Sześć sekund, które wstrząsnęły Ameryką. Były agent Secret Service po 60 latach od zamachu na Kennedy'ego przedstawia swoją wersję wydarzeń

Żadne wydarzenie w historii Stanów Zjednoczonych nie spowodowało takiego wysypu teorii spiskowych, jak zamach na JFK. Do dziś poświęcono mu 40 tysięcy książek. Właśnie wyszła kolejna.

22.11.2023

Czyta się kilka minut

Prezydent John F. Kennedy na kilka minut przed zamachem. Teksas, 22 listopada 1963 r. / fot. Walter Cisco / Universal History Archive / Getty Images
Prezydent John F. Kennedy na kilka minut przed zamachem. Teksas, 22 listopada 1963 r. / fot. Walter Cisco / Universal History Archive / Getty Images

Paul Landis, który tamtego dnia, 22 listopada 1963 r., ochraniał towarzyszącą prezydentowi pierwszą damę Jacqueline Kennedy, przerwał milczenie na jesieni życia. W wieku 88 lat opublikował książkę pod wymownym tytułem „The Final Witness” („Ostatni świadek”). Rekonstruuje w niej szczegółowo przebieg wizyty pary prezydenckiej w Teksasie. 

John Fitzgerald Kennedy, prezydent z ramienia Partii Demokratycznej, przyjechał wówczas do tego tradycyjnie republikańskiego stanu, aby ułatwić sobie walkę o reelekcję w wyborach prezydenckich w 1964 r. i zażegnać konflikty wśród teksańskich Demokratów. Gdy w dniu zamachu 46-letni Kennedy przemierzał ulice Dallas, Landis jechał tuż za prezydencką limuzyną – stał na prawym bocznym schodku samochodu eskorty.

Były ochroniarz wspomina dziś, że przez większość trasy z lotniska do centrum miasta skanował wzrokiem tłum gapiów w poszukiwaniu zachowań odbiegających od normy. Jako 28-letni agent Secret Service stosował się do reguł wpojonych mu podczas szkoleń. 

Tamtego dnia nie zostały jednak spełnione podstawowe standardy bezpieczeństwa. Chcąc mieć jak najlepszy dostęp do wyborców, Kennedy zażądał przejazdu limuzyną z otwartym dachem i nie życzył sobie, aby na jej tylnym schodku stali ochroniarze. W aucie prócz pary prezydenckiej jechał gubernator Teksasu John Connally Jr. oraz jego żona Nellie.

Trzy kule

Gdy o godzinie 12.30 Landis usłyszał pierwszy huk, od razu pomyślał, że musi pochodzić z karabinu z nabojami o dużej mocy. W książce tłumaczy, że znał się na tym, bo w dzieciństwie często chodził z ojcem na polowania. Gonitwę myśli agenta przerwał trzeci strzał i lecąca w jego kierunku chmura krwi zmieszanej z kawałkami tkanki i mózgu Kennedy’ego. Ochroniarzowi udało się zrobić unik.

Według ustaleń komisji śledczej – nazwanej komisją Warrena, a powołanej przez prezydenta Lyndona B. Johnsona, następcę Kennedy’ego – za zamachem stał jeden człowiek. Lee Harvey Oswald, 24-letni były żołnierz marines, miał strzelać z szóstego piętra pobliskiej składnicy podręczników, gdy prezydencki samochód wjeżdżał na Dealey Plaza.

Komisja ustaliła, że Oswald wystrzelił trzy kule z karabinu Carcano kaliber 6,5 mm. Pierwsza chybiła. Druga trafiła Kennedy’ego od tyłu w szyję i wyleciała pod krtanią. Następnie ten sam pocisk wbił się w plecy siedzącego na przednim fotelu gubernatora – roztrzaskał mu przednie żebro, wyleciał z przodu klatki piersiowej, ranił go w prawy nadgarstek i utkwił w lewym udzie. Trzecia kula trafiła Kennedy’ego w głowę i roztrzaskała ją. Pół godziny później w szpitalu Parkland Memorial oficjalnie stwierdzono zgon prezydenta.

Badający okoliczności zamachu śledczy napisali w raporcie, że drugą kulę, która trafiła obu polityków, znaleziono na szpitalnych noszach gubernatora Connally’ego. Nie udało się wówczas ustalić, w jaki sposób się tam znalazła. Śledczy uznali, że musiała wypaść z jego uda w trakcie, gdy lekarze ratowali mu życie (co zakończyło się pomyślnie).

Szybka decyzja

Niemal sześć dekad po opublikowaniu raportu komisji Warrena Paul Landis wkłada kij w mrowisko. Na kartach swojej książki twierdzi, że to on znalazł pamiętną drugą kulę, i to nie na terenie szpitala, ale na tylnym siedzeniu prezydenckiej limuzyny – tuż po zabraniu ciała Kennedy’ego i po tym, jak pierwsza dama wyszła z auta. 

Landis przekonuje, że schował wtedy pocisk do kieszeni płaszcza, a następnie położył go na noszach prezydenta w szpitalu. „Na miejscu nie było nikogo, kto zabezpieczyłby miejsce zdarzenia. Wszyscy agenci byli skupieni na prezydencie”. A był to przecież, zaznacza, ważny materiał dowodowy. „Nie chciałem, by zniknął, albo żeby się zagubił. Powiedziałem sobie wtedy: Paul, musisz podjąć decyzję” – twierdzi dziś Landis w rozmowie z dziennikiem „New York Times”. Tłumaczy, że chciał przekazać kulę personelowi szpitala, ale odruchowo położył ją na noszach prezydenta. 

Były agent Secret Service dywaguje przy tymże być może znaleziony przez niego pocisk wcale nie przeszył Kennedy’ego na wylot w pobliżu krtani i nie poleciał w kierunku gubernatora, jak ustalili śledczy, lecz utknął w plecach prezydenta, a następnie wypadł, zanim wyjęto jego ciało z auta.

Dwie komisje

W zalewie informacji i spekulacji dotyczących zamachu na JFK (jak w skrócie nazywa się Kennedy’ego) twierdzenie Landisa, iż znalazł kulę w prezydenckiej limuzynie, może wydać się drobnym i nieistotnym szczegółem. Jednak nie dla tych, którzy od dekad podważają „teorię jednej kuli”, którą przyjęli śledczy z komisji Warrena. 

Choć lekarze ustalili, że jeden strzał mógł wywołać jednocześnie tak wiele obrażeń u prezydenta oraz u gubernatora, to sceptycy do dziś zastanawiają się, jakim cudem znaleziony pocisk był w niemal nienaruszonym stanie. Tym bardziej że pokonał 38-centymetrową drogę przez ludzkie tkanki, złamał dwie kości i przebił się w sumie przez piętnaście warstw ubrania.

Gdyby okazało się, że Connally został raniony inną kulą niż Kennedy, wówczas lec w gruzach mogłoby założenie, iż za zamachem stała jedna osoba. Oswald nie miałby bowiem dość czasu na przeładowanie karabinu. Na słynnym amatorskim 26-sekundowym filmie, który w momencie zamachu nagrał mieszkaniec Dallas Abraham Zapruder, widać, że prezydent i gubernator zareagowali na strzał w odstępie zaledwie jednej sekundy. Według ustaleń komisji Warrena na przeładowanie broni i ponowny strzał Oswald potrzebowałby 2,3 sekundy.

Wątpliwości związane z ustaleniami komisji Warrena doprowadziły w 1976 r. do wszczęcia kolejnego śledztwa. Członkowie Komisji Izby Reprezentantów ds. Zabójstw, posiłkując się nagraniem policji z Dallas, nie wykluczyli, że w kierunku prezydenckiej limuzyny mogły paść cztery strzały oddane przez dwóch zamachowców. Drugi sprawca miałby celować zza drewnianego płotu na pagórku nieopodal trasy przejazdu. Komisja, opierając się na akustycznej analizie ulicznego nagrania policji z rejonu Dealey Plaza, uznała, że do zamachu prawdopodobnie doszło w wyniku spisku. Jednak analizę nagrania podważyło potem Federalne Biuro Śledcze (FBI).

„Wiele konsekwencji”

Krytycy nie zostawiają na Landisie suchej nitki. Zarzucają mu, że zbyt długo zwlekał z wyjawieniem potencjalnie istotnych informacji. A także, że jego wspomnienia są sprzeczne z pisemnymi oświadczeniami, które złożył tydzień po zamachu. Nie wspomniał w nich ani słowem o kuli rzekomo znalezionej w limuzynie. Landis utrzymywał też wówczas, że nie wszedł na salę szpitalną, gdzie leżał prezydent. 

Sceptycznie do jego wspomnień podchodzi m.in. Clint Hill, który w chwili zamachu wyskoczył z samochodu eskorty i rzucił się na parę prezydencką, by osłonić ją przed kolejnymi strzałami. Według Hilla relacja dawnego kolegi „nie trzyma się kupy”. Twierdzi, że jeszcze w 2014 r. odradzał mu wychodzenie przed szereg. „Wiele konsekwencji” – napisał dwuznacznie w mailu do Landisa (mail został zarchiwizowany).

Z kolei Gerald Posner, autor książki „Sprawa zamknięta. Lee Harvey Oswald i zabójstwo JFK” powątpiewa w pamięć Landisa sześć dekad po zamachu. Dziennikarz powołuje się też na relacje świadków, którzy byli przy prezydencie w sali szpitalnej. Ponoć żaden z nich nie wspomina, by widział tam Landisa. „Nawet jeśli założymy, że Landis mówi prawdę, może to najwyżej oznaczać, iż znaleziona przez niego kula wypadła z ciała gubernatora w limuzynie, a nie na noszach w szpitalu” – ocenia Posner w rozmowie z „New York Timesem”.

Dlaczego milczałem

Paul Landis się broni: utrzymuje, że nieścisłości w jego pisemnym oświadczeniach wynikały ze zmęczenia i szoku tuż po zamachu. Jak twierdzi, przez pięć dni po śmierci prezydenta Kennedy’ego niemal nie zmrużył oka, towarzysząc pierwszej damie w najtrudniejszych chwilach. Był obok niej, gdy przez dziewięć godzin czekała na wyniki sekcji zwłok męża, i gdy żegnała go podczas pogrzebu na cmentarzu Arlington pod Waszyngtonem. 

W rozmowie z „New York Timesem” były agent Secret Service wyjawia, że przez długi czas nie mógł przestać odtwarzać w pamięci widoku eksplodującej głowy prezydenta. Landis odszedł z Secret Service zaledwie  pół roku po zamachu i ponoć unikał potem czytania jakichkolwiek publikacji o okolicznościach śmierci JFK. Jak twierdzi, dopiero w 2014 r. odkrył, że ustalenia raportu Warrena są sprzeczne z jego wspomnieniami. Nie chciał jednak wtedy zabierać publicznie głosu, bo obawiał się grożących mu konsekwencji za zabranie kuli z miejsca zdarzenia. Ostatecznie podzielił się swoją historią z byłym dyrektorem Secret Service Lewisem C. Merlettim, który pomógł mu znaleźć wydawcę.

Cała masa teorii 

Po przeczytaniu książki Landisa jednego jestem pewna: jego wspomnienia podsycą nadzieje zwolenników wszelkiej maści teorii spiskowych, którzy próbują dowieść, że za śmiercią Kennedy’ego stał cały sztab ludzi. 

W roli winnych zamachu obsadzano już m.in. następcę zmarłego prezydenta, wspomnianego Lyndona B. Johnsona, amerykańskich wojskowych i CIA, Sowietów, kubański rząd i (dla odmiany) kubańską opozycję. Ta ostatnia miałaby zawiązać spisek, bo była wściekła na Kennedy’ego, że wstrzymał dla niej wsparcie podczas desantu w Zatoce Świń w 1961 r. (oponenci Fidela Castro podjęli tam, przy wsparciu CIA, zbrojną próbę obalenia komunistycznego dyktatora). 

Pojawiały się też jeszcze bardziej fantastyczne hipotezy. Insynuowano, że za śmierć JFK odpowiada ojciec obecnego teksańskiego senatora Teda Cruza, który rzekomo rozdawał z Oswaldem procastrowskie ulotki w Nowym Orleanie. Na listę podejrzanych wciągnięto też mężczyznę, który w dniu zamachu, w pełnym słońcu, stał z parasolem wzdłuż trasy przejazdu prezydenckiej kolumny. Spekulowano, że wystrzelił on w kierunku Kennedy’ego strzałkę ze środkiem paraliżującym, aby unieruchomić szyję prezydenta i ułatwić Oswaldowi strzał.

40 tysięcy książek

Mężczyzna ten, zidentyfikowany jako Louie Steven Witt, zeznał po 15 latach przed kongresową komisją śledczą, że miał ze sobą czarny parasol, bo... chciał zrobić na złość Kennedy’emu. Jego ojciec, Joseph Kennedy, był bowiem wcześniej zwolennikiem brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaina i jego polityki ustępstw wobec Hitlera, a znakiem rozpoznawczym Chamberlaina był właśnie parasol... 

Żadne wydarzenie polityczne w Stanach nie przyczyniło się do takiego wysypu teorii spiskowych, jak zamach na JFK. Jego śmierci poświęcono do dziś ok. 40 tys. książek, wśród których nie zabrakło coraz bardziej pokrętnych hipotez dotyczących 22 listopada 1963 r. 

Jak mówi cytowany przez BBC Peter Ling, amerykanista z Nottingham University, sprawę utrudnia fakt, że Lee Harvey Oswald nie stanął przed sądem i świat nigdy nie usłyszał jego wersji. Zginął dwa dni po zamachu z rąk Jacka Ruby’ego, właściciela nocnego klubu w Dallas. Ruby strzelił do Oswalda w policyjnym podziemnym garażu, gdy ten na oczach dziennikarzy zmierzał do wozu mającego przewieźć go do innego więzienia.

Utajnione akta

Ponad połowa Amerykanów przekonana jest, że rząd federalny zatuszował prawdę dotyczącą zamachu – tak wynikało z sondażu przeprowadzonego w 2018 r. przez telewizję CBS. Jeszcze pięć lat wcześniej 61 proc. ankietowanych wyrażało pogląd, że JFK zginął w wyniku spisku. Z kolei na początku lat 80. XX w. tego zdania było aż 80 proc. respondentów. 

Amerykanów nie zdołały uspokoić miliony odtajnionych dokumentów, zebranych przez komisję Warrena i komisję Izby Reprezentantów ds. Zabójstw. Zbiorowe rozliczanie się z tragedią z roku 1963 trwa: kolejne tysiące dokumentów dotyczących zamachu odtajniły w ostatnich latach administracje Trumpa i Bidena. Krytycy zarzucają im jednak, że na wniosek CIA i FBI wstrzymano ujawnienie niektórych archiwaliów (jako powód podaje się ochronę żyjących jeszcze informatorów służb i ochronę metod przez nie stosowanych).

Teraz, przed 60. rocznicą zamachu, serwis telewizji CNN przypomina o publikacji historyka CIA Davida Robarge’a. W odtajnionym materiale z 2005 r. przyznał on, że John McCone, szef CIA w latach 1961-65, a także inni ważni oficerowie Agencji zataili przed komisją Warrena kluczowe informacje. Jak tę, że CIA przez lata planowała zamach na Fidela Castro, co mogłoby sprowokować pytania, czy Oswald mógł mieć wspólników na Kubie.

„Chciałbym cofnąć czas”

W wywiadzie dla „New York Timesa” Paul Landis podkreślał, że do tej pory wierzył, iż Oswald działał w pojedynkę, i że wydając swoją książkę, nie chciał podgrzewać kolejnych teorii spiskowych. W przeciwieństwie do swego kolegi Clinta Hilla, który został w Secret Service aż do 1975 r., Landis rzadko zabierał głos w sprawie zamachu. Nie został nawet zaproszony do złożenia zeznań przed komisją Warrena. 

Z jego książki dowiadujemy się teraz, że po rzuceniu kariery w Secret Service próbował m.in. sił jako agent nieruchomości, prowadził firmę produkującą reklamy telewizyjne i malował domy. Jeszcze w 2016 r., gdy pracował jako ochroniarz w lokalnym muzeum w Cleveland, przyznał w rozmowie z prasą, że najbardziej żałuje odejścia z Secret Service. 

„Gdybym otrzymał na czas pomoc psychologiczną, to bym został” – powiedział wtedy Paul Landis, który dla rodziny Kennedych pracował przez trzy lata. Najpierw służył jako ochroniarz ich dzieci, a potem towarzyszył pierwszej damie podczas jej podróży. Był przy niej także w drodze do szpitala w Otis Air Force Base, gdzie przedwcześnie urodziła syna Patricka – chłopczyk zmarł po 39 godzinach w wyniku zaburzeń oddychania. W książce wspomina, że w dniu zamachu na JFK dopiero pierwszy raz jechał w prezydenckiej kolumnie. 

Te niecałe sześć sekund pomiędzy pierwszym a ostatnim strzałem wstrząsnęły nie tylko Ameryką, ale naznaczyły także całe jego życie.

Autorka jest dziennikarką „Press”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Sześć sekund, które wstrząsnęły Ameryką