Droga numer M41

Kirgistan i Tadżykistan to kluczowe kraje na szlaku przemytniczym, którym narkotyki wędrują z Afganistanu w świat: do Rosji, Europy, Ameryki, Chin. Jak działa tutaj narkobiznes?

11.01.2016

Czyta się kilka minut

„Narkodroga” w górach Kirgistanu / Fot. Didier Marti / GETTY IMAGES
„Narkodroga” w górach Kirgistanu / Fot. Didier Marti / GETTY IMAGES

Tamtego dnia pani K. – to działaczka organizacji praw człowieka z Kirgistanu; lepiej pozostańmy więc przy inicjale – odebrała telefon.

W słuchawce usłyszała płacz i ochrypły głos przeszyty bólem: „Pobili mnie, tak strasznie mnie pobili”. Dzwonił człowiek wsadzony do więzienia za handel narkotykami. Dostał 11 lat, chciał zaskarżyć wyrok. Wycofał się, gdy w ustach poczuł smak własnej krwi.

Czy klienta pani K. wrobiono? Ona tak uważa i twierdzi, że ma na to dowody. Czy jest winny? Co do jednego K. nie ma wątpliwości: nawet jeśli w toku śledztwa okazałoby się, że jest on zamieszany w przemyt narkotyków bądź handel nimi, to w kirgiskim narkobiznesie jest zaledwie pionkiem. Narkotykowi baronowie rzadko trafiają za kratki.

Łodygi maku, które rosną na afgańskich plantacjach, są niezwykle okazałe – potrafią osiągnąć wysokość nawet dwóch metrów. Z mleczka, które płynie w łodygach, pozyskuje się opium i heroinę. Afganistan jest potentatem w produkcji narkotyków.

Do Rosji i Europy narkotyki płyną z Afganistanu od dziesięcioleci. W czasie interwencji sowieckiej w Afganistanie (1979-89) oficerowie Armii Czerwonej przemycali do kraju heroinę w cynkowych trumnach poległych podwładnych. Zresztą wielu sowieckich żołnierzy wracało z tamtej wojny uzależnionych od narkotyków. Dziś afgańskie narkotyki przemycają mieszkańcy Tadżykistanu i Kirgistanu – także kobiety i dzieci.

Najczęściej sami decydują się na bycie przemytnikami. Zmusza ich do tego nędza.
 

Tajemnice państwowe
Droga numer M41 położona jest na wysokości kilku tysięcy metrów. Prowadzi przez kilka krajów: Afganistan, Uzbekistan, Tadżykistan i Kirgistan. Nazywana jest „narkodrogą”. Każdego roku kilkadziesiąt ton narkotyków transportowanych jest właśnie tędy.

Afgańska heroina, morfina i opium są przemycane m.in. do Chin – skąd trafiają do Japonii i USA. Płyną też inną drogą: do Iranu, Turcji, dalej na Bałkany i wreszcie na rynek europejski. Kolejny szlak prowadzi do Rosji – i to właśnie Kirgistan i Tadżykistan są najważniejszymi krajami leżącymi na trasie tego „rosyjskiego” szlaku.

W obu tych krajach jedną z największych tajemnic stanowią informacje dotyczące narkobiznesu: kto, z imienia i nazwiska, zajmuje się handlem narkotykami; w jaki sposób władze państwowe i lokalne są zamieszane w ten proceder; ile towaru i o jakiej wartości przechodzi przez kraje Azji Środkowej, zanim trafi do Rosji.

To de facto tajemnica państwowa. Tadżykistan i Kirgistan oficjalnie walczą z handlem narkotykami, ale w rzeczywistości najwyżsi państwowi urzędnicy są częścią tego układu – na narkobiznesie zbili majątki. W krajach tych jest też kategoria ludzi zwanych „narkobaronami” – tutejszych oligarchów, którzy fortuny dorobili się na biznesie narkotykowym.

– Do nas, obrońców praw człowieka, docierają jedynie informacje o wsadzonych do więzienia przemytnikach, jak sprawa mojego klienta pobitego w więzieniu. Często ludzie ci są kozłami ofiarnymi, ich sprawy są sfabrykowane, kogoś przecież trzeba zamknąć, żeby poprawić statystyki i pokazać, że walczy się z przemytem – opowiada K.

Klient pani K. zapewne odsiedzi pełen wyrok: 11 lat. Nie pomogą skargi, z którymi K. uda się do prokuratury. Nikt nie wysłucha jej argumentów, a prawniczka przekonuje, że dowody w tej sprawie zostały sfabrykowane.

K. mówi, że nigdy nie była duszą towarzystwa, od imprez wolała naukę i życie rodzinne. Ale odkąd zajmuje się „takimi sprawami”, jest jeszcze bardziej cicha i wycofana. – Boję się. Dzwonią do mnie z pogróżkami – mówi.

Sprawa mężczyzny pobitego w więzieniu za rzekomy przemyt nie jest jedyną sprawą K., która dotyczy narkotyków. Prawniczka broni też chłopaka wsadzonego na pięć lat. Z przerażeniem spogląda na akta tych dwóch spraw: są identyczne. Fabrykując dowody, milicja niezbyt się stara. W formularzu oskarżenia wpisuje się po prostu nazwisko, dalej data i podpis.
 

Palec na ustach
W Biszkeku, stolicy Kirgistanu, analitycy obserwujący życie polityczne i społeczne godzą się na rozmowę o handlu narkotykami. Mówią sloganami. „Są w to zamieszane najważniejsze osoby w państwie”. „Zarabia na tym straż graniczna, milicja, prokuratura”. „Narkotyki wiążą się z wpływami politycznymi – kto kontroluje szlak przemytu, ten ma władzę w kraju”.

Są też teorie graniczące ze spiskowymi – choć w Azji Środkowej wcale nie takie absurdalne. Na przykład taka: „Rewolucja tulipanów, która w 2005 r. obaliła prezydenta Askara Akajewa, i późniejszy przewrót, który w 2010 r. zmusił do ucieczki prezydenta Kurmanbeka Bakijewa, były de facto wynikiem walki klanów politycznych o kontrolę nad narkobiznesem”.

Jednak w Biszkeku o narkotykach przynajmniej się mówi. Na południu kraju – w Oszu i jeszcze dalej, w prowincjonalnych miasteczkach takich jak Batken i Isfana, leżących na pograniczu tadżycko-uzbeckim – ludzie pytani o szlak narkotykowy zasłaniają usta palcem. Dlatego nie można upublicznić prawdziwego imienia K. i innych bohaterów tego tekstu. To niebezpieczne. Bo prócz prawa państwowego, w Kirgistanie panuje prawo zwyczajowe i bandyckie. Zwyczajowe mówi, że za kradzież należy odciąć palec. Bandyckie, że za zdradę tajemnicy dotyczącej handlu narkotykami należy zabić.
 

Osz: stolica przestępców
Droga z Biszkeku do miasta Osz prowadzi przez wyniosłe na kilka tysięcy metrów górskie pasma. Lecąc tam samolotem ma się wrażenie, że ośnieżone szczyty można musnąć ręką.

Osz – 200-tysięczne miasto w południowej części Kotliny Fergańskiej – zwane jest „stolicą narkobiznesu”. Osz jest brzydki: odrapane fasady, rozwalone chodniki, plastikowe budy pokryte blaszanym dachem. Stary posowiecki świat niszczeje i się sypie. Na budowę nowego nie ma pieniędzy.

Mieszkańcy Oszu nie wiedzą, jak związać koniec z końcem – Kirgistan jest jednym z najbiedniejszych państw posowieckich. Starsi z nutką sentymentu wspominają Związek Sowiecki, który dawał im pracę i zapewniał minimum socjalne. Z lękiem wspominają czerwiec 2010 r., gdy doszło do zamieszek kirgisko-uzbeckich i padli zabici – co najmniej kilkaset osób (w mieście Uzbecy stanowią połowę ludności).

Właśnie przez Osz, to pogrążone w nędzy miasto, o którym zapomniała chyba Opatrzność, co roku płynie kilkadziesiąt ton heroiny wartej majątek. Kilogram narkotyku kosztuje ok. 10 tys. dolarów. Szacuje się, że 80 proc. heroiny, która trafia na rynek rosyjski, przejeżdża przez Osz.
 

Władza jak mafia
Pan B. mieszka w Oszu i podobnie jak pani K. broni ludzi oskarżonych o handel narkotykami. B. zajmuje się tematem narkobiznesu od kilku lat. Informacje, które posiada, to wynik rozmów z klientami, przecieków od miejskich elit władzy, analizy tekstów prasowych. B. kreśli schemat handlu narkotykami.

– Każda grupa zajmująca się tym procederem ma przywódcę, który musi wywodzić się z najwyższych kręgów władzy lub mieć z nią bliskie powiązania. Tylko to zapewnia grupie nietykalność – mówi B. – Niżej jest przekupiona straż graniczna, milicja, prokuratura: one „zabezpieczają” przemyt. Najniżej są przemytnicy: biedni ludzie, którzy nie mają na chleb i zgadzają się na tę „pracę”, by przeżyć. Często nawet nie dostają gotówki za swoje usługi, tylko np. mąkę albo inne produkty spożywcze. Trasa, którą idzie narkotyk, podzielona jest na odcinki. Każdy odcinek zabezpiecza skorumpowany przez grupę milicjant – za bezpieczny przejazd pobiera opłatę. Jeśli nie jest się dobrze dogadanym z milicją i nie pracuje się dla naprawdę wysoko postawionej osoby w państwie, traci się towar po drodze. Pewien przemytnik mówił mi, że wysyła z Tadżykistanu do Oszu dziesięć samochodów z heroiną. W każdym ukryty jest kilogram towaru. „Przy dobrych wiatrach do Oszu dowożę kilogram białego proszku” – wyznał.

B. próbował oszacować, ile heroiny rocznie dociera do Oszu. Według jego obliczeń ok. 60 ton narkotyku z Oszu trafia na rynek rosyjski. A to tylko jeden ze szlaków przemytu. Żeby dokonać tych obliczeń, B. analizował przypadki przemytników, którzy trafili do więzienia.

Opowiada: – Każda z grup zajmujących się handlem narkotykami musi kogoś wydać. Taki układ grupy przestępcze mają z milicją. Dzieje się tak z dwóch powodów. Państwo chce pokazać, że walczy z przemytem, milicja musi udowodnić, że ma osiągnięcia, więc „dba” o statystyki. Liczba przemytników z wyrokiem i ich zeznania pozwalają określić, ile jest grup zajmujących się przemytem i jaką ilość towaru są w stanie przewieźć. To oczywiście dane nieoficjalne.

Opracowania Aleksandra Zeliczenki, dyrektora Środkowoazjatyckiego Centrum Polityki Narkotykowej w Biszkeku, w dużej mierze pokrywają się z teoriami B. Z jednym zastrzeżeniem. Zeliczenko uważa, że kirgiska władza jeszcze niedawno „kryszowała”. Czyli, z rosyjskiego, „zapewniała ochronę” handlarzom narkotyków, oczywiście za odpowiednie pieniądze. Dziś milicja, służby porządkowe, służby specjalne są zaangażowane w handel narkotykami; milicjantów nazywa się w tutejszym slangu „czerwonymi”, a narkotyk, którym handlują, „czerwoną heroiną”. Obok „czerwonej heroiny” na rynku jest też „czarna” – sprzedają ją ludzie nienoszący mundurów. „Czerwona heroina” wypiera „czarną”.

„Uważam, że słowem »kryszują« nie można już opisywać zachowania kirgiskich władz – mówił Zeliczenko w wywiadzie dla radia Azattyk, który odbił się w kraju sporym echem. – Bo tego słowa można użyć, gdy dana grupa kryminalna zajmuje się handlem narkotykami, a stróże prawa i organy siłowe zamykają oczy na ten proceder i za milczenie otrzymują dolę. Tymczasem co ma miejsce u nas? W naszym kraju władza już nie »kryszuje« handlarzy białą śmiercią. U nas władza doprowadziła do odsunięcia mafii od narkobiznesu i sama go przejęła”.

Kilka lat temu w Biszkeku narkotyki kupowało się w melinach, zwanych „jamami”. Dziś – tak twierdzą obrońcy praw człowieka – heroinę, amfetaminę i opium można kupić bezpośrednio od milicji. Tylko, twierdzi B., trzeba uważać: towar może być zanieczyszczony, bo do afgańskiej heroiny milicjanci dosypują różne substancje, by uzyskać więcej dawek i więcej zarobić.
 

Kontrabanda idzie wąwozem
Granica między Tadżykistanem i Kirgistanem biegnie przez góry. Aby ją przekroczyć, trzeba przejść malowniczą przełęcz Kizyl Art. Ale granica nie jest do końca wyznaczona – ciężko o demarkację wśród górskich pasm, na których nawet latem leży śnieg.

Jadąc kirgiską szosą, można niepostrzeżenie wjechać więc na terytoria należące do Tadżykistanu. Droga prowadzi przez czerwone skały, przypominające Wielki Kanion Kolorado w miniaturze. Nagle na budynkach użyteczności publicznej i szkołach powiewają tadżyckie flagi, lecz auta nie zatrzyma straż graniczna ani milicja. To ziemia tadżycka, ale jakby dzika, niczyja.

W przygranicznych wioskach na południu Kirgistanu są też drogi zapomniane, wiodące przez góry i kamieniste wąwozy. W czasach sowieckich dla dróg tych wybudowano alternatywę – asfaltowe szosy. Dlatego zapomniane drogi przemierzają dziś pasterze owiec i „ci od kontrabandy” – tak nazywa przemytników kierowca, z którym jedziemy przez wąwóz przypominający koryto wyschniętej rzeki.
Auto porusza się z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę, zawieszenie szura po kamieniach, można się poczuć jak na karuzeli. Droga ma długość 30 kilometrów i prowadzi do wsi Margun. Przez 40 minut jazdy w gęstej mgle tylko raz mignął światłami kierowca z przeciwka. Cisza, pustka.

Margun leży na końcu świata. Dom to najczęściej kilka izb, z których tylko jedna jest ogrzewana kozą; mieszkańcy – jak nakazuje muzułmańska kultura – siedzą wokół niej na podłodze. Ludzie, żeby przeżyć, imają się najróżniejszych zajęć. Kobiety wiążą dywany, młodzi emigrują do Rosji. A kto nie może wyjechać do Rosji, szuka pracy w sąsiednim Tadżykistanie – przy zbiorze bawełny albo przemycie. Trudno jest osądzać ludzi z kirgiskich wiosek na pograniczu, którzy stają się przemytnikami. Nie mają na jedzenie.

Mgła, która otacza drogę, jest też dobrą metaforą atmosfery, która panuje w tej okolicy wokół narkotyków. Po długich staraniach udaje mi się nawiązać kontakt z emerytowanym oficerem milicji, który zajmował się zwalczaniem narkobiznesu. Ale na godzinę przed spotkaniem człowiek ten się wycofuje. Boi się znaleźć się w gazecie, nawet w odległej Polsce. Na mnie też sporo mają – przekazuje informację.
 

Widziałem, nie napiszę
Pan D. jest lokalnym dziennikarzem. Jego praca polega na wychwalaniu osiągnięć władzy: wybudowano nową drogę, oddano do użytku nowy most.

D. nigdy nie napisał tego, co wie na temat handlu narkotykami. Choć był w Afganistanie, zwiedzał plantacje maku, rozmawiał z ludźmi zaangażowanymi w handel narkotykami.

– Widziałem, jak przewozi się towar. Narkotyki umieszcza się w zwykłym aucie osobowym. Najczęściej kilogram, dwa. Schowki są w różnych częściach auta, np. za tablicami rejestracyjnymi – opowiada D. – Przemytnikami są ludzie, których bieda zmusiła do zajęcia się narkobiznesem, bo gdzie może się zatrudnić mężczyzna w Kirgistanie? Pracy nie ma, a dzieciom trzeba dać jeść i kupić ciepłe ubrania na zimę. Zresztą przemytnikami są też kobiety i dzieci. Kierowcą auta transportującego towar musi być człowiek obdarzony „talentem” – tak się mówi w środowisku. To znaczy taki, który umie trzymać w ręku broń i będzie potrafił jej użyć, jeśli będzie to konieczne.
 

Uzależnieni
W pamięci mieszkańców Batkenu i Isfany zapisał się rok 1999. Do Kirgistanu wtargnął wtenczas Dżuma Namangani, przywódca fundamentalistycznego Islamskiego Ruchu Uzbekistanu, uważany za jednego ze współpracowników Bin Ladena. O tamtych wydarzeniach nie mówi się w Batkenie inaczej jak „wojna”. Padały strzały, a przez Kirgistan płynęła jeszcze większa fala narkotyków i nielegalnie przemycanej broni oraz złota. W tej „wojnie” też chodziło o ustanowienie kontroli nad szlakami narkotykowymi.

W Kirgistanie każde dziecko wie, czym są narkotyki. Pali się marihuanę, która w górach czy nad malowniczo położonym jeziorem Issyk-Kuł rośnie swobodnie.

W kraju, który jest bazą przerzutową dla dziesiątek ton narkotyków, musi być wiele osób od nich uzależnionych. Ale według oficjalnych danych w sześciomilionowym Kirgistanie jest tylko jakieś 10 tys. narkomanów. Obrońcy praw człowieka uważają, że tak naprawdę uzależnionych jest z pięć razy więcej. Każdego z nich – jeśli tylko milicja będzie potrzebować kozła ofiarnego – można wsadzić do więzienia.
Bo w Kirgistanie posiadanie narkotyków jest nielegalne. ©

Autorka jest zastępcą redaktora naczelnego dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, dziennikarką „TP”. Tekst powstał dzięki stypendium udzielonemu autorce przez Grupę Zagranica i Komisję Europejską.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016