Gotycki horror i wiejska sielanka. Co wpływa na trendy literatury młodzieżowej

Budowanie nastroju i hollywoodzki rozmach bez ambicji prześcigania się w wykwintności języka – to wyraźne cechy najnowszej literatury dla młodych czytelniczek i czytelników.

06.12.2023

Czyta się kilka minut

Książki na święta - poleca Tygodnik Powszechny

Współczesna proza młodzieżowa splata kilka trendów, łącząc ze sobą ograne klisze i rewolucyjne nowości, silnie rezonując ze światem mediów społecznościowych, młodzieżowych kultur i chaotycznego przepływu newsów ze świata. W powieściach widoczne stają się osoby queerowe i kobiety (jak w komiksie o „Wszystkich moich queerowych chwilach”), rozpoznane zostają kultury inne niż europejskie (jak w „Arii” Nazanine Hozar albo „The Henna Wars. Miłości pisanej henną” Adiby Jaigirdar), a na pierwszy plan wysuwa się klimat. Budowanie nastroju przy jednoczesnym dbaniu o fabułę opowiadanej historii, bez ambicji prześcigania się w wykwintności języka, stanowi dzisiaj wyraźną cechę literatury YA.

Mówimy tu o książkach pisanych z filmowym, a nawet hollywoodzkim rozmachem: być może wydana w 2017 r. powieść „Siedmiu mężów Evelyn Hugo” Taylor Jenkins Reid wyznaczyła w tym zakresie nowy trend, który obecnie jedynie nabiera rozpędu. Efekt kinematyczny – wywołany głównie poprzez nadanie priorytetu sugestywnym opisom wyglądu bohaterów i bohaterek oraz książkowych lokalizacji – sprawia, że koncentrujemy się na estetyce. Samo słowo „estetyka” nie jest zresztą przypadkowe, bo tym, co najmocniej formuje gusta odbiorców i odbiorczyń książek young adult jest internet i cała związana z nim kultura wizualna.

Atmosfera, nastrój, emocje

Estetyki internetowe, w social mediach obecne raczej jako internet aesthetics, to kategorie, które grupują różne artystyczne fenomeny – modę, sztuki plastyczne, filmy, muzykę – w mniej lub bardziej spójne systemy, wokół których wytwarzają się społeczności przypominające subkultury (a – jak twierdzą niektórzy, m.in. dziennikarz TJ Sidhu – estetyki rzeczywiście są subkulturami na miarę XXI w.). 

Dla przykładu posłużę się romantyzującą życie na obszarach podmiejskich estetyką cottagecore, która zawojowała media społecznościowe w trudnym okresie pandemii. Hasztagiem „cottagecore” opatrywano repostowane po wielokroć idylliczne fotosy wiejskich scen z „Marii Antoniny” Sofii Coppoli, zdjęcia drewnianych chatek i ziołowych ogródków czy autoportrety w stylizacjach przywodzących na myśl Netfliksową ekranizację „Ani z Zielonego Wzgórza”. Co łączyło wszystkie te przedstawienia? Atmosfera, nastrój, emocje. Estetyki to też sposób realizowania marzeń i aspiracji poprzez konsumowanie określonych tekstów kultury: jeśli ucieczka na wieś jest niemożliwa, sposobem na przynajmniej częściowe wcielenie jej w życie jest sięgnięcie po serial czy książkę, które o takiej ucieczce opowiadają.

Trudno, by w czasach Pokolenia Z sięgającego po pióra (a raczej klawiatury), rynek książkowy pozostał słodko nieświadomy istnienia zjawiska tak ważnego i formacyjnego jak internet aesthetics. Trudno, żeby młode osoby autorskie, z wyobraźniami aż kipiącymi od obrazów, nie wytwarzały własnego języka narracji, w którym starannie wyselekcjonowane konteksty mówią niekiedy więcej niż fabuła. Z tego też powodu warto, by przez literaturę młodzieżową przeprowadziły nas tu właśnie estetyki.

Mówi się, że hasztag „darkacademia” powstał około roku 2014 na Tumblrze, a następnie przeżył swój renesans w 2020 r. podczas pierwszego lockdownu, na który przypadł także szczytowy wzrost popularności TikToka (niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto wówczas nie pobrał aplikacji). 

Gotyckie mury uniwersytetów, tonące w mroku biblioteki, popołudnia z książką przy czarnej kawie, stylizacje inspirowane szkolnymi mundurkami, zapał do nauki i determinacja, którą mogłaby się pochwalić bohaterka popularnego serialu Rory Gilmore – ekspozycja na te romantyczne obrazy sprawia, że studiowanie staje się trochę przyjemniejsze. Edukacja – tak szkolna, jak i wyższa – jest bez wątpienia jednym z najważniejszych wątków literatury dla młodych dorosłych, bo w dużej mierze stanowi sedno dorastania. Ogromny sukces klasycznej już w tym gatunku powieści Donny Tartt, „Tajemnej historii”, również zachęca do sięgania po tematy okołoszkolne i okołoakademickie. 

W ostatnim czasie na polskim rynku pojawiło się kilka pozycji, które do książki Tartt mniej lub bardziej otwarcie nawiązują. Na początek warto wspomnieć o „Studium zatracenia” Avy Reid (przeł. Hana Matejek-Khouri), powieści young adult osadzonej w realiach wykreowanego przez autorkę świata fantasy, do którego stworzenia zainspirował ją walijski folklor. Akademicka podróż w poszukiwaniu prawdy na temat ulubionego pisarza Effy, głównej bohaterki „Studium...”, okazuje się także wyprawą po prawdę o... Akademii. A uniwersytet wcale nie jest miejscem bezpiecznym i bezproblemowym, bo rządzi w nim instytucjonalny seksizm. Od Reid dostajemy opowieść o mizoginii, sprzeciwie wobec patriarchalnego porządku na uczelni oraz o walce o sprawiedliwość i widoczność w zdominowanym przez mężczyzn świecie nauki. To jeden z ciekawszych aspektów książki, taki, dla którego warto podsunąć ją pod nos licealist(k)om i osobom wkraczającym na uniwersytety. 

Zaklasyfikowanie „Studium...” do kategorii mroczno-akademickich książek jest więcej niż oczywiste, nie tylko ze względu na tematykę, ale też rodzaj promocji, na który zdecydowała się autorka, otwarcie nazywająca swoją powieść „dark academia book”. Ta gatunkowa świadomość, celowe nawiązywanie do estetycznej konwencji, wydaje się uczciwym, marketingowym zagraniem, zwłaszcza że faktycznie mamy do czynienia i z mroczną, i z akademicką baśnią, w której roi się od sugestywnych opisów porośniętych martwymi drzewami klifów i podłóg poskrzypujących w starej posiadłości.

Nieco gorzej w porównaniu do „Studium zatracenia” wypada powieść starszego od Reid Autora, Abdi Nazemiana, którego „Dziedzictwo Chandlera” (przeł. Michał Zacharzewski) opowiada historię piątki uczniów elitarnej szkoły z internatem. Podczas zamkniętych zajęć pisarskich bohaterowie zdradzają sobie sekrety dotyczące nadużyć na kampusie, w tym przypadków przemocy seksualnej. Jeden z uczniów, Irańczyk Ramin, gej, który opuszcza rodzinny kraj ze względu na homofobię, pada ofiarą brutalnych otrzęsin. Co można zrobić dla przyszłych pokoleń, które będą uczyć się w Chandler? Jak ochronić je przed tym, co spotkało poprzednie? Aż chciałoby się postawić tezę, że nie ma porządnej powieści z gatunku „dark academia” bez wytykania palcami patologii, które trawią od środka placówki edukacyjne. Zarówno w „Studium...” jak i „Dziedzictwie...” warto docenić niezgodę na milczenie oraz otwartość w demaskowaniu tych dużo mniej estetycznych aspektów uczęszczania do szkół.

„Dziedzictwo Chandlera” jest zniuansowaną, taktownie napisaną historią z solidną queerową reprezentacją i rozwiniętym wątkiem odnalezionej rodziny, w której zawodzi przede wszystkim stanowczo zbyt wolne tempo akcji. Nazemiana polubiłam natomiast za „Like a Love Story”, opowieść osadzoną w realiach lat 80. XX wieku i koncentrującą się na kryzysie AIDS w Stanach Zjednoczonych, której tłumaczenia na język polski zdecydowanie wyczekuję.

Zwracając się w stronę rodzimego rynku, warto w tym miejscu wspomnieć o „Wszystkich twoich śladach” Mai Kołodziejczyk. Autorka zabiera polskie osoby czytające do Stanów i – podobnie jak Abdi Nazemian w „Like a Love Story” – eksploruje rzeczywistość USA za czasów prezydentury Reagana. Ponownie mamy też do czynienia z historią osadzoną w gotyckich murach uczelni, w której spotykają się i buntownicy, i bogate dzieciaki (a w niektórych przypadkach buntownicy to również bogate dzieciaki). Kołodziejczyk naszpikowała swoją powieść kulturowymi artefaktami, które z założenia miały nas wrzucić w sam środek roku 1985. Pojawiają się więc radiowe hity tamtego okresu, filmy z epoki, kultowe samochody, nie zabrakło również wymachiwania włosami i gitarami elektrycznymi. 

To krzykliwy miks, ale taki właśnie miał być, bo krzykliwość kontrastuje z uładzonym, elitarystycznym wizerunkiem uczelni, na którą uczęszczają bohaterowie „Wszystkich twoich śladów”. Filmowość i hollywoodzkość, o których pisałam wcześniej, realizują się tu w pełni: dobro walczy ze złem, wolność z konwenansami, na tle tego wszystkiego kwitnie gejowski romans, a na pocałunek czeka się – jak to w takich narracjach bywa – z utęsknieniem. 

Magia, wiedźmy, króliczki

Biorąc pod uwagę rozmach kampanii marketingowej, nie można pisać o hollywoodzkości bez choćby wzmianki na temat „Nocnych godzin”. Już okładka sugeruje, że mamy do czynienia z pewnym transmedialnym przesunięciem: oto młodzieżówka pomyślana jako film. „Scenariusz i reżyseria: Marta Bijan. Produkcja: Young” – projekt imitujący plakat filmowy nawiązuje do treści książki, będącej de facto historią trójki pogubionych, nastoletnich aktorów, których własne umysły (być może do wtóru zjawisk paranormalnych) płatają im na planie filmowym nieprzyjemnego figla. 

Bijan zapewnia osobom czytającym to samo, co  Kołodziejczyk: artefakty, a może – trafniej – rekwizyty. Szkocki zamek jest piękny i mroczny. Cmentarzyk nieopodal zamku jest – oczywiście – piękny i mroczny. Bohaterowie, zamknięci w zamku lub biegający po cmentarzyku, są piękni i mroczni, a w dodatku znają etykietkę „dark academia” i zdarza im się jej użyć. Jest to więc dosyć świadome ogrywanie gotyckiej konwencji tak, jakby konstruowało się tablicę na Pintereście. 

Nieco inaczej wygląda to w przypadku „Domu sióstr marnotrawnych” Krystal Sutherland (przeł. Kaja Makowska), powieści, która również celuje w przyprawienie osób czytających o gęsią skórkę i buduje atmosferę niepokoju poprzez starannie skonstruowane opisy. Znów jest filmowo: dostajemy piękne, przerażające bohaterki, które w dzieciństwie znikają, żeby wrócić jakiś czas później całkowicie odmienione. Pojawiają się zagadki, a nawet teorie spiskowe, a na koniec opowieść o siostrach Hollow zaskakuje sensacyjnym plot twistem. W  „Domu...” dostajemy jednak głęboką opowieść o siostrzeństwie, bliskości i socjalizacji dziewczynek. Pod tym względem przygody bohaterek przypominały nieco „Przekleństwa niewinności” Jeffreya Eugenidesa i było to skojarzenie, które przyjemnie prowadziło mnie przez lekturę. 

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Jeśli jednak jesteśmy już w temacie magii (bo ta się w „Domu sióstr marnotrawnych” pojawia – ostrzegam zwolenników realizmu), to należy wspomnieć o nowej książce Weroniki Łodygi, „Córkach tamtych wiedźm”, która wyszła we wrześniu w serii Young Wydawnictwa Kobiecego (tytuł wspaniale nawiązuje do hasła „jesteśmy córkami czarownic, których nie zdołaliście spalić”, dlatego ekspresowo przyciągnął moją uwagę). Osoby recenzujące piszą o powieści Łodygi, że jest lepiej skonstruowanym Harrym Potterem, i w jakimś sensie trudno się z tym nie zgodzić. Akcja rozgrywa się w polskiej szkole magii, a główna bohaterka, Julia, musi sobie radzić nie tylko z presją rówieśniczą, ale również oczekiwaniami, które ma wobec jej umiejętności rodzina. To klasyczna, napisana z humorem historia coming-of-age, ale z czarownicami, przez co przypomina mi trochę o „Koźlaczkach” Anety Jadowskiej.

Na koniec, nieco przewrotnie, chciałabym wspomnieć jeszcze o dwóch książkach, które niezupełnie spełniają kryteria narracji young adult. Pierwszą z nich jest „Króliczek” Mony Awad (przeł. Natalia Wiśniewska), niebędący książką młodzieżową, ale – jak sugerują osoby studiujące, z którymi omawiałam książkę na zajęciach – noszący wyraźne cechy „teenage dramy”. I to z bohaterkami – czterema przeintelektualizowanymi, akademickimi girlbosskami i Samanthą, outsiderką – zachowującymi się tak, jakby dopiero zaczynały liceum. 

„Bunny” po polsku to moja ulubiona premiera tego roku i sądzę, że można ją odczytywać na więcej sposobów: w kontekście kobiecych przyjaźni, życia imitującego sztukę, konieczności tworzenia w zgodzie z maksymą „kill your darlings”. Mimo to interpretowanie króliczkowej narracji jako pokręconego horroru dla młodych dorosłych nadal jest mi bardzo bliskie. 

Druga z bardzo dobrych książek to „Nordkraft” Jakoba Ejersbo (przeł. Maciej Bobula). Pojawia się w tym zestawieniu dlatego, że na jednym z portali do zamieszczania recenzji został oflagowany jako pozycja young adult. I może coś w tym jest, bo „Nordkraft” to opowieść o tym, jak się dorasta i jak się kocha w samym środku duńskiej sceny narkotykowej. Polecam odrobinę starszej młodzieży oraz wszystkim osobom, które chcą zacząć przygodę z literaturą z Danii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Gotycki horror i wiejska sielanka