Żywy ogień: czy kuchenka gazowa szkodzi

Nie dajmy się zwariować, otwierajmy lufcik (także przy gotowaniu kalafiora).

22.05.2023

Czyta się kilka minut

 / LUIGI GIORDANO / ADOBE STOCK
/ LUIGI GIORDANO / ADOBE STOCK

Osiemdziesiąt parę procent polskich gospodarstw domowych gotuje na gazie. W tym gospodarstwo waszego uniżonego felietonowego sługi, który – co już zostało opisane na łamach tej rubryczki – pędząc życie nieco koczownicze, za każdym razem, gdy szuka nowego lokum, upewnia się, czy aby na pewno będzie tam kuchenka z błękitnym płomykiem. Trochę z przyczyn racjonalnych – inżynier Bialetti zbudował w latach 30. swoją niemożliwą do prześcignięcia maszynkę do kawy ze zwykłego aluminium i teraz wymiana jej na wersję z odpowiednio spreparowanym pod kątem indukcji dnem to jednak spory wydatek.

Trochę zaś z powodu atawistycznego przywiązania do ognia, do tego widomego i groźnego znaku, że każdy posiłek, choćby to było jajko na twardo posypane solą, jest wynikiem ryzykownej gry z okiełznanym żywiołem. Z tego przecież powodu, a nie z zamiłowania do towarzystwa podpitych ludzi na zafajdanym chodniku, staję niekiedy w kolejce przed błękitną nyską przy krakowskiej Hali Targowej. Kiełbasa jest, owszem całkiem smaczna, ale to, co odróżnia tę jedyną w polskim street foodzie placówkę od tysięcy innych grilli i rożnów, to nie jakość masarskiej roboty, lecz żywy, wysoki ogień z płonących polan, wwiercający się w głąb mózgowego ośrodka nagrody syk płomienia, a także swąd, który przywraca na moment lekkość pozalekcyjnej dziecinady przy ognisku z patyków.

Dym unoszący się nad płonącym drewnem to koktajl nie tylko przydatnych w wędzeniu aromatów, ale też szkodliwych substancji – tu chyba nie ma między nami sporu. W porównaniu z nim „bezdymny” metan z miejskiej rury był dotąd potocznie uważany za bardzo czyste źródło ognia. Każdy pamięta z podstawówki najprostsze z szeregu równań chemii organicznej – CH4 plus O2 daje samą parę wodną i nieszkodliwy dwutlenek węgla (o ile założymy swobodny dopływ tlenu).

Równania chemiczne są jednak proste tylko w zeszycie do ósmej klasy, w życiu realnym kuchenka gazowa generuje m.in. tlenki azotu – te same, których stężenie na ulicy podają nam komunikaty smogowe. I które odpowiadają za wiele problemów oddechowych, np. sprzyjają astmie. Jak głosiły szeroko rozpowszechniane zeszłej zimy wyniki badań z USA, przy zwykłym gotowaniu obiadu w kuchni zostają przekroczone obowiązujące na zewnątrz normy skażenia (norm dla pomieszczeń nikt dotąd nie ustanawiał). Podchwycony przez media raport pochodził z naukowego czasopisma. Tyle jednak, że posłużył jako podkładka do manipulacji, bo nikt w redakcjach nie dociekał, jak wyglądały pomieszczenia i urządzenia użyte w badaniach, czy był tam uchylony lufcik i wyciąg, rzecz raczej oczywista w domowej kuchni. Powołani przez media eksperci radzili, co zrobić, jeśli nie da się ot tak zmienić kuchenki – bo np. stara instalacja elektryczna nie uniesie kilowatów wymaganych do podłączenia indukcji. Najważniejsza rada to oczywiście: wietrzyć. Ale ile wietrzenia zapewnia niezbędne dla zdrowia minimum? Jaki przepływ powietrza przy jakiej kubaturze realnie uchroni nas przed astmą? Tego żaden ekspert nie próbował symulować, wygodniej ludzi zostawić z mglistym strachem.

W kontekście amerykańskim ma on szczególne znaczenie, bo wiele miast – ostatnio także cały stan Nowy Jork – uchwala, w ramach działań na rzecz klimatu, zakaz przyłączania nowych budynków do sieci gazowej. Wybuchła łatwa do przewidzenia partyjna awantura („najpierw lewacy zabrali nam żarówki, teraz odbierają samochody, jutro przyjdą po nasze kuchenki”), ale proces będzie się powoli toczył, zwłaszcza że tam tylko jedna trzecia gospodarstw gotuje i ogrzewa się gazem (i, co paradoksalne, w raczej lewicowych stanach). W Polsce nowe budynki rzadko mają przyłącza gazowe, ale tych starych, w większości podpiętych pod gaz, nikt na razie nie myśli elektryfikować na siłę, nawet wśród unijnych klimatycznych prymusów się na to nie zanosi. Dlatego, pocieszam się, momentalny wysyp tekstów na ten temat w Polsce był tylko krecią robotą którejś z agencji pracujących dla producentów drogich sprzętów kuchennych. Widać było zresztą z daleka, że prawie wszystkie wyszły spod jednej sztancy. Tymczasem nie dajmy się zwariować i otwierajmy szeroko lufcik, co z pewnością robicie. Nie powiecie mi chyba, że wasza rodzina nie każe wam wietrzyć, kiedy gotujecie kalafiora?! ©℗

Można teraz, kiedy młody, tego kalafiora wcale nie gotować – odcinamy drobne różyczki, te większe dzielimy i mamy surowiec do miłych sałatek. Najlepiej, kiedy zmacerujemy go przed podaniem w jakimś podkręconym smakowo winegrecie. Łączymy oliwę sokiem z cytryny (w kanonicznej proporcji 3:1, ale ja czasem lubię nieco kwaśniej, 2:1), dodajemy parę filecików anchois, mieszamy tak, by się całkiem rozpadły. Tak przygotowanym sosem zalewamy rozdrobnionego kalafiora, do którego dodaliśmy kawałki tuńczyka z puszki, garść opłukanych z soli kaparów garść greckich czarnych oliwek. Można też surowego kalafiora zetrzeć na grubej tarce i połączyć ze startą młodą marchewką, drobno posiekanymi suszonymi pomidorami, czerwoną papryką, do tego sporo siekanej natki, oliwki i na koniec winegret.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Pożytki z lufcika