Wielebny prezydent

Choć dopiero w szóstej próbie, wielebnemu Wavelowi Ramkalawanowi udało się w końcu zostać prezydentem wyspiarskiej republiki Seszeli, czczonej na Zachodzie jako wakacyjny raj dla bogaczy.
w cyklu Strona Świata

31.10.2020

Czyta się kilka minut

Opustoszały raj dla turystów na Seszelach / Fot. Andre Maslennikov / agefotostock / East News /
Opustoszały raj dla turystów na Seszelach / Fot. Andre Maslennikov / agefotostock / East News /

Kiedy w 1998 roku po raz pierwszy stanął w wyborcze szranki, niekwestionowanym królem Seszeli był Albert „Boss” Rene, który zapatrzony w socjalistyczne ideały próbował przerobić raj dla bogaczy na republikę proletariuszy i chłopów. Kiedy Seszele, dawne francuskie i brytyjskie posiadłości kolonialne na Oceanie Indyjskim, zdobyły w 1976 roku niepodległość, Rene jako ledwie czterdziestolatek został premierem u boku pierwszego prezydenta kraju, Jamesa Manchama. Ambitny i niecierpliwy, jak to rewolucjonista, nie wytrzymał w tej roli nawet roku. Nie minęła nawet pierwsza rocznica niepodległości, a nie mogąc znieść umiaru Manchama, dokonał bezkrwawego, pałacowego przewrotu, odebrał mu prezydenturę i przywłaszczył ją sobie.

Wavel na seszelski Wawel

Choć wzorował się na komunistycznym Wschodzie, zapewniał, że nie zamierza jedynie kopiować wynalazków wymyślonych w Moskwie, Berlinie czy Warszawie, ale spróbuje odnaleźć własną drogę, która najlepiej poprowadzi Seszele ku świetlanej przyszłości. Wprowadził obowiązkową i darmową naukę w szkołach oraz darmową opiekę medyczną, ale ze wschodnich podpowiedzi najlepiej na Seszelach przyjęła się jednopartyjna dyktatura i kult jednostki.

Nawet gdy w 1993 roku, po upadku komunizmu i końcu „zimnej wojny”, nawrócony na demokrację Rene zezwolił na działalność innych poza rządzącą partii politycznych, nadal wygrywał we wszystkich wyborach, w których zdecydował się startować. Wavela pokonał dwukrotnie – w 1998 roku (67:20) i 2001 (54:45). 

W 2004 roku, po prawie 30-letnim panowaniu, Rene postanowił przekazać władzę swojemu zastępcy, wiceprezydentowi Jamesowi Michelowi, który zadał Wavelowi kolejne trzy wyborcze porażki – w 2006 (54-46), 2011 (55:41) i 2015 roku, gdy urzędujący prezydent pokonał go zaledwie 193 głosami. Rok później, doznawszy niespodziewanej klęski w wyborach parlamentarnych, Michel ustąpił z urzędu i podobnie jak poprzednik, Rene, przekazał go swojemu zastępcy, Danny’emu Faure’owi. I dopiero jego udało się w zeszłotygodniowej elekcji pokonać Wavelowi Ramkalawanowi (55:43:5).


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Impas chartumski


W ten oto sposób Faure przeszedł do niespełna półwiecznej historii niepodległych Seszeli jako pierwszy urzędujący prezydent, który został pokonany w wyborach, a Ramkalawan jako pierwszy przywódca opozycji, który w uczciwych i wolnych wyborach zdobył władzę. „Zwycięzca to ktoś, kto nigdy nie rezygnuje z marzeń” – powiedział w pierwszej przemowie, cytując Nelsona Mandelę.

Trudne czasy nadchodzą

W 1998 roku, gdy ubiegał się o władzę po raz pierwszy, dobiegający sześćdziesiątki Wavel Ramkalawan był anglikańskim pastorem, a „Boss” Rene, który w młodości również myślał o duszpasterstwie, zarzucał mu, że z nabożeństw robi polityczne wiece, a z wygłaszanych z ambony kazań - wyborczą agitację.

Wielebny Ramkalawan odpowiadał, że nie wykorzystuje kapłaństwa, by pozyskiwać wyborców, lecz występuje przeciwko tyranii i niesprawiedliwości, co jest przecież obowiązkiem duchownych. 

Na przykazanie miłości bliźniego i wybaczenie krzywd powoływał się w przemówieniu wygłoszonym zaraz po zaprzysiężeniu na prezydenta. Nie było w jego słowach zwykłego u innych triumfalizmu, choć miałby do niego pełne prawo, bo jego partia wygrała też w wyborach do parlamentu. Zamiast wywyższać się nad pokonanym rywalem, podziękował mu za uczciwą walkę i zaprosił do współpracy. Sto tysięcy rodaków zaś wezwał, by zdobyli się na cierpliwość, bo czekają ich trudne czasy. „Żyjemy na ponad setce wysp i wysepek, rozrzuconych pośrodku oceanu – powiedział. – Ale żaden z nas nie jest samoistną wyspą, potrzebujemy się nawzajem”.

Seszele dorobiły się niezłych pieniędzy na turystyce. Zwłaszcza w ostatnich latach, gdy niemal całkowicie przestawiono się tam na to, by służyć za wakacyjny raj dla bogaczy, gotowych płacić tysiące dolarów i euro za luksusowe wille czy apartamenty w ustronnych hotelach na samej plaży, z dala od ludzi i całego zgiełku współczesnego świata. Zabiegając o najbogatszych gości, Na Seszelach zaczęto nawet prowadzić politykę „jedna wyspa, jeden hotel”, która w zamian za stosowną opłatę ma zapewnić bogaczom pełną prywatność i wyłączność.

Moda na wakacje, podróże poślubne i miesiące miodowe na Seszelach sprawiła, że dochody z luksusowej turystyki stanowiły do wczoraj dwie trzecie wszystkich dochodów wyspiarskiej republiki, która stała się od cudzoziemskich gości niemal całkowicie zależna. Tegoroczna epidemia jednak odcięła Seszele od jedynego dopływu pieniędzy. Choć na wyspach wirusem zaraziło się niewiele ponad 150 osób i nikt z jego powodu nie umarł, uziemione samoloty nie przywiozły w tym roku gości (od marca do czerwca rząd Seszeli sam zamknął na głucho granice państwa), hotele stoją puste, a zagraniczni rachmistrze wyliczyli, że w tym roku seszelska gospodarka zanotuje prawie 15-procentowy spadek, za to wzrośnie prawie o 10 procent bezrobocie. Jakże mogłoby jednak być inaczej, skoro to właśnie branża turystyczna oferowała dotąd najwięcej miejsc pracy.

Narkotyk dla biednych

Statystyczny mieszkaniec Seszeli, z miesięcznymi zarobkami sięgającymi ponad 400 dolarów, może uchodzić w Afryce za krezusa. Statystyka jest jednak myląca, bo wyspiarskie bogactwo rozkłada się wyjątkowo nierówno. Niemal całe należy do nielicznej grupy zamożnych przedsiębiorców i hotelarzy, rekinów turystycznego biznesu. Ale prawie połowa mieszkańców wysp nawet w Afryce może uchodzić za biedaków. Co więcej, ogromną większość bogaczy stanowią biali potomkowie osadników z Wielkiej Brytanii i Francji oraz przyciągnięci perspektywą zysku przybysze z Europy i Ameryki. Biedacy zaś, których cudzoziemscy przybysze nie mają nawet okazji spotkać, mieszkają z dala od białych plaż i są zwykle potomkami dawnych czarnoskórych niewolników, ściągniętych tu z afrykańskiego kontynentu do pracy na plantacjach, a także robotników i kupców, sprowadzonych z Chin i dawnych brytyjskich posiadłości kolonialnych w Indiach (nowy prezydent Ramkalawan jest potomkiem przybyszów z indyjskiego Biharu; zmarły w zeszłym roku Albert Rene był biały).

Poza turystami o najgrubszych portfelach Seszele wpadły także w oko hersztom narkotykowych gangów. Mnogość wysp i słabe państwo strzegące granic sprawiły, że kraj znalazł się na szlaku heroinowej kontrabandy z Azji Południowej i Indochin na Zachód. Na nieszczęście dla mieszkańców wysp ich względna zamożność sprawiła, że w drodze na zachodnie rynki przemycana przez Seszele heroina znalazła wielu zwolenników także tu, na miejscu. Okazało się, że mieszkańcy wysp nie są wystarczająco zamożni, żeby nie martwić się o przyszłość, ale wystarczająco bogaci, by kupować heroinę, która choć na chwilę uwolni ich od wszelkich trosk.

Dziesięć lat temu na niespełna 100-tysięcznych Seszelach zarejestrowano ponad 1200 osób uzależnionych od heroiny. Dziś liczbę seszelskich heroinistów szacuje się na ponad 6 tysięcy, co czyni z Seszeli kraj o jednym z najwyższych wskaźników uzależnienia od narkotyków.


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Początkowo władze walczyły z narkotykami wyłącznie represjami, przy czym narkomanów karano tak samo, jak przemytników i handlarzy. Od kilku lat rząd zmienił jednak strategię i narkomanów traktuje jak chorych, potrzebujących pomocy. Prawie 3 tysiące heroinistów objętych zostało programem darmowego leczenia metadonem. Wywołany przez epidemię kryzys może jednak sprawić, że zabraknie dla niech pieniędzy na dalszą kurację.

Niewolne wybory

Elegancja i klasa, z jaką odbyło się przekazanie władzy w Seszelach, w afrykańskiej polityce wciąż należy do rzadkości, a wszystko wskazuje na to, że będzie z tym jeszcze gorzej. W nieodległej Tanzanii podczas trwających od środy wyborach prezydenckich urzędujący prezydent John Magufuli nawet nie udawał, że pozwoli rywalom na uczciwą walkę. W Wybrzeżu Kości Słoniowej konkurenci urzędującego prezydenta Allasane’a Ouattary postanowili zbojkotować sobotnią elekcję, uznając, że po upływie drugiej, dozwolonej konstytucją kadencji nie miał prawa ubiegać się o kolejną. Innego zdania są zwolennicy Ouattary, którzy twierdzą, że w międzyczasie konstytucja została poprawiona, więc prezydenckie kadencje liczą się od nowa. To samo powtarzali zwolennicy Alphy Conde’go, prezydenta sąsiedniej Gwinei, któremu również upłynęła druga kadencja i który również przed jej końcem wprowadził zmiany do konstytucji. Nie zważając na protesty, w połowie października Conde stanął do wyborów i zgodnie z przewidywaniami został ogłoszony ich zwycięzcą. Od dnia wyborów w ulicznych rozruchach w Gwinei zginęło już ponad 30 osób, kilkanaście w tygodniu poprzedzającym wybory, a kilkaset od marca, gdy w przeprowadzonym przez prezydenta plebiscycie przyjęta została poprawiona przez niego konstytucja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej