Zbuntowane gwiazdy

David H. Levy, astronom: Dwadzieścia pięć lat temu patrzyliśmy przez wszystko, co mieliśmy. Przez tydzień cała planeta obserwowała, jak nasza kometa bombarduje Jowisza.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

 / NASA
/ NASA

Nie musimy wysilać wyobraźni, żeby zrozumieć, jak skończyłoby się dla nas uderzenie kosmicznego pocisku w Ziemię. Widzieliśmy już taki kataklizm. Na żywo. Na szczęście dwie planety dalej. 25 lat temu kometa Shoemaker-Levy 9 uderzyła w Jowisza. Po wielokroć. Grawitacja ogromnej planety rozerwała ją wcześniej, podczas któregoś z poprzednich orbitalnych bliskich spotkań. W lipcu 1994 r. 21 brył lodu kolejno przez tydzień wpadało w atmosferę Jowisza z prędkością 216 tys. km na godzinę i zostawiło widoczne na zdjęciu obok bordowe ślady w atmosferze. Największa z brył miała 2 km średnicy. Jednym z odkrywców tej komety był kanadyjski astronom pasjonat i popularyzator nauki David H. Levy.

DAVID H. LEVY: Natura powiedziała: „Dobra, patrzcie wszyscy, dam wam dzisiaj lekcję. Zobaczycie, co się dzieje, gdy kometa uderza w planetę. Nie w was, w Jowisza. Wy musicie tylko patrzeć”. I patrzyliśmy, przez wszystko co mieliśmy, od teleskopu Hubble’a po malutkie teleskopy w ogródkach. Przez tydzień cała planeta, cywilizacja i gatunek patrzyliśmy w niebo.

WOJCIECH BRZEZIŃSKI: Dlaczego to było takie ważne?

Z trzech powodów. Po pierwsze, coś takiego nie zdarzyło się nigdy wcześniej w historii naszej cywilizacji i nie mieliśmy pojęcia, jakie będą rezultaty takiej kolizji. Musieliśmy to zobaczyć. Po drugie, uderzenia komet mogły dać początek życiu na naszej planecie. To one przyniosły na Ziemię klocki, z których złożone są wszystkie żywe istoty: węgiel, azot, tlen i wodór. Zderzenie komety Shoemaker-Levy 9 było szansą na obserwację tego, jak elementy, z których powstaje życie, trafiają na planety. A po trzecie, te same komety, które przynoszą życie, mogą je zgasić. Musieliśmy wiedzieć, co się stanie, przestudiować to, jak zderzenia wpłyną na Jowisza. A wpłynęły o wiele bardziej, niż sądziłem. Blizny w jego atmosferze były widoczne przez wiele lat. Jeszcze dziś można zaobserwować tam ich ślady.

W swojej karierze „złowił” Pan wiele komet. Jak było z tą konkretną?

Razem z Gene’em i Carol Shoemakerami szukaliśmy komet i asteroid przy pomocy 18-calowego teleskopu w obserwatorium Palomar. W 1993 r. zaczęliśmy obserwacje w noc 22 marca. I od razu zaczęło się od wpadki. Ktoś uszkodził klisze, na których mieliśmy pracować. Niemal wszystkie były prześwietlone, tylko kilka nadawało się do wykorzystania. Kolejnej nocy mieliśmy dobre klisze, ale niebo pokrywały chmury. Zima tego roku była wyjątkowo deszczowa. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, wypatrzyłem kilka przejaśnień i powiedziałem: „W sumie możemy spróbować”. Oni zaśmiali się głośno. Gene powiedział: „David, nie mamy budżetu, każdy kawałek kliszy to 4 dolary”. Zaproponowałem, żeby wykorzystać uszkodzone klisze z poprzedniej nocy. Zgodzili się. I już na pierwszej z nich wypatrzyliśmy tę kometę. Carol była w szoku: „Nie wiem, co tu mam, ale wygląda jak rozgnieciona kometa”. Zamiast jednego jądra i pyłowego ogona mieliśmy długą linię obiektów i strumień pyłu. To była najbardziej niezwykła rzecz, jaką widzieliśmy.

Od razu wiedzieliście, że nastąpi zderzenie?

Nie, choć Gene od razu zwrócił uwagę na to, że kometa jest bardzo blisko Jowisza i to on może być odpowiedzialny za rozerwanie jej jądra. Pamiętam, że 22 maja dostałem mail z obliczeniami, z których wynikało, że w 1994 r. kometa znajdzie się bardzo blisko planety. Dokładnie o 0,3 średnicy Jowisza od jego centralnego punktu. Czyli – zderzy się z planetą.

Cieszyliście się?

Na początku Carol zmartwiła się, że stracimy naszą kometę! Ale wiedzieliśmy, że to będzie coś wyjątkowego. Mieliśmy 14 miesięcy na przygotowania. Najbardziej bałem się tego, że nie zobaczymy nic, a kometa po prostu zniknie w atmosferze.

Obawy, jak się okazało, nieuzasadnione.

Kometa rozpadła się w najwyższych partiach atmosfery Jowisza i zobaczyliśmy wszystko. Uderzenie fragmentu G było jaśniejsze niż sam Jowisz, a jego pozostałości stworzyły w atmosferze planety gruby pas, który pozostawał tam wiele miesięcy. Nie chcielibyśmy, żeby coś takiego stało się na Ziemi.


CZYTAJ TAKŻE

ASTEROIDY ATAKUJĄ: Od kilkudziesięciu lat przygotowujemy się na kosmiczną katastrofę. Obserwujemy niebo, zbieramy meteoryty i badamy kratery uderzeniowe. Ale duża asteroida ciągle może nas zaskoczyć.


Dostaliśmy lekcję poglądową tego, jak wyglądały ostatnie chwile dinozaurów?

Scenarzysta filmu „Deep Impact” spędził kiedyś całą noc w obserwatorium z naszą trójką i rozmawialiśmy dokładnie o tym. Tak, uderzenia komet dają planetom życie, ale najpierw wymazują życie, które mogło tam wcześniej być. Gdyby nasza kometa zderzyła się z Ziemią, powiedzmy, u wybrzeży Kalifornii, powstałoby tsunami przynajmniej kilometrowej wysokości, które zrównałoby z ziemią Los Angeles, San Francisco, Portland, Seattle i Vancouver – i ruszyło dalej w głąb lądu. Gdyby uderzenie nastąpiło na lądzie, np. w zachodniej Kanadzie, do atmosfery zostałby wyrzucony ogromny pióropusz pyłu, który szybko pokryłby całą planetę. To byłby ELE – Extinction ­Level Event. Wydarzenie na skalę zagłady.

Martwi Pana taka możliwość?

Prawdopodobieństwo, że obecny prezydent USA na złość komuś zacznie wojnę atomową, jest o wiele wyższe niż to, że trafi nas kometa czy asteroida. Z jednym zastrzeżeniem. Możliwe, że nasz prezydent nie zacznie wojny atomowej, ale obiecuję, że w przyszłości, może za kilka tysięcy lat, może za kilka milionów, kometa czy asteroida trafi w Ziemię. To musi się wydarzyć. Myślę, że mamy 50-procentową szansę na trafienie co najmniej kilometrowym obiektem w ciągu najbliższych stu tysięcy lat.

Szuka Pan ciągle komet?

Akurat dziś nie, bo są chmury. Ale tak, uwielbiam to robić i sprawia mi to ogromną frajdę, choć pewnie żadnej już nie znajdę. Zawodowo zajmowałem się długo literaturą angielską i zawsze zastanawiałem się, czy autorzy, których studiowałem – Tennyson czy Szekspir – też patrzyli w niebo. Okazuje się, że tak. Tennyson miał teleskop i uwielbiał przez niego patrzeć. Szekspir żył, kiedy pojawiła się wielka supernowa w 1572 r. Miał osiem lat i jest oczywiste, że ojciec mu ją pokazywał. Żył też, kiedy pojawiła się supernowa w 1604 r. Jedyne dwie widoczne gołym okiem supernowe ostatniego tysiąca lat, a Szekspir widział obie.

Oto wersy otwierające pierwszą część jego „Henryka VI”:

Niechaj niebiosa wdzieją kir żałoby!
Komety, ludów wróżące upadek,
Roztoczcie w górze warkocz kryształowy,
Chłoszczcie nim gniewno zbuntowane gwiazdy.

(przeł. Leon Ulrich)

Te wersy powinny być dla nas ważnym ostrzeżeniem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019