- „CAŁE TO PIĘKNO I KREW” – reż. Laura Poitras. Prod. USA 2022. vod.mdag.pl
Nan Goldin mogłaby przejść do historii po prostu jako drapieżna i zarazem wrażliwa fotograficzka. Przez lata dokumentowała tak zwane marginesy: osoby uzależnione, chore na AIDS czy nowojorskie społeczności queerowe. Zamiast egzotycznego obrazka, który miałby ekscytować lub gorszyć mieszczucha, widziała w fotografowanych prawdziwe cierpienie. I od początku czuła się jedną z nich, mając na koncie traumatyczne dzieciństwo i doświadczenia z narkotykami. Jednak nie wystarczała jej funkcja środowiskowej kronikarki. Będąc osobą już rozpoznawalną wzięła na siebie rolę sygnalistki – odkryła, że w prestiżowych galeriach odbywa się po cichu pranie zakrwawionych pieniędzy. Dokument „Całe to piękno i krew” opowiada o tym, jak ta bezkompromisowa twórczość zamieniła się w radykalny (i skuteczny!) aktywizm.
Kilka lat temu Goldin wystąpiła przeciwko klanowi Sacklerów – farmaceutycznym potentatom i mecenasom, współodpowiedzialnym za potężny kryzys opioidowy w USA. Sięgnęła po narzędzie typowe dla sztuki, czyli happening, lecz ta historia znalazła swoje rozwinięcie poza galeryjnym obiegiem, także na sali sądowej. Dokumentalistka Laura Poitras, nagrodzona Oscarem za odważny dokument „Citizenfour” (2014) o Edwardzie Snowdenie, nakręciła kolejny zaangażowany film, gdzie barwny portret siedemdziesięcioletniej dzisiaj artystki i aktywistki zamienia się w ostrą krytykę amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej, opartego na korupcji i dezinformacji. Z drugiej zaś strony wymierzony jest w hipokryzję świata kultury.

Przypomnijmy: epidemia uzależnienia od opioidów, na czele z przepisywanym lekką ręką oxycontinem, dotknęła setki tysięcy Amerykanów i nadal zbiera tragiczne żniwo. Goldin udało się z tego wyjść i jako „ocalała” stanęła na czele grupy P.A.I.N., żeby partyzanckimi metodami uzmysławiać skalę patologicznego zjawiska i zmuszać do wzięcia odpowiedzialności tych, którzy zbijają na nim fortuny. A jednocześnie hojnie sponsorują uniwersytety czy muzea na czele z MoMA, Luwrem i Guggenheimem, które jeszcze niedawno otwarcie honorowały swoich donatorów. Przeprowadzając spektakularne akcje w takich placówkach, artystka obnażyła ich dwulicowość, stała się oskarżycielką i rzeczniczką w jednej osobie – fascynujący dokument Poitras jest właśnie zapisem jej działań. Rzadko zdarza się kino tak żarliwe i zarazem tak błyskotliwie łączące intymny obraz, społeczno-polityczny fresk i film o współczesnej sztuce.

Chwilami „Całe to piękno i krew” ogląda się niczym opowieść z dreszczykiem i nie ma w tym przesady. W końcu, idąc na otwartą wojnę z miliarderami, Goldin wiele ryzykuje. Oczywiście są i tacy, którzy próbują dyskredytować czystość jej intencji, odwołując się do burzliwej przeszłości fotograficzki i rzekomego popularyzowania przez nią „heroinowego szyku”. Oraz do faktu, iż to z jej inicjatywy powstał ten film, miała więc nad nim kontrolę. Poitras widzi w niej przede wszystkim rzadki w obszarze dzisiejszej sztuki przypadek wyostrzonej świadomości, która prócz ważkiej misji potrafi dostrzec własne uwikłanie. Brutalne, zrazu odrzucane bądź cenzurowane fotografie Goldin stanowią tutaj integralne tworzywo filmowe, podobnie jak znaczona bólem biografia. W przypadku bohaterki obie sfery zespoiły się kiedyś w jedno – w protest przeciwko dehumanizacji ukrytej pod obyczajowym tabu. Po latach znalazł on ucieleśnionego i jakże mocarnego przeciwnika.
„Dziewczyńskie historie”: wreszcie w polskim kinie dokumentalnym ktoś podjął tabuizowane tematy
Rok temu Poitras otrzymała za ten film Złotego Lwa w Wenecji, a ledwie przed miesiącem na tym samym festiwalu, teraz już jako jurorka, ściskała na scenie nagradzaną Agnieszkę Holland. Obie reżyserki wierzą, że sztuka może zmieniać świat i obie mają na to namacalne dowody. Dlatego dokument o Goldin najlepiej oglądać razem z lekturą reportażu „Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego” Patricka Raddena Keefe’a, wydanego niedawno przez Czarne. Również po to, żeby zobaczyć, jak różnie można opowiadać o tym, od czego większość z nas wolałaby odwrócić wzrok. I jak cienka może być granica między bezpiecznym mainstreamem i różnie rozumianym marginesem. Nie tylko na gruncie sztuki.