Wszystkie drogi prowadzą do Lwowa

PHILIPPE SANDS, prawnik: Lauterpacht i Lemkin dokonali rewolucji. Po raz pierwszy w historii ludzkości pojawiły się zasady, w myśl których suwerenność państwa nie jest absolutna, a państwo nie może bezkarnie zabijać swych obywateli.

14.05.2018

Czyta się kilka minut

Biuro Trybunału Norymberskiego po zakończeniu procesu przeciwko przywódcom III Rzeszy. Norymberga, październik 1946 r. / GERMAN FEDERAL ARCHIVES
Biuro Trybunału Norymberskiego po zakończeniu procesu przeciwko przywódcom III Rzeszy. Norymberga, październik 1946 r. / GERMAN FEDERAL ARCHIVES

PATRYCJA BUKALSKA: W latach 40. XX wieku Hersz Lauterpacht (rocznik 1897) i Rafał Lemkin (rocznik 1900) – polscy Żydzi, studiujący kiedyś prawo we Lwowie – pracują nad nowymi definicjami: „zbrodni przeciwko ludzkości” i „ludobójstwa”. Dochodzą do podobnych wniosków, choć się nie znali...

PHILIPPE SANDS: ...i nigdy się nie spotkali. Dla mnie niezwykłe jest, jak istotnym czynnikiem w tej historii jest Polska, jej historia i kultura.

Co spowodowało, że obaj podjęli to samo wyzwanie niezależnie od siebie?

To nie był przypadek. Ma to związek z kulturą Lwowa. Mieliśmy tam trzy społeczności próbujące żyć razem, a także wysoki poziom życia akademickiego. Był tam jeden z najlepszych uniwersytetów w Europie. I w tym otoczeniu mamy dwóch Polaków, którzy zastanawiają się, jak międzynarodowe prawo mogłoby być pomocne w łagodzeniu napięć. Kontekst to rok 1918: koniec wojny światowej i Austro-Węgier oraz powstanie nowych państw mających liczne mniejszości, w tym Polski. Taki zbieg okoliczności mógł zdarzyć się tylko we Lwowie.

W książce „Powrót do Lwowa” pisze Pan, jak mały Lemkin czyta „Quo vadis” i nie rozumie, czemu policja nie reaguje, gdy chrześcijanie są rzucani lwom... Co się dzieje z nimi potem? Bo choć po 1918 r. pojawiły się głosy, by do prawa międzynarodowego wprowadzić kategorie pozwalające osądzić zbrodnie wojenne, dopiero II wojna światowa sprawiła, że stało się to możliwe.

Obaj nasi prawnicy poszli wtedy różnymi drogami. Lauterpacht jeszcze w latach 20. XX wieku wyjeżdża z Polski do Anglii, zostaje profesorem Cambridge. Lemkin jest prokuratorem w Polsce, potem adwokatem, ma swoje biuro przy Alejach Jerozolimskich w Warszawie. W 1940 r. udaje mu się przedostać do Szwecji, potem wyjeżdża do USA. Wyobrażam sobie, jak w czasie wojny ci dwaj mężczyźni – jeden w Cambridge, drugi w Stanach – zastanawiają się, co dzieje się w ich kraju, z ich rodzinami, przyjaciółmi, nauczycielami...

Nie mieli wieści o bliskich?

Nie, żadnych. A jednak nie schowali się zrozpaczeni w ciemnym kącie, lecz postanowili coś robić: przedstawić swoje pomysły, które mogą być pomocne w przyszłości. Obaj robią to w tym samym momencie: latem 1945 r. Zbrodnie przeciwko ludzkości i ochrona jednostki, ludobójstwo i ochrona grupy. Potem traf chce, że obaj zostają zatrudnieni podczas procesu w Norymberdze w zespołach prokuratorskich. Nie wiedzą, że człowiek, do którego oskarżenia się przyczynią, odpowiada za śmierć ich matek i bliskich. Dowiedzą się o tym dopiero w 1946 r.

Hersz Lauterpacht i Rafał Lemkin / ARCHIWUM P. SANDSA, CAMBRIDGE UNIVERSITY

W 1948 r., gdy zostaje przyjęta Konwencja ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, Lemkin powiedział, że to epitafium dla jego matki zamordowanej przez Niemców. Obaj mieli osobistą motywację?

Tak. Choć Lauterpacht nic takiego nie powiedział, ale myślę, że też tak czuł.

Jednak gdy w 1944 r. Lemkin opublikował książkę, w której wprowadzał termin „ludobójstwo”, Lauterpacht był wobec niego krytyczny, jakby to było zagrożenie dla jego projektu.

Hersza Lauterpachta cechowała wielka dyscyplina naukowa. Jego syn powiedział mi, że ojciec nie uważał Lemkina za prawdziwego naukowca, gdyż był on zaangażowany politycznie. Ale dla mnie obaj byli niezwykli, choć w różny sposób. Lauterpacht był prawdopodobnie najwybitniejszym specjalistą prawa międzynarodowego w XX wieku. Tyle że do każdego, kto pracował inaczej niż on, podchodził nieufnie. Z kolei Lemkin uważał, że Lauterpacht nie rozumie, iż ludzie są masowo zabijani nie dlatego, że coś zrobili, ale dlatego, że są częścią grupy skazanej na eksterminację.

Dochodzimy tu do różnicy między pojęciami „zbrodni przeciwko ludzkości” Lauterpachta i „ludobójstwa” Lemkina. O ile rozumiem, pierwsze to mordowanie ludzi na wielką skalę, ale ludzie ci są różnymi jednostkami. Ludobójstwo zaś to mordowanie grupy ludzi – których łączy jakaś cecha: religia, narodowość, przynależność społeczna – z powodu tej właśnie cechy.

Zgadza się. Zasadniczą różnicą jest motyw. Aby udowodnić ludobójstwo, musimy wykazać nie tylko, że zamordowano wielką liczbę ludzi, lecz że zamierzeniem sprawców była likwidacja całej grupy lub jej części. Żydów, Polaków... Ludobójstwo uważa się powszechnie za zbrodnię cięższego kalibru. Ale czy zamordowanie miliona różnych ludzi jest mniej straszne niż zamordowanie miliona z określonej społeczności? To tak samo przerażające.

Czyżby Lauterpacht był sceptycznie nastawiony do pojęcia ludobójstwa Lemkina, bo obawiał się, że będzie je trudniej udowodnić?

Myślę, że przyczyna była inna. W 1945 r. doszło do rewolucji. Po raz pierwszy w historii ludzkości pojawiły się zasady, w myśl których suwerenność państwa nie była już absolutna. Państwo nie mogło bezkarnie zabijać swych obywateli. Ludzie zyskali ochronę jako jednostki i jako grupa. Ale Lauterpacht obawiał się, że coś, co określał jako „tyranię państwa”, zostanie zastąpione przez „tyranię grupy”. Koncepcja ludobójstwa tworzyłaby warunki, w których jedna grupa mogłaby starać się uzyskać coś kosztem drugiej grupy. Wprowadzenie pojęcia ludobójstwa skłania nas też do określenia naszej tożsamości wobec grupy.

Lektura Pana książki rodzi we mnie pytanie: jaka moja cecha wystawia mnie na potencjalne prześladowania? Czy jest nią np. bycie kobietą? Uderzyło mnie, że w definicji zbrodni przeciwko ludzkości znalazła się przemoc seksualna.

Ona jest także w definicji ludobójstwa. Zajmuję się teraz sprawą kobiet-jazydek w północnym Iraku i kwestią, czy masowy i systematyczny gwałt jest zbrodnią ludobójstwa. Bo w konsekwencji prowadzi to do wstrzymania urodzin w tej grupie, a zatem jej wyniszczenia.

Dlaczego zdefiniowanie tych pojęć trwało tak długo i było tak trudne?

Proszę spojrzeć na dzisiejszą Europę. W wielu krajach narastają nacjonalizm, populizm, ksenofobia. Choćby Wielka Brytania. W brexicie chodzi o nacjonalizm, o to, aby trzymać cudzoziemców z daleka. I jeśli mam być szczery, chodzi o to, by trzymać z daleka Polaków. I Rumunów. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem brexitu, cieszyłem się z obecności ludzi innych społeczności. Ale dla wielu ważne okazuje się poczucie utrzymania kontroli, czystości. Idźmy ­dalej: Węgry, Polska... W Stanach Trump mówi: „America first!”. Coś się dzieje. Pytanie, czy struktury, które stworzyliśmy w 1945 r., są dość silne na to, co nadchodzi. Bardzo się o to martwię.

Te struktury przeszły wiele prób, choć z różnym efektem. Był Pan zaangażowany w sprawę Pinocheta, gdy w 1998 r. hiszpański sędzia zwrócił się do Londynu o jego ekstradycję.

Dla mnie to dowód, że życie jest pełne niespodzianek. Oto Pinochet przyjeżdża do Londynu na operację, 25 lat po okropnościach, których się dopuścił. I nagle czuje, jak to się mówi u nas w Anglii, rękę sprawiedliwości na swoim ramieniu. Kto by się spodziewał? I choć stało się to w latach 90., łączy się to wprost z pracami Lauterpachta i Lemkina. Jeśli nie opracowaliby swoich pojęć, Pinochet nie zostałby aresztowany.

Jest zbrodnia i jest kara?

Nie tylko. Jest też możliwość kary. To ten moment, gdy jakiś prezydent czy premier zaczyna się denerwować, zastanawiać, czy jeśli wyjedzie za granicę, to nie poczuje owej ręki sprawiedliwości na ramieniu. To wielka zmiana i zawdzięczamy ją tym dwóm prawnikom. Wszystkie drogi prowadzą do Lwowa. Do grupy studentów Juliusza Makarewicza, polskiego profesora prawa karnego i filozofa prawa, nauczyciela Lemkina i Lauterpachta.

Pana rodzinna historia też łączy się ze Lwowem. To chyba przypadek, że właśnie Pan napisał taką książkę?

Zaczęło się od tego, że zostałem zaproszony do Lwowa na wykład. Gdy pierwszy raz tam jechałem, moja mama pokazała mi dokumenty, wśród nich polski dowód osobisty mojego dziadka. Mam go ze sobą, proszę zobaczyć: Leon Buchholz, urodzony we Lwowie w 1904 r. Czyli mogę być Polakiem? Trochę? Jak pani myśli? (śmiech)

Trochę na pewno tak.

Jest tyle innych zbiegów okoliczności... Syn Lauterpachta był moim nauczycielem w Cambridge. A angielskie wydanie mojej książki nosi tytuł „East West Street” (Dosłownie: ulica biegnąca ze wschodu na zachód) dlatego, że w miasteczku Żółkiew, gdzie za czasów austriackiego panowania w Galicji urodził się Hersz Lauterpacht, była Lembergerstrasse, ulica Lwowska, biegnąca właśnie ze wschodu na zachód, taka, jaką opisywał pisarz Joseph Roth. Moja prababcia Malke urodziła się na tej ulicy. Lauterpacht też się tam urodził.

Dziadek mówił Panu o przeszłości?

Nie. Ale myślę, że ten czas we Lwowie był dla niego ogromnie szczęśliwy. Jego dzieciństwo musiało być cudowne. Potem nie mógł o tym mówić, bo ta strata za bardzo go bolała. Mówił jednak po polsku do końca życia. Byliśmy ze sobą związani, bardzo go kochałem i teraz żałuję, że nie zadałem mu pewnych pytań przed śmiercią.

Czemu Pan nie pytał?

Wiedzieliśmy, że przeszłość to dla niego bolesny temat. Moja podróż do Lwowa była próbą zrozumienia, kim był mój dziadek i kim ja jestem. Mój ponad dwudziestoletni syn, gdy przeczytał książkę, powiedział: „Tato, ty i ja jesteśmy teraz różni. Mam 21 lat i znam swoją historię i swoje korzenie. Ty, gdy miałeś 21 lat, nic o tym nie wiedziałeś, i to nas różni”. Mój syn czuje się pełniejszy, zna przeszłość rodziny, rzeczy ciemne i jasne, jest dojrzalszy, wie, kim jest.

A Pan dowiedział się, kim jest?

Tak. I sądzę, że uczyniło mnie to bardziej wyrozumiałym. Pisząc tę książkę, zrozumiałem, że nie należy przyklejać ludziom etykietek. Nie należy mówić: to Polak, a to Ukrainiec. To nie takie proste. W książce pojawiają się ludzie niezwykli, jak panna Tilney...

...która w obozie internowanych we Francji przez kilkanaście tygodni ukrywała młodego polskiego Żyda w swojej łazience. Miał on trafić do transportu do Auschwitz. Wcześniej Tilney pomogła też Pana rodzinie.

Niesamowita kobieta, prawda? Ta książka mnie zmieniła. Okazała się też ważna dla mojej matki, która na początku się niepokoiła. Bała się, że w rodzinnej historii znajdę coś strasznego, np. że jej matka miała kochanka i ten kochanek był nazistą.

Bo dziadek wyjechał z Wiednia do Paryża w 1939 r. sam, nieco później przewieziono do niego jego roczną córeczkę, Pana mamę. A Pana babcia została w Wiedniu do 1941 r.

Teraz moja mama jest szczęśliwa, bo okazało się, że ten ciemny dla niej czas – przez kilka lat wojny była ukrywanym dzieckiem – miał też inny aspekt. Jej najlepsza koleżanka jest dzieckiem z warszawskiego getta, więc ta polska strona jest bardzo obecna w naszym życiu. I w książce. A dla mnie jest ważne, że teraz książka została wydana w Polsce.

Napisał Pan książkę o dwóch prawnikach, którzy widzieli Europę w ogniu wojny. Co możemy zrobić, by usprawnić dziś system prawa międzynarodowego?

Międzynarodowy system sprawiedliwości wymaga woli politycznej. Bez niej nic się nie da zrobić. W latach 90. XX w., gdy taka wola była, udało się zająć zbrodniami w Rwandzie czy Jugosławii. Ale teraz ludzie o tym zapomnieli. Staram się na to patrzeć w dalszej perspektywie: nie na to, co stanie się jutro, ale co będzie za 50 lat. Najważniejszą dziś rzeczą jest jednak obrona naszych osiągnięć z roku 1945. Myślę, że tamte ustalenia są zagrożone. Takie tendencje widzimy w USA Trumpa i w Wielkiej Brytanii, gdzie premier Theresa May mówi, że ma nadzieję opuścić Europejską Konwencję Praw Człowieka. Jeśli te dwa kraje, które tak bardzo przyczyniły się do wielostronnego systemu ochrony praw człowieka, mogą zrobić krok w tył, to kto ochroni system z 1945 roku?

Prawnicy? My wszyscy?

Myślę, że Brytyjczycy i Polacy zdają sobie sprawę, jak ważne są niezależne sądy. Jeśli ktoś zapytałby mnie, jaki jest najważniejszy element demokracji, powiedziałbym, że niezależne sądownictwo. Wracam z Turcji, gdzie mój przyjaciel, dziennikarz Ahmet Altan, został skazany na dożywocie za coś, co powiedział w telewizji... Mimo wszystko, staram się być optymistą. ©℗


W 1945 ROKU przed Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze zaczął się proces przywódców III Rzeszy, odpowiedzialnych za zbrodnie z lat II wojny światowej. Był to punkt zwrotny w historii prawa: po raz pierwszy uznano, że społeczność międzynarodowa może reagować w przypadku pogwałcenia prawa przez suwerenne państwo. Nie byłoby to możliwe, gdyby dwaj prawnicy polsko-żydowscy nie opracowali wcześniej nowych terminów: „zbrodnie przeciwko ludzkości” (Hersz Lauterpacht, po prawej na zdjęciu) i „ludobójstwo” (Rafał Lemkin, po lewej). Ich historię, splecioną z własną historią rodzinną, opisuje Philippe Sands w książce „Powrót do Lwowa. O genezie »ludobójstwa« i »zbrodni przeciwko ludzkości«”.

PHILIPPE SANDS, rocznik 1960, jest brytyjskim prawnikiem, profesorem na University College w Londynie. Jest też autorem kilkunastu książek, m.in. „Lawless World” (porusza w niej kwestię legalności wojny w Iraku w 2003 r.) i „Torture Team” (zajmuje się w niej rolą administracji Busha w autoryzacji metod przesłuchań w Guantanamo). Jego książka „Powrót do Lwowa” (w oryginale „East West Street”), przetłumaczona na wiele języków, była podstawą filmu dokumentalnego „My Nazi Legacy: What Our Fathers Did” (o relacjach między synami i ojcami, przywódcami III Rzeszy). W Polsce „Powrót do Lwowa” ukazuje się nakładem Instytutu Historii Nauki PAN i Oficyny Wydawniczej Aspra.

ARCHIWUM P. SANDSA

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2018