W jakim stanie jest polska zbrojeniówka?

W najbliższej pięciolatce na uzbrojenie armii wydamy ponad pół biliona złotych, ale pieniądze te w znikomym stopniu zasilą polską gospodarkę.

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Przygotowania do defilady "Silna Biało-Czerwona", w tle czołg K2 Black Panther. Warszawa, 8 sierpnia 2023 r. // Fot. Paweł Wodzyński / East News
Przygotowania do defilady „Silna Biało-Czerwona”, w tle czołg K2 Black Panther. Warszawa, 8 sierpnia 2023 r. // Fot. Paweł Wodzyński / East News

W maglu polskiej polityki dawno już nie odbywała się równie ostra awantura. Zaczęło się od niemal jednoczesnych wpisów byłego ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacka Siewiery. 16 marca obaj poinformowali o fiasku polskich starań o dofinansowanie produkcji amunicji z unijnych funduszy. Fakt, 2,1 mln euro przyznanych Warszawie na ten cel stanowi niespełna pół procent dostępnych 500 mln euro – do przemysłu niemieckiego trafi zaś niemal 90 mln.

Siewiera nazwał to skandalem. Błaszczak wybrał argumenty ad personam: „Donald »Król Europy« Tusk załatwił dla Polski całe 0,42 proc. z unijnego programu produkcji amunicji” – ironizował w mediach społecznościowych.

Dalej było jeszcze śmieszniej. Wywołani do odpowiedzi politycy rządzącej koalicji jeden po drugim przypominali, że procedura naboru wniosków zakończyła się 13 grudnia, czyli dokładnie w dniu zaprzysiężenia obecnego rządu, za fiasko starań odpowiadają więc poprzednicy. Wiceszef MON Cezary Tomczyk triumfalnie tweetował, że pod auspicjami resortu aktywów państwowych, któremu przewodził Jacek Sasin, polskie firmy zbrojeniowe złożyły wnioski o dofinansowanie na skromne 11 mln euro.

W awanturze o pieniądze na amunicję żadna ze stron nie zauważyła, że 500 mln euro nie jest wcale aż tak gigantyczną kwotą. Kontrakt, który w tym samym czasie MON podpisał z jedną z polskich firm – tylko na dostawy noktowizorów – opiewa na blisko 1,5 mld zł, czyli przeszło 347 mln euro.

Monopol na drobiazgi

Firmą, do której trafiło wspomniane zamówienie, jest warszawska spółka PCO. Wraz z ponad 50 innymi tworzy ona Polską Grupę Zbrojeniową, konglomerat podmiotów kontrolowanych przez państwo i przez lata utrzymywanych w głównej mierze z rządowych zamówień.

W kraju PGZ jest de facto monopolistą. W Radomiu produkuje m.in. karabinki Grot i pistolety Vis-100. Z należących do grupy zakładów Mesko w Skarżysku-Kamiennej wychodzą zbierające w Ukrainie doskonałe recenzje, naramienne zestawy rakietowe Piorun. Z Huty Stalowa Wola wyjeżdżają równie chwalone na ukraińskim froncie armatohaubice Krab (zakład może się pochwalić jedną z najnowocześniejszych w Europie linii do produkcji luf artyleryjskich), samobieżne moździerze Rak, a wkrótce także bojowe wozy piechoty Borsuk. Z kolei w podgliwickich Łabędach grupa PGZ prowadzi modernizację przestarzałych niemieckich leopardów, a w zakładach byłej fabryki Cegielskiego w Poznaniu rozbudowuje właśnie centrum serwisowe dla zamówionych dla naszej armii czołgów Abrams. Spod Częstochowy, z zakładów Maskpolu, pochodzą zaś mundury, hełmy i kamizelki dla polskiego wojska.

W ubiegłym roku grupa PGZ miała 8,5 mld zł (to ok. 2 mld dolarów) przychodów. W obecnym do jej kasy wpadnie już co najmniej 11 mld zł. Na papierze wygląda to nieźle, zwłaszcza na tle wyników finansowych z wcześniejszych lat, ale na mapie globalnego przemysłu zbrojeniowego PGZ jest w istocie niedużą firmą, dostarczającą mało innowacyjne produkty. Amerykański koncern Raytheon, producent systemów Patriot, miał w ub. roku 68,9 mld dolarów przychodu. Lockheed Martin, dostawca samolotów F-35, osiągnął sprzedaż na poziomie 67,6 mld dolarów, a General Dynamics – ten od czołgów M1 Abrams – 42,3 mld dolarów. Nawet niemiecki Rheinmetall AG, znacznie mniejszy od amerykańskich konkurentów, zanotował w zeszłym roku przychody rzędu 7,9 mld dolarów, cztery razy większe niż nasza grupa PGZ.

Przespana dekada

Kondycja krajowej zbrojeniówki w zupełnie innym świetle stawia więc ostatnią awanturę o dofinansowanie do produkcji amunicji. Polskie firmy sięgnęły w tym programie z grubsza po tyle, ile byłyby w stanie wykorzystać. Niestety, ten fakt źle wróży ich konkurencyjności również w najbliższych latach, dlatego firmy z grupy PGZ w alarmowym tempie zwiększają moce produkcyjne. Mesko, które trzy lata temu wytwarzało do 300 „piorunów” rocznie, dziś wypuszcza ich trzy razy więcej. Huta Stalowa Wola planuje otwarcie drugiej fabryki. Szkopuł w tym, że za granicą robią to samo.

Francja, jeden z największych graczy branży zbrojeniowej, kontrolująca ok. 11 proc. globalnego rynku, rozważa wprowadzenie pierwszeństwa dla zamówień wojskowych w swoim przemyśle – to w zasadzie tymczasowa nacjonalizacja wybranych zakładów. Taką deklarację kilka dni temu złożył tamtejszy minister obrony Sébastien Lecornu; w ciągu najbliższych 12 miesięcy francuskie zakłady mają zwiększyć produkcję amunicji kalibru 155 mm z 40 do co najmniej 100 tysięcy sztuk rocznie.

W obliczu wojny w Ukrainie i wiszącego w powietrzu konfliktu o Tajwan, w którym zmierzyłyby się ze sobą największe potęgi świata: USA i Chiny, zbroi się niemal cały glob. Na każde 10 dolarów, które na świecie wydaje się na ochronę zdrowia, przypadają już ponad dwa dolary wydane na broń i amunicję. W 2022 r. – jak szacuje Stockholm International Peace Research Institute – wszystkie kraje wydały na uzbrojenie rekordową kwotę przeszło 2,24 biliona dolarów. To niemal o 500 mld dolarów więcej niż w roku 2013, poprzedzającym wybuch działań wojennych na wschodzie Ukrainy. Aż 56 proc. tych wydatków pochodziło z budżetów obronnych trzech państw: Stanów Zjednoczonych, Chin i Rosji. Kraje Europy Środkowej i Zachodniej przeznaczyły na uzbrojenie 345 mld dolarów, o 30 proc. więcej niż przed dekadą.

Na papierze Stary Kontynent może się jawić jako tygrys zaczynający mocniej ostrzyć pazury, ale w rzeczywistości trwa tu dopiero pospieszna rekonstrukcja utraconych zdolności. 345 mld dolarów wydanych na obronność w 2022 r. oznacza tylko tyle, że kraje Europy powróciły do finansowania sił zbrojnych i wspierającego je przemysłu na poziomie sprzed 1989 r.

Polskie wojsko również gorączkowo próbuje uzupełnić utracone zdolności. Lotnictwo przypomina sobie, jak startować i lądować na autostradach. Żołnierze znacznie częściej bywają na poligonach. Na manewrach oficerowie po raz pierwszy od lat słyszą od zwierzchników, żeby nie oszczędzać sprzętu i ćwiczyć „ile fabryka dała”. W obronie narodowej skończyła się epoka zaciskania pasa.

Polskie firmy zbrojeniowe wiele na tym jednak nie zyskają.

Nasz plan Marshalla

Wydatki na obronność można potraktować nie tylko jak konieczną inwestycję w bezpieczeństwo, ale znacznie szerzej – jako zastrzyk kapitału dla krajowej gospodarki. Planowana trzystutysięczna armia, w niemal dwóch trzecich składająca się z żołnierzy zawodowych, może w ciągu kilku lat wyrosnąć na ważnego klienta krajowego biznesu. Ktoś przecież musi wojsku wybudować hangary na nowe uzbrojenie i mieszkania w pobliżu tworzonych właśnie garnizonów, a także dostarczać żywność, paliwa, mundury, sprzątać jednostki i remontować sprzęt. Wynagrodzenia żołnierzy zawodowych, o ile wzrosną do poziomu, który uczyni je konkurencyjnymi dla sektora prywatnego, mogą działać kojąco na bolączki krajowego rynku pracy.

Do końca tego roku MON zamierza podpisać co najmniej 150 umów na dostawy uzbrojenia i wyposażenia dla polskiej armii. W rekordowo wysokiej górze pieniędzy dla wojska, któremu w tym roku zarezerwowano ponad 158 mld zł, aż 52,3 proc. wydatków pochłoną te majątkowe – głównie zakupy sprzętu oraz eksploatacja już nabytego wyposażenia. Niestety, słabość polskiego przemysłu obronnego sprawi, że olbrzymia większość z tych ponad 82 mld zł powędruje na konta zagranicznych firm, od których Polska kupuje dziś czołgi, samoloty, systemy rakietowe i pomniejsze uzbrojenie.

Mimo że fala zamówień dla armii będzie oczywiście stopniowo opadać, przez kilka najbliższych lat nie należy spodziewać się zmniejszenia środków na obronność. Przeciwnie, wiele wskazuje na to, że do ustawowego minimum 3 proc. PKB na wojsko, zapisanego w ustawie o obronie ojczyzny, trzeba będzie dołożyć więcej.

W obecnym roku łączne wydatki na obronność z budżetu i dodatkowego Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych przekroczą 4,2 proc. PKB. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w łącznym koszcie zakupu i eksploatacji uzbrojenia kwoty widniejące na fakturze dla producenta stanowią zwykle góra 25-35 proc. wszystkich wydatków, wzrost sum przeznaczonych na wojsko do 5 proc. PKB wydaje się realny. Na potrzeby szybkiej symulacji załóżmy jednak, że do końca tej dekady nie przekroczy on obecnego poziomu 4,2 proc. rocznie.

Według szacunków OECD polska gospodarka w najbliższej pięciolatce powinna rozwijać się w średniorocznym tempie 2,9 proc. (o ile na przeszkodzie nie staną jej nieznane dziś trudności). Oznaczałoby to, że tylko w latach 2025-2030 na potrzeby obronności Polska wyda łącznie ponad 981 mld zł, czyli aż o 211 mld zł więcej niż Bruksela zarezerwowała dla nas w ramach Krajowego Planu Odbudowy oraz w towarzyszącym mu Funduszu Spójności. Zakładając również w uproszczeniu, że udział wydatków majątkowych w budżecie armii nie ulegnie zmianie, otrzymamy 513 mld zł, które w kolejnej pięciolatce Wojsko Polskie wyda wyłącznie na zakupy, eksploatację i naprawy sprzętu. Od kondycji polskiego przemysłu obronnego i umiejętności negocjacyjnych jego szefów zależeć będzie, jaka część tych pieniędzy popłynie bezpowrotnie za granicę w formie opłat za przeglądy, naprawy, modernizacje i uzupełnienie braków w wyposażeniu.

Rekolekcje przemysłowe

Ten wyścig w dużej części jest już niestety rozstrzygnięty. W kilka lat polski przemysł zbrojeniowy nie wypracuje zdolności, które pozwoliłyby mu wyprodukować, a potem serwisować na przykład własny myśliwiec. W domenie lotniczej, wyjąwszy jej niewielki wycinek związany ze śmigłowcami transportowymi, jesteśmy i będziemy nadal skazani na usługi amerykańskich partnerów, od których kupiliśmy F-16 oraz F-35. Z kolei w odbudowie know how umożliwiającego opracowanie i produkcję nowoczesnego czołgu pomóc miał południowokoreański koncern Hyundai Rotem, wraz z którym krajowe firmy opracowałyby mocno spolonizowaną wersję tamtejszego K2 Black Panther. Umowę o współpracy parafowano uroczyście jeszcze za rządów PiS, ale od tamtego momentu każdy kolejny miesiąc zdaje się potwierdzać obawy sceptyków, którzy od początku sugerowali, że z pierwotnego partnerstwa technologicznego wyjdzie kolejna umowa kupna sprzętu „z półki”. 

Polska odebrała dotychczas z Korei 46 ze 180 maszyn K2, które mają szybko uzupełnić braki w wyposażeniu jednostek pancernych, powstałe po przekazaniu ponad dwustu poradzieckich czołgów walczącej Ukrainie. Będą to jednak maszyny w standardzie zaprojektowanym pod specyficzne potrzeby armii południowokoreańskiej, do którego polska strona z braku czasu nie mogła zgłosić żadnych zmian. Coraz mniej wskazuje również na to, by poważniejsze modyfikacje, na przykład w konstrukcji kadłuba i opancerzeniu, udało się wprowadzić także do kolejnych partii maszyn oznaczonych już roboczo symbolem K2PL, które miałyby powstawać częściowo w Polsce. W najgorszym scenariuszu „Wilk” – takim kryptonimem wojsko wiele lata temu oznaczyło program budowy nowego polskiego czołgu – zaowocuje jedynie nowoczesną montownią maszyn, z mocno ograniczonym transferem technologii.

Potencjalnie najbardziej obiecująco zapowiada się współpraca z brytyjskim oddziałem koncernu MBDA, z którym Polska zamierza wspólnie produkować rakiety rodziny CAMM – dla trzech budowanych właśnie fregat Miecznik oraz systemu obrony powietrznej. Brytyjczycy nie tylko wyprodukują nam pociski, ale też przekażą polskiej stronie technologię, która pozwoli na uruchomienie produkcji rakiet na terenie naszego kraju. To nie tylko kwestia bezpieczeństwa na wypadek wojny, gdy kuleje nawet najlepiej zorganizowana logistyka dostaw. Kupując uzbrojenie dla armii u krajowego partnera, nasze państwo będzie de facto płacić samemu sobie. Szkoda, że to jedynie wyjątek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Ballada o lekkim zabarwieniu militarnym