Nigeria: sto dni prezydenta

Po stu dniach rządów prezydenta Ahmeda Boli Tinubu nigeryjski sąd odrzucił skargi opozycji, żądającej unieważnienia jego wyborczego zwycięstwa i odebrania mu urzędu. Nie czekając na wyrok we własnej sprawie, Tinubu wprowadził w kraju rewolucyjne zmiany.
w cyklu STRONA ŚWIATA

08.09.2023

Czyta się kilka minut

Billboard wyborczy prezydenta Boli Tinubu, styczeń 2023 / PIUS UTOMI EKPEI/AFP/East News

Wyrok

Nigeryjski sąd apelacyjny orzekł w środę, że zaskarżając wynik lutowej elekcji prezydenckiej i domagając się odebrania Boli Tinubu prezydentury, opozycja nie przedstawiła żadnych dowodów potwierdzających jej podejrzenia i zarzuty. Sędziowie jednomyślnie odrzucili skargi opozycji, że podczas wyborów doszło do fałszerstw i błędów, które wypaczyły wynik. Za niepoważne uznali też zarzuty opozycji, że Tinubu w ogóle nie powinien zostać dopuszczony do walki o prezydenturę, ponieważ tak naprawdę jest obywatelem Gwinei, sfałszował swój akademicki dyplom, a w Stanach Zjednoczonych oskarżono go o kontrabandę narkotyków i powiązania z narkobiznesem.

Nazwisko Tinubu, owszem, pojawiło się w dokumentach amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości badającego działalność narkotykowych karteli z Nigerii, ale choć w 1993 roku dzisiejszy prezydent „poszedł na ugodę” i zapłacił prawie pół miliarda dolarów, to nigdy o nic nie został oficjalnie oskarżony, a co dopiero skazany.

Opozycja może jeszcze złożyć odwołanie w Sądzie Najwyższym, ale jednomyślny wyrok i jego kategoryczny ton sprawiły, że znawcy nigeryjskiej polityki nie spodziewają się już niespodzianek i sądzą, że Tinubu może czuć się prawowitym prezydentem i nikt nie będzie już podważał jego wygranej w lutowych wyborach.

Rewolucja

Tinubu chyba się tym jakoś szczególnie nie przejmował, bo nie czekając na orzeczenie sądu, złożywszy pod koniec maja prezydencką przysięgę zabrał się za rządzenie z zapałem, jakiego nie widziano u żadnego z jego poprzedników, panujących, odkąd w 1999 roku, po dziesięcioleciach wojskowych dyktatur, w Nigerii zapanowała demokracja.

Ledwie minął pierwszy tydzień jego prezydentury, a Tinubu, który jako gubernator Lagos (najludniejszy stan i jedno z największych miast świata) z przełomu stuleci zyskał sławę ojca tamtejszego cudu gospodarczego, postanowił podważyć filary, na których opierał się dotychczasowy porządek rzeczy w nigeryjskim państwie. Już w pierwszej prezydenckiej mowie, podczas inauguracji, odchodząc od przygotowanego przemówienia, ogłosił, że zamierza położyć kres dotacjom do cen paliw. Niedługo potem zapowiedział, że skończy z praktyką rozmaitych oficjalnych kursów nigeryjskiej waluty (naira) i odtąd jej wartość wobec innych walut określać będzie wyłącznie rynek.

Nigeria to jedno z największych na świecie naftowych zagłębi. Zamiast jednak przynieść Nigeryjczykom dostatek, „czarne złoto” stało się ich przekleństwem. Na przełomie lat 60. i 70. roponośne złoża były jedną z przyczyn secesji prowincji Biafra, ludobójczej wojny i śmierci miliona ludzi. W późniejszych latach ropa naftowa stała się zaś źródłem korupcyjnej zarazy, na jaką zapadła Nigeria, do dziś uznawana za jedno z najbardziej skorumpowanych państw świata.

W latach 70., aby zaskarbić sobie poparcie cywilów, wojskowi dyktatorzy postanowili dopłacać do cen paliw. Dotacje miały ulżyć doli Nigeryjczyków, ale być jedynie środkiem zaradczym, tymczasowym. Władze nie wycofały się jednak z nich nigdy w obawie przed gniewem i buntem biedoty, szybko przywykłej do jedynej korzyści z „czarnego złota”, zawłaszczonego bez reszty przez rządzące elity.

Dotacje do cen paliw, choć kosztowały nigeryjskie państwo 10 miliardów dolarów rocznie, stały się podstawowym filarem gospodarki. Z niskich cen korzystała biedota, ale zarabiali na tym głównie najbogatsi (tanie paliwa z Nigerii szmuglowali także przemytnicy zza miedzy, z Beninu i Kamerunu). Nigeria pompuje swoją ropę naftową, ale nie przerabia jej u siebie na paliwa, lecz wywozi w świat, do zagranicznych rafinerii, z których potem sprowadza ją jako benzynę czy olej napędowy. Na importowych licencjach i dotacjach do cen paliw wyrosły bajeczne majątki setek dygnitarzy. Tylko raz, w 2012 roku prezydent Goodluck Jonathan (2010-15) próbował zerwać z tym zwyczajem, ale wycofał się wobec groźby ulicznej rewolucji, którą zagrozili mu związkowcy. 

Mało kto w Nigerii spodziewał się, że 71-letni Tinubu pod koniec zwieńczonej prezydenturą kariery politycznej wykaże się taką odwagą i zdecydowaniem. Kiedy stawał w wyborcze szranki, wytykano mu wiek i kiepskie zdrowie, przepowiadano, że będzie przywódcą tak samo powolnym, niezdecydowanym i nieobecnym (leczenie za granicą), jak jego poprzednik Mohammadu Buhari (2015-23; wcześniej w latach 1983-85 rządził jako wojskowy dyktator). W porównaniu z Buharim, którego przezywano „powolniakiem”, Tinubu okazał się jednak pędziwiatrem.

Zniesienie dotacji, zgodnie z oczekiwaniami, poskutkowało kilkakrotnym wzrostem cen paliw, ale także transportu i żywności, a podwyżki najboleśniej, jak zwykle, ugodziły najbiedniejszych. Tinubu nie wycofał się jednak z reform – choć badacze nigeryjskiej polityki i gospodarki twierdzą, że jeszcze za wcześnie, by odtrąbić ich sukces – i tłumaczy rodakom, że muszą uzbroić się w cierpliwość, bo tylko tak radykalnymi posunięciami da się uzdrowić i uratować kraj przed bankructwem (prawie cały zarobek państwa idzie ostatnio na spłatę odsetek od pozaciąganych wcześniej długów). Wkrótce zaordynował im zresztą nowy wstrząs i urynkowił walutę, wywołując nową falę podwyżek.

Pucz u sąsiadów

Jakby ratowanie gospodarki było niewystarczająco trudnym zadaniem Tinubu, jako 16. prezydent Nigerii musi poradzić sobie z jednym z najpoważniejszych w ostatnich latach kryzysów w Afryce Zachodniej. Objął prezydenturę, gdy ponad 200-milionowa Nigeria, regionalne mocarstwo i żandarm, objęła przewodnictwo Zachodnioafrykańskiej Wspólnoty Gospodarczej (ECOWAS). Przejmując je, w obecności kilkunastu przywódców państw oznajmił, że „nie dopuści, by w Afryce Zachodniej miało dojść do kolejnych wojskowych przewrotów”. Trzy tygodnie później w sąsiednim Nigrze wojsko obaliło prezydenta.

Tinubu zwołał naradę przywódców ECOWAS i wspólnie – choć to on miał najwięcej do powiedzenia – zagrozili puczystom z Nigru zbrojną inwazją, jeśli nie zwrócą władzy prawowitemu prezydentowi. Na polecenie prezydentów ich generałowie opracowali już ponoć plan całej operacji, ale choć od puczu w Nigrze minęło półtora miesiąca, a prezydent Bazoum wciąż przetrzymywany jest w domowym areszcie, zachodnioafrykański korpus z bronią u nogi czeka na rozkaz.

Pomysł inwazji, położenia kresu zamachom i powstrzymania ekspansji dżihadystów w Sahelu spodobał się przywódcom Ghany, Senegalu czy Beninu, ale inni sąsiedzi wcale nie palą się do wojaczki. Wojnie z sąsiadami i rodakami sprzeciwiają się przede wszystkim ludy Hausa i Fulani, stanowiące większość na nigeryjskiej północy, a także w Nigrze. Jedyną udaną próbą mediacji i pokojowego rozstrzygnięcia kryzysu była na razie wizyta w Nigrze byłego emira Kano, uznawanego za duchowego przywódcę przez Hausańczyków i Fulan z obu stron granicy.

Kryzys w Nigrze, niespodziewanie dla Tinubu, zjednał mu jednak uznanie nieufnych państw Zachodu, zwłaszcza Ameryki i Francji, utrzymujących w Nigrze swoje wojenne bazy i uważających ten kraj za najważniejszego sojusznika w wojnie z dżihadystami w Sahelu. Unia Europejska, która kwestionowała uczciwość wyboru Tinubu na prezydenta, ceni go dziś jako najważniejszego sprzymierzeńca w Afryce Zachodniej.

Skrępowane ręce

Nigeryjscy ekonomiści biją prawo prezydentowi i przepowiadają, że zniesienie dotacji do cen paliw oraz urynkowienie narodowej waluty przyciągnie wreszcie zagranicznych inwestorów i gospodarka ruszy z miejsca. Zwłaszcza że Tinubu planuje podobno prywatyzację przynajmniej części państwowego koncernu naftowego, molocha od lat nie przynoszącego już zysków, lecz straty i kłopoty. Reformom Nigeryjczyka przyglądają się uważnie także władze w Angoli, innym naftowym mocarstwie, również dopłacającym od lat do niskich cen paliw i żywności. W Nigerii jednak nie wszyscy pogodzili się z reformami, a związkowcy zapowiadają jesień strajków.

Odkąd w Nigerii zapanowała demokracja, żaden z poprzedników Tinubu nie wykazał się taką odwagą w reformach, ale żaden też nie sięgnął po prezydenturę po równie nieprzekonywającym wyborczym  zwycięstwie. W lutym Tinubu zdobył zaledwie 37 proc. głosów. Jego dwaj najpoważniejsi rywale zdobyli 29 proc. i 25 proc. głosów.  Co gorsza, wyborcza frekwencja wyniosła zaledwie 29 proc. 

Czarnowidze twierdzą, że mając tak nikłe poparcie wśród rodaków, Tinubu, jak poprzednicy, wycofa się z rewolucyjnych reform i wybierze święty spokój. Optymiści uważają zaś, że właśnie to, iż Tinubu nie ma nic do stracenia, stało się źródłem jego reformatorskiego zapału.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej