Drugie oblężenie Timbuktu

W Mali, gdzie dziesięć lat temu zbrojne powstanie podnieśli afrykańscy dżihadyści, dojrzewa nowa wojna. Jeśli wybuchnie, rozleje się na cały Sahel i na długo pogrąży go w chaosie.
z cyklu STRONA ŚWIATA

17.09.2023

Czyta się kilka minut

Mężczyzna na placu Niepodległości w Bamako, 22 września 2022 r. Fot. OUSMANE MAKAVELI / AFP / East News

Początkiem wojny, jaka od dziesięciu lat to tli się, to gwałtownie rozpala ogniem w całym afrykańskim Sahelu, rozpiętym na południe od Sahary od Morza Czerwonego po Atlantyk, była Arabska Wiosna z początków 2011 r. i obalenie – przy pomocy Zachodu – Muammara Kadafiego, tyrana z Libii. Śmierć Kadafiego nie przyniosła jednak Libii wolności, lecz nową wojnę, bratobójczą i faktyczny rozpad kraju na zachodnią Trypolitanię, wschodnią Cyrenajkę i południowy Fezzan.

Zaczęło się od Azawadu

Wojenna zaraza z Libii zaraz przelała się na południe, przez Saharę, na sawanny Sahelu. Roznieśli ją Tuaregowie, którzy dla zarobku zaciągali się do wojska Kadafiego. Dyktator z Trypolisu obawiał się zamachu ze strony braci Arabów, więc, aby się przed nimi ustrzec, chętnie brał na służbę synów pustyni – Tuaregów, Berberów, Maurów – uważając, że nie zagrożą jego panowaniu. Kiedy zginął, a jego państwo się rozpadło, Tuaregowie przyłączyli się do grabieży jego przepastnych arsenałów, a uzbrojeni po zęby ruszyli do ojczyzny, do Mali, by na jego pustynnej północy wywalczyć sobie własne niezależne państwo, Azawad. Przez długie lata walczyli o nie także ich bracia z sąsiedniego Nigru, ale na przełomie wieków, w zamian za obietnicę autonomii, zawarli pokój z rządzącymi w Niamej Hausańczykami z południa i złożyli broń.

Tuaregowie z Mali, zaprawieni w walkach, a teraz także świetnie uzbrojeni, błyskawicznie rozgromili malijskie wojsko (klęski ponoszone na polu bitwy doprowadziły do zbrojnego przewrotu w Bamako), zajęli północ kraju, Kidal, Gao i Timbuktu, i ogłosili tam powstanie Azawadu.

Cieszyli się nim nieco ponad miesiąc, bo po gwałtownej kłótni i krótkiej bratobójczej wojnie wiosną 2012 Azawad odebrali Tuaregom ich towarzysze broni, afrykańscy dżihadyści, którzy dotąd wspierali ich w walce z malijskim wojskiem. Pobiwszy Tuaregów, dżihadyści przerobili Azawad na kalifat i ruszyli jeszcze bardziej na południe, na Mopti i stołeczne Bamako. Ich zwycięski marsz zatrzymali na rogatkach malijskiej stolicy francuscy spadochroniarze i żołnierze Legii Cudzoziemskiej, którzy na błagania rządu Mali przybyli mu z pomocą.

Szukając wiatru w polu

Francuzi zatrzymali dżihadystów i odepchnęli ich spod Bamako na bezkresne pustynie i sawanny Sahary i Sahelu. Ale nie udało im się ich rozgromić. Do obławy na uciekinierów już nie tylko w Mali, ale także w innych byłych francuskich koloniach, Burkina Faso i Nigrze, szybko ściągnęli ponad 5 tysięcy żołnierzy. W Mali wylądowało też kilkanaście tysięcy żołnierzy „błękitnych hełmów”, których misja okazała się najkrwawszą z misji pokojowych w dziejach ONZ (ponad 300 zabitych), a jednocześnie kosztowna i nieskuteczna.

Dżihadyści bowiem poszli w rozsypkę, ale wkrótce wrócili i już w 2015 r. wznowili partyzancką wojnę nie tylko w Mali, ale także w Burkina Faso i Nigrze. W wojnie, jak to w wojnie z partyzantami, zapanował pat. Francuzi, wykorzystując przewagę w uzbrojeniu i panowanie w powietrzu, tropili i zabijali emirów dżihadystów, a partyzanci, jak hydra, wybierali nowych, nie ustępowali i korzystając z przewagi liczebnej na lądzie, rozszerzali swój kalifat na kolejne wioski i powiaty. 

Niepowodzenia w walce z partyzantami, a także nieudolność i korupcja wspieranych przez Francję i Zachód demokratycznie wybranych przywódców uruchomiły lawinę wojskowych przewrotów. Znów zaczęło się w Mali. Młodzi oficerowie obalili cywilnego prezydenta w 2020 r., a rok później, wskutek kolejnego puczu, sami objęli władzę pod wodzą płk. Assimiego Goity. W ślad za Malijczykami poszli wojskowi z Burkina Faso, którzy obalili cywilnego prezydenta w styczniu 2022 r. Przed rokiem w Burkina Faso doszło do kolejnego puczu i odtąd krajem tym rządzi kapitan Ibrahim Traore.

Do ostatniego w Sahelu zamachu doszło latem w Nigrze, gdzie gen. Abdurahmane Tchiani obalił wychwalanego przez Zachód prezydenta Mohammeda Bazouma. Obwiniając Paryż za wszystkie niepowodzenia, zwłaszcza za porażki w walce z dżihadystami, wojskowi dyktatorzy w Sahelu, jeden po drugim, wypraszali z Afryki stacjonujące tam francuskie wojska. Junta w Mali zrobiła to – znów jako pierwsza – jeszcze w 2022 r. Z Burkina Faso Francuzi zostali wyrzuceni na początku 2023 r. Po puczu w Nigrze nowi wojskowi przywódcy także domagają się wycofania francuskich wojsk, a Paryż upiera się, że może to zrobić jedynie na życzenie prawowitego prezydenta, a nie uzurpatorów.

Wagnerowski ton

W miejsce wyrzuconych Francuzów junta z Bamako sprowadziła do Mali rosyjskich najemników od „Wagnera”, będącej formalnie prywatną korporacją zbrojno-górniczą, a w rzeczywistości pełniącą rolę awangardy w ekspansji Kremla w Afryce. Wagnerowcy w sile około półtora tysiąca żołnierzy wylądowali w Mali pod koniec 2021 r., by szkolić miejscowe wojsko, dostarczać mu broń i pomagać w walce z dżihadystami. Za swoje usługi policzyli sobie 10 milionów dolarów rocznie plus koncesje na malijskie kopalnie złota. 

Sprowadzić wagnerowców, wzorem wojskowych z Mali, zamierzał także kpt. Traore z sąsiedniego Burkina Faso. Ale mimo że uchodzi za ulubieńca Władimira Putina, wciąż nie podpisał cyrografu z wagnerowcami (na początku września wizytę w Ouagadougou złożył rosyjski wiceminister obrony Junus-bek Jewkurow i rozmawiał z Traorem o możliwej współpracy wojskowej z Kremlem). Ich szef, Jewgienij Prigożyn, przed śmiercią w sierpniu obiecywał wszelką pomoc także puczystom z Nigru, ale i oni jak do tej pory się po nią nie zwrócili.

Wagnerowcy, mniej liczni w Mali niż Francuzi i znacznie gorzej od nich uzbrojeni, nie zamierzali nawet urządzać obław ani polowań na dżihadystów. Przekonali natomiast malijskie wojsko, że znacznie skuteczniejszą metodą walki z partyzantami będzie pacyfikacja wiosek podejrzanych o sprzyjanie rebelii. Nieskrępowani żadnymi przepisami ani obyczajami wojennymi, wspólnie z malijskimi żołnierzami rychło przystąpili do brutalnych pacyfikacji, wymierzonych w ludność cywilną, a nie dżihadystów. 

Operacjom pacyfikacyjnym towarzyszyły zazwyczaj masowe mordy, gwałty i grabieże. Mroczną sławę przyniosła wagnerowcom zwłaszcza pacyfikacja wioski Moura  w 2022 r., gdzie zamordowano prawie pół tysiąca cywilów, Fulanich, podejrzewanych o sprzyjanie dżihadystom. Brutalne rozprawy z podejrzanymi wioskami, powiatami i ludami sprawiły, że wojna w Mali nabrała także barw wojny narodowościowej, skierowanej głównie przeciwko Fulanim, stanowiącym jedną dziesiątą 20-milionowej ludności Mali. Represje sprawiły też, że młodzi Fulanie w odwecie zaciągali się do armii dżihadystów.

Kiedy tegoroczną wiosną w specjalnym raporcie ONZ oskarżyła wagnerowców o wojenne zbrodnie, Rosja, orędowniczka „suwerennej demokracji” (jako ZSRR krzewiła „demokrację ludową”), namówiła juntę z Bamako, by zerwała współpracę z ONZ i wyprosiła z Mali także „błękitne hełmy”. Nie mając wyjścia, Rada Bezpieczeństwa NZ zgodziła się wycofać kilkunastotysięczny korpus wojsk pokojowych do końca 2023 r.

Wyjazd Francuzów, a także „błękitnych hełmów” sprawił, że rosyjscy najemnicy, jako jedyni w kraju cudzoziemcy, a w dodatku niewierni, stali się teraz głównym celem ataków dżihadystów spod sztandarów Al-Kaidy i jej rywala Państwa Islamskiego. Dżihadyści zaczęli też występować w roli obrońców pacyfikowanych przez wagnerowców wiosek, zastawiać zasadzki na rosyjskich najemników, ostrzeliwać ich posterunki i kwatery. We wrześniu w pobliżu Segou zestrzelili rosyjski śmiegłowiec.

Dżihadyści atakują

Znawcy spraw wojennych uważają, że po wycofaniu Francuzów z Mali i Burkina Faso, zawieszeniu działalności „błękitnych hełmów” i lądowaniu wagnerowców, w niecały rok dżihadyści dwukrotnie zwiększyli kontrolowany obszar w Mali, a liczba potyczek zbrojnych i zamachów zwiększyła się też dwukrotnie w porównaniu z rokiem poprzednim i aż trzykrotnie w porównaniu z rokiem 2020, gdy doszło do pierwszego puczu w Bamako.

Jeszcze gorzej sprawy mają się w Burkina Faso: rządzący w mundurach, wzorem sąsiadów z Mali i doradzających im wagnerowców, przystąpili do pacyfikowania podejrzanych wiosek, a w wioskach „pewnych” zarządzili mobilizację i powołali pod broń 50-tysięczną milicję ochotniczą. W rezultacie wojna również nabrała charakteru konfliktu narodowościowego, a dżihadyści i tak królują dziś już w prawie w połowie kraju i powoli podchodzą pod bramy stołecznego Ouagadougou. W zeszłym roku z ich rąk zginęło ponad 5 tys. ludzi, jedna trzecia wszystkich ofiar rebelii, która przelała się tu z Mali w 2015 r. Jedna dziesiąta 20-milionowej ludności stała się wojennymi uciekinierami, pozbawionymi dachu nad głową.

Według ONZ w tym roku właśnie afrykański Sahel – zwłaszcza Burkina Faso – przejął od Afganistanu, Iraku i Syrii tytuł epicentrum światowego dżihadyzmu i terroryzmu.

Nowa wojna Tuaregów

Zdradzeni i pobici przez dżihadystów tuarescy powstańcy, którzy w 2012 r. rozniecili wojnę w Sahelu, w 2015 r. za namową Francuzów, ONZ, a także sąsiadki Algierii dobili targu z władzami z Bamako i w zamian za obietnicę autonomii malijskiej północy zgodzili się złożyć broń i wyrzec idei niepodległego Azawadu.

Pokój na pustynnej północy kraju utrzymywał się, dopóki stacjonowały tam francuskie wojska i „błękitne hełmy”. Niepokój wśród Tuaregów zapanował już w 2020 r., gdy wojsko po raz pierwszy przejęło władzę w Bamako. Wojskowi zapowiadali, że zaprowadzą w kraju surowy porządek, ukrócą anarchię, a Tuaregowie w obietnicach tych przeczuwali zapowiedź zemsty za upokorzenia, doznane przez wojsko w przegranej wojnie z 2012 r.

Z niepokojem przyglądali się, jak junta z Bamako ignoruje i lekceważy postanowienia układu rozejmowego, jak oskarża Francuzów o sekretne sprzyjanie tuareskiej rebelii, a gdy w zeszłym roku wojskowi w ogóle zerwali rozmowy o autonomii Azawadu, Tuaregowie uznali to za dzwonek alarmowy.

Strzały zaś padły, gdy latem wojska ONZ rozpoczęły ewakuajcę z Mali, a rządowe wojsko i wagnerowcy zaczęli przejmować bazy wojenne, opuszczane przez „błękitne hełmy”. Tuaregowie gwałtownie protestowali, twierdząc, że zgodnie z układami rozejmowymi, a także obietnicą autonomii, bazy ONZ na północy powinny przypaść w spadku im, Tuaregom. 

Od sierpnia nie cichnie strzelanina wokół ewakuowanych baz ONZ. W tym tygodniu tuarescy partyzanci zaatakowali i zdobyli przejętą przez wojsko i wagnerowców bazę ONZ w Bourem, leżącym niespełna 100 km na północ od Gao, głównego miasta północy. Zginęło kilkadziesiąt osób, a Tuaregowie wycofali się ze zdobytej bazy, twierdząc, że wcale nie chcieli jej przejmować, ale nie zamierzają też dopuścić, by została ona zajęta przez wojsko rządowe i wagnerowców. Dotąd tuarescy partyzanci napadali na wojskowe garnizony głównie po to, by rabować ich arsenały i wozy bojowe. W sierpniu do podobnych starć doszło podczas przejmowania przez rządowe wojsko wojennej bazy ONZ w Ber niedaleko Timbuktu i w Anefisie nieopodal Kidalu, stolicy pustynnej północy, gdzie malijskie lotnictwo bombardowało wioski Tuaregów, a tuarescy powstańcy zestrzelili wojskowy myśliwiec Su-25. Również w sierpniu koalicja tuareskich i arabskich partii (CMA) z północy dowodzona przez Alghabassa Ag Intallaha odwołała swoich przedstawicieli z Bamako, a Narodowa Armia Azawadu ogłosiła, że ponownie jest w stanie wojny z malijskim wojskiem.

Groźba wybuchu nowego powstania Tuaregów w Mali i konieczność – podobnie jak w Mali – toczenia wojny na dwa fronty, przeciwko dżihadystom i Tuaregom, niepokoi wojskowych, którzy w lipcu przejęli władzę w sąsiednim Nigrze. W tamtejszym sporze o to, kto jest prawowitym przywódcą – wojskowy dyktator czy obalony przez niego prezydent, tamtejsi Tuaregowie opowiedzieli się po stronie prezydenta, pierwszego Araba na stanowisku szefa państwa. Nie pozostaną też zapewne obojętni, gdyby ich rodacy w Mali wszczęli rebelię i zwrócili się do nich o pomoc.

Przymierze i wszelkie wsparcie w wojnie z rządowym wojskiem i wagnerowcami proponują malijskim Tuaregom tamtejsi dżihadyści spod znaku Al-Kaidy. Tuaregowie na razie nie przyjęli oferty. Nazbyt dobrze pamiętają, że pomoc proponują im ci sami ludzie, którzy zdradzili ich przed dziesięcioma laty i odebrali wywalczony na wojnie Azawad.

Oblężenie Timbuktu

Timbuktu, starożytne miasto uznane przez UNESCO za dziedzictwo ludzkości, od miesiąca pozostaje odcięte od reszty świata. Okoliczne powiaty i nieliczne drogi dojazdowe do miasta kontrolują dżihadyści, a kiedy w poniedziałek ostrzelali z rakiet tamtejsze lotnisko, przestały tu latać także samoloty (przestały latać także do Gao, gdzie dżihadyści również ostrzeliwują lotnisko i wojskowe koszary).

Na malijskich bezdrożach najpewniejszym, najtańszym i najbezpieczniejszym środkiem transportu była żegluga rzeką Niger, ale i ona zamarła, odkąd na początku września dżihadyści ostrzelali w pobliżu wioski Zarho, w połowie drogi między Gao i Timbuktu, pasażerski prom przewożący ponad 300 osób. Poza podróżnymi i kupcami, promem, jako jego ochrona przed partyzantami, płynęli także żołnierze. Dżihadyści tłumaczą, że to właśnie ich obecność skłoniła ich do ostrzelania promu.

Już wcześniej, 1 września, ostrzelali w rejonie Mopti inny pasażerski prom, płynący z Koulikoro w pobliżu Bamako do Gao. Wtedy zginęło 12-letnie dziecko. Tym razem zginęło ponad 60 osób – kilkunastu żołnierzy i prawie pół setki pasażerów. Żołnierze zginęli od kul i granatów z bazooki. Pasażerowie potopili się w Nigrze, skacząc w panice do wody.

Z oblężonego 100-tysięcznego Timbuktu uciekło, narażając się na spotkania z posterunkami dżihadystów, już prawie 30 tysięcy ludzi. Pozostali w mieście cierpią na drożyznę i kłopoty z zaopatrzeniem w żywność i lekarstwa, które nie docierają z Bamako ani powietrzem, ani rzeką, ani lądem. Według Unii Europejskiej w podobnym oblężeniu znazło się pół tuzina pomniejszych miasteczek położonych wokół Timbuktu, w tym Ber i Goundam, skąd wycofały się ostatnio „błękitne hełmy”, porzucając bazy wojenne. 

Dżihadyści z Sahelu często stosują taktykę oblężeniową, by zmusić wioskową starszyznę lub władze miast do zawarcia z nimi umów pokojowych i poddania się ich zwierzchności. Postępują tak zarówno dżihadyści z Mali, jak z Burkina Faso. Tak właśnie podchodzą pod Ouagadougou, stolicę Burkina Faso. Od lata odcinają też kolejne drogi dojazdowe do stolicy Mali, Bamako. 

Marne widoki

Po wyproszeniu Francuzów i „błękitnych hełmów” wojskowi z Mali mogli liczyć już tylko na pomoc wagnerowców. Okazali się oni nieskuteczni w walce z partyzantką, radzili sobie z nią dużo gorzej niż Francuzi. A po śmierci herszta najemników, Prigożyna, nawet na tę pomoc nie za bardzo mogą liczyć, choć Kreml zapewnia juntę z Bamako, że nie zostawi jej w potrzebie. Zanim jednak spełni daną przez Prigożyna obietnicę, musi rozstrzygnąć kwestię sukcesji po nim i w ogóle przyszłości najemniczej armii, która wybiła się na niezależność i rzuciła wyzwanie Kremlowi. Bez sojuszników malijskie wojsko, a także armia Burkina Faso będą się musiały mierzyć z dżihadystami samodzielnie, a dotychczasowe doświadczenia nie wróżą im powodzenia.

Ale dżihadyści walczą też między sobą. O pierwszeństwo, o wpływy i wojenne łupy. Rywalizujące ze sobą filie Al-Kaidy i Państwa Islamskiego wojują przeciwko sobie równie zajadle, jak przeciwko rządowym wojskom z Mali i Burkina Faso i wagnerowcom.

Sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej, jeśli spór o wojenne bazy, schedę po „błękitnych hełmach” między malijskim wojskiem i wagnerowcami oraz Tuaregami przerodzi się w nową wojnę o Azawad, do której mogliby dodatkowo zostać wciągnięci Tuaregowie z Nigru. 

Tak oto w Sahelu wybuchłaby wojna wszystkich ze wszystkimi – rządowych wojsk i wagnerowców z dżihadystami, bratobójcza wojna skłóconych frakcji dżihadystów, rządowych wojsk i wagnerowców z Tuaregami, a także wojna Tuaregów z dżihadystami. Także Tuaregowie, jak to zwykle bywało, wyruszając na wojnę przeciwko wspólnemu wrogowi, rychło wzięliby się za łby o to, komu należy się przywództwo i prawo wydawania rozkazów.

Jakby tego było mało, Zachodniafrykańska Wspólnota Gospodarcza (ECOWAS) wciąż nie odwołała groźby, że najedzie zbrojnie na Niger, jeśli tamtejsza junta nie przywróci do władzy prawowitego prezydenta, którego pod koniec lipca obaliła. Junta zapowiada, że nie przywróci i odgraża się sąsiadom, Nigerii, Beninowi, Ghanie, Wybrzeżu Kości Słoniowej i Senegalowi, by nie sądzili, że inwazja będzie dla nich spacerkiem po sawannie. Wspólnota ECOWAS jest zresztą w tej sprawie mocno podzielona, bo należące także do niej Mali i Burkina Faso zapowiadają, że napaść na Niger uznają za wypowiedzenie wojny im samym i pospieszą mu – kto wie, czy nie wraz z wagnerowcami? – z pomocą.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej