Cały ten seks

MARTA NIEDŹWIECKA, sex coach: Ciało jest drogą do samopoznania i poznania w ogóle. Można dzięki niemu dotknąć świata za zasłoną. Świętej przestrzeni.

13.08.2022

Czyta się kilka minut

Joanna Rusinek /
Joanna Rusinek /

MICHAŁ OKOŃSKI: Zastanawiam się, czy możemy porozmawiać o seksie bez używania tych wszystkich słów, które zwykle się z nim kojarzą.

MARTA NIEDŹWIECKA: Możemy. Tylko ja się z kolei zastanawiam, czy nie wytworzymy kolejnej, niepotrzebnej sfery tabu i nie każemy czytelnikom zbyt wielu rzeczy się domyślać.

Pięć najważniejszych słów Pani książki „Slow sex” – czas, ciało, świadomość, uważność i rytuały – nie pochodzi raczej z tej dziedziny.

Dodałabym jeszcze duchowość i sacrum. Nie wszyscy muszą ów obszar odwiedzać, ale on istnieje.

Seks daje możliwość skontaktowania się z jakąś wyższą formą rzeczywistości?

Wolałabym raczej mówić: seksualność, bo to pojęcie niekojarzące się już tak jednoznacznie z fizjologią i anatomią. Dla mnie seksualność to nie jest coś, co ludzie robią w piątek wieczorem po butelce wina – to coś zarazem tak prozaicznego jak wyrzucanie śmieci i coś tak wzniosłego jak modlitwa. Nie chodzi tu tylko o poznawanie własnej anatomii, żeby osiągnąć maksimum rozkoszy, czy o lekturę poradnika „Jak zostać lepszą kochanką w weekend”. Oczywiście to też jest jakaś część tego uniwersum, ale zajmuje mnie dużo mniej, bo mam przekonanie, że nie liczy się „co”, ale „jak”. Stąd tych pięć słów, które pan wymienił: rzeczywiście mam nadzieję, że odsyłają czytelnika do miejsc, z którymi seksualność nie jest zwykle kojarzona.

A z czym jest zwykle kojarzona, Pani zdaniem?

Z jednej strony z grzechem, a z drugiej z działaniem sportowo-wydajnościowym. Bywa też kojarzona z towarem. I z narzędziem władzy: ludzi nad sobą, ale też państwa nad jednostką czy systemu pojęciowego nad umysłem. Ludzka seksualność – by użyć języka powieści szpiegowskiej – jest więc terenem działania wielu agentur, czasem mających interesy niezgodne z rozwojem, satysfakcją i szczęściem jednostki. A ja lubię myśleć o niej jako o sferze, w której odzyskujemy wolność samostanowienia. Niekoniecznie przez transgresję, po prostu przez przeżywanie tego obszaru na swoich zasadach.


CZYTAJ TAKŻE:

W deklaracji LGBT+, którą podpisał Rafał Trzaskowski, znalazł się punkt o „edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej zgodnej ze standardami WHO”. Wywołało to alarmistyczną analizę instytutu Ordo Iuris, za którą bezkrytycznie poszły prawicowe media >>>


Przez spotkanie z sobą samym i z partnerem?

Tak. I przez poszukiwanie wspólnej płaszczyzny, bo przecież każda osoba może przeżywać swoją seksualność inaczej. Jedni szukają miłości w rozumieniu romantycznym, inni rozkoszy albo doświadczeń związanych z chodzeniem po granicy – możliwości jest tyle, ilu ludzi, a niektóre mogą występować równocześnie.

Tylko że na tym się jeszcze nie kończy, bo ciało jest drogą do samopoznania i poznania w ogóle. W seksie można dotknąć tego świata za zasłoną. Świętej przestrzeni. Czegoś, co odkrywa się zwykle, kiedy się modli albo medytuje.

To wykracza poza tę dychotomię: albo bezpieczeństwo i czułość, albo jazda po bandzie i przekroczenie.

Seksualność w ogóle rozparta jest między dychotomiami. Ciało i umysł. Męskie i żeńskie. Mroczne, niepokojące i jasne, bezpieczne, w naszej kulturze związane (jakże często: pozornie...) z ukonstytuowanym prawnie małżeństwem monogamicznym. W końcu: ja i inny, bo seks to miejsce najgłębszego kontaktu z intymnością drugiego człowieka. Tylko rodząca kobieta doświadcza porównywalnego kontaktu z życiem innej osoby.

Jak Pani wspomniała o wynoszeniu śmieci, usłyszałem w tym metaforę – pomyślałem, że trudno o intymny kontakt bez uprzedniego wyczyszczenia przestrzeni między partnerami, ale też uznałem, że mówimy przecież o normalnej, codziennej czynności.

Pewnie to nieuniknione, że po rewolucji obyczajowej lat 60. nastąpiło zachłyśnięcie się poczuciem, że wszystko można. A dziś seksualność została strywializowana i zmerkantylizowana, w wielu miejscach zredukowana do mechaniki stosunku i metody sprzedaży. Albo zamykana w pojemniku jako rzecz zbyt niebezpieczna, żeby się nią zajmować. Wydaje mi się, że czas na zmiany.

W jakim kierunku?

W kierunku odzyskania statusu wyjątkowego stanu naszej psychiki, szczególnie wartościowego i szczególnie podatnego na zranienie, ale też ludzkiego, realnego. Na razie mamy tak rozbuchane wyobrażenia, że na wyrzucanie śmieci nie ma już miejsca.

Pan wspomniał o metaforycznym podejściu do tej czynności: jakże ważne jest czyszczenie przestrzeni, rozmowa między partnerami, ustalenie i nazwanie ich potrzeb i oczekiwań...

Myślę o tej nierealności oczekiwań, choćby wywoływanych przez pornografię, która dla młodych pozostaje głównym narzędziem edukacji. Zranień i frustracji związanych z próbami przeniesienia ich do życia jest pewnie tyle, że mówienie przez Panią o duchowości w seksie może być odebrane jako blokujące.

Dlatego najpierw naprawdę trzeba się nauczyć wyrzucania śmieci. Trzeba też nabrać świadomości, że partycypujemy w jakimś wspólnym „my”, a nie wszystko jest „winą” albo „zasługą” jednego z kochanków. Śmieci same nie wyrosły, to myśmy je wspólnie wyprodukowali.


CIAŁO SIĘ UDAŁO. Pełna wersja tej rozmowy znajduje się w najnowszym wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego”, zatytułowanym „Ciało się udało”. Dostępne od środy, 17 sierpnia w najlepszych miejscach z prasą. ZOBACZ WIĘCEJ >>>


Oczywiście rozumiem, że modele życia są różne. Nie wszyscy razem mieszkają, nie wszyscy żyją w monogamicznych i heteroseksualnych związkach. Ale wszyscy – może oprócz szukających przygód na jedną noc – powinni dostrzec, że w akcie seksualnym stwarzają jakiś rodzaj ­relacji. Nawet ci, którzy spotykają się od paru miesięcy, ani im w głowie myśl o zakładaniu rodziny i generalnie mnóstwo ich różni, tworzą przestrzeń spotkania, za którą trzeba wziąć odpowiedzialność. W ogóle uważam, że w rozmowach o seksualności słowo „odpowiedzialność” jest ­niedoceniane. Kojarzy się z dyscyplinowaniem i odbieraniem radości, a chodzi w nim bardziej o widzenie skutków, pytanie o przyczyny, autorefleksję. Daleko tu od dziecięcej postawy, w której widzi się loda i chce się go natychmiast zjeść.

A pożądanie nie na tym polega?

A dobry seks nie bierze się także z umiejętnego kierowania pożądaniem?

Kiedy Pani mówi o odpowiedzialności za „my”, to myślę o – częściej cechującym pewnie mężczyzn – narcyzmie i szukaniu wyłącznie własnej przyjemności. Tu przeciwieństwem byłoby pewnie kompletne zapomnienie o własnych potrzebach.

Owszem, myślenie tylko o zaspokojeniu swoich potrzeb seksualnych może mieć związek z narcyzmem, ale istnieje też coś takiego jak negatywny narcyzm – sytuacja, w której przeżywam siebie jako osobę niegodną miłości czy zainteresowania i dlatego oddam wszystko, w tym ­siebie, żeby dostać to, czego potrzebuję.


CZYTAJ TAKŻE:

WYCHOWANIE DO SZCZĘŚLIWEGO SEKSU. Katolik czyta „#sexedpl”, czyli czego Anja Rubik i Kościół mogą się od siebie nauczyć >>>


Seks jest w ogóle idealny do rozgrywania pozycji władzy. Można w nim eksplorować – częściej to się dzieje nieświadomie i niekonsensualnie, czyli nie tak, jak np. w świecie BDSM, gdzie dorośli ludzie zgadzają się na pewien rodzaj gry – wszystkie stosunki władzy i podległości. „Płacę rachunki, więc wymagam seksu”, „mogę, więc reglamentuję dostęp do seksu” – chyba tylko w polityce jest równie dużo miejsca na nadużycie drugiej osoby i siebie.

I tak rozmowa o seksualności staje się rozmową o ­codzienności.

Czasami przychodzą do mnie klienci i zaczynają narzekać na pustynię seksualną. Pytam ich wtedy, jak jedzą. Dziwią się. Mówią: „Wrzucam coś rano na szybko, piję kawę i idę do biura”. „A kiedy jadłeś/jadłaś coś takiego, co cię naprawdę ucieszyło? Naprawdę smakowało? Sprawiło zmysłową przyjemność?”. Nie można mieć dobrego seksu z niedorozwiniętym aparatem zmysłowym.

Rozmawiamy zdalnie, bo jestem teraz w Azji. U mnie jest późny wieczór, zrobiłam długi spacer przez pola ryżowe, potem wracałam szybkim krokiem, żeby się nie spóźnić. I nagle naszła mnie wątpliwość: „Kurczę, co ja mu powiem? Nie myślałam od czterech dni!”. W końcu ten Zachód we mnie zwyciężył i próbuję z panem rozmawiać, ale nie jest łatwo. Codziennie wstaję i patrzę na słońce, wokół ­dżungla, pachnie, śmierdzi, martwe zwierzęta się rozkładają, na wulkanicznej ziemi wszystko obłędnie wzrasta. Widzi pan, kiedy o tym mówię, to czuję, jak bardzo w normalnych warunkach jestem od tego zmysłowego odczuwania odcięta – chociażby dlatego, że żyjąc w mieście nie mam kontaktu z naturą.

Wyobraziłem sobie, jak Pani idzie w tym pejzażu, jak przez szybki krok zmienia się Pani oddech... Słowem: naprawdę zaczynamy rozmawiać o seksualności.

Zaczynamy rozmawiać o zmysłowym pobudzeniu, które można erotycznie wykorzystać. O odczuwaniu świata przez ciało, o odczytywaniu jego bodźców. Serdecznie rekomenduję.


CZYTAJ TAKŻE:

KATOLICCY EKSPERCI OD SEKSU. W Kościele powraca debata nad moralną oceną antykoncepcji. Kluczowe pytanie brzmi: kto powinien mieć w niej decydujący głos? >>>


Ja przyjechałem do redakcji hulajnogą wzdłuż Wisły. Zlał mnie deszcz, spodnie lepiły mi się do nóg, musiałem zdjąć przemoczone buty. Jestem boso.

I to jest to samo: zmysłowy obraz, który może stać się erotyczny.

To ciekawe, że nam zmysły pobudza głównie obraz. Patrzymy na filmy i zdjęcia, na bieliznę i nagość, ­oddziałuje na nas czyjś ruch. Słabiej postrzegamy innymi zmysłami. Słabiej też ich uwagę kierujemy do wewnątrz.

Fiński teoretyk zmysłów Juhani Pallasmaa mawiał, że wzrok jest zmysłem oddzielenia. Nasza kultura jest okulocentryczna i w seksualności również przyzwyczailiśmy się pobudzać przez oczy. A to ślepy zaułek, czego najlepszym przykładem jest porno. Patrząc na nie, doświadczamy dużego wyrzutu dopaminy, a relatywnie mało innych neuroprzekaźników. Z czasem mamy coraz większą potrzebę silnego bodźca – neurobiologiczny mechanizm jest podobny do mechanizmu uzależnienia. Będziemy chcieli tego coraz więcej i coraz intensywniej podanego, żeby nastąpiło pobudzenie.

To jakie są zmysły przybliżenia?

Słuch, a przede wszystkim dotyk. W codziennym życiu niemal nieobecny, szczególnie, mam wrażenie, w męskim życiu. To się zaczyna wcześnie: podczas gdy dziewczynki są dotykane w zasadzie przez całą adolescencję, chłopców zostawia się w dotykowej próżni. Co jest niszczące, bo przecież dwunastolatek nadal tego dotyku potrzebuje, tak samo jak dorosły mężczyzna.

Obawiamy się, że otwartość na dotyk osłabi nas, ­wyeksponuje albo obnaży nasze emocje?

A efekt jest taki, że w seksie wielu z nas woli skupić się na kontakcie genitalnym, bo czuje przy tym relatywnie mało emocji i relatywnie dużo kontroli. Podczas gdy o dotyk prosi całe ciało.

Zamknięcie oczu w czasie kontaktu seksualnego może oddalać partnerów od siebie – wywoływać poczucie, że ten drugi jest nieobecny. Z drugiej strony może być w tym zaufanie i pozwolenie sobie na to, by poczuć więcej. Proponuje Pani w książce ćwiczenie związane z pójściem z kimś przez miasto albo na łąkę z zawiązanymi oczami i doświadczanie świata innymi zmysłami.

Najlepszy jest taki moment, w którym naprawdę mamy zamknięte oczy, a przecież się widzimy. Tylko że on wymaga świadomości obojga partnerów.

Znowu dychotomia.

Z seksem tak już jest, że do każdego „fajnie” można by dopisać jakieś potencjalne niebezpieczeństwo.

Jak z życiem.

Pełna zgoda: seks, jak życie, jest czymś potencjalnie niebezpiecznym.

Kłopot w tym, że seks, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, może służyć rozładowywaniu nagromadzonego napięcia, które gdzie indziej nie znajduje ujścia.

Wiele osób tłumi emocje, a potem reguluje ciśnienie za pośrednictwem kompulsywnej aktywności seksualnej. Często też, zanim się nauczymy, o co chodzi w całym tym seksie, już mamy gotowy nawyk lub nawet kompulsję, bo zaczynamy życie seksualne masturbując się do pornografii.

Może tak jest bezpieczniej?

Tylko w takim sensie, że nikt nie jest nam do tego potrzebny. Żeby jednak pójść dalej, trzeba zwrócić uwagę na drugiego człowieka, nawiązać relację, a tu już rzeczy nie działają jak w porno.

Bo przecież my możemy o tym mówić trochę jak o jedzeniu: pytanie, czy jesteśmy w fast foodzie, dzięki któremu nasycimy głód kosztem niestrawności i szybkiego powrotu uczucia głodu, czy zjemy coś, co nas naprawdę nakarmi. W duchu slow food.

W latach 80., kiedy kształtowała się hustle culture, czyli kultura zasuwania w pogoni za pieniądzem, narodził się też ruch slow. Powoli zaczęliśmy widzieć zagrożenia wynikające z kultu pracy ponad siły i sukcesu, który eliminuje z naszego życia proste przyjemności. Minęło 40 lat i choć pojawiło się w tym czasie wiele pomysłów na spowolnienie, generalnie nie jest dużo lepiej. Chyba dopiero w pandemii zobaczyliśmy, że zatrzymanie się jest możliwe. Oczywiście było to podszyte lękiem, chorobą i śmiercią, ale być może pokazujące również, że da się wygospodarować czas na zatroszczenie się o jakość swojego życia, na kontakt z dziećmi czy na lekturę, ale bez presji i kolejnego wyścigu typu: „przeczytam 52 książki w roku”.

O takie nastawienie na challenge i efektywność w seksie też łatwo.

Nawet bardzo. Ile razy, jak długo, osiągi i atrakcyjność seksualna jako mierniki wartości – to często jedyne zrozumiałe dla ludzi pojęcia. Tylko że one nas sprowadzają do roli obiektów. Możemy budować sobie tożsamość jako „ogier” albo „kurtyzana” i latami nie mieć pojęcia, o co nam tak naprawdę chodzi. Dlaczego chcę być seksowna i chcę, żeby mnie wszyscy pożądali? Dlaczego pragnę sukcesu opartego na wskaźniku zewnętrznej popularności? Skąd mam pomysł, że jeśli osiągnę ten stan, to zapewni mi spokój wewnętrzny, równowagę, poczucie spełnienia? Czy pobieżna obserwacja stężenia nałogów, przedwczesnych śmierci, rozpadów związków u różnych ikon masowej wyobraźni nie powinna skłaniać do ostrożności? Czy patrząc na rozprawę Amber kontra Depp, nie widzimy ludzi tyleż popularnych i pożądanych, co wewnętrznie wydrążonych i głęboko nieszczęśliwych?

Proponuje Pani w książce ćwiczenia rozłożone na wiele dni. Albo spotkania z partnerem rozpisane na wiele godzin. W pośpiechu dnia codziennego, kiedy walczy się o przetrwanie w czasach drożyzny, to mało realne.

Świadoma seksualność jest antysystemowa. Kontestuje warunki świata, w którym żyjemy. Coś tu nie działa, skoro mając dzieci, nie możemy z nimi spędzać czasu, bo musimy zarobić na ratę kredytu. Już nie mówię o aspekcie klasowym sytuacji, w której przywilej dbania o jakość życia mają tylko najlepiej zarabiający.

Czyli nie mówimy już tylko: „to wina mojego partnera” albo „to moja wina”, ale także „świat nam nie sprzyja”?

Poczucie dyskomfortu związanego z faktem, że nie ma się czasu dla siebie czy dzieci, albo że się nie ma czasu na seks, może być narzędziem zmiany. Generacja „Z” pokazuje nam to coraz wyraźniej. Oni mówią: „Ej, my nie zamierzamy pracować tyle, co wy. I nie na takich warunkach”. Nie zgadzają się na reguły, które my uznajemy za oczywiste.


CZYTAJ TAKŻE:

W kwestii edukacji seksualnej pytanie nie brzmi: „czy”, ale „w jaki sposób”. I jak uzgodnić wspólne stanowisko mimo różnic światopoglądowych >>>


Seksualność jest nam dana na poziomie biologicznym. W zasadzie każdy jest w stanie odbyć jakąś formę aktu seksualnego. Ale zrobić z tego coś, co nas zasila, niesie rozkosz, buduje więzi – to się samo nie zrobi. No i teraz pytanie o nasze priorytety. Jeśli wolimy obejrzeć siedemnasty serial albo marnotrawić godziny na portalu społecznościowym, to zabraknie nam czasu na inne rzeczy. Świat jest, owszem, źle urządzony, ale nie musimy się temu poddawać. Naprawdę są lepsze rzeczy do robienia w łóżku niż przeglądanie Instagrama.

Gdy Pani mówi o tym poziomie biologicznym, nie mamy do czynienia z mistyką i uniesieniami. Raczej ze świadomością, jak się oddycha i jak funkcjonują mięśnie dna miednicy. I jak się umiemy otwierać, na siebie i na innego.

Trzeba coś wiedzieć o swoim ciele, o systemie emocjonalnym. O swoich potrzebach – czy bardziej zależy mi na ryzyku i zmianach, czy na stałości i bezpieczeństwie? Musimy rozumieć temat granic, własnych i innych ludzi. To wszystko wcale nie musi być o seksie i raczej sprzyja funkcjonowaniu w świecie.

Jest jeszcze inna postawa niż „nie mam czasu na seks”. Streszczają ją słowa „nie chcę seksu”. Wiemy, że to coraz częstsze zjawisko.

Dla różnych generacji wycofanie się z aktywności seksualnej będzie miało różny kontekst. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat mieliśmy tak niestrawnie zseksualizowaną kulturę, że może przytomniejsze od nas młode pokolenia mówią, że wcisną pauzę.

To byłoby wspaniałe. Ale może też w tym być lęk przed wejściem w relację i możliwością zranienia. W cieniu tych słów kluczy Pani książki są przecież inne: ból, strach, trauma, nadużycie.

Wspominaliśmy już, że seksualność ma potencjalnie groźną stronę. A zjawisko aseksualności jest przedmiotem debaty naukowej – czy szukać traum, które mogą być jego przyczyną, czy uznać, że to jedna z możliwych ekspresji naszej orientacji i dać ludziom spokój.

Bo wydawałoby się, że energia seksualna jest najpotężniejszą, jaką znamy. Że wyraża się w potrzebie kreacji, w działaniu, nawet w tym, że z Panią rozmawiam i powstanie z tego wywiad.

Powtórzę: mam nadzieję na wyrwanie seksualności z kręgów piekła i przywrócenie do obszaru sacrum. Nawet jeśli nie duchowego, to przynajmniej osobistego, wyjątkowego doświadczenia. A jeśli pan mówi, że to jest potęga, cóż... zachowajmy trochę szacunku do tego, co potężne.

Dobrze wyczuwam tu obietnicę czegoś większego niż fantastyczny orgazm?

Obietnice są dwie. Jedna to obietnica uśmierzenia bólu, którego wokół naszej seksualności odczuwamy bardzo dużo. Uśmierzenia nie za pomocą tabletki, tylko usunięcia realnych źródeł tego bólu. I obietnica znalezienia skarbu, który domagałby się właściwie języka poetyckiego. Skarbu, który wiąże się z poznaniem siebie, ze zrozumieniem, pogodzeniem się i przetransformowaniem także tego, co przydarzyło się nam w przeszłości. Po latach pracy z seksualnością wielu sytuacji potencjalnie raniących albo pogłębiających dawne zranienia można uniknąć. A zaczynając żyć w zgodzie z własnym ciałem i z jego seksualnością, wchodzę do świata ludzi dysponujących dużą mocą psychiczną. Moc to nie jest przemoc, podkreślam: to integrowanie siły i słabości.

Rozmawiał Michał Okoński

MARTA NIEDŹWIECKA jest psycholożką i sex coachem. Nakładem wydawnictwa Agora ukazała się jej książka „Slow sex. Uwolnić miłość” – rozmowa rzeka z Hanną Rydlewską. Autorka poświęconego psychologii i seksualności podkastu „O zmierzchu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2022