Ładowanie...
Warianty polskości
Warianty polskości
Mimo odmienności dykcji to właśnie pokoleniowość zdaje się łączyć całą piątkę, choć nie o rok urodzenia tu idzie, lecz o podobny czas klarowania się społecznej i językowej wrażliwości, przypadający na ostatnią, kryzysową dekadę. Skutkuje to ich niepodatnością na mity ekonomiczne, neoliberalne fantazje gonienia Zachodu i obietnice sukcesu okupionego ciężką pracą. Wszyscy grają w coś, co można by nazwać „poetyckim praktykowaniem kultury przegrywu”, choć czynią to bez afektacji i egocentrycznych gestów. Cechuje ich raczej akceptacja samej porażki oraz wyczulenie na marginesy i lokalne warianty polskości.
Patryk Kosenda już swoim debiutem sprzed czterech lat namieszał w środowisku, ale jakoś wymknął się wówczas nagrodom. Wskazując jego drugą książkę „Największy na świecie drewniany coaster”, jury docenia więc nie tylko apokaliptyczny eksperyment, swobodnie sklejający memy i żarty, elementy młodzieżowej wyobraźni, fanfiki Harry’ego Pottera i okruchy naszych religijnych formułek w chochoła polskości. To język korzystający z tradycji dadaizmu, ale wychylony w ponurą przyszłość klimatyczną. Jesteśmy ponownie w wielkim, śmieciowym lunaparku, w którym idea dobrej zabawy uzupełnia rozrastający się chaos świata, a pusty śmiech spotyka się z przebodźcowaną świadomością.
Justyna Kulikowska, podobnie jak Kosenda, debiutowała kilka lat temu w krakowskim Ha!arcie, ale chętniej niż memy zgłębia „defekty kodowania” naszej społecznej tkanki. Jej trzecia książka to splot ludowych roszczeń i tradycji oraz buzującego poczucia winy z chęcią uwolnienia się od polityki zawstydzania. Ale „gift. z Podlasia” to również tom o rodzinie, dziedziczeniu, pamięci i różnych formach opresji: kulturowej, płciowej, ekonomicznej, politycznej, a przede wszystkim o towarzyszących im traumach „soczystych jak brzoskwinia”, „pulchnych jak brzuszek / bulimiczki” i zaawansowanej maszynie społecznej, odpowiedzialnej za ich medykalizację i penalizację.
„112” Emilii Konwerskiej to jedyny w tym gronie debiut – literaturoznawczyni, lewicowej aktywistki i publicystki, która nawet w poezji zachowuje trochę tego żaru, oskarżycielskiego rytmu i zaczepnej retoryki. Ale rozczaruje się ten, kto będzie w jej utworach szukał modnych jeszcze kilka lat temu sygnałów liryki społecznie zaangażowanej. Jej wiersze napędza właśnie frywolna retoryczność figur mowy: porad, komend, wykrzyknień, pytań i innych form skierowanych bezpośrednio do czytelnika, niejednokrotnie imitujących konwersację. Całe „112” jest oddolnym testowaniem i naginaniem granic, również tych związanych ze społecznymi konwenansami: byciem kulturalnym lub prostackim, przestarzałym i na czasie, stygmatyzowanym lub cieszącym się sympatią, a jednak byciem zawsze nie dość, by dogonić mityczny „lepszy świat”.
Liryka Szymona Biry to właściwie esencja XX-wiecznego rozumienia poezji: minimum słów i maksymalna kondensacja znaczeń. W „1,1” najbliżej wrocławskiemu autorowi do weteranów pokolenia „bruLionu” – Marcina Sendeckiego i Darka Foksa. Buduje wiersze z fragmentów rozmów, czytelnikowi zostawiając jedynie resztki, pozbawione sytuacyjnego kontekstu. Tworzy coś w rodzaju siatki znaczeń, czekających na swoje aktualizacje. Jednocześnie robi to głęboko ironicznie – buduje modele, które łudzą możliwościami interakcji, ale zawieszają się w pewnych momentach, by wskazać na nasze ograniczenia poznawcze, a dalej: na ograniczenia zachodniej, liberalnej koncepcji wolności.
W tym gronie „Zimowanie” Urszuli Honek jest propozycją najbardziej intymną i odrębną, celebrującą pamięć jako mechanizm poetycki. Autorka decyduje się na specyficzny rodzaj eskapizmu – wraz z bohaterami, wprowadzanymi poprzez imiona lub inicjały, oddaje się wspomnieniom i zamyka je w wierszu jak w kadrze, kreśli intymne portrety lokalnej społeczności i przechowuje je niczym przetwory na zimę. Jest w tym pisaniu – pełnym zdaniem, elegijnym tonem, od kropki do kropki – coś bardzo filmowego. Honek wręcz reżyseruje sytuacje liryczne i zatapia je w czasie, by potem uświadomić sobie i czytelnikom, że ów czas jest głównie przytłaczająco przeszły i nie do odzyskania. W ten sposób „Zimowanie” zmienia się w prywatny album ze zdjęciami zmarłych, często tragicznie, bo oko poetki sięga zawsze ciut za daleko – zaczyna w dzieciństwie od podglądania sąsiadów przez okno, a kończy po leśmianowsku, spoglądając poza czas i śmierć. ©
Ten materiał jest bezpłatny, bo Fundacja Tygodnika Powszechnego troszczy się o promowanie czytelnictwa i niezależnych mediów. Wspierając ją, pomagasz zapewnić "Tygodnikowi" suwerenność, warunek rzetelnego i niezależnego dziennikarstwa. Przekaż swój datek:
Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]