„W szerszym sensie naszym biznesem jest smak” – pisał już w latach 60. w wewnętrznym dokumencie szef komórki do spraw badań biochemicznych wielkiego koncernu tytoniowego Reynolds, omawiając perspektywy rozwoju w branży napojów i przekąsek. Nie minęło 20 lat i te zaślubiny syna Lucyfera z córką Belzebuba stały się giełdowym faktem, gdy tenże Reynolds, a także jego główny rywal Philip Morris przejęły na rynku amerykańskim wszystkie liczące się wielkie konglomeraty spożywcze, takie jak Kraft czy Nabisco (może ta druga nazwa niewiele wam mówi, ale ciastka Oreo kojarzycie z pewnością). Przejęły i twórczo wykorzystały swoje ogromne doświadczenia z papierosami, które – to już było w latach 80. zeszłego wieku jasne – przestaną być sensownym i perspektywicznym źródłem zysku. Marlboro Man pogalopował więc do spożywczaka.
W pierwszej dekadzie naszego stulecia te biznesowe fuzje uległy częściowo lub zupełnie rozwiązaniu, ale ślady w sferze naszej konsumpcji, tego, jak się nam proponuje żywność i jak się modeluje nasze apetyty, pozostały. Intuicyjnie to zawsze było dla mnie oczywiste – a potem dzięki pionierskim tekstom w „Tygodniku” zaczęło być też jasne w sposób mający naukowe podstawy – że słodkie wynalazki należałoby reglamentować tak samo jak tytoń, a nawet jeszcze ostrzej, bo papierosy nigdy jednak nie głosiły, że są „fit” i zawierają błonnik. Teraz ta intuicja zyskuje bardzo mocną podbudowę już nie tylko od strony fizjologii i psychologii, ale i historii biznesu. Tego lata w specjalistycznym czasopiśmie poświęconym terapii uzależnień opublikowano sprawozdanie z badań porównawczych nad artykułami spożywczymi wprowadzonymi przez firmy należące do koncernów tytoniowych. W ślad za tym dziennikarze śledczy zaczęli grzebać w dokumentacji wewnętrznej koncernów.
Z analiz statystycznych wyszło, że ciastka, przekąski i napoje z portfolio badanych firm miały z o wiele większym prawdopodobieństwem cechy „super-apetyczności”, czyli m.in. zawierały znacznie więcej sodu i cukru, by pobudzać ośrodki nagrody w mózgach. Z czytania notatek służbowych i zapisów prezentacji wyszło zaś, że całe podejście marketingowe, paradygmat myślenia: „zróbmy tak, żeby ludzie nie mogli się bez tego obejść”, było żywcem przeniesione z marketingu papierosów. Zarówno jeśli chodzi o intensywne badania nad fizjologią smaku i reakcjami organizmu tak, by proporcje substancji dawały maksimum szczęścia, jak i rozległe studia nad psychologią zakupowego impulsu i wizerunkiem marki. Teraz to dla nas banał, ale we wczesnych latach 90. to była innowacja wniesiona właśnie z rynku papierosów, by marka miała swoje „przedłużenia” dokładnie podregulowane pod potrzeby i aspiracje bardzo konkretnych grup odbiorców. Zwykły papieros marki X dla facetów, cienki dla kobiet, mentolowy dla czarnoskórych, w wersji light dla młodszych… i tak dalej. Okazało się, że krakersy w kształcie misia wcale nie muszą być tylko dla dzieci, wystarczy podłubać przy opakowaniu i stworzyć nieco inaczej nazwany wariant, żeby rozszerzyć pole rażenia o dorosłych. Albo zamiast w kółko sprzedawać ten sam pakiet lunchowy dla dzieci (mortadela, ser topiony, krakersy) i apelować w reklamach do wiecznie zajętych matek, wprowadzić tuzin odmian i skierować „wolnościowy” przekaz do samych dzieci: możecie być tym, kim zechcecie.
Słodka to chwila, gdy ktoś autorytatywnie potwierdzi nam coś, co się dotąd przeczuwało (zwłaszcza gdy jest to wiedza o grzechach i podłościach bliźnich). Ale to słodycz zwodnicza i pusta jak cukier z puszki coli, a ośrodek nagrody pozostanie dalej niespokojny. Cóż bowiem dalej zrobić z tą wiedzą? Znów się okazało, że głównym lewarem naszych decyzji o tym, co zjemy (zakładając, że nie jesteśmy w skrajnej nędzy czy na wojnie), są płoche trzepoty przyjemności, nie zaś życiowy interes ciała i ducha. A smak to towar moralnie i zdrowotnie podejrzany, skoro w naszych czasach najlepiej sobie z nim radzili sprzedawcy raka. ©℗
Przepis
Nie jestem pewnie sam w tym zachwycie nad gorącym wrześniem. Szczególnie łatwo zapomnieć o planetarnym wymiarze tej groźnej anomalii, kupując pomidory – jak mówiła mi pani Maryla Ziółkowa, krzaki już właściwie usychają, kończą swój cykl produkcyjny, a słońce nadal grzeje i daje pełnię smaku. Można więc jeszcze się pobawić pożegnalnie w pesto z Trapani. Jest to wzbogacona wersja farszu do bruschetty. Musimy sparzyć i obrać pomidory, pokroić je na drobne kawałki i położyć na duże sito, lekko naciskając łyżką lub dłonią odcisnąć większość soku (wypijamy go!). Potem je solimy i czekamy jeszcze chwilę, aż puszczą więcej soku. W moździerzu lub mikserze rozcieramy ząbek czosnku (na 0,5 kg pomidorów) i garść obranych migdałów, potem dodajemy strużką oliwę i garść listków oregano. Łączymy z pomidorami i dodajemy jeszcze trochę oliwy.
Tygodnik Smaków – co piątek w Twojej skrzynce przepisy na Tygodnikowy lunch, deser, obiad. Zapisz się i kosztuj!