Zabawa z alkomatem

Pod przykrywką alkoholowych badań empirycznych skryły się w filmie „Na rauszu” niespełnione ambicje i schowane na co dzień lęki.

02.11.2020

Czyta się kilka minut

Mads Mikkelsen jako Martin w filmie „Na rauszu” / HENRIK OHSTEN / MATERIAŁY PRASOWE
Mads Mikkelsen jako Martin w filmie „Na rauszu” / HENRIK OHSTEN / MATERIAŁY PRASOWE

Wiadomo, że lubił wypić Churchill, że ostro „tankował” Hemingway i nawet Chopin, „gdyby jeszcze żył, toby pił”. W „Na rauszu” w pewnym momencie pojawia się klip zmontowany z wizerunków znanych polityków, którzy – co widać na obrazku – nie lubili wylewać za kołnierz. W Polsce, gdzie rocznie przypada na głowę ponad dziewięć litrów czystego alkoholu, raczej nie ma się z czego śmiać. Ale duński film w reżyserii Thomasa Vinterberga tylko udaje, że jest błahą komedią. Bo czyż może nam być do śmiechu, kiedy historia zaczyna się cytatem z Kierkegaarda?

Jakiś powód zawsze się znajdzie. Bohaterowie filmu to czterej kumple w średnim wieku uczący w liceum. Byłoby jednak banalnie, gdyby Martin, Tommy, Nikolaj czy Peter zostali alkoholikami z powodu znudzenia widocznego na twarzach ich uczniów, pretensji ze strony ich rodziców czy sytuacji domowej dalekiej od ideału. Podczas wspólnej, zrazu niewinnej popijawy panowie wymyślają sobie chłopacki challenge. Oto, zdaniem pewnego pseudonaukowca, pół promila alkoholu stale obecne we krwi zapewnia dostateczny relaks i pewność siebie. Oznacza to, że dwie lampki wina mogą pozytywnie wpływać zarówno na nasz osobisty dobrostan, jak i na sytuację zawodową.

Bohaterowie postanawiają przetestować to na własnej skórze, skrupulatnie zapisując obserwacje i wyniki. Efekt przychodzi szybko: udaje się opanować rozwydrzoną klasę, a nawet znaleźć z nią wspólny język, udaje się poskromić domowy chaos, wyzwolić w sobie fantazję i wigor. Czy da się jednak zachować przez cały czas optymalne warunki dla tego rodzaju eksperymentu? Nie szkodzi – zawsze można sobie jeszcze wyżej podnieść poprzeczkę.

Vinterberg czerpie komizm nie tyle z prostackiej wyczynowości owego zadania, ile z tego, jak Martin (grany przez Madsa Mikkelsena) i jego towarzysze potrafią ukryć przed światem swój „projekt badawczy”. Ponieważ staje się on coraz bardziej ekstremalny, trzeba na bieżąco dorabiać doń kolejne ideologie. Zaczyna się od piersiówki, z której pan od historii pociąga przed lekcją w szkolnej toalecie, od butelek magazynowanych przez wuefistę w schowku, a potem już licznik procentów bije ostro jak w alkomacie. Dzięki temu właśnie ustrojstwu tudzież miętówkom i robieniu dobrej miny bohaterowie przez jakiś czas potrafią iść przez życie suchą stopą i płynnie – nomen omen – wkroczyć w następny etap swego planu.

Wiadomo, że nie może się to dobrze skończyć. Że wcześniej czy później musi nastąpić pierwsze, jak najbardziej dosłowne zderzenie ze ścianą. Że ta męska „zabawa, zabawa” wpisuje się po prostu w tzw. wysokofunkcjonujący alkoholizm, schowany za społecznym prestiżem wykonywanego zawodu czy życiowych ról. Jednak duński reżyser nie projektuje swego filmu pod ustawę o wychowaniu w trzeźwości. Traktuje widza jak dorosłego, również wtedy, gdy z humorem pokazuje pijacką brawurę. Albo inaczej: przemawia do nas zrazu jak Martin do swoich uczniów, opowiadając im o wspomnianych na początku sławnych pijakach i fraternizując się szturchańcem „znamy to, prawda?”, po czym polewa nam jeszcze jedną kolejkę. I następną. Widz ani się spostrzeże, a obudzi się na ciężkim kacu.

Cisną się pod palce wytarte słowa o współczesnej męskości w kryzysie, choć przecież butelka nie rozróżnia dzisiaj płci. Vinterberg stawia jednak wyraźną diagnozę swoim braciom i kolegom, niezdolnym do wypowiedzenia na trzeźwo tego, co ich boli. Pod przykrywką alkoholowych badań empirycznych skryły się w „Na rauszu” niespełnione ambicje i schowane na co dzień lęki. Bo wspomniany Søren Kierkegaard nie jest tu tylko tematem z egzaminu maturalnego, a biesiadno-łobuzerska poza przykrywa wewnętrzny dygot.

Mężczyźni u Vinterberga boją się wziąć odpowiedzialność za rodzinę i zarazem lękają się pustych mieszkań. Zamiast pracować nad naprawą swoich relacji – z bliskimi czy z uczniami – poszukują cudownych recept. Unikając podejmowania codziennego ryzyka, jednocześnie potrafią położyć wszystko na jednej dziurawej szali. I choć rola i twarz Mikkelsena wybija się jak zawsze na pierwszy plan, to również pozostała trójka – Thomas Bo Larsen, Magnus Millang, Lars Ranthe, grający najzwyklejszych facetów pod słońcem – potrafi wzbudzić w nas iście wyskokową mieszankę: śmiechu, irytacji i współczucia.

Tymczasem plakaty do tego filmu obiecują przede wszystkim szampańską zabawę. Na niektórych Martin pije oklaskiwany przez rozbawioną młodzież, jakkolwiek „Na rauszu” przypomina mimochodem, że zupełnie inaczej pije się będąc nastolatkiem, a inaczej w wieku lat czterdziestu czy pięćdziesięciu. W pewnym momencie żona Martina, Trine (Maria Bonnevie), stawia druzgocącą diagnozę nie tylko jemu i jego kumplom, ale i całemu krajowi. Bo chociaż Dania nie jest tu więzieniem, to najwyraźniej jej mieszkańcy szamocą się w swoim dostatnim, uporządkowanym świecie.

Ktoś porównał filmy Vinterberga do eksperymentów społecznych, w których nie tylko bohaterowie, lecz także my, widzowie, z naszymi emocjami i sądami, zostajemy wystawieni na próbę. To, co z początku wydaje się bezpieczne, swojskie, poprawne i w granicach ogólnie przyjętej normy, nieoczekiwanie zaczyna się wymykać, zastawiać pułapki. Mistrzowskie przedstawienie tego mechanizmu podwójnego osaczenia zaprezentował reżyser w „Polowaniu” z 2012 r., gdzie Mikkelsen grał wychowawcę przedszkolnego oskarżonego o pedofilię.

W najnowszym filmie Vinterberg – twórca „Festen” i jeden z niegdysiejszych sygnatariuszy manifestu Dogma `95, która miała oczyścić kino z formalnych naddatków – udowadnia, że potrafi zarówno wyzwalać, jak i w pełni kontrolować filmową energię. Tragikomiczna opowieść o męskim buncie, który wymknął się spod kontroli, nie pretenduje do ligi ważkich filmów „alkoholowych”, jak „Stracony weekend”, „Pętla” czy „Pod Mocnym Aniołem”. Choćby dlatego, że zatrzymuje się na wczesnym stadium uzależnienia, kiedy prawie wszystko jest jeszcze odwracalne i naprawialne. Duński film pozwala zatrzymać ten moment w kadrze i najzwyczajniej się nim cieszyć. ©

NA RAUSZU (DRUK) – reż. Thomas Vinterberg. Prod. Dania 2020. Dystryb. Best Film. Film zostanie pokazany 14 listopada w ramach festiwalu Nowe Horyzonty online i w kinie. Do regularnej dystrybucji ma trafić 27 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020