Zamach stanu w Gabonie. Ile warte są obietnice puczystów?

Wojskowe przewroty – kiedyś plaga afrykańskiej polityki – wracają do mody i znów nękają kontynent. Do kolejnego doszło właśnie w Gabonie.
z Harare

10.09.2023

Czyta się kilka minut

Czas puczystów
Poniszczone plakaty obalonego prezydenta Gabonu Alego Bongo Ondimby. Libreville, 7 września 2023 r. / AFP / EAST NEWS

Zawsze odbywa się to podobnie. Niedługo przed północą – albo rankiem, jak kilkanaście dni temu w Gabonie – lokalna telewizja przerywa program i na ekranie pojawiają się żołnierze w mundurach polowych. Jeden z nich odczytuje z kartki komunikat, z którego mieszkańcy dowiadują się, że panujący dotąd prezydent nie sprawuje już władzy, lecz zostanie osądzony za występki, jakich się dopuścił. Słyszą też, że nowym przywódcą, przez rok, dwa albo trzy, będzie jeden z wojskowych, którzy wzięli na siebie trud obalenia złego władcy i zaprowadzenia po nim porządku.

W tym czasie przed najważniejszymi urzędami oraz na głównych placach i skrzyżowaniach pojawiają się wojskowe patrole na wozach bojowych. Ale strzały padają rzadko. Zwykle wszystko przebiega spokojnie, szybko i sprawnie.

WIWAT UZURPATORZY | Cisza i spokój ośmielają mieszkańców, którzy zrazu ostrożnie, ale z czasem coraz ufniej podchodzą do żołnierzy, pozdrawiają ich. Kiedy po gabońskiej stolicy Libreville rozniosła się wieść o przewrocie, na jej ulice wiwatujące tłumy wyległy niemal natychmiast. „Niech żyje nasze wojsko!” – niosło się po bulwarach przy ujściu rzeki, od której imienia nazwę wziął cały kraj.

Tłumy świętowały przewroty w malijskim Bamako w sierpniu 2020 r. oraz w maju 2021 r. I jednym, i drugim dowodził niespełna 40-letni pułkownik Assimi Goita. Po pierwszym puczu ustąpił miejsca innym, starszym. Ale gdy zawiedli, dokonał zamachu stanu ponownie i sam ogłosił się prezydentem.

Radowano się też w sąsiedniej Burkina Faso, gdy w styczniu 2022 r. równiemłody podpułkownik Paul-Henri ­San-daogo Damiba obalał cywilnego prezydenta. I potem we wrześniu tegoż roku, gdy jeszcze młodszy kapitan Ibrahim Traore odsunął od władzy podpułkownika. Euforia zapanowała w Gwinei, gdy we wrześniu 2021 r. pułkownik Mamady Doumbouya odbierał władzę Alphiemu Condé, ludowemu bohaterowi, który jako prezydent wyrodził się w dyktatora.

I cieszono się też w Nigrze, gdy niedawno, pod koniec lipca, generał Abdurrahman Tchiani odsunął pierwszego w dziejach tego kraju prezydenta, który, wybrany na ten urząd, przejął go od poprzednika, również wybranego w wolnej i uczciwej elekcji.

EPIDEMIA TYRANII | W Gabonie radującym się tłumom zrzedła jednak mina, gdy rozeszło się, że przewodzący zamachowcom generał Brice Oligui Nguema jest kuzynem obalonego prezydenta Alego Bongo. I że wcale nie musi chodzić mu o to, by położyć kres rządom panującej od ponad pół wieku dynastii (przed Alim, który panował 14 lat, przez ponad 40 lat rządził Gabonem jego ojciec Omar), lecz o sukcesję tronu.

Ali Bongo twierdził, że nigdy nie chciał być politykiem, i że zawsze chciał być muzykiem, co nie przeszkodziło mu trzy razy wygrywać wybory (jego ojciec wygrywał je sześć razy). Dziś schorowany i mający 64 lata na karku, chciał ustąpić tron synowi Nuruddinowi. To nie podobało się jego braciom i siostrom (Omar spłodził z różnymi kobietami pół setki dzieci), a zwłaszcza najstarszej z rodzeństwa, Pascaline, która sama widziała się w roli królowej.

Trwoga, a nie radość, zapanowała natomiast po puczach w Czadzie i Sudanie. W tym pierwszym kraju, w kwietniu 2021 r., po śmierci prezydenta Idrissa Déby’ego (zginął od partyzanckiej kuli pod koniec czwartej dekady swych rządów) władzę przejął jego syn Mahamat, nie zważając na konstytucję. W Sudanie zaś, dwa lata wcześniej, generałowie, którzy rządzą tym krajem bez przerwy i przejęli go niemal na własność, obalili urzędującego od 1989 r. marszałka polnego Omara al-Baszira. W ten sposób chcieli uprzedzić uliczną rewolucję, która zagroziła jego panowaniu. Rzucili towarzysza tłumowi na pożarcie, by utrzymać władzę, majątki i przywileje – słowem, aby nic się nie zmieniło.

Czas puczystów

Od przewrotu sudańskiego w kwietniu 2019 r. do tego gabońskiego z końca sierpnia w Afryce doszło aż do dziesięciu puczów. Dziś uzurpatorzy rządzą prawie w całym Sahelu – pasie krajów ciągnących się u południowych brzegów Sahary. „Jeśli tego nie przerwiemy, znów będziemy zmagać się z epidemią tyranii” – przestrzega Ahmed Bola Tinubu, dzisiejszy prezydent Nigerii, a wczorajszy więzień wojskowych dyktatorów, którzy rządzili tym krajem przez ponad ćwierć wieku.

Dodajmy, że ci, którzy wiwatowali po puczach w Mali i Burkina Faso, już się przekonali, ile warte są obietnice puczystów. W Nigrze i Gabonie przekonają się o tym wkrótce.

PŁONNE NADZIEJE | Kilka dni przed puczem w Gabonie prezydencką elekcję urządzono w południowoafrykańskim Zimbabwe, a wróble ćwierkały, że jeśli jej wynik nie przypadnie tamtejszym generałom do gustu, oni też dokonają puczu.

Gdy sięgali po władzę po raz pierwszy, w listopadzie 2017 r., mieszkańcy Zimbabwe też wynosili ich pod niebiosa jako wybawców. Puczyści obalili przecież satrapę Roberta Mugabe, jedynego władcę tego niepodległego od 1980 r. kraju. Za młodu uważano go za nadzieję całej Afryki, jednak z wiekiem przemienił się z dobrego gospodarza w tyrana. Doprowadził kraj do bankructwa i choć miał 93 lata, szykował się do kolejnej elekcji.

Tak naprawdę był już wtedy marionetką w rękach młodszej o 40 lat żony Grace, której zamarzyło się, by po mężu stanąć na czele państwa. Nie chcieli do tego dopuścić starzy towarzysze Mugabego, na czele z wiceprezydentem Emmersonem Mnangagwą. Ten 80-latek był kiedyś prawą ręką Mugabego i jego człowiekiem od „brudnej roboty” (ministrem bezpieczeństwa, sprawiedliwości, finansów i obrony); znał wszystkie sekrety i słabości starego prezydenta.

W wojnie o zimbabweński tron najpierw górę wzięła Grace i jej koteria, a Mnangagwa, obawiając się o życie (twierdził, że Grace próbowała go otruć), uciekł do RPA. I skończyłby pewnie życie na wygnaniu, gdyby nie generałowie: to oni postanowili przerwać bratobójczą wojnę, zagrażającą tak korzystnym dla nich porządkom. Dokonali puczu (zjawisko równie rzadkie na południu Afryki, co powszechne na jej zachodzie i w Sahelu), ale przejętą władzę postanowili oddać Mnangagwie. Znali go i mu ufali, dzięki niemu doszli do majątków.

Ten wrócił więc z wygnania, a rok później wygrał wybory, w których pokonał (stosunkiem 51,5 proc. do 45 proc.) kandydata opozycji, młodego i wygadanego pastora Nelsona Chamisę. Choć Mnangagwa wygrał jako przywódca wciąż tej samej co za Mugabego partii rządzącej, ludzie czekali na jego rządy z nadzieją. Wierzyli, że może być tylko lepiej, bo gorzej niż za Mugabego być nie mogło.

NIESPEŁNIONE OBIETNICE | Nie było gorzej, choć lepiej też nie. Tyrania jakby zelżała, ale całą władzę po staremu dzierżyli dygnitarze rządzącej partii. W ich rękach wciąż była cała gospodarka i państwo z jego urzędami i służbami, sądami, policją i telewizją. Tylko oni, dygnitarze, wciąż żyli jak królowie, a reszta kraju po staremu klepała biedę. Jedno, co się zwiększyło, to korupcja w urzędach i poczucie beznadziei wśród 20- i 30-latków, stanowiących – podobnie jak w całej Afryce – trzy czwarte ludności (dla porównania: średnia wieku afrykańskich przywódców to ponad 60 lat).

Gdy w ostatnim tygodniu sierpnia Mnangagwa znów stawał do wyborów, by ponownie zmierzyć się z Chamisą, mówiono, że skoro nie spełnił żadnej obietnicy i ludziom nie żyje się lepiej, niechybnie przegra. Tym bardziej że złamał ponoć także słowo dane żołnierzom, którzy powierzyli mu władzę: miał obiecać, że będzie panował tylko pięć lat, a potem ustąpi temu, którego generałowie wybiorą spośród siebie. Tego nie dotrzymał i mówiono, że jeśli przegra głosowanie, tym razem wojsko mu nie pomoże.

Ale wygrał – choć znów minimalnie (53 proc. do 44 proc.) – a na jego zwycięstwo zapracowała tym razem tajna policja, której wiele lat szefował. Wygrał, będzie rządził dalej i nic się nie zmieni. I nic na to nie można poradzić. Ile by urządzić wyborów, póki rządzić będą ci, którzy rządzą, nie ma co liczyć na zmiany. Mugabe też pilnował, aby co pięć lat odprawiać rytuał głosowania – i aby jeszcze bardziej w każdym zwyciężać.

Tym razem nawet sąsiedzi Zimbabwe, zawsze życzliwi rządzącym, orzekli, że Mnangagwa nie wygrał uczciwie. Obwiązany jak zwykle szarfą w narodowych barwach, odparł im, żeby się nie wtrącali, bo to nie ich sprawa („Jesteśmy suwerennym krajem i domagamy się szacunku”). Opozycji poradził, by ze skargami nie biegła za granicę, ale do sądu. Za Mugabego zimbabweńską demokrację nazywano ludową, a za Mnangagwy – suwerenną, narodową. Poza tym nie zmieniło się nic więcej.

Chamisa odgrażał się, że zaskarży wynik do sądu, ale w końcu machnął ręką. Uznał, że wyjdzie na durnia, jeśli prawa i sprawiedliwości dochodzić będzie w trybunałach, które służą już tylko rządzącym.

DEMOKRACJA DRUGIEJ PRÓBY | Ilekroć w afrykańskich stolicach wiwatami przyjmowane są kolejne zbrojne przewroty, na Zachodzie nauczyciele demokracji uderzają w lament, że ta forma rządów, ponoć najlepsza, jaką wymyślił człowiek, na tym kontynencie się nie udaje.

Po raz pierwszy demokrację próbowano zaszczepić w Afryce na początku lat 60. XX wieku, jako podarek na pożegnanie epoki kolonialnej i na nową drogę niepodległego życia. W sztucznie utworzonych państwach, z których żadne nie powstałoby w obecnym kształcie, gdyby nie kolonialne zabory, demokracja wyrodziła się szybko w jednopartyjne dyktatury, uznane za najlepsze zabezpieczenie przed narodowościowymi i religijnymi wojnami.

Jednopartyjnym satrapiom sprzyjały też czasy zimnej wojny, w której Wschód i Zachód wspierały tyranów według zasady: „Może to i sukinsyn, ale nasz sukinsyn”. Zwieńczeniem tamtej epoki stały się wojskowe pucze i dyktatury, które jeszcze w latach 80. panowały w niemal całej Afryce.

Drugą próbę przeszczepu demokracji podjęto po zwycięskim dla Zachodu końcu zimnej wojny. Tym razem eksperyment powiódł się lepiej. Demokratyczne porządki przyjęły się nawet w Nigerii, Ghanie i Beninie, które uchodziły dotąd za wylęgarnię wojskowych tyranów. W Zambii, Kenii, Botswanie, Malawi i Senegalu jednopartyjne dyktatury odeszły do przeszłości, a rządzący godzą się z przegraną w wyborach i oddają władzę opozycji. Gdzie indziej jednak, zwłaszcza na Sahelu, demokracja nie przyjęła się tak dobrze – i sprawy w ogóle mają się tam źle.

DWIE TRZECIE | Do wojskowych przewrotów dochodzi zwykle tam, gdzie satrapia wcale nie przepoczwarzyła się w demokrację, a jedynie się na nią upudrowała, i gdzie wymiana rządzących elit jest niemożliwa (np. Gabon czy Zimbabwe). A także w państwach biednych (Sahel to najbiedniejszy zakątek świata), słabych i wstrząsanych konfliktami.

Nie przypadkiem właśnie na Sahelu panoszą się dżihadyści, nawołujący do utworzenia kalifatu, państwa Bożego na ziemi. Tak samo dobrze radzili sobie w upadłych Somalii i Afganistanie. Nie przypadkiem też na Sahelu największe sukcesy odnotowują rosyjscy najemnicy z Grupy Wagnera – awangarda Kremla, śniącego o afrykańskich podbojach.

Ale nawet tu poparcie dla puczów nie bierze się z niechęci do demokracji, lecz z jej niedostatku. Sondaże pokazują, że Afrykanie opowiadają się za demokracją – dziś ponad dwie trzecie (choć 10 lat temu popierało ją aż trzy czwarte Afrykanów). Narzekają natomiast, że za demokracji nie żyje im się lepiej, a ich demokratycznie wybierani przywódcy nie okazują się takimi demokratami, za jakich się podawali.

Narzekają tak zwłaszcza młodzi, którzy nie mogą pamiętać dawnych tyranii, a za swoje zawiedzione nadzieje i brak widoków na przyszłość winią nowe porządki, w jakich dorastali – z nazwy demokratyczne. Winią też Zachód, nauczyciela i mecenasa demokracji w Afryce, który dla świętego spokoju i obietnicy zysków przymykał oko, gdy promowani przez niego politycy, objąwszy władzę, okazywali się głupcami, łajdakami lub kandydatami na tyranów. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Czas puczystów