Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wybory muszą się odbyć 10 maja – Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla radia RMF przeciął spekulacje, czy obóz władzy zdecyduje się na to, czego oczekuje znaczna część pytanych w sondażach wyborców. Powołał się przy tym na wymogi konstytucyjne i postraszył organy samorządu – to od nich zależy skuteczne i zgodne z prawem przeprowadzenie procedur wyborczych. One zaś, jako najbliższe rzeczywistości – od której coraz bardziej odklejony jest prezes PiS – mogą nie chcieć naginać woli politycznej do realiów społeczeństwa w stanie głębokiego paraliżu i do restrykcji sanitarnych, jakie z najwyższym prawdopodobieństwem będą w maju jeszcze w mocy. „Trzeba tylko wprowadzić tutaj odpowiednie rozwiązania techniczne i być może prawne, ale no właśnie o wyłącznie technicznym charakterze” – mówi Kaczyński, który najwyraźniej nie rozumie, że w obecnej sytuacji niektóre procedury „techniczne”, jak np. wożenie urn do domów ludzi objętych kwarantanną, nagle stają się czynnością wysoce ryzykowną (podobnie jak zasiadanie w stacjonarnej komisji), a rozwiązania prawne, czyli zmiany ordynacji wyborczej, to nie przepisy, które w ustroju demokratycznym zmienia się na miesiąc przed wyborami.
Pomijając już kwestię, na ile realne jest zrekrutowanie w ciągu najbliższych 20 dni ok. 200 tys. osób do komisji wyborczych i parę innych praktycznych problemów, z którymi zderzenie może być dla polskiego państwa fatalnym pokazem bezsiły i które podważy konstytucyjny wymóg powszechności wyborów, to upór PiS budzi też sprzeciw z innych zasadniczych względów.
CZYTAJ TAKŻE
ANDRZEJ STANKIEWICZ: W zakażoną koronawirusem kampanię prezydencką PiS wchodzi osłabiony niczym pacjent z grupy podwyższonego ryzyka >>>
Niebywałej trzeba obłudy, aby twierdzić, jak to czynił Kaczyński, a w ślad za nim kolejne szczeble nomenklatury, że w obecnych realiach najbardziej traci obecny prezydent, bo nie może odbywać licznych wieców i gospodarskich wizyt w każdym powiecie, każdej walcowni i każdej mleczarni. Prezydent jest stale obecny w sferze publicznej, mniejsza o to, czy z sensem czy bez – jako głowa państwa ma do tego prawo. Sęk w tym, że prawa istnienia zostali pozbawieni (z oczywistych i słusznych względów zdrowotnych) jego konkurenci. Demokracja zawsze była w stanie tolerować pewne skrzywienie szans na korzyść urzędującego prezydenta, ale mówimy o sytuacji lekkiej przewagi na starcie, nigdy zaś takiej, gdy jeden zawodnik biegnie, pozostali muszą pozostać w miejscu. Kilka tygodni temu jeszcze mogło się wydawać, że przeniesienie punktu ciężkości kampanii do internetu może być ciekawą innowacją, dającą równe szanse wszystkim. Dziś jednak widać, że nie tylko o niemożność urządzania spotkań wyborczych chodzi, ale też o całkowite odciągnięcie uwagi wyborców od czegokolwiek poza epidemią. A tylko urzędujący prezydent, wciskając się przy każdej okazji przed kamery, ma szansę pojawić się na horyzoncie wyborców.
CZYTAJ TAKŻE
JAROSŁAW FLIS: Przesunięcie terminu wyborów prezydenckich wydaje się nieuniknione >>>
„Byłoby to niezwykle niekorzystne, żeby prezydent i premier byli z różnych obozów politycznych i się spierali” – stwierdził Kaczyński i w tych słowach jest zawarte sedno obecnego uporu władzy. Chodzi o przekonanie, że dociśnięcie kolanem majowego terminu wyborów, choćby depcząc reguły rozsądku oraz przyzwoitości, to jedyna szansa, żeby Andrzej Duda wygrał te wybory. Różne krążyły propozycje, jak prawnie rozwiązać przesunięcie wyborów i jakie rozwiązania przyjąć na wypadek, gdyby np. na jesieni nadal był istotny odsetek wyborców zamkniętych w domu na kwarantannie. Ale żadne z nich nie rozwiewa wielkiej niewiadomej, co będzie z krajem, jakie będą nastroje, niezależnie od tego, że aparat propagandowy będzie wytrwale na Dudę pracował (pomimo drobnych niesnasek między prezydentem a ministrem propagandy Kurskim, które w obliczu walki o utrzymanie pełni władzy obozu na trzy lata pójdą w kąt).
To w sumie jest proste: gdyby Kaczyński i jego ludzie doprowadzili do wyborów prezydenckich w maju, wybory te – choć formalnie każda kartka zostałaby prawidłowo policzona i wyniki byłyby formalnie poprawne – należałoby traktować tak, jakby zostały sfałszowane, a władzę PiS-u uznać za pozbawioną dalszej legitymacji. Uznanie epidemii za świetną okazję do utwierdzenia władzy nie będzie kolejnym zręcznym, ale wciąż legalnym manewrem politycznym Kaczyńskiego. Będzie to goła przemoc, tyle że nie z pałką w dłoni, a z wirusem.
ZZobacz także: