Uwaga! Dlaczego umyka nam wiele informacji, które mamy tuż przed oczami

Niektóre bodźce przyciągają nasze zmysły jak magnes, wszystko poza nimi staje się nieważne. Zwykle ratuje nam to życie – ale bywa też, że nas gubi.

10.09.2023

Czyta się kilka minut

Uwaga!
Nowy Jork, 5 września 2023 r. / ANDREW KELLY / REUTERS / FORUM

Osiem, siedem, sześć... W 2015 r. w magazynie „Time” ukazał się artykuł pt. „Masz obecnie mniejszą zdolność koncentracji uwagi niż złota rybka”. Według niego pozostało jeszcze jakieś pięć sekund, zanim coś cię rozproszy, bo ludzie potrafią skupić się średnio na osiem sekund, a złote rybki – na dziewięć. Tymczasem przecież wciąż prowadzimy samochody, bierzemy udział w długich dyskusjach i oglądamy pięć (albo dziesięć) odcinków serialu jeden po drugim. I wszystko to zadania, które wymagają od nas skupienia uwagi przez znacznie dłuższy czas niż kilka sekund.

Kto nie podał gorylowi

Jeżeli jesteś skupiony na czytaniu tego tekstu, to możesz nie zauważyć, że szew skarpetki na lewej stopie nieco cię uwiera, w pokoju zrobiło się nieco za chłodno albo że ktoś właśnie przeszedł za tobą na palcach. To normalne – gdy koncentrujemy się na wykonywaniu jednej czynności, to poświęcamy mniej uwagi otoczeniu. Mimo to na ogół mamy wrażenie, że zdajemy sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół nas. Dlatego prosty eksperyment może nas wprawić w osłupienie.

Psycholog Daniel Simons ponad dekadę temu wrzucił do sieci nagranie, które wykorzystywał w trakcie badań nad niedoskonałościami naszej percepcji. Na filmiku (wyświetlonym już przeszło 29 mln razy) widać grupkę młodych dziewczyn i chłopców w białych i czarnych koszulkach, którzy rzucają między sobą piłkami do koszykówki. Zadanie jest proste: musimy policzyć, ile razy osoby w białych koszulkach podadzą piłkę między sobą. Zawodnicy zamieniają się miejscami, więc można mieć wątpliwości co do jednego albo dwóch podań (w sumie jest ich 15).

W trakcie gry na środek kadru wchodzi człowiek w przebraniu goryla, zatrzymuje się na chwilę, kilkukrotnie triumfalnie uderza dłońmi w piersi i odchodzi. Okazuje się, że wiele osób w ogóle go nie zauważa! Ok. 40 proc. badanych nie dostrzega przebierańca niespodziewanie pojawiającego się na środku ekranu. To powszechne zjawisko jest nazywane w psychologii ślepotą pozauwagową: umyka nam wiele informacji, które mamy tuż przed oczami.

Niestety, konsekwencje takiej prawidłowości bywają tragiczne – jeżeli kierowcy będą zanadto skupieni na wypatrywaniu jednego rodzaju zagrożenia, np. ludzi w żółtych kamizelkach na poboczu jezdni, to mogą nie zauważyć pieszych, którzy nie pasują do tego schematu.

Błyskające kwadraty

Uwaga to „posiadanie przez umysł w jasnej i żywej postaci jednego z wielu jednocześnie ujmowanych przedmiotów lub ciągów myśli” – jak pisał William James, amerykański filozof i psycholog żyjący na przełomie XIX i XX w. Dzięki dekadom badań dzisiaj możemy próbować zrozumieć i opisać stojące za nią mechanizmy.

System uwagi jest podatny na błędy, ale przede wszystkim chroni nasz umysł przed zalewem informacji. Szacuje się, że w każdej sekundzie do siatkówki oka docierają dziesiątki milionów bitów informacji. Przetwarzanie wszystkich rejestrowanych danych byłoby marnowaniem naszych poznawczych zasobów, dlatego nasz umysł dokonuje selekcji. To, co istotne dla naszego bezpieczeństwa albo wykonania ustalonego zadania, jest przeważnie skutecznie wychwytywane, a to, co nieistotne – ignorowane.

Najczęściej towarzyszy nam poczucie kontroli – sterujemy uwagą i może nam się wydawać, że zawsze zwracamy ją ku temu, co istotne. Ten tryb lub system uwagi nazywany jest endogennym (wewnętrznym). Bywa jednak i tak, że nagle rozlegnie się huk. Wtedy tracimy nad nią władzę – sama przełącza się na tryb uwagi egzogennej, czyli zewnętrznej i mimowolnej, reagując na bodźce niezależnie od naszej woli. Szczególnie szybko reagujemy na coś, co zaczyna się poruszać, wyróżnia się z tła albo jest głośne i pojawia się niespodziewanie – i to nawet wtedy, gdy to coś pojawia się na peryferiach naszej percepcji.

Różnice pomiędzy tymi dwoma typami uwagi są widoczne, kiedy stosuje się jedną z najpowszechniejszych metod jej badania, opracowaną przez psychologa Michaela Posnera. Na środku monitora wyświetla się punkt, a po jego obu stronach znajdują się dwa takie same kwadraty. Badani mają skoncentrować wzrok na centralnym punkcie, ale jednocześnie ich zadaniem jest reagowanie na określone bodźce, np. czerwoną kropkę, która będzie pojawiać się w kwadratach, raz po prawej, raz po lewej stronie. Jeżeli chce się zbadać uwagę endogenną, to tuż przed pojawieniem się bodźca można wyświetlić wskazówkę, np. strzałkę, która będzie wskazywała miejsce, w którym za moment pojawi się czerwona kropka. Mierzy się wtedy czas reakcji i stwierdza, w jakim stopniu wskazówka (albo dystraktor, jeśli wskazuje mylny kierunek) wpływa na czas reakcji.

Jeżeli wskazówka za każdym razem będzie pokazywać poprawną lokalizację czerwonej kropki, to badani na tym skorzystają – będą szybciej przekierowywać swoją uwagę do odpowiedniej lokalizacji. Jeżeli czasem będą wprowadzani w błąd, to w tych przypadkach ich reakcja będzie spowolniona. Jeżeli strzałka będzie pomocna w mniej niż połowie przypadków, to badani nauczą się, by nie korzystać z tej „podpowiedzi”. Ale taka prawidłowość nie pojawi się, jeżeli uwaga będzie pracować w trybie mimowolnego sterowania. Jeżeli bodziec, czyli np. pojawienie się czerwonej kropki, poprzedzimy błyskiem jednego z kwadratów, to badany będzie traktował to jako wskazówkę nawet wtedy, gdy nie będzie mu pomagała, tylko przeważnie wskazywała błędny kierunek. To mało korzystne, bo czas naszej reakcji spada – ale nie jesteśmy w stanie powstrzymać tego przekierowania uwagi.

Zaglądanie do mózgu

W starożytności uwagę metaforycznie postrzegano jako promienie wydostające się z oczu, które padają na otoczenie. W latach 80. XX w. pojawiło się podobne ujęcie uwagi jako reflektora. Tak jak idąc przez ciemny las oświetlamy sobie latarką drogę, raz po raz kierując światło na krzaki, z których dochodzą niepokojące dźwięki, tak mielibyśmy kierować uwagę na poszczególne obszary naszego otoczenia (rejestrowane przez różne zmysły) oraz naszych procesów psychicznych. Wielkość „snopa uwagi” może się też zmieniać, tak jak wtedy, gdy patrząc na drzewo z pewnej odległości, możemy obserwować je w całości albo skupić się na pojedynczej gałęzi. Badania sugerują jednak, że „latarka uwagi” działa nieco inaczej niż ta zwyczajna – podświetla raczej przedmioty albo ich cechy, a nie poszczególne fragmenty naszego otoczenia.

Aby to pokazać, zespół Kathleen O'Craven wykorzystał funkcjonalny rezonans magnetyczny. Badani patrzyli na dwa nakładające się na siebie obiekty – dom i ludzką twarz – z których jeden lekko się poruszał. Mieli skupiać się na jednym z nich, np. na twarzy. Każdy z tych dwóch obiektów jest przetwarzany w różnych i odległych od siebie obwodach mózgu, więc badacze byli w stanie rejestrować, którą część obrazka aktualnie przetwarza mózg. Okazało się, że u badanych ­aktywowały się tylko te obwody mózgu, które związane były z obiektem, na którym badani mieli się skupiać. Drugi obiekt, znajdujący się tuż przed oczami, zdawał się pozostawać w cieniu – nie padał na niego reflektor uwagi.

Mówiłaś o mnie?

Kiedy mechanizmy uwagi działają poprawnie, to nakierowane są na bodźce przydatne dla realizacji naszych celów (wykonanie jakiegoś zadania czy zidentyfikowanie zagrożenia). Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku istnieje mechanizm, który odpowiada za wybieranie tych miejsc – celowanie reflektorem uwagi w przestrzeń, przedmioty czy wydarzenia.

Donald Broadbent zaproponował, by ująć ten aspekt za pomocą metafory filtra – stwierdził, że uwaga dopuszcza do umysłu tylko te informacje, które spełniają pewne kryteria, a pozostałe są ignorowane, zanim zdążymy nadać im znaczenie. Filtrowanie miałoby się odbywać na wczesnym etapie przetwarzania informacji, na podstawie fizycznych cech bodźców. Ale przyjmując założenia Broad­benta, trudno jest wyjaśnić, dlaczego słyszymy swoje imię wypowiadane w gwarnym tłumie, nawet jeśli jesteśmy skupieni na czymś zupełnie innym. To zjawisko, nazywane efektem przyjęcia, wyraźnie sugeruje, że pewne bodźce trafiają do naszej świadomości ze względu na znaczenie, jakie dla nas niosą. Czyli – musiały zostać wcześniej przetworzone.

Mając to na uwadze, Anne Treisman poprosiła badanych, by powtarzali zdania nadawane do słuchawki umieszczonej w prawym uchu, a ignorowali te nadawane do lewego. W trakcie badania przekaz był zmieniany – kontynuacja historii z prawego ucha była nadawana do lewego i odwrotnie. Okazało się, że kilka procent badanych zaczęło się wtedy mylić – a więc przełączali uwagę w ten sposób, by wypowiadane zdania tworzyły sensowną całość. To wydaje się ilustrować, że nie zawsze pozostajemy ślepi i głusi na to, z czego widzenia i słyszenia nie zdajemy sobie sprawy.

Zdaniem Treisman o takim przełączaniu uwagi nie mogłoby być mowy, gdyby filtr działał na wczesnym etapie na podstawie samych cech fizycznych bodźców. Docierające do zmysłów informacje muszą być przetwarzane znacznie głębiej, niż sugerował Broadbent, ale część z nich jest osłabiana – stąd wzięła się tzw. teoria osłabiacza. Według niej sygnały są filtrowane po przetworzeniu i te, które przekraczają „wartość progową”, docierają do naszej świadomości albo wywołują w nas jakąś reakcję, a pozostałe nie są całkowicie tłumione, ale osłabiane, więc nie jesteśmy ich świadomi. Nasze imię jest dla nas silnym bodźcem, bo jesteśmy z nim emocjonalnie związani i wypowiadanie go może być dla nas istotną informacją, a więc łatwo mu przekroczyć wartość progową. Ta ma zmieniać się dla różnych bodźców w zależności od naszych bieżących celów, motywacji i doświadczeń.

Uwaga się dzieli

W przypadku tej teorii powstaje jednak pytanie: co mózg zyskuje na osłabieniu części informacji, skoro i tak już dość kompleksowo je przetworzył? Treis­man wspólnie z Danielem ­Kahnemanem zwrócili uwagę, że to, czy coś trafi do świadomości, wydaje się zależeć od trudności zadania, a analiza badań przeprowadzona przez psycholożkę Nilli Lavie to potwierdziła. To doprowadziło ją do stwierdzenia, że do każdego zadania angażujemy wszystkie zasoby uwagowe, które są dostępne. Ich dostępność jest zmienna, bo jeżeli zadanie jest łatwe, to selekcja nie jest konieczna i uwaga może pomieścić wszystkie zdarzenia. Jeżeli jednak zadanie jest bardzo trudne, tzn. wymaga wielu zasobów i znacząco obciąża percepcję, to część bodźców jest uznawana za nieistotne już na wczesnym etapie selekcji. Ta selekcja pozwalałaby mózgowi na zoptymalizowanie obciążenia w zależności od bieżących potrzeb.

Ten model sugeruje, że łatwo nas rozproszyć, gdy wykonujemy łatwe zadania, a trudniej – gdy trudne. Skoro trudne zadanie absorbuje więcej uwagi i część informacji musi zostać odrzucona, zanim będziemy mogli zdać sobie z nich sprawę, to w trakcie wykonywania trudnych zadań bodźce znajdujące się na peryferiach pola widzenia powinny być szybciej odrzucane – a więc mniej rozpraszające – niż gdy wykonujemy łatwe zadanie i dostępnych mamy jeszcze dużo zasobów uwagowych. Gdy wykonujemy łatwe zadanie, jesteśmy w stanie przeanalizować więcej bodźców, więc wyraźnie docierają do nas dystraktory – jesteśmy bardziej rozproszeni. Badania potwierdzają te wnioski.

Na podstawie teorii Lavie z łatwością możemy rozstrzygnąć też kwestię podzielności uwagi. Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy w stanie jednocześnie chodzić i rozmawiać – i zwykle ani nie chodzimy przez to gorzej, ani nie mówimy mniej rozsądnie. Nie jest to jednak dowodem na podzielność uwagi, ale jedynie na możliwość wykonywania dwóch aktywności jednocześnie. Chodzenie jest czynnością na tyle zautomatyzowaną, że nie wymaga od nas zbyt wielu zasobów poznawczych. Im trudniejsze jest zadanie, tym więcej uwagi będzie angażować – i tym mniej zasobów będziemy mogli poświęcić na robienie czegoś innego. Badania regularnie pokazują, że np. rozmawianie podczas jazdy samochodem osłabia czujność kierowców i ogranicza ich zdolność do szybkiego reagowania na niespodziewane sytuacje.

Długo jeszcze?

Osiem sekund dawno minęło. Autor wspomnianego na początku doniesienia z „Time” twierdzi, że tyle wynosi nasz czas skupienia, powołując się na publikację firmy Microsoft, która z kolei odwołuje się do strony internetowej, na której opisano badania z 2008 r. poświęcone obserwacjom użytkowników korzystających z sieci. Badane wtedy osoby przebywały na większości odwiedzanych stron internetowych mniej niż dziesięć sekund – ale trudno powiedzieć, dlaczego powinniśmy uznać tę statystykę za wiarygodne oszacowanie zdolności koncentracji.

Określenie zdolności skupienia uwagi jest problematyczne, bo najprawdopodobniej taka uniwersalna wartość po prostu nie istnieje. Różni się w zależności od zadania, ale także w zależności od przejściowych czynników, takich jak motywacja czy samopoczucie.

Utrzymywanie uwagi jest szczególnie wymagające, jeżeli zadanie jest monotonne i polega na czujnym wyczekiwaniu na jakieś wydarzenie. Dotyka to np. pilotów samolotów w trakcie lotów bojowych. W 1948 r. brytyjski psycholog Norman Mackworth zbudował w swoim laboratorium kokpit samolotu, by móc badać czynniki wpływające na pracę lotników. Oprócz standardowych wskaźników zamontował dodatkowy, na którym cały czas, monotonnie obracała się wskazówka sekundnika, ale od czasu do czasu przeskakiwała o jedną pozycję za dużo. Badani mieli wypatrywać tej anomalii, a po jej dostrzeżeniu wcisnąć odpowiedni przycisk. Dzięki temu naukowiec mógł obiektywnie ocenić, kiedy czujność pilota spada. Okazało się, że piloci po pół godziny zaczynali popełniać znacząco więcej błędów.

Średni czas pozostawania użytkowników na stronach internetowych może ilustrować jakiś istotny aspekt naszej rzeczywistości – ale niewykluczone, że więcej mówi o mediach niż o odbiorcach. Strony internetowe, platformy społecznościowe, reklamy i komunikaty są stworzone po to, by przyciągnąć naszą uwagę. I wielu z nich się to udaje. A im więcej robi to skutecznie, tym trudniej skoncentrować się na jednej z nich. To może też wyjaśniać, dlaczego doniesienie rozniosło się szerokim echem, bo porównanie ludzi do złotych rybek, na dodatek na naszą niekorzyść, przykuwa uwagę natychmiast – nawet jeśli niewiele w nim prawdy.

Wszystko znika

Christof Koch, neurobiolog, pisze w podręczniku o swoim subiektywnym odczuciu bycia maksymalnie skupionym podczas wspinaczki: „Wszystko poza ruchami ciała i wyciem wiatru zostaje odsunięte w percepcyjną nicość”. I cytuje alpinistę oraz pisarza Jona Krakauera: „Godziny mijają jedna po drugiej jak minuty. Zapominasz o wszystkich troskach i zamęcie codziennej egzystencji. Wypiera je z myśli przemożna klarowność celu i waga zadania, które sobie postawiłeś”. Mihály Csíkszentmihályi, by określić stan całkowitego zatracenia się w wykonywanej czynności, używał terminu „przepływ” (ang. flow). Inni określają to także strefą (zone). Przepisem na osiągnięcie takiego stanu, według węgierskiego psychologa, ma być wykonywanie takiej czynności, która nie jest dla nas ani za łatwa, ani za trudna, a więc stanowi dla nas wyzwanie – ani nas nie frustruje, ani nie nudzi, więc jesteśmy ciągle zmotywowani. Powinniśmy także czuć, że kontrolujemy sytuację i nasze działanie ma wpływ na rezultat – jak ruchy surfera skupiającego się na utrzymaniu się na fali.

Csíkszentmihályi był jednym z twórców psychologii pozytywnej, czyli nurtu koncentrującego się na próbach zidentyfikowania źródeł dobrego samopoczucia i szczęścia. Według przeprowadzonych przez niego w latach 70. badań ankietowych (badani nosili przy sobie cały dzień pagery, które przypominały im o udzieleniu w różnych momentach odpowiedzi na kilka pytań) ludzie częściej doświadczają stanu przepływu nie w swoim czasie wolnym, gdy np. oglądają telewizję, ale w czasie wykonywania obowiązków służbowych, bo wtedy mogą w pełni wykorzystywać swoje umiejętności. Według Csíkszentmihályiego ludzie w stanie przepływu są bardziej zadowoleni, a pokonywanie wyzwań sprawiało, że respondenci czuli się szczęśliwsi, radośniejsi i silniejsi. Nawet pracownicy wykonujący pozornie najnudniejsze, bardzo powtarzalne manualne prace mieli czerpać z nich satysfakcję pod warunkiem, że szukali w zadaniu nowych wyzwań, jak np. znajdowanie bardziej efektywnych metod składania części albo ściganie się z samym sobą, co pozwalało im zachować motywację i angażować się w wykonywanie zadania. Dopóki potrafili zaangażować się w czynność, a ich uwaga pozostawała skupiona, oceniali swój nastrój jako bardziej pozytywny niż osoby, które były rozproszone i obojętne wobec swojego zajęcia.

Może zatem coś tracimy, jeżeli pochłania nas wir internetowych treści, nad którym nie mamy żadnej kontroli? Treści, które na parę sekund przykuwają naszą uwagę, jakby świat znikał, które co chwilę zmuszają nas do zainteresowania się czymś innym, bez przerwy. ©


 


WIELKIE WYZWANIA: ANTROPOCEN

Przyglądamy się największym wyzwaniom epoki człowieka oraz drodze, która zaprowadziła nas od afrykańskich sawann do globalnej wioski. Omawiamy badania naukowe i dyskusje nad interakcjami między człowiekiem i innymi elementami przyrody – zarówno tymi współczesnymi, jak i przeszłymi.



ZABURZENIA I DEFICYTY

PROBLEMY ze skupieniem uwagi (­angielski skrót to ADD) często, choć nie zawsze, współwystępują z nadpobudliwością psychoruchową – wówczas mówimy o ADHD. Zaburzenie pojawia się w wieku dziecięcym, ale zmagają się z nim także osoby dorosłe. Jego przyczyna nie jest do końca jasna, choć wskazuje się na związek z działaniem dwóch neuroprzekaźników – dopaminy i norepinefryny. Pozytywne efekty daje przyjmowanie niektórych leków stymulujących pracę mózgu – prowadzą one do ograniczenia impulsywności, obniżają aktywność psychoruchową i ułatwiają skupienie.

POMIJANIE STRONNE jest kolejnym zjawiskiem, które próbuje się wyjaśniać poprzez zaburzenia uwagi. Dotknięte nim osoby przestają widzieć jedną ze stron w polu widzenia (zwykle lewą) – np. zjadają tylko z połowy talerza, golą połowę twarzy – ale nie ma to związku z ich systemem wzrokowym. Zaburzenie wynika z uszkodzeń określonych obszarów mózgu, najczęściej w prawej półkuli. Kiedy zwróci się uwagę badanych na pomijaną część, to zauważą, co tam jest – ale po chwili znowu przestaną zdawać sobie z tego ­sprawę. © KD


Projekt dofinansowany ze środków budżetu państwa, przyznanych przez Ministra Edukacji i Nauki w ramach Programu „Społeczna Odpowiedzialność Nauki II”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Uwaga!