Co dalej z polskimi szkołami w krajach bałtyckich

Na Litwie trwają protesty, na Łotwie wyczekiwanie.
z Kowna

17.10.2022

Czyta się kilka minut

Półkolonie z nauką języka polskiego w Państwowym Gimnazjum Polskim im. J. Piłsudskiego w łotewskim Dyneburgu, czerwiec 2019 r. / PAŃSTWOWE GIMNAZJUM POLSKIE IM. J. PIŁSUDSKIEGO W DAUGAVPILS
Półkolonie z nauką języka polskiego w Państwowym Gimnazjum Polskim im. J. Piłsudskiego w łotewskim Dyneburgu, czerwiec 2019 r. / PAŃSTWOWE GIMNAZJUM POLSKIE IM. J. PIŁSUDSKIEGO W DAUGAVPILS

Polskie szkoły na Wileńszczyźnie od lat są oczkiem w głowie polityków z Warszawy. Już niejeden raz protestowali przeciwko, jak mówili, dyskryminacji mniejszości polskiej na Litwie – najaktywniej w czasie rządów Platformy Obywatelskiej.

Wtedy to, w 2011 r., do litewskiego Sejmu trafił projekt ustawy o reformie oświatowej, która miała zwiększyć liczbę przedmiotów wykładanych po litewsku. Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – ugrupowanie wówczas opozycyjne do rządzących litewskich konserwatystów (pod tym względem podobnie jest i dziś) – zebrała 60 tys. podpisów pod protestem przeciw nowemu prawu. Protest był nieskuteczny: Sejm uchwalił ustawę, co na wiele lat zamroziło stosunki między Warszawą i Wilnem.

Protesty przeciw ograniczaniu polskiego szkolnictwa dostarczyły za to Akcji politycznego paliwa, dzięki czemu udało jej się rok później – po raz pierwszy w jej historii – przekroczyć próg 5 proc. i wejść do parlamentu. W litewskim Sejmie partia spędziła dwie kadencje, dwa razy wchodziła w skład rządów, miała swoich ministrów.

Odgrzewany kotlet?

Dziś Akcja, która w swej historii miała słodko-gorzkie relacje z rządami w Warszawie (choć zakrawa to na paradoks, lepsze z PO, a gorsze z PiS; za rządu PiS zaczęła się walka ze środowiskiem jej lidera Waldemara Tomaszewskiego, postrzeganego jako polityk prorosyjski), jest w znacznie gorszej sytuacji.

Jesienią 2020 r. ugrupowanie wypadło z Sejmu, a słupki sondażowe odtąd nie wzrosły. Tymczasem powoli zbliżają się wybory samorządowe. Ostrożne do nich przygotowania – kandydatów na merów wciąż nie ogłoszono – zbiegają się z protestami przeciw likwidacji polskich szkół w rejonie (powiecie) trockim, gdzie prawie jedna trzecia mieszkańców to Polacy.

Choć krytycy poczynań Akcji (od 2016 r. występuje ona pod nazwą Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin) twierdzą, że walka o polskie szkolnictwo na Wileńszczyźnie to „odgrzewany przedwyborczy kotlet”, który ma zwrócić uwagę społeczności polskiej na działalność mniejszościowych aktywistów – to losu polskiej edukacji na Litwie nie można lekceważyć.

To dzięki istnieniu polskich szkół w litewskiej republice sowieckiej tutejszym Polakom udało się zachować, gorzej lub lepiej, język polski. Zupełnie inaczej niż w sąsiedniej republice, sowieckiej Łotwie, która szkolnictwo polskie zlikwidowała całkowicie w 1949 r. Dlatego dziś większość etnicznych Polaków znad Dźwiny nie mówi po polsku.

Samorząd reorganizuje

– Nie widzę możliwości kompromisu z władzami rejonu trockiego – mówi mi Jarosław Narkiewicz, były poseł i minister, działacz AWPL-ZChR, szef oddziału trockiego Związku Polaków na Litwie.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Cerkiew prawosławna na Łotwie została formalnie uniezależniona od wpływów moskiewskiego patriarchy. Nie zrobiła tego sama – uczynił to za nią łotewski parlament >>>>


– Dzieci w klasach jedenastej i dwunastej wciąż się uczą, choć oficjalnie nie powinny. Jest to tymczasowe rozwiązanie, nauczyciele nie otrzymują wynagrodzenia za naukę w tych klasach – zdradza mi Renata Krasowska, dyrektorka polskiej szkoły w Połukniu w rejonie trockim. To właśnie te dwie klasy miały zostać „ścięte”.

Sytuacja polskich szkół w tym rejonie zmieniła się na początku tego roku, gdy AWPL-ZChR wyszła z koalicji po przegranych przedterminowych wyborach na mera rejonu trockiego. Wcześniej funkcję wicemera, pilnującego spraw polskiej społeczności, pełniła przez kilka lat Maria Pucz – dziś na śmierć i życie walcząca na Facebooku ze swoimi byłymi koalicjantami.

Już wiosną, 30 marca, przez gmachem litewskiego rządu odbył się wiec protestu przeciwko, jak podali organizatorzy, „nacjonalistycznej polityce partii liberałów i konserwatystów, w obronie polskiego Gimnazjum w Połukniu i polskiej Szkoły Podstawowej w Starych Trokach”. Zorganizował go Związek Polaków na Litwie, kierowany przez Waldemara Tomaszewskiego – będącego jednocześnie europosłem i szefem AWPL-ZChR.

Powodem demonstracji były decyzje samorządu trockiego, który postanowił zreorganizować dwie polskie szkoły w rejonie trockim. Miały zostać przekształcone w filie innych szkół, a więc zdegradowane do niższego poziomu. Polska społeczność rejonu trockiego zaprotestowała. Wielu z Polaków dopatruje się w tym planu zniszczenia w ogóle polskiej oświaty na Litwie.

Obiektywnie rzecz biorąc, od lutowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę Litwa nie podjęła na poziomie centralnym żadnych kroków, by ograniczyć działalność oświaty mniejszości narodowych. Pomysł części konserwatystów, by w klasach gimnazjalnych nauczać – wzorem sąsiedniej Łotwy – w proporcji 60:40 na korzyść języka państwowego, nie spotkał się z sympatią premier Ingridy Šimonytė i obecnie nikt już o nim nie pamięta, może poza litewskim sejmowym radykałem Laurynasem Kasčiūnasem.

– Chodzi o stosunki z Polską. Rząd konserwatystów i liberałów nie zamierza ich psuć, nie będzie zatem wzorem Łotwy uderzał w oświatę mniejszości. Na tym korzystają zresztą litewscy Rosjanie, którzy wciąż mogą uczyć się w szkołach po rosyjsku – mówi mi Denis Paraskiewicz-Kiszyniewski, rosyjskojęzyczny dziennikarz z Kłajpedy.

Na Łotwie jest inaczej

Na sąsiedniej Łotwie jest inaczej. Na początku września, tuż przed łotewskimi wyborami parlamentarnymi, tutejszy Sejm przygotował „prezent” dla miejscowych Rosjan i przyjął ustawę o całkowitym przejściu szkół mniejszości narodowych – od 2004 r. nauczających w trybie dwujęzycznym – na język państwowy. W efekcie nad Dźwiną – odwrotnie niż na Litwie – polskie szkoły, które istnieją dopiero od 1991 r. (są cztery: w Rydze, Dyneburgu, Rzeżycy i Krasławiu), mogą otrzymać cios rykoszetem.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Mimo kryzysu energetycznego i drożyzny sondaże na Łotwie nie wróżą sukcesu partiom populistycznym. Także mniejszość rosyjskojęzyczna jest słaba – zburzenie stołecznego pomnika Armii Czerwonej nie wywołało zamieszek, na które liczył Kreml >>>>


Gdy Łotysze postanowili rozprawić się ostatecznie ze szkołami mniejszości, Warszawa nie protestowała oficjalnie – inaczej niż w przypadku Litwy (niedawno podczas Warsaw Security Forum o polskich szkołach przypomniał Ingridzie Šimonytė premier Mateusz Morawiecki, a wcześniej minister Zbigniew Rau prosił swojego odpowiednika Gabrieliusa Landsbergisa o interwencję u mera rejonu trockiego w sprawie polskiego gimnazjum w Połukniu). W tym przypadku Polska podjęła inną taktykę: zakulisowych rozmów z władzami Łotwy.

To kolejna już reforma szkolnictwa mniejszości na Łotwie – pierwsza taka odbyła się w 2004 r., druga w 2018 r. W tym drugim przypadku odwiedzający wtedy Dyneburg prezydent Andrzej Duda mówił do lokalnych Polaków: „Prezydent Łotwy zapewnił mnie, że reforma nie wpłynie na polską oświatę. Gdyby jednak coś złego się działo, informujcie mnie”.

Andrzej Duda miał podstawy do optymizmu. Teoretycznie szkoły polskie na Łotwie działają na zasadzie porozumienia między ministerstwami oświaty obu krajów, a więc ich los może być nieco łagodniejszy niż tych rosyjskich. W dodatku, jak informują mnie dyrektorki polskich szkół w Rydze i Dyneburgu, Terēza Dinula i Halina Smułko, obie szkoły opracowały program autorski, który powinno zatwierdzić Ministerstwo Oświaty i Nauki w Rydze. Jeśli to zrobi, uda się zachować dotychczasową liczbę godzin języka polskiego. Która jest zresztą o wiele mniejsza niż na sąsiedniej Litwie.

Dwie godziny to za mało

W zapewnienia dyrektorek nie wierzy Tomasz Jundo, Polak z Rygi. Jundo pochodzi z Wileńszczyzny i, jak mówi, dobrze pamięta swoją tamtejszą szkołę, gdzie prawie wszystkie przedmioty były wykładane po polsku (na Łotwie byłaby to wtedy, a tym bardziej teraz, herezja).

Jeszcze niedawno Jundo posyłał dwójkę dzieci do polskiej szkoły średniej imienia Ity Kozakiewicz w Rydze. Rok temu napisał alarmujący tekst, zlekceważony w mediach, o tym, co dzieje się w tej placówce. „Liczba lekcji wykładanych w języku polskim w szkole średniej zmniejszyła się w ciągu dwóch lat przeszło o połowę. Wprowadzone w 2020 roku przez rząd Łotwy regulacje w sektorze oświaty uderzają przede wszystkim w nauczycieli z Polski. Zakaz pełnienia przez nich funkcji wychowawców, zmniejszenie liczby lekcji wykładanych po polsku z pewnością wpłynie zarówno na poziom edukacji, ale też atrakcyjność i konkurencyjność szkoły” – pisał na portalu Inbaltic.lt.

Teraz w rozmowie z „Tygodnikiem” Jundo mówi otwarcie: – Dwie godziny języka polskiego tygodniowo w ósmej klasie to stanowczo za mało. A innych atutów polska szkoła w Rydze niestety nie ma. Jest to de facto szkoła łotewska, a polski jest wykładany jako język obcy.

Z Tomaszem Jundą, który jako jeden z nielicznych rodziców rozmawia w domu po polsku, nie zgodziłaby się pewnie duża część nauczycieli i rodziców, dla których sam fakt istnienia polskiej szkoły jest już dużą wartością – skoro, jak wspomnieliśmy, w latach 1949-90 w Rydze w ogóle nie było polskiej edukacji.

W podobnym duchu co Jundo wypowiada się jednak były dyrektor Krzysztof Szyrszeń, który „z katolickiej szkoły, w której dzieciaki rozmawiają na przerwach po rosyjsku”, chciał zrobić placówkę „polską z ducha”. Jednak w zeszłym roku został odwołany – jak twierdził, „z powodów politycznych”, bo zbyt duża część nauczania była prowadzona po polsku. Taka jest wersja dyrektora; pracownicy polskiej ambasady przedstawiają sprawę nieco inaczej. Jednak nikt z polskiej placówki dyplomatycznej nie chciał z nami oficjalnie rozmawiać, choć prosiliśmy o komentarz do ustawy uchwalonej przez Sejm we wrześniu.

Goodbye, polska szkoło?

Tymczasem na Litwie problemem nie są proporcje językowe w nauczaniu, lecz spadająca liczba szkół, często położonych w bardzo małych miejscowościach.

Od lat niezależni dziennikarze na Litwie pytają także o jakość nauczania w języku polskim. Działacze polscy unikają tego tematu: na portalu l24.lt, który jest organem partii AWPL-ZChR, możemy przeczytać, że „celem władz Litwy jest zlikwidowanie bądź zdegradowanie do niższego szczebla kilkunastu szkół polskich w rejonach wileńskim, solecznickim i trockim, w tym ośmiu gimnazjów”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
UCHODŹCZYNIE Z UKRAINY W SIECI SEKSBIZNESU >>>>


Polemizuje z tym jeden z Polaków związany z obecną władzą litewską, który woli pozostać anonimowy. Mówi mi wprost: – Jaki jest sens utrzymywania takich szkół? Niech dzieciaki uczęszczają do lepszych i większych placówek w innych miejscowościach, wtedy mają większe szanse na rozwój. Pod warunkiem, że zostanie zapewniony transport.

Z tym poglądem nie zgadza się z kolei dziennikarka litewskiego nadawcy publicznego LRT Anna Grygojć: – Walka o małe szkoły ma sens. Trzeba pamiętać, że szczególnie w niewielkich miejscowościach szkoła ma szerszy zakres odpowiedzialności społecznej. Wiele rodzin we wsiach boryka się z poważnymi trudnościami i taka szkoła, o ile nauczyciel sumiennie i z sercem wykonuje swoją pracę, daje uczniowi dodatkową szansę na lepszą przyszłość.

– Klasy są w takich szkołach małe, co pozwala pedagogowi więcej widzieć i słyszeć, czy dziecko jest najedzone, czy się wyspało, czy ma przynajmniej minimalne warunki do nauki w domu, jak można pomóc, jeżeli jest taka potrzeba – dodaje dziennikarka.

Szkoły polskie na Litwie – niezależnie czy w Wilnie, czy w rejonie solecznickim, gdzie rządzi polska partia – mają jednak również inne problemy.

– Nauczycieli Polaków brakuje, polskie szkoły zatrudniają coraz więcej nauczycieli Litwinów. Polscy działacze problemu nie widzą, a on jest. Za dekadę w polskich szkołach 50-60 proc. pedagogów stanowić będą Litwini nauczający w języku litewskim, bo polskiego nie znają. Goodbye, polska szkoło – mówi „Tygodnikowi” redaktor naczelny portalu Inbaltic.lt Witold Janczys.

Ocaleją, ale…

Nawet jeśli liczba szkół polskich na Litwie spadnie, pozostanie ona państwem, które oferuje polskiej mniejszości najlepsze warunki do edukacji (może obok Czech). W dużej mierze dlatego, że społeczność polska liczy 200 tys. osób, zamieszkuje zwarty teren, a nad wszystkim czuwa państwo polskie, które reaguje każdorazowo, gdy dzieje się coś złego.

Na Łotwie polskie szkoły też prawdopodobnie ocaleją, ale raczej będą to szkoły łotewskie z pewnymi elementami polskimi. Bardzo ubolewał nad tym zmarły w zeszłym roku działacz polonijny z Rygi Zbigniew Mieszkowski. – To nie jest normalne, że większości przedmiotów w polskiej szkole naucza się po łotewsku. Nie tego chciała Ita Kozakiewicz, założycielka i pierwsza prezeska Związku Polaków – skarżył mi się w 2020 r.

Kraj nad Dźwiną nie skupia jednak tak bardzo uwagi polityków z Warszawy. Łatwiej krytykować im to, co dzieje się na Wileńszczyźnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Ścięta klasa