Impas chartumski

Sudan zamierza ułożyć sobie stosunki z Izraelem. Donald Trump liczy, że sukcesy na Bliskim Wschodzie przedłużą jego panowanie w Ameryce.
w cyklu STRONA ŚWIATA

28.10.2020

Czyta się kilka minut

Prezydent Donald Trump podczas rozmowy telefonicznej z przywódcami Sudanu i Izraela. Za prezydentem po prawej stronie Mike Pompeo oraz Jared Kushner, Waszyngton 23 października 2020 r. Fot. AP/Associated Press/East News /
Prezydent Donald Trump podczas rozmowy telefonicznej z przywódcami Sudanu i Izraela. Za prezydentem po prawej stronie Mike Pompeo oraz Jared Kushner, Waszyngton 23 października 2020 r. Fot. AP/Associated Press/East News /
Po Egipcie, który jako pierwszy kraj arabski uznał państwo żydowskie i zawarł z nim w 1979 r. pokój (egipski prezydent Anwar Sadat zapłacił za to rok później życiem), królestwie Jordanii, które poszło w ślady Kairu w 1994 r. oraz Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Bahrajnie, które zrobiły to we wrześniu, także Sudan zakopał wojenny topór z Izraelem. Trzy ostatnie państwa do ugody przekonał amerykański prezydent Donald Trump, deklarujący, że będzie pierwszym mężem stanu, który zaprowadzi pokój na uchodzącym za kolebkę konfliktów Bliskim Wschodzie. 
 
Trump, przedstawiający się z dumą jako człowiek interesów, a nie obyty z etykietą bywalec politycznych salonów, przekonał szejków z Abu Zabi i Dubaju do ugody z Izraelem obietnicą sprzedaży najnowocześniejszych samolotów bojowych F-35. Zapewnił szejków, że przekona też władze Izraela, żeby się temu nie sprzeciwiały. Stany Zjednoczone wiąże bowiem z Izraelem, ich najważniejszym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie umowa, zobowiązująca Amerykanów do utrzymywania wojskowej przewagi państwa żydowskiego nad wszystkimi jego arabskimi sąsiadami. W przekonaniu szejków pomógł także Mohammed ibn Salman, książę koronny z Arabii Saudyjskiej, regionalnego mocarstwa i żandarma. Właśnie 35-letni Mohammed, wyznaczony na przyszłego króla, oraz starszy od niego o cztery lata Jared Kushner, zięć Trumpa, Amerykanin żydowskiego pochodzenia, któremu teść-prezydent powierzył politykę bliskowschodnią, stali się jego lewą i prawą ręką w prowadzonej rozgrywce. 
 
Najpierw, dzięki wstawiennictwu zaprzyjaźnionego Saudyjczyka, Trumpowi udało się przekonać do swoich planów szejków z Abu Zabi i Dubaju, najbliższych sojuszników Arabii Saudyjskiej, którzy dzięki bogactwu i politycznym ambicjom wybili się na wojskową potęgę na Półwyspie Arabskim, a perspektywa zdobycia amerykańskich myśliwców okazała się dla nich pokusą nie do odparcia. Z maleńkim Bahrajnem, lojalnym protegowanym Saudyjczyków, poszło już jak z płatka i w połowie września Trump mógł zaprosić do Waszyngtonu arabskich monarchów i premiera Izraela, by przed Białym Domem uroczyście podpisali ugodę. 
 
Trumpowi zależało już wtedy nie tyle na Bliskim Wschodzie, co czekającej go w pierwszy wtorek listopada reelekcji. Uznał, że ugoda z afgańskimi talibami (w lutym dobili targu z Jankesami, a we wrześniu, żeby im dogodzić, podjęli w Katarze rozmowy pokojowe z ustanowionym przez Amerykę kabulskim rządem), kończąca najdłuższą z amerykańskich wojen, oraz bliskowschodnie przełomy zyskają mu uznanie rodaków i przekonają do niego wahających się wyborców, zwłaszcza tych żydowskiego pochodzenia i wiernych konserwatywnej tradycji chrześcijańskiej, do której się często odwołuje.
 
Bliskowschodnie pokoje i wszystko, co podczas swojej prezydentury robił na Bliskim Wschodzie (przeniósł ambasadę USA z Tel Awiwu do Jerozolimy, do której, przynajmniej wschodniej jej części, pretensje roszczą także Palestyńczycy, a także uznał zagarnięte przez Żydów Wzgórza Golan za część Izraela) miało bowiem zapewnić Izraelowi bezpieczeństwo i korzyści. W zamian za ugodę ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem Izrael zgodził się wstrzymać z aneksją całego Zachodniego Brzegu Jordanu. Wstrzymać, nie wyrzec. Ugody z szejkami z Abu Zabi, Dubaju i Bahrajnu nazwano Przymierzem Abrahama, biblijnego praojca zarówno narodu hebrajskiego, jak Arabów. 
 

Kolej na Sudan 

Trump zapowiadał buńczucznie, że wkrótce kolejne kraje arabskie uznają państwo izraelskie i Bliski Wschód przestanie być zakładnikiem sprawy palestyńskiej. Prezydent uważa ją za przegraną, za to krępującą ręce arabskim przywódcom i przedsiębiorcom, którzy – gdyby nie palestyńskie więzy – już dawno z ochotą i korzyścią robiliby interesy z Izraelem. To właśnie gospodarcze korzyści mają być według niego skutkiem umów Przymierza Abrahama. Szejkowie zapewniają gotówkę, Żydzi – nowoczesną myśl techniczną, pozwalającą przemieniać słoną wodę morską w nadającą się do picia, a pustynie w pola uprawne, ogrody i sady. Samoloty Al zaczęły latać do Dubaju, a linii Emirates do Jerozolimy. Mieszkańców Zjednoczonych Emiratów Arabskich zwolniono właśnie z obowiązku posiadania wiz wjazdowych do Izraela (jerozolimski meczet al-Aksa jest trzecim po Mekce i Medynie najświętszym miejsce islamu), a opustoszałe z powodu epidemii hotele w Dubaju szykują się na przyjazd gości z Jerozolimy, Tel Awiwu, Beer Szewy i Hajfy. 
 
Uznania Izraela i ugody z nim odmówiły jednak zarówno kraje Maghrebu, jak Lewantu (Liban podpisał już pokój z Izraelem na początku lat 80., ale nie przetrwał on nawet roku i został przez Libańczyków wypowiedziany). Pozostał Półwysep Arabski, dokąd Trump wybrał się w 2017 r. w swoją pierwszą prezydencką podróż zagraniczną. Jemen pogrążony jest w domowej wojnie, a w Omanie nowy sułtan, który zasiadł na tronie dopiero na początku roku, jeszcze nie czuje się zbyt pewnie, by zajmować się dyplomacją. Także w Kuwejcie zmarł we wrześniu stary król, a nowy jeszcze na dobre nie objął władzy. 
 
Trump marzył, żeby w ślady mniejszych sąsiadów poszła sama Arabia Saudyjska, ale okazało się to niemożliwe. Stary, 84-letni król Salman nie zgadza się porzucić Palestyńczyków, a jego syn i delfin, Mohammed, obawia się, że gdyby sprzeciwił się woli ojca i zawarł ugodę z Izraelem, wrodzy mu krewni wykorzystaliby to przeciwko niemu i utrudnili wstąpienie na tron. 
 
Pozostał więc Sudan, kraj z peryferiów świata arabskiego, jak położona między Saharą i wybrzeżem Atlantyku Mauretania. Sudan, kraj rozległy – dopóki nie rozpadł się w 2011 r. na dwie części, okrojony, dzisiejszy Sudan i niepodległy Sudan Południowy, był największym krajem w Afryce – i ludny, ale biedny i nieodgrywający większego znaczenia w arabskiej polityce. A jednak to właśnie tu, w Chartumie, w 1967 r., po kolejnej przegranej wojnie z Izraelem, kraje arabskie przyjęły obowiązującą do nastania Trumpa zasadę „trzech nie” – „nie” dla pokoju z Izraelem, „nie” dla rozmów z Izraelem i „nie” dla uznania żydowskiego państwa. W przeciwieństwie do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Bahrajnu Sudan pozostawał w stanie wojny z Izraelem i wysyłał arabskim władcom żołnierzy na większość wojen, jakie toczyli. 
 
Tylko przez krótki czas, na początku lat 90., gdy w Chartumie władzę w wyniku przewrotu przejął wojskowy dyktator Omar al-Baszir (walczył w wojnie z Izraelem w 1973 r.) i wspierający go muzułmańscy rewolucjoniści spod znaku Braci Muzułmanów, Sudan zaczął się liczyć w arabskiej polityce jako bezpieczna oaza wszelkiej maści dżihadystów z Osamą ibn Ladinem na czele (wypędzony z Arabii Saudyjskiej żył tu w latach 1991-99). Kiedy jednak pod koniec lat 90. dżihadyści uznali, że Baszir zrobił swoje i dłużej go nie potrzebują, i kiedy spróbowali przejąć władzę w Chartumie, Baszir wyrzucił ich z rządu i kraju, opornych pozamykał w więzieniach i odżegnawszy się od nich, rządził dalej już jako zwyczajny tyran, marszałek polny, a nie rewolucjonista. 
 
Wiosną zeszłego roku Baszir został obalony wskutek ulicznej rewolucji, wybuchłej z powodu biedy i upadku, do jakich doprowadziły Sudan jego rządy. Jak zwykle w Sudanie bywa, zanim rewolucjoniści sięgnęli po władzę, uprzedzili ich wojskowi, którzy dokonali kolejnego przewrotu i odsunęli Baszira od władzy. Aby jednak uspokoić wzburzone tłumy, wojskowi zgodzili się podzielić władzą z przywódcami rewolucji, utworzyć z nimi rząd tymczasowy, a wolne wybory, które wyłonią nowe, prawowite władze, odłożyć aż do 2022 r. 
 

Propozycja nie do odrzucenia 

Obaliwszy tyrana Sudańczycy liczyli, że Zachód udzieli im wsparcia, pomoże wygrzebać z biedy. Ponad 30-letnie rządy Baszira, wojna domowa, rozpad kraju, susze, klęski szarańczy, a ostatnio także epidemia COVID-19 sprawiły, że Sudan znalazł się na krawędzi bankructwa.  
 
Na próżno jednak czekali pomocy. Zachód miał związane ręce, ponieważ Amerykanie jeszcze na początku lat 90. wpisali Sudan na swoją „czarną listę” państw-mecenasów międzynarodowych terrorystów (za zorganizowane z sudańskiej ziemi ataki terrorystyczne na ambasady USA w Kenii i Tanzanii oraz na amerykański okręt wojenny „Cole” w Adenie) i za karę ogłosili ostracyzm sudańskiego państwa (dziś dotyczy on jeszcze tylko Iranu, Syrii i Korei Północnej). Nikomu, pod groźbą sankcji, nie wolno było pożyczać Sudanowi pieniędzy, niczego – poza wyjątkami – od niego kupować ani mu sprzedawać, budować na jego terytorium fabryk, robić jakichkolwiek interesów. Dopóki Amerykanie nie wykreślą Sudanu ze swojej „czarnej listy”, rządowi z Chartumu nie wolno nawet ubiegać się o pożyczki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy Banku Światowego. 
 
Kiedy szef amerykańskiej dyplomacji Mike Pompeo złożył Sudańczykom propozycję nie do odrzucenia – ugoda z Izraelem w zamian za wykreślenie z „czarnej listy” terrorystów – władze z Chartumu nie miały wiele do gadania. Według amerykańskich i sudańskich dyplomatów, którzy uczestniczyli w targach – brali w nich udział także niezawodni Saudyjczycy oraz szejkowie z Abu Zabi – chartumski rząd próbował grać ostro. Domagał się, żeby, przynajmniej oficjalnie, rozdzielić ugodę z Izraelem od wykreślenia z „czarnej listy”. Żądał też, by w zamian za układy z Izraelem Amerykanie i szejkowie znad Zatoki Perskiej zapłacili im kilka miliardów dolarów, które ożywiłyby sudańską gospodarkę i ocaliły ją przed śmiercią kliniczną. Ostatecznie wytargowali niecały miliard, z czego jedną trzecią i tak będą musieli wypłacić Ameryce jako odszkodowania dla ofiar zamachów z Nairobi Dar es Salaam i Adenu. W piątek podczas telekonferencji w Białym Domu Trump ogłosił, że udało mu się pogodzić Sudan z Izraelem. W poniedziałek zaś oznajmił, że polecił wykreślić Sudan z amerykańskiej „czarnej listy”. 
 

Rachunki zysków i strat 

Ogłaszając podczas telekonferencji z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu, przewodniczącym sudańskiej Rady Tymczasowej gen. Abdel Fattahem al-Burhanem i premiem Abdallahem Hamdokiem, że Sudan przystępuje do Przymierza Abrahama, Trump zapytał przy dziennikarzach szefa izraelskiego rządu, czy sądzi, by jego konkurent w amerykańskich wyborach Joe Biden byłby w stanie osiągnąć taki sukces. „Sądzisz, że Śpiący Joe mógłby tego dokonać? Jakoś nie wydaje mi się” – powiedział Trump. „Cóż, jedno mogę powiedzieć” – odparł Netanjahu, którego Trump uważa za jednego ze swoich najwierniejszych sprzymierzeńców – „Doceniamy każdego w Ameryce, kto pomaga nam zaprowadzić pokój”. 
 
Netanjahu, niewątpliwy beneficjent Przymierza Abrahama, wolał się wstrzymać z poparciem dla Trumpa, uznając, że wobec jego niepewnej reelekcji lepiej nie palić mostów ewentualnej przyszłej współpracy z Joe Bidenem. Nie takiej odpowiedzi izraelskiego premiera spodziewał się Trump, który zapowiada, że dzięki jego staraniom wkrótce kolejne arabskie kraje pogodzą się z Izraelem (jako kolejny wymienia się Katar w zamian za sprzedaż kolejnych samolotów F-35) i że bliskowschodnie triumfy przysporzą mu wyborców w pierwszy listopadowy wtorek. 
 

 

Sudańczycy liczą, że teraz, gdy zostali wykreśleni z „czarnej listy”, łatwiej im będzie ubiegać się o zagraniczne pożyczki i inwestycje (pierwsze dostawy zboża z Izraela, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i ONZ dotarły już w tym tygodniu). Ale to również oni poniosą całe koszty przystąpienia do Przymierza Abrahama. 

Wojskowi, którzy współrządzą krajem, są zwolennikami porozumienia z Izraelem i USA. Liczą, że zyskają w ten sposób wiarygodność, podważaną udziałem w przewrocie i wcześniejszym współudziale w tyranii Baszira, a dodatkowo, mając wciąż największy dostęp do chartumskiego skarbca, to im przypadną największe zyski otwarcia na świat i swobody prowadzenia międzynarodowych interesów. Po Netanjahu to oni właśnie najbardziej zyskają na przystąpieniu Sudanu do Przymierza Abrahama. 
 
Najbardziej stratni są sudańscy demokraci i przywódcy zeszłorocznej rewolucji. Już zawarty w zeszłym roku kompromis z wojskiem osłabił ich wpływy na chartumskiej ulicy, a porzucenie Palestyńczyków na rzecz ugody z Izraelem wywołało podziały wśród sudańskich partii politycznych, wspierających dotąd premiera Hamdoka i jego cywilną frakcję w rządzie. Stracą jeszcze bardziej, jeśli amerykański Kongres – a to do niego należy ostateczne słowo – nie zgodzi się na wykreślenie Sudanu z „czarnej listy” albo przedstawi nowe warunki (niektórzy kongresmeni i prawnicy chcą, by Sudan płacił odszkodowania także ofiarom i rodzinom ofiar powietrznych zamachów z Nowego Jorku i Waszyngtonu z 2001 r., mimo że władze USA nie mają wątpliwości, iż z tymi atakami Chartum nie miał już nic wspólnego), a Trumpa, jeśli nie wygra listopadowych wyborów, nie będzie już w Białym Domu, żeby bronić Przymierza Abrahama. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej