Trump wraca do gry, a Demokraci mają problem z Bidenem

Ameryka jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia: na półtora roku przed wyścigiem o Biały Dom polityczne emocje podgrzewa głównie Donald Trump.

26.03.2023

Czyta się kilka minut

Donald Trump na posterunku straży pożarnej w East Palestine. Ohio, 22 lutego 2023 r.  / MICHAEL SWENSEN / GETTY IMAGES
Donald Trump na posterunku straży pożarnej w East Palestine. Ohio, 22 lutego 2023 r. / MICHAEL SWENSEN / GETTY IMAGES

East Palestine w stanie Ohio. W czasie, gdy prezydent Biden jest w Polsce, Trump odwiedza to 5-tysięczne miasto, w którym wykoleił się pociąg z chemikaliami. Po przeprowadzeniu przez służby „kontrolowanego wybuchu” w powietrzu przez długie dni unoszą się kłęby czarnego dymu.

Donald Trump przybywa do East Palestine niemal trzy tygodnie po wypadku. Rozdaje butelki z wodą opatrzone swoim nazwiskiem i czerwone bejsbolówki „Make America Great Again” (Uczyńmy Amerykę znów wielką). Jako kandydat walczący znów o Biały Dom, kreuje się na wybawiciela konserwatywnej biednej prowincji, która już dwa razy udzieliła mu kredytu zaufania – w wyborach roku 2016 i 2020. „Nie zapomnimy o was. Jesteśmy z wami i modlimy się za was. Będą walczył o sprawiedliwość, na jaką zasługujecie” – obiecuje Trump, krytykując Bidena, że zamiast odwiedzić rodaków w biedzie, wolał jechać na Ukrainę.

Były prezydent nie odpuszcza obecnemu lokatorowi Białego Domu nawet w obliczu własnych problemów prawnych. Gdy w minionym tygodniu mnożyły się spekulacje dotyczące postawienia Trumpowi zarzutów przez nowojorski sąd, ten obrzucał Bidena błotem. Na swojej platformie społecznościowej Truth Social sugerował, że przysłał on do Nowego Jorku swojego człowieka, który ma czuwać nad „polowaniem na czarownice”.


CHICAGO TO JEDNO Z NAJBARDZIEJ PODZIELONYCH RASOWO MIAST USA. Miejsce zamieszkania determinuje tutaj wszystko: poziom wykształcenia, zarobki i ryzyko śmierci od kuli >>>>


Tak Trump nazywa pracę śledczych badających sprawę płatności dla aktorki porno Stormy Daniels. Chodzi o wydarzenia na finiszu kampanii prezydenckiej w 2016 r.: gdy kobieta zaczęła rozgłaszać swój romans z Trumpem (miał mieć miejsce dekadę wcześniej), jego prawnik Michael Cohen przekazał jej 130 tys. dolarów za milczenie.

Przyszły prezydent zwrócił mu potem tę kwotę, podając w dokumentach finansowych, że to opłata za usługi prawne. Według prokuratury można to zakwalifikować jako fałszerstwo dokumentów, co zgodnie z nowojorskim prawem jest wykroczeniem. Trump może też odpowiedzieć za złamanie prawa wyborczego: tu prokuratura musiałaby najpierw dowieść, że zatajając istotę tej płatności, chciał, by wyborcy nie dowiedzieli się o romansie, a to już wiąże się z zarzutem popełnienia przestępstwa.

Ostatnia nadzieja

Bez względu na to, jak zakończy się nowojorskie śledztwo, jedno jest pewne: Donald Trump ze wszystkiego zrobi polityczny spektakl.

Po tym, gdy sam ogłosił na platformie Truth Social, że spodziewa się zarzutów, zaczął bombardować zwolenników apelami o wpłaty na kampanię. W mailu zatytułowanym „Jesteście ostatnią nadzieją tego kraju” prosił, by „w pokojowy sposób” okazali mu wsparcie. Zapowiedział też, że prawdziwa sprawiedliwość nadejdzie w dniu wyborów, gdy „odbije” Biały Dom. „Jeśli jesteście w trudnej sytuacji finansowej, nic nie przesyłajcie. Ale jeśli macie się dobrze, co zawdzięczacie wspaniałym rządom za mojej kadencji, wpłaćcie darowiznę” – apelował w innej wiadomości opublikowanej na Truth Social.

Trump zapewne próbuje wykorzystać swoje pięć minut, bo po tym, jak w listopadzie 2022 r. ogłosił, iż chce startować do Białego Domu, jego fundusze kampanijne wyglądają mizernie. Jak wynika z szacunków serwisu Bloomberg, w ciągu półtora miesiąca od tamtej deklaracji zebrał zaledwie 9,5 mln dolarów. To duży kontrast w porównaniu do czasów, gdy strumień darowizn płynął nawet, gdy przegrał walkę o reelekcję i kłamał na temat „skradzionych” wyborów. Między listopadem 2020 r. a 6 stycznia 2021 r., gdy doszło do pamiętnego szturmu jego zwolenników na Kapitol, zebrał 250 mln dolarów.

Bez zaproszenia

Spekulacje wokół nowojorskiego śledztwa to także szansa dla Trumpa, by znów skupić wokół siebie prominentnych Republikanów. Ci w ostatnich tygodniach nie palili się, by okazać mu wsparcie. Szerokim echem odbiła się marcowa Konferencja Konserwatywnej Akcji Politycznej w Maryland, gdzie były prezydent przemawiał do nieco pustawej sali.

Prócz niezawodnych zwolenników, skandujących „Trump, Trump, Trump!”, zabrakło tam znanych konserwatystów: Republikanina numer jeden w Senacie Mitcha McConnella, szefowej Komitetu Krajowego Partii Republikańskiej Ronny McDaniel, a także potencjalnych jego rywali w walce o Biały Dom: gubernatora Florydy Rona DeSantisa, gubernatora Wirginii Glenna Youngkina i byłego wiceprezydenta ­Mike’a Pence’a.

Większość z nich wybrała spotkanie dla republikańskich darczyńców na Florydzie, zorganizowane przez antypodatkową grupę Club for Growth. Na to wydarzenie w Palm Beach nie zaproszono Trumpa, choć jego rezydencja Mar-a-Lago leży niecałe 5 km dalej. Zamiast niego w centrum uwagi znalazł się gubernator Florydy Ron DeSantis, postrzegany jako przyszły kandydat w prawyborczym wyścigu o nominację Partii Republikańskiej.

Trump z mózgiem

Ron DeSantis, który oficjalnie nie ogłosił jeszcze startu, kreował się tam na lidera walki z lewackimi „fanaberiami” i promującymi je korporacjami. Znany jest z twardej ręki: gdy mający siedzibę na Florydzie koncern Disneya skrytykował ustawę zakazującą mówienia uczniom o orientacji seksualnej i tożsamości płciowej, DeSantis odebrał mu przywileje podatkowe. Nazywany „Trumpem z móz- giem”, gubernator niewiele obiecuje, za to forsuje reformy wpisujące się w prawicową wizję świata. Znany jest z majstrowania przy programie szkolnym, walki z pandemicznymi restrykcjami i wszelkimi dyrektywami rządu federalnego.

Swoje polityczne credo DeSantis wyłożył w opublikowanej w lutym autobiografii „Odwaga bycia wolnym”. Przekonuje w niej, że jego rządy na Florydzie są modelową receptą na odbudowę Ameryki jako świątyni tradycyjnych wartości i nieskrępowanego kapitalizmu. Krytykuje przy tym Trumpa, który jeszcze jako biznesmen wspierał prawo do aborcji i dotował kampanie liberalnych kandydatów, jak Hillary Clinton.

Z okazji promocji książki polityk ruszył w tournée po Stanach przypominające kampanię wyborczą. Podczas spotkań z mieszkańcami od wschodniego do zachodniego wybrzeża atakował liberałów stojących na straży poprawności politycznej. Podczas wykładu w kalifornijskiej Bibliotece Ronalda Reagana w Simi Valley – regionie uznawanym za bastion republikanizmu – atakował gubernatora Kalifornii Gavina Newsoma, który postrzegany jest jako jeden z możliwych kandydatów do nominacji Partii Demokratycznej.

„Wiem, że macie tu dużo problemów, ale widzę, że wasz gubernator jest bardziej zatroskany tym, co robimy na Florydzie” – mówił DeSantis, nawiązując do zeszłorocznej reklamy opłaconej przez Newsoma. W Święto Niepodległości 4 lipca wypuścił on – w stanach rządzonych przez Republikanów – spot alarmujący, że dochodzi tam do ataków na wolność. Na tle zdjęcia DeSantisa Newsom argumentował, że „republikańscy gubernatorzy utrudniają dostęp do głosowania, ograniczają wolność wypowiedzi w szkołach i kryminalizują aborcję”.


AFERA GARAŻOWA, CZYLI PREZENT DLA TRUMPA. Pięć miesięcy po tym, jak agenci FBI wywieźli tajne dokumenty z domu Trumpa, okazało się, że jego następca też nie jest krystaliczny >>>>


„Był martwym psem”

DeSantis jest również celem ataków Trumpa, który w 2018 r. udzielił mu poparcia w wyścigu o fotel gubernatora Florydy. Teraz były prezydent wyzywa dawnego sojusznika od „średniaków” i twierdzi, że ten ze łzami błagał go o poparcie w tamtej kampanii. „Był martwym psem, był martwym politykiem. Gdyby nie ja, pewnie pracowałby dla firmy prawniczej lub zajmował się czymś innym” – mówił w marcu dziennikarzom.

Trump wymyślił już dla DeSantisa przezwisko „Ron DeSanctimonious” („Ron Świętoszkowaty”) i szuka na niego haków. Ostatnio na platformie Truth Social rozsiewał plotki, jakoby DeSantis romansował z nieletnimi uczennicami w czasach, gdy był nauczycielem w szkole średniej. Powiązany z kampanią byłego prezydenta komitet akcji politycznej Make America Great Again Inc. też nie próżnuje: w połowie marca złożył skargę przeciw DeSantisowi do florydzkiej komisji etyki, zarzucając mu prowadzenie „nielegalnej kampanii prezydenckiej” za pieniądze podatników.

Obrzucany tak błotem, gubernator Florydy przeszedł do ofensywy dopiero w obliczu problemów prawnych Trumpa. W rozmowie z konserwatywnym brytyjskim dziennikarzem Piersem Morganem krytykował rządy byłego prezydenta i „codzienne dramaty”, jakie ten serwuje dziś Ameryce. W wywiadzie wyemitowanym przez platformę streamingową Fox Nation kpił też z wymyślanych przez Trumpa przezwisk: „Można nazywać mnie, jak się chce, pod warunkiem, że jednocześnie mówi się o mnie jako o zwycięzcy” – wypalił butnie, deklarując, że jeśli ogłosi start w wyścigu o Biały Dom, jest w stanie pokonać Bidena.

Prezydent w cieniu

Gubernator Florydy powiedział to tak, jakby Biden oficjalnie ubiegał się o reelekcję. Ale tak nie jest. Choć 80-letni prezydent dawał sygnały, że myśli o kolejnej kampanii, do tej pory nie postawił kropki nad i, pozwalając na spekulacje.

Nowym przyczynkiem do plotek stała się wypowiedź pierwszej damy Jill Biden, która podczas wizyty w Afryce udzieliła wywiadu agencji AP. Zapytana o plany polityczne męża odparła, że ten „nie skończył jeszcze tego, co zaczął”, i pozostało już tylko ustalenie terminu ogłoszenia jego kampanii. Joe Biden, słynący z dystansu do siebie, skwitował potem, że to jego żona wie lepiej, czy będzie ubiegał się o reelekcję. Jak wynika z nieoficjalnych doniesień, może on ogłosić kandydaturę w kwietniu – jak niegdyś Barack Obama, który wiosną 2011 r. wystartował w wyścigu o drugą kadencję.

Joe Biden unika na razie deklaracji, choć teoretycznie robi wszystko, co pomoże mu przekonać do siebie elektorat. Jako obrońca demokratycznych wartości pojechał do Kijowa, spotkał się z prezydentem Zełenskim, a po powrocie zaczął odwiedzać kluczowe dla wyścigu prezydenckiego stany – jak Wisconsin, Floryda i Pensylwania.

Na początku marca przyjechał do Filadelfii, by przedstawić projekt budżetu na nowy rok fiskalny, choć równie dobrze mógł to zrobić w Białym Domu. Przemawiając w północno-wschodniej części miasta przekonywał, że dzięki planowi podniesienia podatków dla miliarderów i korporacji „da szansę ludziom pracującym”. „Jestem prezydentem dzięki wam” – mówił Biden, puszczając oko do wyborców w jednym z nielicznych rejonów tego miasta, gdzie ponad dwa lata temu przegrał z Trumpem.

Szykując się do potencjalnej kampanii, Biden odwiedził też Florydę, gdzie krytykował DeSantisa za brak poparcia dla ­reformy programu opieki zdrowotnej Medicaid. W przeciwieństwie do Trumpa, Demokrata nie chce przy tym podsycać wojen plemiennych w coraz bardziej spolaryzowanej Ameryce. Zamiast tego skupia się na promocji dokonań za swoich rządów, jak obniżenie cen insuliny, wspieranie ubezpieczeń zdrowotnych dla najbiedniejszych i tworzenie nowych miejsc pracy w przemyśle.

„Musimy skończyć z wizerunkiem partii obojętnej na ludzi, którzy czują się pominięci i mają naprawdę trudne życie” – tak strategię Bidena podsumował strateg polityczny Mike Lux na łamach „The Atlantic”.

Szturm na Iowa

Eksperci przewidują, że wyborcza walka w 2024 r. może być tak samo wyrównana jak w 2016 r., gdy o zgarnięciu przez Trumpa kluczowych głosów elektorskich – w stanach Wisconsin, Pensylwania i Michigan – zadecydowało niespełna 80 tys. wyborców. Na etapie prawyborczej walki o partyjną nominację zaciekły bój wśród Republikanów szykuje się m.in. w dryfujących na prawo stanach Ohio, Floryda i Iowa.


ANDREA BERNSTEIN, dziennikarka śledcza: Ludzie pytają, jak to możliwe, że przez niemal 20 lat Trump bezkarnie robił machlojki biznesowe. Nie znam na to odpowiedzi. Ale wiem, że i on, i jego ojciec byli hojni dla prokuratorów >>>>


W tym ostatnim, gdzie w lutym 2024 r. konserwatyści zainaugurują swoje prawybory, już teraz robi się tłoczno. Mieszkańcy ponad 100-tysięcznego Davenport nie zdążyli ochłonąć po wizycie DeSantisa, a już dwa dni później po piętach deptał mu Trump. Właśnie tam przypuścił on na rywala pierwszy frontalny atak, odgrzebując jego dawne poparcie dla ustawy ograniczającej produkcję etanolu. To rzecz istotna dla rolniczego stanu Iowa, bo niemal 60 proc. tutejszych upraw kukurydzy trafia właśnie do wytwórni etanolu. „Nie sądzę, żebyś tutaj sobie poradził” – wypalił Trump, podkręcając atmosferę rozkręcających się dopiero prawyborów.

Oprócz niego jedyną prominentną republikańską kandydatką, która oficjalnie ogłosiła start w kampanii prawyborczej, jest była ambasadorka przy ONZ Nikki Haley. Reszta potencjalnych rywali zjawiła się w Iowa, testując swoje szanse. Ten trzymilionowy stan odwiedził już m.in. były wiceprezydent Pence, senator z Karoliny Południowej Tim Scott oraz były sekretarz stanu Mike Pompeo.

Do Iowa wybrała się też obecna wiceprezydentka Kamala Harris, co odczytywane jest jako sygnał, że Partia Demokratyczna nie rezygnuje tu z walki, choć już odpuściła sobie inaugurację prawyborów właśnie w tym stanie. Za sugestią Bidena, Demokraci zerwą bowiem z tradycją i zaczną prawyborczy wyścig w Karolinie Południowej – tam, gdzie zwycięstwo tego polityka ułatwiło mu walkę o partyjną nominację w 2020 r.

Brak alternatyw

Trzy lata później Demokraci mają z Bidenem problem: tylko 37 proc. wyborców jego partii chce, by walczył o reelekcję. Pochłonięty walką z inflacją, a ostatnio turbulencjami w sektorze bankowym, prezydent ma w sondażach rekordowo niskie notowania.

Według najświeższego badania na zlecenie Associated Press jego rządy popiera zaledwie 38 proc. respondentów. W mediach krążą materiały z kluczowych stanów, jak Pensylwania, gdzie wyborcy krytykują jego rządy i wyrażają obawy związane z jego sędziwym wiekiem (w chwili zaprzysiężenia na drugą kadencję miałby 82 lata). Sceptyczni wobec Bidena są też mieszkańcy Iowa: według sondażu przeprowadzonego dla dziennika „Des ­Moines Register” jego rządy popiera tylko 30 proc. respondentów.

Choć te statystyki nie napawają optymizmem, inni politycy Partii Demokratycznej na razie nie wychodzą przed szereg. Jedyną prominentną kandydatką, która ogłosiła start w kampanii, jest 70-letnia Marianne Williamson – autorka książek o duchowości, mająca za sobą nieudany start przed wyborami w 2020 r.

To niepokojąca wiadomość dla Demokratów, od lat poszukujących charyzmatycznego lidera, który stawi czoło republikańskiemu populizmowi. Jeśli wierzyć sondażowi „Economist”/YouGov z połowy marca, więcej Amerykanów sprzeciwia się walce Bidena o reelekcję niż kolejnej kampanii Trumpa (56 proc. wobec 54 proc). Oto są nastroje w kraju, który uznawany jest za najważniejszą demokrację świata. ©

Autorka jest dziennikarką „Press”

Tekst ukończono 24 marca

 

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Donald znów na ringu