Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zamachu dokonali oficerowie z samozwańczej Rady na Rzecz Transformacji i Przywrócenia Instytucji Państwa, która w środowy poranek przejęła władzę w kraju. Powiadomili o tym rodaków w telewizyjnym orędziu, wygłoszonym w pałacu prezydenckim w stołecznym Libreville. Niedługo wcześniej w tej samej telewizji wystąpił przewodniczący komisji wyborczej i ogłosił, że zwycięzcą sobotnich wyborów i prezydentem na kolejną, trzecią już kadencję pozostanie obecny szef państwa Ali Bongo, miłościwie panujący od 2009 roku.
Ten rezultat popchnął zamachowców w mundurach do działania. Głosząc, że występują w imieniu „ludu gabońskiego” oraz (co ważniejsze) w imieniu wszystkich rodzajów sił zbrojnych i służb bezpieczeństwa, przejęli władzę w kraju. Rozwiązali wszystkie instytucje z parlamentem, trybunałem konstytucyjnym i komisją wyborczą na czele, a sobotnie wybory unieważnili jako nieuczciwe. Zamknęli też do odwołania granice morskie, lądowe i przestrzeń powietrzną nad Gabonem. Obalonego prezydenta osadzili w areszcie domowym (znalazł się też w nim jeden z jego trzech synów, oskarżony o zdradę stanu, najprawdopodobniej najstarszy Noureddine).
Kiedy po gabońskiej stolicy rozniosła się wieść o przewrocie, na jej ulice wyległy rozradowane i wiwatujące tłumy. „Niech żyje nasze wojsko!” – niosło się po bulwarach przy ujściu rzeki, od której imienia nazwę wziął cały kraj.
Czas dynastii dobiegł końca
Gabon to była francuska kolonia. Od uzyskania niepodległości w 1960 roku niemal przez cały czas był rządzony przez rodzinę Bongów. Założyciel tej dynastii objął władzę, gdy w 1967 roku zmarł Leon Mba, pierwszy władca Gabonu. Bongo, jako wiceprezydent, automatycznie przejął po nim urząd. Wtedy nosił jeszcze imię Albert-Bernard. Dopiero sześć lat później porzucił chrześcijaństwo, przywiezione do Afryki przez kolonialnych zdobywców z Europy, i przyjął wiarę muzułmańską, a także zmienił imię na Omar.
Bongo senior rządził po dyktatorsku, jak na tamte czasy przystało. W kraju działała tylko jego Gabońska Partia Demokratyczna, a do regularnie przeprowadzanych wyborów prezydenckich stawał tylko on, Bongo. W świecie podzielonym przez zimną wojnę trzymał z Zachodem, a zwłaszcza z Francją – byłą kolonialną metropolią, której starał się być najwierniejszym sojusznikiem. Francuskie koncerny otrzymywały licencje na wydobycie ropy naftowej i kopalnie manganu, a także wyrąb tropikalnych lasów (porastają 90 proc. obszaru kraju, niewiele mniejszego niż Polska) na egzotyczne drewno. Bongo pozwalał też Francuzom utrzymywać bazę wojenną na pół tysiąca żołnierzy.
Gabońskim elitom, a zwłaszcza rodzinie panującej, pieniędzy nie brakowało nigdy. Gabon jest ósmym największym wydobywcą ropy naftowej w subsaharyjskiej Afryce, a na jego obszarze znajduje się też największa na świecie kopalnia manganu. Skarbów tych, pomnożonych przez tropikalne lasy i łowiska ryb w Zatoce Gwinejskiej, wystarczyłoby aż nadto, by zapewnić dobre i godne życie niewiele ponad 2-milionowej ludności kraju. Cały zarobek od początku istnienia niepodległego państwa lądował jednak w kieszeniach Bongów i ich dworzan, a jedna trzecia ich poddanych niezmiennie klepała biedę.
Starszy Bongo panował aż do śmierci w 2009 roku. Władzę przejął jego syn Ali, który jako minister obrony przygotowywany był na następcę tronu. Sukcesja nie spodobała się jednak Gabończykom ani gabońskiemu wojsku. Ludzie wyszli na ulice już w 2009 roku, gdy obejmował władzę, a w 2016 roku, gdy ogłoszono, że wygrał drugą kadencję, w Gabonie doszło do krwawych rozruchów, w których zginęło kilkadziesiąt osób. Trzy lata później, gdy Ali Bongo leczył się w Arabii Saudyjskiej i Maroku po rozległym udarze, wojskowi próbowali przejąć władzę, ale nie porozumieli się między sobą i pucz upadł. W środę, gdy ogłoszono, że Bongo znów wygrał wybory, oficerowie zadbali już o zgodę i wspólnymi siłami ogłosili, że „czasy reżimu Bongów dobiegły końca”.
Bolesna nauczka dla Francji
Pucz w Gabonie przyprawi o nowy ból głowy Francję, która pożegnawszy się na początku lat 60. z koloniami w Afryce, robiła wszystko, by tak naprawdę nigdy się z nimi nie rozstać. Francuski, postkolonialny paternalizm sprawił, że zwłaszcza w ostatnich latach głębokiego kryzysu i rozczarowania młodzi Afrykanie zwracają się przeciwko Paryżowi i obwiniają go o wszystkie swoje nieszczęścia. Francuzi odpowiadają także za fiasko demokracji, którą próbowali zaszczepić w swoich dawnych koloniach na początku lat 90. Tu i ówdzie (Senegal, Ghana, Nigeria, Zambia czy Kenia) eksperyment powiódł się i demokracja zapuściła głębsze korzenie. Tam, gdzie się nie udała i wyniosła do władzy głupców, łajdaków lub kandydatów na nowych tyranów, winą za niepowodzenia obarczani są jej siewcy z Zachodu. Kryzys ten sprawił, że w ostatnich pięciu latach znów do mody wracają wojskowe zamachy stanu, których autorzy obiecują położyć kres złodziejstwu i niekompetencji rządzących, zaprowadzić porządek i sprawiedliwość.
Niger na rozdrożu: wojskowi tworzą rząd, a Zachód szuka na nich sposobu
W Sudanie, byłej kolonii brytyjskiej, do zamachów stanu doszło dwukrotnie (w 2019 i 2021 roku), a w kwietniu przywódcy puczów starli się w wojnie o władzę. W Czadzie władzę z rąk zabitego w 2021 roku na wojnie Idrissa Deby’ego przejął, łamiąc konstytucję, jego syn Mahamat. W Mali wojskowi dokonywali puczów w 2020 i 2022 roku, w Gwinei – w 2021, w Burkina Faso – w 2022, ale za to dwukrotnie. W lipcu do puczu doszło w Nigrze.
Mali, Niger, Czad i Gabon należały, obok Wybrzeża Kości Słoniowej i Senegalu, do najważniejszych sojuszników Francji w Afryce. Kiedy w Czadzie doszło do przewrotu, Francja postanowiła przymknąć na to oko. Na pucze w Mali, Burkina Faso i Nigrze zareagowała świętym oburzeniem, czym nastawiła do siebie wrogo puczystów, którzy wojenne wyszkolenie zdobywali na francuskich akademiach i poligonach. Z Mali i Burkina Faso francuscy żołnierze zostali już wyproszeni. Puczyści z Nigru pokazali już drzwi francuskiemu ambasadorowi, ale ten odmawia wyjazdu twierdząc, że może posłuchać jedynie prawowitych władz, a nie uzurpatorów. Na wieść o puczu w Gabonie, niewykluczone, że wyciągając wnioski z bolesnych nauczek z Sahelu, Francuzi na początku zareagowali bardzo wstrzemięźliwie. Francuska premier Elisabeth Borne oznajmiła, że „bacznie się temu wszystkiemu przygląda”. Dopiera kilka godzin później rzecznik rządu potępił zamach stanu.