej Europie deklaruje poparcie dla działań proklimatycznych. Za tymi deklaracjami nie idzie jednak ani motywacja do działania, ani precyzyjna wizja, co właściwie należałoby zrobić. Tymczasem grupy sceptyczne, jak choćby rolnicy, choć mniej liczne, są dobrze zorganizowane i skupione na celach. Obecne polityki klimatyczne uderzają w konkretne ich interesy lub przekonania. Skutki katastrofy klimatycznej są rozproszone i łatwe do przeoczenia. Skutki kolejnych regulacji i biurokratycznych obciążeń – błyskawiczne i nieubłagane. No i, w przeciwieństwie do zmian klimatu, łatwo tu wskazać konkretnych winnych i zażądać głów.

Dlatego właśnie aktywizm antyeuropejski motywuje dziś bardziej niż proeuropejski. Bo komu chciałoby się wychodzić z domu, żeby zamanifestować, że jest ok? „Nic się nie dzieje, spokojnie jest, i tak właśnie ma być!”. Słabo wyglądałoby to na transparentach. 

Problem polega na tym, że alternatywa, wobec której budowany był europejski mit, wciąż istnieje. Niech nas nie uśpi oddech smoczycy. Wojna, także wojna atomowa, nie odeszła w przeszłość. Tuż za naszymi granicami dokonują się masakry przywodzące na myśl najgorsze horrory dwudziestowiecznych wojen. Wiara w cudowną, zbawczą moc wolnego rynku też okazała się nieco przedwczesna. Okazuje się, że bez mądrych regulacji i wsparcia innowacji przez państwo nowe technologie rozwijają się w sposób szkodliwy i trwale zanieczyszczający sferę publiczną dezinformacją i polaryzacją. Także kwestia poszerzania Unii zyskuje ostatnio nowe wymiary. Nie tylko z powodu ambicji deklarowanych przez Ukrainę. Można na to patrzeć jeszcze szerzej. Być może nadszedł czas, by Europa na nowo przemyślała swoje miejsce w globalnej rzeczywistości i zobowiązania, jakie ma chociażby wobec Afryki. Kolejne coraz surowsze polityki migracyjne i inwestycje w europejskie siły graniczne niewiele przyniosą pożytku, jeśli globalne nierówności wciąż będą rosły w zastraszającym tempie. 

Okazuje się więc, że wyzwania, które stały za wspólnym europejskim marzeniem, wcale nie odeszły. Kolejne pokolenie musi je tylko sformułować na nowo, tak żeby odpowiadały zmianom, jakie przez ostatnie lata zaszły w świecie.


MATERIAŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z PRZEDSTAWICIELSTWEM KOMISJI EUROPEJSKIEJ W POLSCE 


DODATEK DO „TYGODNIKA POWSZECHNEGO” 17-18/2024

Redakcja: Marek Rabij, Michał Sowiński

TP Typografia: Zuzanna Kardyś

Fotoedycja: Jacek Taran, Grażyna Makara

Opieka wydawnicza: Anna Pietrzykowska

Partnerami wydania są Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej i Goethe Institut

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Oddech smoczycy

Artykuł pochodzi z dodatku „20 lat minęło. Polska w Unii